Ewa wzywa 07, zeszyt 134
Spis osób:
- Konrad Hederle - adwokat, znajomy Kramera, walczy kosztem swojego zdrowia o klientów
- Andrzej Kramer - narrator, sprawozdawca sądowy i detektyw amator
- Jerzy Jastrzębski - Wydział Zabójstw, znajomy Kramera
- Małgorzata - dba o swoją reputację, więc zabrania kochankowi przychodzić pod pracę
- Elżbieta Koszewska - nabiera się na poranne słońce w górach
- Klara - ofiara lekkomyślności i zaufania
- Maciek - zakopiańczyk, przewodnik tatrzański
- Staszek, Kazik, Gienek - GOPR-owcy
Nie wiem, czy to przypadek, czy zamierzenie, ale fabuła tego i poprzedniego tomiku jest podobna i dzieje się w tych samych miejscach (weźcie poprawkę, że nie znam gór w ogóle).
Dwutorowa narracja. W jednym wątku Kramer, sprawozdawca sądowy z tajemniczą przeszłością, jedzie odpocząć w Tatry. Próbuje też na prośbę kolegi z Wydziału Zabójstw wyjaśnić przyczyny śmierci młodej kobiety sprzed kilku lat, która spadła z dość niebezpiecznej trasy. Kiedy w tym samym miejscu zostaje znaleziona kolejna młoda kobieta (żywa, ale umiera nie odzyskawszy przytomności w szpitalu), Kramer już wie, że to seryjny morderca i przypomina sobie jeszcze jedną taką sytuację z przeszłości, w której uczestniczył osobiście. W drugim wątku sprytny zbrodniarz opisuje, w jaki sposób wchodzi w życie kolejnych kobiet, żeby ich otoczenie o tym nie wiedziało i - kiedy się nimi znudzi - zawozi je w góry, żeby wrócić już z gór samotnie. Tym razem szczęście mu nie dopisuje - wprawdzie wylegitymował się w schronisku fałszywym dowodem, ale dziewczyna przeżyła oraz już w autobusie odkrywa, że chyba zgubił prawdziwy dowód. Finał jest dość zaskakujący - zbeqrepą wrfg xbyrtn aneengben, nqjbxng. Fgenpvł żbaę j oheml śavrżarw, Xenzre cbzntnł wrw fmhxnć v manynmł mjłbxv; cb glz jlqnemravh pbś zh fvę cemrfgnjvłb j tłbjvr, jvęp fmhxnł xbpunarx cbqboalpu qb avrżlwąprw żbal v xvrql bqxeljnł, żr gb wrqanx avr ban (frevb?!), gb wr jljbmvł j Gngel.
Się pije: wódkę[1].
Się je:
Któraś z kelnerek przyniosła wreszcie danie.
- To jest zimne! - zabrała głos matka rodu.
- Niemożliwe.
- Jak to niemożliwe! Niech pani spróbuje sama.
- Ja już jadłam.
- Skandal! -zahuczał gość. - Czekamy pół godziny i jeszcze jest zimne!
- Jak tyle pan siedzi, to faktycznie mogło wystygnąć - z godnością odparła kelnerka i odeszła.
[1] Narrator otwarcie nadużywa alkoholu, bo gryzie go tajemnicza (do pewnego momentu) przeszłość i ma deliryczne koszmary z psychodelicznym ptakiem, inni zaś…
Znałem takiego Krzyśka. Do niego przychodziła taka duża ośmiornica i ołowianymi żołnierzykami grała z nim w wojnę w fałdach brudnej pościeli, gdzie głównie wegetował. Zawsze wygrywała i za karę kazała mu przetapiać te figurki na żywy, roztopiony ołów. Wlewała mu go następnie do ucha. Można powiedzieć, że go zawodowo załatwiała, bo był kiedyś krytykiem teatralnym. Dobrym krytykiem... Źle, nie tak. Ona mu groziła, że to zrobi i to było najgorsze. Tak mi opowiadał i ja mu wierzyłem. „Boże kochany, niech ona wreszcie to zrobi i niech się to skończy" - szeptał mi kiedyś nieprzytomnie, a ręce trzęsły mu się tak, że wylało się prawie całe piwo. które miał w szklance.
