Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Sarah Kane - Psychoza 4:48

Pierwszy raz od chyba 8 lat wyszłam do teatru (nie licząc przedstawień dla dzieci); nie ukrywam, że namówiona przez Janinę Daily. W kwestiach technicznych - tak, maseczki obowiązkowe przez cały czas przedstawienia, ręce do odkażenia, co drugi fotel wolny.

W kwestiach merytorycznych - niestety nic się nie zmieniło, dalej nie odbieram teatru emocjonalnie. Zapewne nie pomogła sama sztuka - trudna formalnie, w zasadzie bez dialogów, z mnóstwem repetycji, z nieokreśloną liczbą aktorów, nie pomogła też tematyka - to opowieść? refleksja? wspomnienie? zrzut emocji? o chorobie psychicznej autorki. Sarah ląduje po próbie samobójczej w szpitalu psychiatrycznym, gdzie lekarz usiłuje przywrócić jej równowagę za pomocą leków i terapii. Z jakim efektem - sztuka tego nie precyzuje, biografia autorki pokazała, że z negatywnym. Nie jestem w stanie ocenić gry aktorskiej, doceniam natomiast wysiłek, bo rola (role) wymagały ogromnego wysiłku, również fizycznego - dużo przeraźliwego krzyku, takiego aż z wnętrza, dużo mocnych słów. W zasadzie jedyną rzecz, którą byłam w stanie zrozumieć, była scenografia - scena poprzecinana prętami świetlnymi, które grały (również silnymi efektami stroboskopowymi) w przedstawieniu. Muzyka bardzo intensywna, brutalna, dla mnie za głośna.

Pada czasem pytanie przy różnych notkach, czy mi się podobało i czy polecam. Nie, nie podobało mi się, ale weźcie pod uwagę, że nie rozumiem i nie czuję teatru oraz że to nie jest sztuka do “podobania się”, raczej dramatyczna wiwisekcja umysłu w silnej nierównowadze. Czy polecam - niekoniecznie, zwłaszcza jeśli kogoś uruchamia temat, głośna muzyka i krzyki czy wulgaryzmy. Nie żałuję natomiast, że zdecydowałam się sztukę obejrzeć.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 7, 2021

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Tag: teatr - Skomentuj


Frankfurt ⅓ - Müllrose

[3.06.2021]

Jednym z największych problemów w pandemii (oczywiście poza samą chorobą) jest dezinformacja, czy to w sprawach ważkich jak kwestionowanie pandemii czy sensu szczepień, czy to w sprawach drobnych typu do kiedy obowiązuje jakiś zakaz i gdzie. Przed wyjazdem do Niemiec długo usiłowałam znaleźć jedno spójne miejsce, które mi wyjaśni, czy: w przestrzeni publicznej muszę nosić maseczkę (nie, ale czasem tak), czy muszę nosić maseczkę FFP2 lub FFP3 (nie, można nosić też chirurgiczne, ale odpadają materiałowe samoróbki czy chusty), czy wolno jeść w restauracji (wolno!) oraz czy wyjeżdżając i wracając tego samego dnia muszę gdzieś wyjazd rejestrować, a co za tym idzie, czy w grę wchodzi konieczność testowania, kwarantanny czy okazywania paszportu szczepień (nie, bo mały ruch przygraniczny już jest możliwy). I nie, nie znalazłam takiego aktualnego miejsca, bo nawet oficjalne strony informacyjne zasypane są zdezaktualizowanymi informacjami nawet sprzed roku.

Drugą przeszkodą w misternym planie wycieczki była trudność w znalezieniu Schloß Kagel w podfrankfurckim miasteczku Müllrose, albowiem - jak się okazało - w ogóle go nie ma. Lokalizacja Google wskazywała na domy mieszkalne, street view w Niemczech raczej nie ma, a brak zdjęć oczywiście nie dał mi do myślenia. Nie ma tego złego, miasteczko jest urokliwe i położone nad prześlicznymi jeziorami - Kleiner i Großer Müllroser See - z krajobrazami prawie jak w Szwajcarii; czy moje dziecko błyskawicznie zapałało chęcią wypożyczenia roweru wodnego i popłynięcia w jezioro? Być może (szczęśliwie jeszcze nie sezon, ale pogoda była wyjątkowo piękna, prawda). Młodzież pozyskała czekoladową babeczkę (tu zwaną Schoko-bombe), co pozwoliło jej doczekać do obiadu. O czym niebawem.

