Więcej o
beletrystyka
Podchodziłam z niepokojem, nauczona doświadczeniem lektur “kobiecych”, ale zaskakująco owocowa tetralogia to całkiem niezłe historie młodzieżowe / YA, mocno osadzone w polskich realiach okresu transformacji.
Smak świeżych malin. Malina ma narzeczonego, właśnie kończy studia i liczy na to, że jej kariera zawodowa wystartuje zaraz potem. Tyle że wszystko zaczyna się sypać, gdy po 15 latach wraca jej ojciec-mitoman, który wyjechał za pracą do Niemiec i zniknął. Teraz obiecuje miliony, statek ze złotem, ale finalnie kończy się na 500 markach, za które Malina operuje sobie nos po tym, jak narzeczony ją zostawił 5 minut po Sylwestrze. Pełna dygresji opowieść studentki obejmuje ostatni semestr - pisanie pracy magisterskiej, odczarowywanie nieudanego związku, juwenalia, burzliwe poszukiwania pracy na trudnym rynku, życie rodzinne z babcią-wróżką i wiecznie narzekającą matką i wreszcie wielką, niespodziewaną miłość. Akcja specjalnej głębi nie ma, bohaterka jest dość męcząca, ale nostalgicznie się wraca do lat 90. - oszukańczych ofert pracy przy sprzedaży wakacji, popularności Amolu i Ziół Szwedzkich jako panaceum, początków agencji reklamowych, dawania ogłoszeń do gazet w sprawie pracy.
W Cierpkości wiśni Wisława, zwana Wiśnią lub Pestką, właśnie rozpoczyna studia. Nadambitny ojciec pcha ją na niezbyt interesujący kierunek, ale zdemotywowana nastolatka zamienia się z koleżanką, Mileną. Kiedy zamiana wychodzi na jaw, ojciec odmawia wsparcia, przez co rozżalona Wiśnia zaczyna koczować na stancji Mileny, gdzie w dwóch sąsiadujących mieszkaniach mieszkają dziewczyny, w tym egzaltowana Maria oraz chłopcy - nadużywający marihuany Trawka i tajemniczy Irek, brat Maliny. Dużo studenckiego życia, czasem biedowania o chlebie i wodzie, seksistowscy wykładowcy, toksyczne koleżanki z roku, tajemnica przekazów pocztowych, które utrzymują Wiśnię na powierzchni, wreszcie juwenalia i wielka, niespodziewana miłość. Ciekawy jest wątek rodziców Wisławy - kostyczny ojciec i stłamszona matka, która wreszcie emancypuje się i odchodzi z domu, ku zdziwieniu męża i - co ciekawe - również córki, która początkowo potępia matkę, bo mimo własnych doświadczeń nie mieści się jej w głowie, jak bardzo nieszczęśliwa była matka przez lata.
Niektóre wątki się powtarzają - juwenalia i koncerty Kazika, łapanie losowych studentów płci męskiej do roli “baranka”, bohaterowie przechodzą płynnie między tomami - babcia wszystkim wróży, Irek, brat Maliny, jest jednym z prominentnych bohaterów tomu drugiego, Bolek, lekarz pogotowia, pojawia się w trzecim tomie, podobnie jak Malina, a ekscentryczny ojciec Maliny przechodzi przez Planty i sieje zamęt. Czasem te zbiegi okoliczności są dość toporne, wszak Kraków nie jest aż tak mały, żeby wszyscy byli na kupie, ale dzięki temu buduje się takie niby uniwersum.
Inne tej autorki:
#60-61/#5-6
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 4
Romy jest transportowana do swojego docelowego więzienia. Ma wyrok podwójnego dożywocia, najwcześniej za 37 lat może się starać o skrócenie wyroku, ale i tak nie wyjdzie na wolność. Gordon jest nauczycielem, los zdecydował, że uczy więźniarki. Trafia do tego samego więzienia, co Romy i nawiązuje się między nimi nić sympatii. Mały synek Romy został pod opieką jej matki, ale w trakcie odsiadki kobieta dowiaduje się, że jej matka zginęła w wypadku, a dziecko trafiło do opieki instytucjonalnej. Usiłuje więc zrobić wszystko, żeby upewnić się, że nie dzieje mu się krzywda. A jako więźniarce nie przysługują jej w zasadzie żadne prawa - nie ma pieniędzy, może dzwonić tylko do abonentów jednej sieci, miała obrońcę z urzędu, który po sprawie umył ręce, prosi więc Gordona o wsparcie.