Inne z tego cyklu tutaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 10, 2021
Link permanentny -
Tagi:
prl, kryminal, panowie, 2021 -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Ewa wzywa 07, zeszyt 133
Spis osób:
- Lipiński - kierownik schroniska na Hali Ornak
- Janek Kaczor - przewodnik obdarzony typowo góralską, nieco orlą twarzą, obiekt westchnień
- Zofia - rezolutna bufetowa z Nowego Targu
- Fabian - strażnik tatrzański
- Stanisław Łubień - weteran ratowniczego i przewodnickiego rzemiosła, z twarzą jak suszona śliwka
- Kaśka Włodkowych - kandydatka na żonę dla Jaśka, dziewczyna jak malowana, robotna i starowna
- Ewa Borkowska - miastowa mężatka, dobra do obłapiania i na dancing
- Maciek Romanowski - dyżurnu ratownik, przystojny i czarnowłosy
- Anna Łącka - wdowa z czteroletnim synkiem, doświadczona grotołazka
- Stefan Gajda, ps. “Mefisto” - kiedyś był dobrym taternikiem i zapalonym grotołazem
- Michał - mąż Anny, pilot, rozbił się gdzieś nad Pirenejami
- Stefan Borkowski - odwraca wzrok od romansu żony
- Józef Włodkowy - dyżurny ratownik GOPR, stary wyga
- Jacek Dylik - alpinista i taternik, ratownik ochotnik
- Radwan - naczelnik GOPR
- Bukowska - wynajmuje pokój Borkowskim, 30 lat po ślubie i dalej atrakcyjna dla męża
- Sułek - kierownik wyprawy grotołazów
- profesor Adam Sawicki - szpakowaty mężczyzna o twarzy opalonej na brąz, lekarz
- prokurator Bareja - znajomy Sawickiego, więc łaskawym uchem posłuchał o podejrzeniach
- Rafał Styka - wysoki, szczupły, o miłej, ładnej twarzy, ratownik ochotnik
- porucznik Walczak - właściciel słynnego harleya, łatwo wpada w dygresje, co irytuje nawet jego żonę
- Roman Sadowski - narzeczony Anny Łąckiej, zginął w pożarze w jaskini
- Antoni Brniak - jeździ za zmiennika na taryfie szwagra
Nieznany czytelnikom mężczyzna prowadzi Ewę na wycieczkę do jaskiń, atmosfera mimo dawnych konfliktów jest sympatyczna, po czym na chwilę oddala się po zgubiony portfel. Tyle że nie wraca, co wyjaśnia pozorną sympatię. Ewa usiłuje wyjść z jaskiń, ale dramatycznie nieprzygotowana traci siły. Na ścianie szminką wypisuje ostatnie zdania, po czym - już po uratowaniu przez grotołazów - umiera, nie odzyskawszy przytomności. Teoretycznie jest to wypadek, ale profesor Sawicki podejrzewa, że niekoniecznie, zwłaszcza po przeczytaniu wydrapanego na ścianie napisu, z którego wynika, że Ewa została przyprowadzona przez kogoś i zostawiona.
Dużo opisów górskich tras plus trochę żarcików wśród ratowników:
- Cekojcie! Cosim tam widzem w kosówce! - zawołał nagle jeden z ratowników i skierował się szybko w stronę dużej kępy kosodrzewiny.
Wrócił po kilku minutach z mocno niewyraźną miną. Dylik popatrzył na niego i odezwał się szyderczo:
- Świeże było, czy już przyschnięte?
Zagadnięty nic na to nie odpowiedział, tylko kląć zaczął długo i wymyślnie.
Się pije: piwo.
Się pali: marlboro.
Się je: kanapkę z serem i czekoladę.
Się przydaje: zegarek, zapałki, szminka.