Promenada / Zabytkowy młyn (Müllroser Mühle) Czy kula działa jak soczewka? Być może / Okolice ryneczku

Adresy:

  • Bäckerei Dreißig - Markt 9

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 5, 2021

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: niemcy, mullrose, frankfurt-nad-odra - Komentarzy: 2


Robert Galbraith - Niespokojna krew

Cormoran wraca do rodzinnego miasteczka w Kornwalii, jedynego miejsca, które mógł nazwać domem, zważywszy na koczowniczy tryb życia jego matki, spędzić trochę czasu ze swoją ciotką Joan, która w zasadzie zastępowała mu matkę. Joan jest w terminalnej fazie raka, kanapa w salonie jest niewygodna, a dwóch z trzech siostrzeńców go dramatycznie wkurza. Tuż przed powrotem do Londynu zaczepia go w pubie kobieta, prosząc o wznowienie śledztwa sprzed 40 lat, kiedy to bez śladu zaginęła jej matka, albowiem wróżka jej przepowiedziała, że dostanie znak (a przypadkowe spotkanie znanego detektywa to ewidentnie znak). Cormoran rzuca się na to jak na świeże frytki, mimo że pracy w agencji jest na tyle dużo, że wszyscy, zwłaszcza Robin, która została w którymś tomie wspólniczką, pracują zdecydowanie za dużo.

I tu pojawia się ogromna ambiwalencja, ponieważ z jednej strony tę książkę mimo sporej objętości czyta się doskonale - mnóstwo dobrej, detektywistycznej roboty i stosunkowo mało merytorycznych idiotyzmów (oraz nie, Rowling nie napisała tu nic transfobicznego, wbrew temu, co twierdził twitter) czy bogaty drugi plan - ruchy wyzwoleńcze mniejszości, erotyczna praca kobiet (i nie, nie są to przyjemne historie), rasizm i klasizm, radzenie sobie z terminalną chorobą i stratą oraz rozwodem, seksizm i wszechobecny szowinizm, wreszcie “will they, won’t they” między Robin a Cormoranem. Z drugiej strony jest to dla mnie absolutnie niewiarygodna książka w dwóch aspektach: współwłaściciele agencji ze sobą nie rozmawiają nie dość, że o życiu prywatnym - Cormoran milczy o traumie związanej z odchodzeniem ciotki oraz przykrościach związanych z presją ze strony znanego ojca i przyrodniego rodzeństwa, Robin unika tematu trudnego rozwodu, ostracyzmu w rodzinie, przepracowania czy niechcianych awansów ze strony jednego ze współpracowników (jest świetnie opisane zajście z dicpickiem!) czy traumy gwałtu sprzed lat - to jeszcze w kwestii prowadzonej sprawy bynajmniej nie są partnerami, tylko pozostają w stosunku podwładna-zwierzchnik, co Robin wkurza, a czego Cormoran nawet nie zauważa. Wreszcie samo śledztwo. Chciałabym wierzyć, że są ludzie, którzy po 40 latach pamiętają najdrobniejsze szczegóły (tutaj wsparciem dla tego faktu jest znaczące wydarzenie polityczne dzień przed zaginięciem matki klientki), ale jest to dla mnie piramidalna bzdura; nie byłabym w stanie odpowiedzieć wiarygodnie na pytanie, gdzie byłam i co robiłam nawet 5 lat temu (oczywiście mam bloga, zdjęcia i inne życiowe notatki, ale nie miał tego żaden z przesłuchiwanych). Spora część uczestników wydarzeń sprzed 40 lat nie żyje, detektywi odpytują ich dzieci (sic!), mają do dyspozycji dokumenty śledztwa, w tym schowane na strychu materiały zgromadzone przez pierwszego śledczego, który był chory psychicznie, więc większość jego - jak się po latach okazało - sensownych wniosków zostało zignorowanych przez następcę. Oczywiście nadludzkim wysiłkiem wyjaśniają nie jedną, a trzy tajemnice sprzed lat, fanfary i cukierkowo słodkie zakończenie.

Inne tej autorki tutaj.