I brzmi to jak materiał na historię z happy-endem, ale to się nie stanie, bo to beletryzowana opowieść o patologiach systemu prawnego i więziennictwa w USA. Dożywocie za sfałszowanie czeku (trzecie przewinienie po dwóch krótkich odsiadkach), podwójne dożywocie za zabójstwo w zasadzie w obronie własnej (ale na niekorzyść bohaterki świadczy to, że była striptizerką, a stalkujący ją natarczywy klient skutecznie udawał weterana), nieustająco aktualne problemy z klasyfikacją osób niebinarnych lub w tranzycji, wysokie wyroki dla osób bez sensownego prawnika i brak jakiejkolwiek resocjalizacji, z dodatkowymi karami już w więzieniu. Nie jest to książka równa - dobitna i mocna historia Romy punktowana jest niezbyt istotnymi wspomnieniami skorumpowanego policjanta, kochanka jednej z więźniarek, skazanej na karę śmierci oraz przeintelektualizowanymi przemyśleniami Gordona o samotności, życiu w dziczy i lekturach (wspomnienia Unabombera, który odizolował się od społeczeństwa i zachwycał naturą).
#57
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Tak jak inne książki Szwai dają się czytać mimo okazjonalnych głupotek, tak w przypadku tej mogę tylko podsumować, że przesłuchałam, żebyście nie musiały.
Szczecin, o tyle istotne, że bawiąc-uczyć jest o mieście i okolicach. Piotr właśnie rozwiódł się z wiarołomną żoną żoną, z którą był tylko dla dobra dorastającej córki. Podczas spaceru po finalnej rozprawie spotyka przypadkiem Maję, niepozorną choć niebrzydką pracownicę muzeum, zaczynają się spotykać, chociaż Maja nie zaprasza go do siebie. Wtem na jego progu pojawia się 17-letni syn, o którym nie wiedział; owoc jego dłuższego romansu z Bunią, znajomą z chóru[1]. Po pewnym wahaniu przygarnia młodego, rozumie oczywiście przyjaciółkę, która zdecydowała się do czasu nie wyznawać nikomu - mężowi, kochankowi i dziecku - prawdy. Sytuacja się komplikuje, kiedy okazuje się, że młody jest homoseksualistą i wprowadza się do Piotra również jego chłopak, relegowany student, a już na dobicie tajemnica Mai to matka z postępującą demencją.
Nie akceptuję niektórych poglądów w literaturze, nawet jeśli sprzedawane są jako humor, zwłaszcza jeśli autorka jest kobietą i wciska je swoim bohaterom. Piotr ocenia wszystkie kobiety pod kątem ich atrakcyjności, narzeka, że Maja nie nosi szpilek i krótkich spódnic oraz makijażu, bo jakże przyjemniej mu by się na nią patrzyło. Pojawiają się szybkie oceny typu “wyglądała inteligentnie, więc nie jest sprzataczką” czy “to nie wina tych kobiet, że brzydkie”. Rozkminy o związkach homoseksualnych przyprawiły mnie o ból głowy od przewracania oczami, bo po co się chłopcy mają zabezpieczać, dziecka z tego nie będzie. Zgniłą wisienką na czubku jest zabawna anegdotka, jak to wspomniany student prawa został zawieszony za udawaną rozprawę sądową niepłacącego alimentów mężczyzny, w której weseli studenci skazali go na kafkowską śmierć (“przyjdą po pana kiedyś i rozstrzelają”). Idę po igłę i nitkę, zszyję sobie zerwane ze śmiechu boki.
[1] Tak, ponieważ żona go zdradzała, poczuł się oczywiście rozgrzeszony ze swoich przygód, które miewał w czasie małżeństwa, czy to ze wspomnianą Bunią, czy układ FWB z podwładną.
Inne tej autorki.
#56/#4
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 5, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Lola, zwana przez ojca Lolitką, mieszka na wsi przy gierkówce. Dwie izby w domu wymurowanym przez dziadka i zaborczo chronionym przed nowoczesnością - woda w studni, wychodek na podwórku, codziennie trzeba rozpalić w piecu, żeby zagrzać wodę. W kuchni dziadek i babcia, w pokoiku rodzice, Lola ucieka na strych, chyba że zimno, to śpi kątem u rodziców. Wiejska szkoła, do której trzeba dojechać, zimno czy ciemno, łączone klasy, bo za mało dzieci po wioskach. Brudno i ubogo, Lola marzy o nowych rzeczach, żeby nie udawać, że jedna z dwóch wyprasowanych bluzek jest elegancka, marzy też o zjedzeniu czegoś innego niż bieda-żurek. Ojciec portier w fabryce papieru, hobbystycznie wypycha zwierzęta i już za pieniądze robi innym remonty, kiedy zdarzają mu się chwile trzeźwości. Załamana swoim życiem matka, uciekająca w sen i samotność. I nie, rzecz się nie dzieje w latach 60., Lola jest prawie moją równolatką. Ojciec odsiadujący w areszcie za ucieczkę z wojska, Czernobyl, samotny miesiąc w szpitalu, bo matka nie ma jak przyjechać ze wsi, zagrażający pedofil, morderstwo ciotki, pierwszy wyjazd na kolonie, gdzie do Loli dociera, że jest społecznym dzikusem, bo grać w karty (w tysiąca) nauczyła się w domu.