Się (nie) używa antykoncepcji: “... a moze tak i być, co dzieciaka zrobis, to wtedy juz przepadłeś”
Inne z tego cyklu tutaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 9, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, kryminal, panowie, prl -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
[3.06.2021]
Park/ostoja zwierzyny na obrzeżach lasu miejskiego we Frankfurcie dla odmiany jest łatwy do znalezienia i jak najbardziej dostępny. Mimo że na świeżym powietrzu, maseczka jest wymagana, ale to drobna niedogodność w zestawieniu z faktem, że można wnieść swoje warzywa korzeniowe (w moim przypadku prawie kilogram marchwi w plasterkach, udało mi się nie pociąć palców krajalnicą) albo zakupić granulki siana i karmić zupełnie wyzbytą z zahamowań zwierzynę wełnistą lub płową. Daniele osaczają odwiedzających na ścieżce i dokonują wymuszenia, więc lepiej ze sobą nieco warzyw wziąć jak nie chcesz się okazać absolutnym bucem. Zasobami trzeba gospodarować rozsądnie, bo najpierw są kozy, potem owce zwykłe i śruborogie, wszystkie urocze i nader przekonujące. Można oczywiście zacząć od przechadzki wśród danieli, które mieszkają luzem na łące, ale wtedy nie starczy dla innych. Oczywiście nie wszystkie zwierzęta można karmić, na niektóre się patrzy - pręgowce, bażanty, dziki, tury, świnie czy inne papugi; do lisów i piesków preriowych nie dotarliśmy. Na miejscu można lody, napoje i drobne przekąski. Całość przedsięwzięcia mieści się na terenie leśnym, więc oprócz zwierząt jest to bardzo przyjemna przechadzka między drzewami, wszystko śpiewa, brzęczy, pachnie i atakuje chlorofilem.
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 8, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, ogrod-zoologiczny, frankfurt-nad-odra
- Skomentuj
Pierwszy raz od chyba 8 lat wyszłam do teatru (nie licząc przedstawień dla dzieci); nie ukrywam, że namówiona przez Janinę Daily. W kwestiach technicznych - tak, maseczki obowiązkowe przez cały czas przedstawienia, ręce do odkażenia, co drugi fotel wolny.
W kwestiach merytorycznych - niestety nic się nie zmieniło, dalej nie odbieram teatru emocjonalnie. Zapewne nie pomogła sama sztuka - trudna formalnie, w zasadzie bez dialogów, z mnóstwem repetycji, z nieokreśloną liczbą aktorów, nie pomogła też tematyka - to opowieść? refleksja? wspomnienie? zrzut emocji? o chorobie psychicznej autorki. Sarah ląduje po próbie samobójczej w szpitalu psychiatrycznym, gdzie lekarz usiłuje przywrócić jej równowagę za pomocą leków i terapii. Z jakim efektem - sztuka tego nie precyzuje, biografia autorki pokazała, że z negatywnym. Nie jestem w stanie ocenić gry aktorskiej, doceniam natomiast wysiłek, bo rola (role) wymagały ogromnego wysiłku, również fizycznego - dużo przeraźliwego krzyku, takiego aż z wnętrza, dużo mocnych słów. W zasadzie jedyną rzecz, którą byłam w stanie zrozumieć, była scenografia - scena poprzecinana prętami świetlnymi, które grały (również silnymi efektami stroboskopowymi) w przedstawieniu. Muzyka bardzo intensywna, brutalna, dla mnie za głośna.