#55

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 4, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panie - Komentarzy: 6


Klub Srebrnego Klucza

"Klub Srebrnego Klucza" to seria powieści kryminalnych ukazująca się w wydawnictwie Iskry w latach 1956–2000. Nie wiem, na ile kompletna jest poniższa lista - uzupełniłam listę wybranych tytułów z Wikipedii za pomocą lubimyczytac.pl i własnej biblioteczki.

Przeczytane: 103/216.

W przeciwieństwie do cyklu "Ewa wzywa 07", w serii z Kluczykiem pojawia się sporo tomików zagranicznych:

  • Polska - 116
  • Wielka Brytania - 37
  • USA - 28
  • Francja - 11
  • Związek Radziecki - 5
  • Szwecja - 4
  • Czechy - 3
  • Irlandia - 3
  • Niemcy - 2
  • Finlandia - 2
  • Hiszpania - 1
  • Bułgaria - 1
  • Nowa Zelandia - 1
  • RPA - 1

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 2, 2021

Link permanentny - Tag: kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


O miejscach pomiędzy

W wikipedii Gołuski ma dwulinijkowy opis, skupiający się na przynależności historycznej i geograficznej. Że niby nie ma po co jechać. Otóż to absolutnie błędna interpretacja, albowiem - zwłaszcza późną wiosną - w Gołuskach można zanurkować w kolorze.

Wiało jak diabli. Ja nie skojarzyłam, jak bardzo, szczęśliwie TŻ skojarzył, a ponieważ zawsze w bagażniku na wszelki wypadek wozimy apteczkę i latawce, ja kręciłam się w tulipanach, a reszta wycieczki - w latawcach. Rolnik bronujący(?) pole miał rozrywkę, a my trochę walki, bo wypuszczone latawce nie chciały wracać. Jeden zadrapał palec Majuta, drugi pociął palec TŻ-u; wspominałam, że apteczkę też warto mieć.

I na finał - #rzepiara. Nic nie zdeptałam, słowo!

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 1, 2021

Link permanentny - Tag: goluski - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend - Skomentuj


W deszczowy dzień w Nowym Jorku

Prosta historyjka o Gatsbym, młodym millenialsie, który z prowincjonalnego college’u przyjeżdża wraz z dziewczyną, Ashleigh, do rodzinnego Nowego Jorku. Ashleigh ma zrobić reportaż ze znanym reżyserem, ale ten ma dla niej tylko godzinę, Gatsby planuje więc zwiedzanie najpiękniejszych dla niego okolic w mieście. Problem w tym, że a) leje, b) Ashleigh po kolei odwołuje kolejne spotkania, ponieważ jej spotkanie z reżyserem rozwija się w niespodziewanym kierunku - jest zaproszona na pokaz przed-przed-premierowy najnowszego filmu, z którego rozczarowany swoją pracą reżyser ucieka; dziewczyna szuka go wraz ze scenarzystą, z którym z kolei uczestniczy w kłótni ze zdradzającą go żoną; trafia na przyjęcie, gdzie poznaje znanego gwiazdora, w którym się od zawsze kochała, a i gwiazdor wydaje się być nią zainteresowany. Tymczasem coraz bardziej zrozpaczony Gatsby odwiedza brata, statystuje w filmie znajomego z liceum, gdzie odgrywa scenę namiętnego pocałunku z Chan, młodszą siostrą swojej licealnej miłości, zabiera Chan do muzeum, gdzie - miał nadzieję - spotka Ashleigh, ale zamiast tego spotyka krewnych i już nie ma wymówki, żeby nie pójść na eleganckie przyjęcie u matki. Jako że Ashleigh jest niedostępna, zabiera na przyjęcie tzw. eskortę, której płaci pieniędzmi wygranymi w pokera. Kiedy wreszcie Gatsby i Ashley się spotykają, już nie są tymi samymi osobami, co dzień wcześniej.