To nie jest jednak książka rozliczeniowa, bo mimo dramatycznych wydarzeń narratorka szuka we wszystkim magii i koloru. Żyje w świecie marzeń, gdzie zwyczajne wydarzenia - nawet mgła za oknem - są preludium do czegoś specjalnego, nawet jeśli finalnie nic się nie wydarza. Robi to, co robiła normalna nastolatka w latach 80. - układa kwiatki pod szkłem (u mnie to się nazywało “sekrety”), czyta Świat Młodych i książki z biblioteki. Owszem, widać, że nie wszystko jest w porządku: ma picę - zjada wapno ze ścian, nitki i inne drobne rzeczy, zaczyna się samookaleczać, ale lekarz szczęśliwie to wychwytuje. Najciekawsze chyba są nieledwie etnograficzne obserwacje świata wiejskiego, nie do końca rozumie, co się dzieje, ale przyjmuje wszystko jako normalność, po prostu tak jest świat zbudowany. Mam wrażenie, że podobne wątki pojawiały się w “Gugułach”, klimatycznie na pewno obie książki są podobne.
Inne tej autorki.
#55
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 3, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 1
Zbliża się premiera sztuki, która ma być opus magnum Ammy, czarnej reżyserki teatralnej z Londynu - opowieść o legendarnych wojowniczkach-lesbijkach z Dahomeju. Ale to pretekst do opowiedzenia 12 historii czarnych kobietach i osobach LGBT+, które czasem pretekstowo łączy osoba Ammy. Każdą z części można traktować jak niezależne opowiadania o losach czarnych w różnych czasach, czasem jednak są wzajemnie komplementarne, np. pokazują życie teściowej i jej synowej, matki i córki czy wreszcie w finale łącząc ze sobą więcej bohaterek niesamowitym zbiegiem okoliczności. Trochę przypominało mi to zbiór opowiadań Joanny Bator, tyle że tu jednak powiązania prowadzą do finału. Niektóre historie są wzruszające, inne budujące, niektóre dramatyczne, w większości feministyczne, we wszystkich jednak podmiotem są osoby czarne, zwykle pozostawiane jako statyści czy drugi plan.
Widziałam zachwyty tłumaczeniem i stylem, nie będę się wypowiadać w kwestii zróżnicowania mowy bohaterek, ale na litość, dzieci w szkole nie kłują się KOMPASEM, tylko CYRKLEM, natomiast co do stylu… Wierzę, że brak wielkiej litery na początku, a kropki na końcu zdania, usunięcie oznaczenia dialogów czy podział akapitów na nieregularne wersy ma w zamyśle jakieś znaczenie, ale jest ono dla mnie ukryte, a przez to czytało się dość ciężko, czasem musiałam wracać, żeby zrozumieć, kto co powiedział.
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 28, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Przeczytałam “Ulissesa”, możecie mnie dotknąć.
Czy było warto? TL;DR: nie. Honorowo przyznaję nieprzechodni tytuł Najgorszej Książki Dekady.
Książka zasadniczo nie ma fabuły. O poranku 16 czerwca 1904 roku, dwóch Dublińczyków - Leopold Bloom (Odyseusz) i Stefan Dedalus (Telemach) - rozpoczynają swój dzień, ich trasy się kilkakrotnie przetną. Bloom, akwizytor pochodzenia żydowskiego, prywatnie erotoman, idzie po zakupy, robi sobie i żonie śniadanie, robi kupę (nie żartuję), w drodze na pogrzeb znajomego odwiedza kościół i łaźnię, kupuje mydło, zagląda do redakcji, w której publikuje zakupione u niego ogłoszenia, je obiad ze znajomymi, idzie do biblioteki podyskutować o literaturze, snuje się po mieście, załatwiając w międzyczasie nowe ogłoszenia u zleceniodawców, masturbuje się na plaży, patrząc na ładną dziewczynę (nie żartuję ponownie), pije ze studentami medycyny w szpitalu, w teorii odwiedzając rodzącą znajomą (nawet jej nie widzi), dyskutuje przy piwie o polityce, udaje się do burdelu, gdzie wszyscy - w tym Stefan - mają straszliwe schizy, zabiera pijanego Stefana na wytrzeźwienie do baru dla woźniców, a potem do domu, wreszcie idzie spać, a wtedy jego żona Molly (niezbyt wierna Penelopa) snuje monolog o seksie, zirytowana na męża, który podpity chce ją całować po tyłku i miło wspominająca Jurnego Boylana, z którym uprawiała pozamałżeński seks wcześniej tego dnia. Dedalus junior, student i nauczyciel, idzie do szkoły, w której pracuje, ale rezygnuje, kręci się po plaży, dyskutuje o literaturze, snuje się po mieście, wkurzając na ojca, który nie łoży na matkę i inne dzieci, żeby w finale spotkać się z Bloomem na popijawie w szpitalu i afterku w burdelu, wreszcie wraca do wieży w Martello, gdzie sypia.