Pada czasem pytanie przy różnych notkach, czy mi się podobało i czy polecam. Nie, nie podobało mi się, ale weźcie pod uwagę, że nie rozumiem i nie czuję teatru oraz że to nie jest sztuka do “podobania się”, raczej dramatyczna wiwisekcja umysłu w silnej nierównowadze. Czy polecam - niekoniecznie, zwłaszcza jeśli kogoś uruchamia temat, głośna muzyka i krzyki czy wulgaryzmy. Nie żałuję natomiast, że zdecydowałam się sztukę obejrzeć.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 7, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam -
Tag:
teatr
- Skomentuj
[3.06.2021]
Jednym z największych problemów w pandemii (oczywiście poza samą chorobą) jest dezinformacja, czy to w sprawach ważkich jak kwestionowanie pandemii czy sensu szczepień, czy to w sprawach drobnych typu do kiedy obowiązuje jakiś zakaz i gdzie. Przed wyjazdem do Niemiec długo usiłowałam znaleźć jedno spójne miejsce, które mi wyjaśni, czy: w przestrzeni publicznej muszę nosić maseczkę (nie, ale czasem tak), czy muszę nosić maseczkę FFP2 lub FFP3 (nie, można nosić też chirurgiczne, ale odpadają materiałowe samoróbki czy chusty), czy wolno jeść w restauracji (wolno!) oraz czy wyjeżdżając i wracając tego samego dnia muszę gdzieś wyjazd rejestrować, a co za tym idzie, czy w grę wchodzi konieczność testowania, kwarantanny czy okazywania paszportu szczepień (nie, bo mały ruch przygraniczny już jest możliwy). I nie, nie znalazłam takiego aktualnego miejsca, bo nawet oficjalne strony informacyjne zasypane są zdezaktualizowanymi informacjami nawet sprzed roku.
Drugą przeszkodą w misternym planie wycieczki była trudność w znalezieniu Schloß Kagel w podfrankfurckim miasteczku Müllrose, albowiem - jak się okazało - w ogóle go nie ma. Lokalizacja Google wskazywała na domy mieszkalne, street view w Niemczech raczej nie ma, a brak zdjęć oczywiście nie dał mi do myślenia. Nie ma tego złego, miasteczko jest urokliwe i położone nad prześlicznymi jeziorami - Kleiner i Großer Müllroser See - z krajobrazami prawie jak w Szwajcarii; czy moje dziecko błyskawicznie zapałało chęcią wypożyczenia roweru wodnego i popłynięcia w jezioro? Być może (szczęśliwie jeszcze nie sezon, ale pogoda była wyjątkowo piękna, prawda). Młodzież pozyskała czekoladową babeczkę (tu zwaną Schoko-bombe), co pozwoliło jej doczekać do obiadu. O czym niebawem.
Promenada / Zabytkowy młyn (Müllroser Mühle)
Czy kula działa jak soczewka? Być może / Okolice ryneczku
Adresy:
- Bäckerei Dreißig - Markt 9
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 5, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, mullrose, frankfurt-nad-odra
- Komentarzy: 2
Cormoran wraca do rodzinnego miasteczka w Kornwalii, jedynego miejsca, które mógł nazwać domem, zważywszy na koczowniczy tryb życia jego matki, spędzić trochę czasu ze swoją ciotką Joan, która w zasadzie zastępowała mu matkę. Joan jest w terminalnej fazie raka, kanapa w salonie jest niewygodna, a dwóch z trzech siostrzeńców go dramatycznie wkurza. Tuż przed powrotem do Londynu zaczepia go w pubie kobieta, prosząc o wznowienie śledztwa sprzed 40 lat, kiedy to bez śladu zaginęła jej matka, albowiem wróżka jej przepowiedziała, że dostanie znak (a przypadkowe spotkanie znanego detektywa to ewidentnie znak). Cormoran rzuca się na to jak na świeże frytki, mimo że pracy w agencji jest na tyle dużo, że wszyscy, zwłaszcza Robin, która została w którymś tomie wspólniczką, pracują zdecydowanie za dużo.