TŻ stwierdził, że to świetny film z roku 2000, nakręcony 20 lat później, z czym się zgadzam, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Timothee Chalamet jest świetny - wyluzowany i sfrustrowany jednocześnie, zagubiony i skoncentrowany, kiedy już rozumie, czego chce (tylko dlaczego ma 20 lat, za młody, za młody!), chemia między nim a Chan (Seleną Gomez) doskonała. Nowojorski światek odmalowany jest z dużą dozą ironii, to chyba jedyny wyczuwalny kawałek klasycznego Allena w całym przedsięwzięciu. I Nowy Jork - mimo deszczu #chcetam natychmiast; nie ważne, że największe wzruszenie mnie ogarnęło, jak zobaczyłam zegar przy zoo w Central Parku, który znam z “Pingwinów z Madagaskaru”, do zoo koniecznie.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 31, 2021

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Barbara Kingsolver - Lot motyla

Dellarobia Turnbow, pechowo obdarzona przez matkę dziwnym imieniem, została dość wcześnie osierocona i dość wcześnie założyła własną rodzinę, zachodząc przypadkiem w ciążę pod koniec liceum. Mieszka w domu wybudowanym przez teściów przy ich owczej farmie u podnóża Appalachów, zajmuje się dwójką dzieci i pomaganiem w gospodarstwie teściów, beznadziejna sprawa, znudzona szuka więc okazji do rozrywki, gdzie może. Umawia się z przypadkowo poznanym technikiem od telefonów w opuszczonej chatce w pobliskim lesie, żeby - mimo wahania - zdradzić męża i poczuć się tą śliczną dziewczyną, jaką chwilę temu była[1]. Nie dociera na miejsce, bo zmienia zdanie, gdy widzi zalew pomarańczowego blasku na zwykle szarozielonym wzgórzu. Kolor okazuje się być efektem niespodziewanej migracji monarchów, które zwykle spędzały zimę w Meksyku, ale, prawdopodobnie w wyniku klęsk żywiołowych - lawin błotnych, które zniszczyły wiele obszarów, zmieniły obszar zimowania. Na miejsce przybywa telewizja, nagle wyciągająca Dellarobię na podium i robiąca z niej lokalną bohaterkę 5-minutowej sensacji, przybywają entuzjaści, chcący uratować motyle np. dzierganiem włóczkowych motylków mających podnieść “świadomość” świata, wreszcie docierają naukowcy, którzy próbują dowiedzieć się, co jest przyczyną takiego zachowania, ale - ku zaskoczeniu Dellarobii - wcale nie zamierzają motyli ratować! Przybycie naukowców destabilizuje też pozorny ład w rodzinie Turnbowów - zadłużony teść chce wyciąć las, w którym osiadły motyle, teściowa jest wściekła z powodu zamieszania wokół synowej, a mąż zirytowany, że jego żona angażuje się w badania naukowe. Mieszkańcy miasta dzielą się na tych, którzy Turnbowom zazdroszczą, na tych, którzy są źli za zainteresowanie mediów czy na tych, którzy i dla siebie chcą na tym coś ugrać.

To książka o tym, że zmiany klimatu nie są już niepotwierdzoną hipotezą gdzieś w środowisku akademickim, tylko realnie dotykają mieszkańców niektórych okolic, powodując znaczące ruchy - migracje, ubożenie, konieczność zmiany dotychczasowego sposobu życia. Autorka świetnie wygrywa kontrast między mieszkańcami miasteczka, typowymi redneckami, a turystami, slacktywistami i naukowcami z zewnątrz. Dellarobia z zazdrością obserwuje drogie wyposażenie laboratorium i kosztowne ubrania czy osprzęt turystów, noszony przez nich z nonszalancją, jej nie stać na nowe kurtki dla dzieci, mimo że wyrosły ze starych. Zamiast szydełkować motyle z ruchem ekologicznym wielkomiejskich kobiet, spędza długie godziny na czyszczeniu i sortowaniu wełny z hodowanych owiec, żeby za pieniądze ze sprzedaży przeżyć do następnego sezonu i mieć na spłatę rat za zakupione maszyny. Przewrotna jest scena, kiedy aktywista, który przebył pół kraju, rozdaje mieszkańcom ulotki o niskoemisyjnym trybie życia, z których można dowiedzieć się, że latanie samolotami, jedzenie czerwonego mięsa i kupowanie nieetycznie produkowanych ubrań szkodzi środowisku. Dellarobia nigdy nie leciała samolotem, nie kupi nowego, oszczędniejszego samochodu, bo jej stary samochód jest sprawny, nie musi ograniczać mięsa, bo jada je głównie podczas uboju zwierząt na farmie, ubrania kupuje tylko z drugiej ręki. Sporo scen - przedświąteczne zakupy w sklepie “Wszystko za dolara”, kończące się kłótnią Dellarobii z mężem o sens wydawania ciężko zarobionych pieniędzy na byle jak wykonane badziewie czy wspomnienie o matce-krawcowej i ojcu-stolarzu, których wyroby widuje w second-handzie, bo mimo użytkowania dalej nadają się na sprzedaż w przeciwieństwie do tanich produktów z azjatyckich sweatshopów. Jednym z ważniejszych chyba wątków jest determinizm w życiu bohaterki - śmierć jej matki i gwałtowne zubożenie pozbawiło ją szans na edukację, którą chciała kontynuować, nieplanowana ciąża związała ją na stałe z rodziną męża i ich farmą; kontakt z naukowcami, w tym młodszymi od niej studentami, którzy nie musieli borykać się z trudnościami w dostępie do edukacji, boleśnie pokazał jej, jak wiele ścieżek w życiu było przed nią zamknięte z powodu miejsca urodzenia.

