Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Koty

Day after another day

Codziennie wdycham miasto, jadąc przez sam środek - Aleję Niepodległości - i Wildę. Czekam, aż będzie ciut cieplej, żeby przesiąść się na tramwaj i mieć dodatkową godzinę na czytanie dziennie.

Osadzam się i zadomawiam w nowej pracy; to jest ten moment, kiedy wchodzę i wiem, od czego zacząć. Delegację dziś rozliczyłam, a wierzcie mi, nie jest to łatwe. Zyskuję mikrofejm umiejętnością czytania w pięciu językach (niekoniecznie dobrze, ale z jakimś tam wyczuciem) i nieco większy umiejętnością zgubienia wszystkiego. Po imprezie integracyjnej mówią na mnie per "matko chrzestna" (trochę #samaniewiem, ale lepiej tak niż jakbym się nieprzystojnie zachowywała w tym wieku, nieprawdaż?). Czasem bywa ciężej, zwłaszcza jak nie mam wyczucia i wiedzy historycznej. Ale liczę, że plusy jednak przesłonią minusy przed zakończeniem okresu próbnego, albowiem byłoby mi przykro, jakby nie.

Już byłam w ogródku, już oglądałam kiełki posadzonych na jesieni cebul, gdy wtem śnieg. Dzisiaj śnieg już prawie stopniał, kupiłam więc w lidlu kłącza i cebule wiosenne (dalie, mieczyki i chyba znowu dalie). Pewnie znowu spadnie i wszystko zasypie (śnieg, nie lidl). Nie przeszkadza mi to robić listy miejsc w Wielkopolsce do odwiedzenia w pierwszy ciepły weekend.

Kot bez zmian na krawędzi. Głośno domaga się jedzenia, je, pije i emituje konsekwencje spożywania, ale widać, że głównie leży i zasadniczo jej wszystko jedno.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 2, 2016

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 1


T + 4

- Tęsknisz za naszym starym domem w Suchym Lesie?
- Nie! Tu jest świetnie!

I to by było na tyle w kwestii sentymentu i "ale na noc wrócimy do domu". Koty podobnie - Bursz wprawdzie zaszywa się pod łóżkiem, skąd łypie ostrożnie na obcych (byli montażyści z reklamacji z Ikei, dorobili zepsutą w transporcie szafkę i doświetlili), ale wszystkie kartony, szafy i szuflady ich. Przyznam, że pamiętając historie dramatyczne o kotach w przeprowadzce, które chorowały, a czasem i przeprowadzały się w podróż ostateczną, byłam trochę niepewna w kwestii 14,5-letniego kota Koki. A tu żaden problem - mnóstwo wygodnych punktów obserwacyjnych, dwie kuwety, wiadomo, gdzie miska.

A ja zmieniam ścieżki w mózgu - kuchenka teraz po lewej, blat po prawej. Ubrania jeszcze wszędzie, bo czekam na kilka dodatkowych półek w szafie.

8 kartonów do rozpakowania. Jutro policzę, ile spakowałam.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 22, 2015

Link permanentny - Kategorie: Koty, P jak Posesja, Maja - Komentarzy: 1


T +1

Nikt tak się nie darł na zmianę albo unisono, jak Bursz i Szarsz w samochodzie. Miaaaau, mia, miaaaau, mia, z Suchego Lasu na Dębiec. Kot Koka z kolei całą podróż zniosła podobno (bo wiózł ją TŻ) stoicko. Wprawdzie wstępnie miałam plan zawieźć na miejsce koty przed przeprowadzką, do pustego pokoju z kuwetą i drapakiem, ale zainternowanie na balkonie i transport już wieczorem okazał się lepszym pomysłem. Jak dla kogo, oczywiście, albowiem Szarsz w minutę osiem obejrzał wszystko, zwiedził kuwetę i zaanonsował działającą perystaltykę wykonaniem tzw. "number two" obok kuwety (na kafelkach, a mógł na mojej pięknej podłodze!). Koka pokuliła się nieco pod komodą, ale wyszła niebawem, elokwentna (czytaj: drąca się wniebogłosy) i ciekawa. Kot Burszyk natomiast nigdy nie był jeszcze tak płaski i przerażony. Cały wieczór spod komody wyglądał tylko drgający ogon, w nocy chyba jednak przyszło trochę odwagi, bo się głaskaliśmy i był pomruk, ale rankiem kot był tak zamelinowany w kartonach, że nie udało się znaleźć. Wieczór, dzień drugi, jest trochę lepiej, ale kot Burszyk nie jest tym wszystkim dalej zachwycony.

A ja i owszem. Wprawdzie jeszcze śmierdzi silikon w łazience, a kaloryfery stoją oparte o ścianę, z kuchni nie jestem zadowolona (oraz straciłam serce do Ikei, a tyle lat w harmonijnym związku), nie mam klapki do spuszczania wody w gebericie oraz kilku półek, wszędzie kartony i pył po montażu ostatnich regałów, ale o poranku wyjrzałam przez okno do ogrodu i zobaczyłam na czereśni sąsiadkę. Sąsiadka jest szylkretką i ma na imię Zosia (i albo ma ruję, albo przyjacielskość 10). Pachnie podłoga, wszędzie mam światło i miejsce, półki powoli się zapełniają i chyba zaczynam czuć, że to dom.

Maja wraca jutro z wakacji u dziadków, ciekawa jestem jej reakcji.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 19, 2015

Link permanentny - Kategorie: Koty, P jak Posesja - Komentarzy: 14


Wielkopolska w weekend - Wierzenica

Współpracownik TŻ-a w zaproszeniu na ślub poprosił o to, by słońce grzało. Nie wiem, czy spodziewał się 37 stopni, ale słońce się przejęło i grzało należycie. Ślub odbywał się w podpoznańskiej Wierzenicy, w dworku Augusta hrabiego Cieszkowskiego; prześliczny, niewysoki budynek pośród zieleni, z zarośniętym rzęsą stawem i improwizowanym in promptu gazebo. Maj ślubem zachwycony, bo panna młoda w bieli, płatki kwiatów i lizaki dla gości, a do tego można zawsze ożywić uroczystość, ciskając do wody patyki, co jest nawet lepsze niż widok całującej się pary ("mama, pocałowali się!"). Na stanie był mały czarny kocurek, co też nie pozostawiło nas obojętnymi. Chociażby dla mruczącego kocurka można, nawet jeśli się nie planuje ślubu w plenerze.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 8, 2015

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: wierzenica, polska - Komentarzy: 6


Plener w weekend - Biskupin/Marcinkowo

[11 maja 2014]

... i nie tylko. Po podróży drogami częściowo nieutwardzonymi (ale te widoki, bocian, łąka, rzepak, rzepak, rzepak, wierzba na horyzoncie i te chmury, jak z Chmur Dali) okazało się, że B. i V.[1] rzeczywiście spłodzili wielkookiego syna. I przywieźli irlandzki czedar (i rajstop w kotek! dla mnie!). Maj był nieco rozczarowany, że syn jest jeszcze rozmiarów mikrych i nie nadaje się do biegania z, ale nadrobiła zabawą z czarnym kotem Diabełkiem ("mamo, a mozemy jesce zostać? ploooosę!"). Ponieważ w okolicy był Biskupin, pojechaliśmy się upewnić, że w ciągu ostatnich dwóch lat nic się nie zmieniło. Nic. Wyploty z wikliny, drewno, podmokłe łąki, piękne niebo, króliki emitujące ogonki przy wskakiwaniu w krzaki, tylko Maj jakby urósł i się usamodzielnił. I nie zgubiliśmy tym razem pieska Waneski.

W leżącym opodal pałacyku w Marcinkowie Górnym jest bardzo elegancka (styl weselno-komunijny) restauracja. Owszem, na obiad dla 6 (i pół) osób trzeba się naczekać, ale jedzenie jest naprawdę świetne. Ze względu na lokalizację geograficzną - tuż obok zginął Leszek Biały podczas krwawej łaźni w Gąsawie[2] - większość dań w karcie ma coś królewskiego: a to leszkowy sos do królika, a to śledź z sosem tatarskim jest w stylu Leszka B., nie wspominając o zrazach. Niekrólewskie są wpadki niezamierzone - de volley, sos tomato (ciekawe, z czego) czy mrruczące purre.

A potem wracaliśmy w noc, co stanowi z niewiadomych względów atrakcję dla Maja.

GALERIA ZDJĘĆ 2014 oraz GALERIA ZDJĘĆ 2012.

[1] Lubię się upewniać, że ludzie z drugiej strony ekranu są prawdziwi, bardzo lubię.

[2] Chwilowo zawiesiliśmy na tę okoliczność zapoznawanie nieletniej z historią, szukam miejsc, w których zdarzyło się COŚ MIŁEGO, dla odmiany.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 16, 2014

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: biskupin, marcinowo, polska - Komentarzy: 1