I tu pojawia się ogromna ambiwalencja, ponieważ z jednej strony tę książkę mimo sporej objętości czyta się doskonale - mnóstwo dobrej, detektywistycznej roboty i stosunkowo mało merytorycznych idiotyzmów (oraz nie, Rowling nie napisała tu nic transfobicznego, wbrew temu, co twierdził twitter) czy bogaty drugi plan - ruchy wyzwoleńcze mniejszości, erotyczna praca kobiet (i nie, nie są to przyjemne historie), rasizm i klasizm, radzenie sobie z terminalną chorobą i stratą oraz rozwodem, seksizm i wszechobecny szowinizm, wreszcie “will they, won’t they” między Robin a Cormoranem. Z drugiej strony jest to dla mnie absolutnie niewiarygodna książka w dwóch aspektach: współwłaściciele agencji ze sobą nie rozmawiają nie dość, że o życiu prywatnym - Cormoran milczy o traumie związanej z odchodzeniem ciotki oraz przykrościach związanych z presją ze strony znanego ojca i przyrodniego rodzeństwa, Robin unika tematu trudnego rozwodu, ostracyzmu w rodzinie, przepracowania czy niechcianych awansów ze strony jednego ze współpracowników (jest świetnie opisane zajście z dicpickiem!) czy traumy gwałtu sprzed lat - to jeszcze w kwestii prowadzonej sprawy bynajmniej nie są partnerami, tylko pozostają w stosunku podwładna-zwierzchnik, co Robin wkurza, a czego Cormoran nawet nie zauważa. Wreszcie samo śledztwo. Chciałabym wierzyć, że są ludzie, którzy po 40 latach pamiętają najdrobniejsze szczegóły (tutaj wsparciem dla tego faktu jest znaczące wydarzenie polityczne dzień przed zaginięciem matki klientki), ale jest to dla mnie piramidalna bzdura; nie byłabym w stanie odpowiedzieć wiarygodnie na pytanie, gdzie byłam i co robiłam nawet 5 lat temu (oczywiście mam bloga, zdjęcia i inne życiowe notatki, ale nie miał tego żaden z przesłuchiwanych). Spora część uczestników wydarzeń sprzed 40 lat nie żyje, detektywi odpytują ich dzieci (sic!), mają do dyspozycji dokumenty śledztwa, w tym schowane na strychu materiały zgromadzone przez pierwszego śledczego, który był chory psychicznie, więc większość jego - jak się po latach okazało - sensownych wniosków zostało zignorowanych przez następcę. Oczywiście nadludzkim wysiłkiem wyjaśniają nie jedną, a trzy tajemnice sprzed lat, fanfary i cukierkowo słodkie zakończenie.
Inne tej autorki tutaj.
#55
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 4, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, kryminal, panie
- Komentarzy: 6
"Klub Srebrnego Klucza" to seria powieści kryminalnych ukazująca się w wydawnictwie Iskry w latach 1956–2000. Nie wiem, na ile kompletna jest poniższa lista - uzupełniłam listę wybranych tytułów z Wikipedii za pomocą lubimyczytac.pl i własnej biblioteczki.
Przeczytane: 105/216.
W przeciwieństwie do cyklu "Ewa wzywa 07", w serii z Kluczykiem pojawia się sporo tomików zagranicznych:
- Polska - 116
- Wielka Brytania - 37
- USA - 28
- Francja - 11
- Związek Radziecki - 5
- Szwecja - 4
- Czechy - 3
- Irlandia - 3
- Niemcy - 2
- Finlandia - 2
- Hiszpania - 1
- Bułgaria - 1
- Nowa Zelandia - 1
- RPA - 1
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 2, 2021
Link permanentny -
Tag:
kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
W wikipedii Gołuski ma dwulinijkowy opis, skupiający się na przynależności historycznej i geograficznej. Że niby nie ma po co jechać. Otóż to absolutnie błędna interpretacja, albowiem - zwłaszcza późną wiosną - w Gołuskach można zanurkować w kolorze.

Wiało jak diabli. Ja nie skojarzyłam, jak bardzo, szczęśliwie TŻ skojarzył, a ponieważ zawsze w bagażniku na wszelki wypadek wozimy apteczkę i latawce, ja kręciłam się w tulipanach, a reszta wycieczki - w latawcach. Rolnik bronujący(?) pole miał rozrywkę, a my trochę walki, bo wypuszczone latawce nie chciały wracać. Jeden zadrapał palec Majuta, drugi pociął palec TŻ-u; wspominałam, że apteczkę też warto mieć.