[1] Nie patrzcie na okładkę, to nie jest słodkie romansidełko. To kobieca powieść o codziennym brnięciu przez życie w patriarchalnym społeczeństwie, o obawach, utrzymaniu rodziny, nadziejach, oczekiwaniach i rozczarowaniu.

Inne tej autorki:

#54

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 30, 2021

Link permanentny - Tagi: 2021, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


O różowym

[16-23.05.2021]

Jest kilka miejsc w Poznaniu, gdzie o tej porze roku kwitnie różowe w obfitości. Na Hetmańską na Łazarz pojechałam specjalnie w poniedziałkowy poranek, przepełniona radością, że wreszcie - po pół roku home schoolingu dziecko moje wróciło w mury szkoły. Na krótko, bo najpierw nauczanie hybrydowe, potem egzaminy klas ósmych, ale wróciło. Kasztanowa alejka chyba jeszcze nie rozkwitła, sprzed lat pamiętam, że była znacznie bardziej różowa.

O, właśnie tak różowo pamiętam Hetmańską jak aktualnie wygląda Saperska, skrzyżowanie urokliwego folderu dewelopera, pokazującego luksusową dzielnicę w zieleni, malowniczo wklejoną w starą willową zabudowę i zawiedzionych nadziei. Bo niby wszystko się zgadza, ale w folderze nie widać wszechobecnego grodzenia, a różowe kasztany są nasadzone przez mieszkańców starej willowej zabudowy, którym “nowi” zajmują ulicę samochodami, bo deweloper skrzętnie uniknął budowy miejsc parkingowych [por. wechta rolna nielegalny].

Wreszcie Dębiec i wiotko sypiąca się z drzew przekwitająca sakura, a konkretnie kanzan, czyli wiśnia piłkowana.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 29, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: debiec - Skomentuj


Peaky Blinders

Zacznę od zastrzeżenia - to prawdopodobnie jest dobry serial, ale jest to serial nie dla mnie. Taki sam problem miałam z ”Królem” Twardocha, który był obiektywnie świetną i doskonale napisaną książką o przemocy, co mnie zbrzydziło i zniechęciło na tyle mocno, że więcej autora do ręki nie wezmę. Tu obiektywnie też serial jest świetnie zrealizowany, z doskonałą muzyką - i jak wspominam, że doskonałą, to rozmawiamy o The White Stripes, Nicku Cave’ie, Black Sabbath, Radiohead, Joy Division, Arctic Monkeys czy Davidzie Bowie, z plejadą świetnych aktorów i ogromnym zapleczem kostiumowo-scenograficznym. Problem w tym, że to serial o grupie przestępczej i o przemocy, miejscami tak absurdalnej, że groteskowej. I jak w niektórych sytuacjach odczuwałam podczas oglądania jakieś pozytywne emocje, tak kolejne sceny skutecznie mnie z tych emocji odzierały, kiedy patrzyłam na kolejne zabójstwo, krzywdę czy nawet biznesową decyzję w postaci transportu 7 ton heroiny.

