Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

#Korfu, Agios Stefanos [1]

Umiem już "efcharisto" (przez skojarzenie z eucharystią, oczywiste) oraz "kalinichta", bo że o poranku "kailmera" to wiadomo. A cy się nie zgubimy? - pyta Maj. Nie zgubimy się, przynajmniej tutaj, bo miejscowość jest zrobiona na planie schodzącej w dół serpentyny, więc albo się schodzi, albo - wręcz przeciwnie - wraca pod górę. Mieszkamy prawie na samej górze, rzeźba łydek gratis. Największym problemem jest, który basen wybrać i czy na plaży przejechać się motorówką. Oliwki, tzatziki, cykady i ogromne motyle. Dziecko me nawiązuje kontakt mimo bariery językowej, wczoraj lansował się tuż obok mały Wasilij, od którego Maj się prawie że oganiał, z praktyką wydymając wargi i emitując nad jego głową "Mamo, on się strasnie popisuje". Może lubi długonogie blondynki, nie wiem.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 27, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: 2014, grecja, korfu, agios-stefanos - Skomentuj



Projekt Jeżyce - Zacisze

Zacisze to chyba jedna z krótszych ulic na Jeżycach - zajmuje jedną przecznicę (krótszy oczywiście jest tylko Zaułek Krystyny Feldman). To dzielnica willowa tuż za kamienicami przy Roosevelta i właśnie tam zawiązuje się jedna z bardziej znanych intryg w książkach Małgorzaty Musierowicz - narożna kamienica Roosevelta 5 ma wejście również od ulicy Zacisze. Wielu Poznaniaków pojawiło się na świecie właśnie w okolicy Zacisza, bo stąd można wjechać do szpitala im. Raszei, znanej poznańskiej porodówki.

GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 10, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Skomentuj


O amonitach właściwie, czyli CK[1] Zamek

[5.08.2014]

Wyasygnowałam całe 5 zł, dokonawszy z wyprzedzeniem rezerwacji[2] i zabrałam córkę moją do Zamku Cesarskiego. Po kawie i ciasteczku w Świetlicy (II piętro pod kopułą, zdecydowanie remont wyszedł Zamkowi na plus) młodzież zjechała po ogromnym nadmuchiwanym krokodylu, sięgającym prawie że kawiarni, dostała poduszkę do siedzenia i - ponieważ chwilę wcześniej zobaczyła koleżankę z przedszkola idącą w inne miejsce - jak kot na spacerze niechętnie powlokła się za przewodniczką. Trasa jest dla dzieci - w każdej sali można usiąść i posłuchać, treść jest dopasowana do wieku - o windach, cesarzach, prądzie i o tym, czy do Zamku dało się wjechać samochodem. Nie żeby młodzież szczególnie doceniała, albowiem zajmowała się jojczeniem, że już chce wyjść, ale parę drobiazgów - szukanie na marmurowej posadzce amonitów, schodów i mozajek na suficie, zbroje jeżdżące na robotach - sprawiało, że jednak była to jakaś przyjemność dla niezbyt dorosłej dziewczyny (dla rocznej dziewczynki, jej matki i reszty wycieczki mniej, albowiem roczniak ma mały attention span, a spore możliwości wokalne). Szczegóły typu, że Zamek zbudował sobie Cesarz Wilhelm II, ale w nim niespecjalnie bywał, a w kaplicy przygotowano gabinet dla Hitlera, który na szczęście nie zaszczycił, pewnie się nie zachowają, ale nie szkodzi.

Oprócz wtorkowych tur z przewodnikiem można przejechać się przez zamkowe pokoje na niewielkiej kolejce w ramach wystawy "Zrób sobie wakacje" (7/5 zł od osoby).

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] CK, bo Centrum Kultury. Zamek jest tylko Cesarski, żaden król nie występuje.

[2] Bez rezerwacji można pocałować klamkę, albowiem bilety się rozchodzą. Warto dzwonić do Zamku i zamawiać. Następne tury w kolejne wtorki sierpnia: 12.08, 19.08 i 26.08. Informacja tu.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 6, 2014

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5



Piknik nad jeziorem

[2.08.2014]

Wczoraj było dniem zaskoczeń. Otóż, wyobraźcie sobie, że parowóz Piękna Helena może jechać nawet 130 km/h, co niejako się słabo składa z przewodnikowym opisem fanów kolei parowej, według którego miłośnicy jadą parowozem, wyskakują z niego, żeby robić zdjęcia i wskakują z powrotem. Chyba że jednak czasem jeździ wolniej, bo przy 130 km to jednak szacun. Jak się łatwo domyślić, wróciłam do Wolsztyna[1].

Cashew zaprowadziła nas nad jezioro, które - co ciekawe - jest w samym centrum Wolsztyna. Idzie się z Rynku (na którym jest fontanna ze światełkami, więc można nie dojść, jak ktoś łasy na fontanny) i WTEM już się jest na jeziorem. Brzeg jeziora zagospodarowany jest tak, że Poznań, Miasto niby Know How, jednak długo nie dotrze do tego etapu - alejki, kwiaty, trawa, spacerowe podesty wśród drzew. Nastawiłam się na piknik i z tego nastawienia konsekwentnie nie wzięłam kosza piknikowego, więc - jak zwierzęta - jedliśmy plastikowymi nożami. Mimo to był świetny piknik, tym bardziej, że przyjechała Dees (skąd mamy takie dorosłe dzieci nagle?!).

Bywam niesamowicie odkrywcza i błyskotliwa, ale tym razem przeszłam samą siebie. Zatrzymawszy się na prześlicznym rynku i spławiwszy dzieci w fontannie, poszłam się przejść. Odkrywałam, że widziałam już prawie że identyczne miejsce, tylko nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie[2]. Ponieważ poprzednim razem trafiliśmy do miłej restauracji, a w narodzie mimo pikniku była prośba o kotlet, nieco błądząc udaliśmy się po nawigacji (która po wpisaniu adresu z numerem domu pokazała miejsce odległe o 8 kilometrów we wsi obok, bardzo zabawne) do Zielonej Prowansji, która okazała się być w odległości 200 metrów od parkingu, z którego ruszyliśmy. Viva la orientación.

GALERIA ZDJĘĆ (również z maja).

[1] I znowu nie trafiłam do pałacu, tym razem przez własne gapiostwo. I brak znaków, że to tuż obok.

[2] Tak, to właśnie po tym Rynku spacerowałam w maju. Zupełnie się nie zmienił, tylko fontannę włączyli i wystawiły się kawiarniane ogródki.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 4, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: wolsztyn, polska - Skomentuj