I na finał - #rzepiara. Nic nie zdeptałam, słowo!
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 1, 2021
Link permanentny -
Tag:
goluski -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend
- Skomentuj
Prosta historyjka o Gatsbym, młodym millenialsie, który z prowincjonalnego college’u przyjeżdża wraz z dziewczyną, Ashleigh, do rodzinnego Nowego Jorku. Ashleigh ma zrobić reportaż ze znanym reżyserem, ale ten ma dla niej tylko godzinę, Gatsby planuje więc zwiedzanie najpiękniejszych dla niego okolic w mieście. Problem w tym, że a) leje, b) Ashleigh po kolei odwołuje kolejne spotkania, ponieważ jej spotkanie z reżyserem rozwija się w niespodziewanym kierunku - jest zaproszona na pokaz przed-przed-premierowy najnowszego filmu, z którego rozczarowany swoją pracą reżyser ucieka; dziewczyna szuka go wraz ze scenarzystą, z którym z kolei uczestniczy w kłótni ze zdradzającą go żoną; trafia na przyjęcie, gdzie poznaje znanego gwiazdora, w którym się od zawsze kochała, a i gwiazdor wydaje się być nią zainteresowany. Tymczasem coraz bardziej zrozpaczony Gatsby odwiedza brata, statystuje w filmie znajomego z liceum, gdzie odgrywa scenę namiętnego pocałunku z Chan, młodszą siostrą swojej licealnej miłości, zabiera Chan do muzeum, gdzie - miał nadzieję - spotka Ashleigh, ale zamiast tego spotyka krewnych i już nie ma wymówki, żeby nie pójść na eleganckie przyjęcie u matki. Jako że Ashleigh jest niedostępna, zabiera na przyjęcie tzw. eskortę, której płaci pieniędzmi wygranymi w pokera. Kiedy wreszcie Gatsby i Ashley się spotykają, już nie są tymi samymi osobami, co dzień wcześniej.
TŻ stwierdził, że to świetny film z roku 2000, nakręcony 20 lat później, z czym się zgadzam, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Timothee Chalamet jest świetny - wyluzowany i sfrustrowany jednocześnie, zagubiony i skoncentrowany, kiedy już rozumie, czego chce (tylko dlaczego ma 20 lat, za młody, za młody!), chemia między nim a Chan (Seleną Gomez) doskonała. Nowojorski światek odmalowany jest z dużą dozą ironii, to chyba jedyny wyczuwalny kawałek klasycznego Allena w całym przedsięwzięciu. I Nowy Jork - mimo deszczu #chcetam natychmiast; nie ważne, że największe wzruszenie mnie ogarnęło, jak zobaczyłam zegar przy zoo w Central Parku, który znam z “Pingwinów z Madagaskaru”, do zoo koniecznie.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 31, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Dellarobia Turnbow, pechowo obdarzona przez matkę dziwnym imieniem, została dość wcześnie osierocona i dość wcześnie założyła własną rodzinę, zachodząc przypadkiem w ciążę pod koniec liceum. Mieszka w domu wybudowanym przez teściów przy ich owczej farmie u podnóża Appalachów, zajmuje się dwójką dzieci i pomaganiem w gospodarstwie teściów, beznadziejna sprawa, znudzona szuka więc okazji do rozrywki, gdzie może. Umawia się z przypadkowo poznanym technikiem od telefonów w opuszczonej chatce w pobliskim lesie, żeby - mimo wahania - zdradzić męża i poczuć się tą śliczną dziewczyną, jaką chwilę temu była[1]. Nie dociera na miejsce, bo zmienia zdanie, gdy widzi zalew pomarańczowego blasku na zwykle szarozielonym wzgórzu. Kolor okazuje się być efektem niespodziewanej migracji monarchów, które zwykle spędzały zimę w Meksyku, ale, prawdopodobnie w wyniku klęsk żywiołowych - lawin błotnych, które zniszczyły wiele obszarów, zmieniły obszar zimowania. Na miejsce przybywa telewizja, nagle wyciągająca Dellarobię na podium i robiąca z niej lokalną bohaterkę 5-minutowej sensacji, przybywają entuzjaści, chcący uratować motyle np. dzierganiem włóczkowych motylków mających podnieść “świadomość” świata, wreszcie docierają naukowcy, którzy próbują dowiedzieć się, co jest przyczyną takiego zachowania, ale - ku zaskoczeniu Dellarobii - wcale nie zamierzają motyli ratować! Przybycie naukowców destabilizuje też pozorny ład w rodzinie Turnbowów - zadłużony teść chce wyciąć las, w którym osiadły motyle, teściowa jest wściekła z powodu zamieszania wokół synowej, a mąż zirytowany, że jego żona angażuje się w badania naukowe. Mieszkańcy miasta dzielą się na tych, którzy Turnbowom zazdroszczą, na tych, którzy są źli za zainteresowanie mediów czy na tych, którzy i dla siebie chcą na tym coś ugrać.