W czasie 1. wojny światowej bracia Shelby - Tommy, Arthur i Johnny wraz z krewnymi i znajomymi - zajmowali się kopaniem tuneli i neutralizowaniem bomb we Francji. Dalece nie wszyscy wrócili, a ci, którym się udało, latami borykali się z konsekwencjami psychologicznymi wojennego dramatu. Brak wsparcia od kraju, za który walczyli, odebrali dość osobiście i ramach swoiście pojmowanej rekompensaty zdecydowali, że wezmą sprawy w swoje ręce, załatwiając przeciwności losu za pomocą broni, między innymi żyletek i brzytew, umieszczonych w chętnie noszonych czapkach. W kolejnych sezonach rodzinny gang, prowadzony z różnym skutkiem przez Tommy’ego, przejmuje się bukmacherką, produkcją alkoholu i przemytem do Stanów Zjednoczonych, handlem narkotykami, zabójstwami na zlecenie, przejęciami terytorium przestępczego, kradzieżami, szpiegostwem czy polityką (gdzie tłoczno było od faszystów, bolszewików czy komunistów). Każdy sezon podlany jest obficie erotyzmem, bo żadna z postaci od tego nie stroni, a Tommy - grany przez zniewalająco błękitnookiego Cilliana Murphy’ego - to magnes na kobiety. Leje się alkohol, unoszą opary kokainy, wjeżdża heroina. Przemoc, krew, zemsta, porachunki - tyle tego jest, że w pewnym momencie staje się to nudne. Nieco serial balansują silne postaci kobiet - ciotki Polly, siostry bohaterów, Ady, żony Johnny’ego, Esme, byłej kurtyzany/księgowej Lizzie czy trenerki koni, May Carleton, ale to trochę za mało, żeby uczynić całość dla mnie strawną. Obejrzałam 5 dostępnych sezonów, mimo zastrzeżeń obejrzę i sezon 6 (finałowy), bo oczywiście syndrom sztokholmski.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 28, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Zygmunt Janet - Dzień szósty

Ewa wzywa 07, zeszyt 131

Spis osób:

  • kapitan Paweł Rukat, ps. Buldog - ani najstarszy, ani też najbardziej doświadczony, ale szef zespołu
  • Jacek Kreubitner, ps. Panienka - choć żonaty od dwóch lat, nadal potrafi się zarumienić
  • Michał Wolański, ps. Płetwa - 100 kg wagi, nieprawdopodobnie szybki mimo 45 lat, umie robić kółka z dymu
  • Krzysztof, ps. Niania - rozwiedziony, ale nadal mieszka z byłą żoną, elegancki, pozornie życzliwie nastawiony do podejrzanych
  • Leopold Adamiak - dzielnicowy, długi, chudy i wąsaty
  • porucznik Urszula Husińska - chodzi na wszystkie akcje obyczajówki, także wtedy, gdy nie musi tego robić
  • Zielonka Zdzisław - handlarz kaszą i jajami, ale też znany na rynku walut i drobnego przemytu
  • Aniela Zielonka, ps. Mamuśka - żona Zdzisława, mimo wieku atrakcyjna[1]
  • Cuprowa - chudy kobiecy szkielet, sąsiadka Zielonków
  • Magda Zielonka - córka, studentka, lafirynda
  • Edmund Brycz - inżynier architekt, kochanek Anieli[2] i Magdy, elegant i damski bokser
  • Bryczowa - niewysoka, szczuplutka, z daleka wygląda na 18 lat
  • Jan Szukalewski, ps. Docent - dystyngowany antykwariusz po trzech wyrokach
  • Marcin Kaczorowski, ps. Ciuciek - długowłosy hippis z długimi, dziewczęcymi rzęsami, chłopak Magdy
  • Pawlak - uczynny kelner z Kongresowej
  • Piotr Kobzan, ps. Pan Piotruś - niewysoki, w przyciemnionych okularach, młodzik jeszcze, taki normalny
  • Aneta Rakińska - dziennikarka z Wrocławia, spod kloszowej spódnicy prześwitują jej majtki
  • Joanna Grzesiak - kurewka z dużymi łagodnymi oczyma spłakanej sarny
  • Anka Kulczyk - dama lekkich obyczajów, często pracuje razem z Grzesiak w duecie
  • Wieśka - 18-letnia sąsiadka Zielonków, śliczna, ale na jej twarzy widać niezrozumiałe zgorzknienie
  • Marek - brat Wieśki, uciekł z poprawczaka
  • doktor Ordzyński - emerytowany lekarz w szpitalu dla psychicznie chorych
  • Halina Kobzan - piękna kobieta, choć ze schizofrenią[3]

Ekipa, znana ze “Święta kobiet”, rozwiązuje tajemnicę morderstwa zamożnego handlarza bazarowego. Dżentelmen został brutalnie stuknięty w głowę, a walory ukryte sprytnie w żyrandolu - skradzione. Małżonka denata jest zrozpaczona głównie kradzieżą i powtarza monotonnie, że na obiad jadł pyzy. Wątków jest kilka - łasa na pieniądze córka, wstydząca się rodziców, kuzyn z Wrocławia, któremu denat nie chciał pożyczyć na ślub, kominiarz, lokalne cwaniaczki, co wydaje się dobrym tropem, bo skradziona biżuteria właśnie u nich się zaczyna pojawiać. Niania i Płetwa jadą do Wrocławia, gdzie oczyszczają kuzyna z podejrzeń, ale w efekcie pomyłki pokojów Niania nawiązuje przypadkiem intymny kontakt z dziennikarką (klepiąc ją w goły tyłek, bo myślał, że to Płetwa). Co ciekawe, dziennikarka mimo zajścia zaczyna spotykać się z Buldogiem.

Mimo dużego dystansu narratora do śledztwa i sporej dozy humoru sytuacyjnego, sama sprawa jest dość ponura (zemsta za oszustwo, doprowadzenie do wyczerpania nerwowego, próbę samobójczą i nieumyślne dzieciobójstwo). Narrator to widzi i mimo że chwilę wcześniej śmiał się z zabawnych sytuacji, końcówka jest minorowa.

Się je: pyzy, wołowinę w czerwonym winie, szyneczkę ze świeżą sałatką.
Się kupuje: księgę I Cing, żeby mieć poradę w śledztwie.
Się przemyca: spodnie sztruksowe z Zachodu.
Się pije: “nalewkę” śmierdzącą karbidem, koniak.

[1] Sort of.

Wszedłszy do sąsiedniego mieszkania przede wszystkim zobaczyłem granatową, obcisłą bluzkę z napisem Blue Jeans, która zdawała się pękać, rozepchnięta monstrualnymi, godnymi Felliniego cycami, leżącymi niemal na tłustych, rozlanych udach równie ciasno opiętych poplamioną spódniczką, jaką noszą nastolatki. Ręce z trudem, jak mi się wydawało, mogły unieść złote pierścienie, obrączki i bransolety. Na krótkie, serdelkowate palce, z brudem wrośniętym w skórę, z całą pewnością nie zmieściłaby się już żadna ozdoba. Masywne, czerwonosine nogi obute były w lekkie brokatowo-złote sandałki. Głowa była uloczkowana. Twarz, w której wśród fałd tłuszczu z trudem można było dopatrzeć się nosa i oczu, była jeszcze dodatkowo opuchnięta od płaczu. Miałem przed sobą panią Anielę Zielonkę.

[2]

(...) Otóż nasza podfruwajka Anielka, która w rzeczywistości dobiega już pięćdziesiątki, ma swego ukochanego - popatrzył, jakie to zrobiło na mnie wrażenie, a że milczałem, mówił dalej: - Ukochany ma około trzydziestki. Jeździ groszkowym fiatem 125p. Ma młodszą od siebie żonę. która pracuje jako lekarz w praskim szpitalu. Sam jest inżynierem architektem. Zawsze gdy pan Zdzich wyjeżdżał za interesami, inżynierek zjawiał się u pani Anieli. Sąsiedzi mi mówili, że muzyka, że pani Aniela pięknie śpiewa przy takich okazjach, że przez firankę widać czasem, jak nago tańczą. Ten inżynier to dewiant, bo raz, że ze znacznie starszą od siebie, a dwa, że baba brudna, brzydka i wulgarna. Ale widać taki jego gust. (...) pani Aniela, aby złapać humorek, musi sobie rąbnąć. Inżynierek robi to wszystko na trzeźwo. Ma dwoje dzieci, a żona - przynajmniej sądząc po zdjęciu, które miał razem z kartą wozu - jeszcze niejednemu by się spodobała. Ale on woli panią Anielę.

[3] Niestety, autor powiela szkodliwy stereotyp, że “schizofrenii się dostaje” w wyniku traumy.

Inne z tego cyklu tutaj.

#53

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 27, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panowie, prl - Skomentuj