Ale to nie szczątkowa fabuła stanowi o tym, że to dramatycznie zła pozycja. Naczytałam się o geniuszu kompozycji, co to naśladował strukturą Odyseję, dzieląc opowieść na 18 części; problem w tym, że nie. Książka ma trzy losowe “rozdziały”, o tym, że przeszło się z jednej części do drugiej świadczy zmiana stylu, nie ma, że łatwo. Zorientowałam się w tym dopiero czytając jednocześnie wspomniany już niegdyś Przewodnik po Dublinie, bo autor ma czytelnika głęboko gdzieś. Nie musicie mnie przekonywać, że jest to świetna pozycja dla językoznawców czy historyków sztuki, wierzę, natomiast nie umiem wyjaśnić, skąd wysoka pozycja tej książki w rankingach (naprawdę ciekawa jestem, ilu z polecających przeczytało “U” w całości). Żeby jako przykładowy czytelnik z ulicy mieć jakąkolwiek przyjemność z czytania, należy: znać biegle XIX-wieczną historię Irlandii, żeby wyłapać odwołania do postaci historycznych, rozumieć liczne obce języki - włoski, hiszpański, łacinę, francuski, bo w treści jest mnóstwo nieprzetłumaczonych wtrętów czy wreszcie odczuwać radość z czytania kilkustronicowych wyliczeń absurdalnych rzeczy czy dygresji bez związku z treścią książki. Mnie przede wszystkim absolutnie odrzucił sam język, zawikłany, kryptyczny (patrz tłumaczenie), czasem ze skrótami. Doceniam umiejętność autora w kwestii zmiany formy, ale przeskakiwanie między monologiem wewnętrznym, sztuką teatralną, nagłówkami gazet, strumieniem świadomości itp. niewiele wnosi, a męczy. Jeśli książka wymaga do zrozumienia opracowań literaturoznawców, przewodnika, opisów, to nie jest to książka do czytania.
Samo czytanie zajęło mi ponad pół roku, ponad 900 stron z posłowiami. Założyłam na wejściu, że dam radę 10 stron dziennie, chociażby najgorszej prozy i udawało mi się przez pierwsze dwa miesiące. Potem, im dalej w las, tym gorzej. Czasem wytrzymałam 5 stron, czasem nie zaglądałam przez dwa tygodnie, a ostatni rozdział czytałam dwa miesiące. I serio, jeśli przebijanie się przez książkę to krew, pot i łzy, to jest to kiepska książka, a nie coś elitarnego, wymagającego lat przygotować, żeby odpowiednio docenić. Były kawałki strawniejsze i nawet ocierające się o interesujące, np. scenki z dublińskich ulic, gdzie znane postaci szły zajęte swoimi sprawami, były kawałki straszliwe, np. delirka w burdelu. Wiecie, ile bym w tym czasie przyjemniejszych książek przeczytała?!
Na tłumaczenie Słomczyńskiego spuszczę zasłonę milczenia, bo kwiatków - nawet bez śledzenia oryginału - znalazłam wiele. "Zamknąłem całą sprawę w łupinie orzecha" to nie jest dobrze przełożona fraza, podobnie jak “- (...) Czy żyje? - I wierzga.”. Można się czepiać, czy takie kiksy mają wpływ na całokształt - nie wiem, ale czytało się na tyle paskudnie - zdania czasem nie miały sensu, były skrótowcami lub zwyczajnie toporne i niegramatyczne - że albo tłumacz zrobił dobrą robotę, tłumacząc kiepskie zdania, albo dołożył kolejną zaciemniającą warstwę do i tak zagmatwanej książki.
#50-51
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 21, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panowie
- Skomentuj