To książka o tym, że zmiany klimatu nie są już niepotwierdzoną hipotezą gdzieś w środowisku akademickim, tylko realnie dotykają mieszkańców niektórych okolic, powodując znaczące ruchy - migracje, ubożenie, konieczność zmiany dotychczasowego sposobu życia. Autorka świetnie wygrywa kontrast między mieszkańcami miasteczka, typowymi redneckami, a turystami, slacktywistami i naukowcami z zewnątrz. Dellarobia z zazdrością obserwuje drogie wyposażenie laboratorium i kosztowne ubrania czy osprzęt turystów, noszony przez nich z nonszalancją, jej nie stać na nowe kurtki dla dzieci, mimo że wyrosły ze starych. Zamiast szydełkować motyle z ruchem ekologicznym wielkomiejskich kobiet, spędza długie godziny na czyszczeniu i sortowaniu wełny z hodowanych owiec, żeby za pieniądze ze sprzedaży przeżyć do następnego sezonu i mieć na spłatę rat za zakupione maszyny. Przewrotna jest scena, kiedy aktywista, który przebył pół kraju, rozdaje mieszkańcom ulotki o niskoemisyjnym trybie życia, z których można dowiedzieć się, że latanie samolotami, jedzenie czerwonego mięsa i kupowanie nieetycznie produkowanych ubrań szkodzi środowisku. Dellarobia nigdy nie leciała samolotem, nie kupi nowego, oszczędniejszego samochodu, bo jej stary samochód jest sprawny, nie musi ograniczać mięsa, bo jada je głównie podczas uboju zwierząt na farmie, ubrania kupuje tylko z drugiej ręki. Sporo scen - przedświąteczne zakupy w sklepie “Wszystko za dolara”, kończące się kłótnią Dellarobii z mężem o sens wydawania ciężko zarobionych pieniędzy na byle jak wykonane badziewie czy wspomnienie o matce-krawcowej i ojcu-stolarzu, których wyroby widuje w second-handzie, bo mimo użytkowania dalej nadają się na sprzedaż w przeciwieństwie do tanich produktów z azjatyckich sweatshopów. Jednym z ważniejszych chyba wątków jest determinizm w życiu bohaterki - śmierć jej matki i gwałtowne zubożenie pozbawiło ją szans na edukację, którą chciała kontynuować, nieplanowana ciąża związała ją na stałe z rodziną męża i ich farmą; kontakt z naukowcami, w tym młodszymi od niej studentami, którzy nie musieli borykać się z trudnościami w dostępie do edukacji, boleśnie pokazał jej, jak wiele ścieżek w życiu było przed nią zamknięte z powodu miejsca urodzenia.
[1] Nie patrzcie na okładkę, to nie jest słodkie romansidełko. To kobieca powieść o codziennym brnięciu przez życie w patriarchalnym społeczeństwie, o obawach, utrzymaniu rodziny, nadziejach, oczekiwaniach i rozczarowaniu.
Inne tej autorki:
#54
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 30, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, beletrystyka, panie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj