Dla ustalenia poziomu mojego poczucia humoru, byłam i jestem fanką Monty Pythona, ale niespecjalnie lubię typowy slapstick, a bardzo nie lubię humoru typu gore i cringe. Sally4ever, komedia o przemocy psychicznej, gaslightningu, toksyczności, kłamstwie, manipulacji i nieskrępowanej erotyce niestety poszła w kierunku tych dwóch ostatnich. Więc żeby nie było na mnie, jak obejrzycie i Wam się nie spodoba.
Sally, niespecjalnie atrakcyjna 30-latka, jest w długotrwałym związku z Davidem. O Davidzie można powiedzieć tyle dobrego, że kocha mamę i ma domek, w którym mieszka z Sally, poza tym jest, oględnie mówiąc, dość obrzydliwy. Sally jest z nim raczej z przyzwyczajenia i z poczucia niskiej wartości, bo - jak często rzuca jej matka - nikt inny by jej nie zechciał. I to się nagle zmienia: dziewczyna spotyka Emmę, wyzwoloną artystkę multimedialną, która znienacka wprowadza ją w świat safijskich uciech i wyjmuje ze świata przymusu i oziębłości. Szybko się okazuje, że Emma nie jest zrównoważona i związek z nią bywa trudny. Jednocześnie Nigel, kolega z pracy, odkrywa, że Sally mu się zawsze podobała, niestety to samo odkrycie robi jej szefowa. I jak ogólnie uważam, że serial świetnie pokazuje mechanizmy manipulacji, tak naprawdę by zyskał, jakby wyciąć z niego elementy fekalne (liczba mnoga!) i parafilie. Owszem, śmiałam się, ale równie często dłoń sunęła mi w kierunku czoła.
PS Gra Sean Bean, samego siebie. Nie ginie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 16, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Zachwycona książką o pruskim ogrodzie angielskiej hrabiny, sięgnęłam po biografię. Niestety, poza materiałem uzyskanym ze źródeł (o czym poniżej), dość skąpa biografia rozepchana jest sporą ilością ckliwego dialogu autorki biografii z opisywaną bohaterką, który ma zerową wartość poznawczą (o patrzeniu w ogród, żeby odkryć swoją kobiecość, robieniu zielonego koktailu dla ukojenia cywilizacyjnego rozedrgania itd.). Wielokrotnie przewracałam oczami, kiedy autorka z wszystkowiedzącej przyszłości wzdycha nad błędnymi decyzjami Elizabeth i jej smutnym losem po opuszczeniu rzędzińskiej arkadii. Oczyma duszy widzi… czujecie klimat. “Prowadzę korespondencję z Twoimi słowami, Elizabeth” - stwierdza w połowie książki autorka. W efekcie “Ogród” składa się z obfitych cytatów z książek hrabiny von Arnim, poszatkowanych łopatologicznymi tłumaczeniami, wizjami, narzekaniem na “te współczesne komputery i wszechobecne ekrany” oraz oferowaniem, że 100 lat temu mogłaby być jej przyjaciółką od serca (tu poszłam sprawdzić, czy p. Piera nie jest egzaltowaną nastolatką). Zmarnowałam sporo czasu na tę niespecjalnie bogatą “biografię” i przedzieranie się przez niespecjalnie ciekawy i bardzo egotyczny monolog wewnętrzny autorki, zdecydowanie lepiej przeczytać cokolwiek, co napisała Elizabeth.
Po części rozumiem skąpość materiału - po śmierci Mary Annette Beauchamp von Arnim, piszącej pod pseudonimem (imieniem matki) Elizabeth, jej córka spaliła większość zapisków i notatek matki. Pozostały jej książki i nieliczne materiały niezależne. Niestety autorka biografii skupia się głównie na pierwszym etapie życia hrabiny - narzeczeństwie, życiu z hrabim von A. najpierw w Berlinie, potem w Nassenheide, prześlizguje się przez wdowieństwo i kolejny związek, kwitując czasem całe dekady jednym zdaniem. Dodatkowo tłumaczenie kuleje, trafiają się kwiatki, pun intended, typu “Moje okna są radosne hiacyntami i liliami z doliny”, a edycyjnie zdarza się, że podpisy pod zdjęciami są pomylone.
Elizabeth wykraczała poza swoją epokę, nienawidząc kobiecych powinności (skupienia na domu, zarządzaniu służbą, bywaniu, strojach, ozdabianiu, pracach ręcznych i wreszcie wyczerpującym rodzeniu dziecka za dzieckiem, aż będzie dziedzic), jej “pisanina” i zamiłowanie do ogrodnictwa traktowane jest jako rzadka fanaberia. Ceniła samotność, nawet uciekała od rodziny. Nie uważała się za sufrażystkę, były dla niej zbyt agresywne, wierzyła w “rewolucję poprzez charme, styl i talent”. Ale wszystko można wyczytać z jej książek, nie z tej ubożuchnej biografii.
#3
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 13, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, biografia, panie
- Skomentuj
Skomplikowana, asynchroniczna historia życia przyrodniego rodzeństwa z kanadyjskiej wysepki - Paula i Vincent. Po posklejanym z kawałków dzieciństwie, drogi obojga się rozchodzą, czasem wpadają na siebie w nurcie życia. Paul jest aspirującym muzykiem i narkomanem, Vincent pracuje dorywczo. Paul - po kolejnym odwyku - sprząta w luksusowym hotelu na rodzinnej wyspie, gdzie Vincent jest barmanką. Paul kradnie filmy, które Vincent nagrała i dodaje do nich muzykę, na czym opiera swoją karierę; widzi przypadkiem Vincent na widowni, ale ta znika. Po incydencie w hotelu na wyspie, gdzie ktoś kwasowym pisakiem wytrawił na szkle dziwny napis, Paul rzuca pracę, a Vincent zostaje konkubiną bogatego biznesmena Alkaitisa. Opowieść przeskakuje między czasami prosperity a byciem w dołku po tym, kiedy firma biznesmena okazała się być piramidą finansową: on ląduje w więzieniu z wyrokiem 170 lat, ona znika, by pojawić się jako kucharka na transatlantyckim statku. Głos narracji przechodzi przez znajomych Alkaitisa, namówionych przez niego na inwestycję i znających Vincent, czy pracowników jego firmy. Podobnie jak w poprzedniej powieści, przechodząca od człowieka do człowieka narracja przypomina skrzydełka motyla chaosu, których drobny ruch uruchamia pewne mechanizmy. Finał jest klamrą zamykającą losy wszystkich, aczkolwiek dla mnie był nieco rozczarowujący, po rozmachu całej historii. Mimo nieco dziwnego finału, nie mogłam się oderwać od lektury, mimo że mam mocno ograniczoną uwagę (covid brain, nie polecam).
Inne tej autorki.
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 12, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2
[20.06.2021 - 24.10.2021 - 9.01.2022]
Na Łęgi Dębińskie chodzę a) przy okazji, b) o poranku, albowiem bywam tam tylko po zakupach na Giełdzie Kwiatowej. Mijam często, ale jakoś mi się nie składa, żeby pojechać specjalnie, mimo że w zasadzie to sama Wilda, a w SPOT-cie wieki nie byłam. A szkoda. Macie też takie miejsca, że tylko przy okazji czy w ramach jakiegoś rytuału?
Czerwiec
Październik
Styczeń
GALERIA ZDJĘĆ oraz poprzednie wizyty.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 11, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
legi-debinskie
- Skomentuj
Bryson, urodzony w USA, po studiach przeniósł się do Wielkiej Brytanii, poznał tam żonę, urodziły mu się dzieci. Po 20 latach, w zasadzie całym dorosłym życiu, rodzina Brysonów przeprowadza się do Stanów, do małego miasteczka w New Hampshire. Jakkolwiek pani Bryson, Brytyjka z pochodzenia, bardzo sobie chwali amerykańskie realia (zaczynając od braku konieczności patrzenia pod nogi, żeby nie wejść w krowie placki), tak Bill - już niekoniecznie. Jako dorosły odkrywa Amerykę (pun intended) od nowa, zaczyna dostrzegać indolencję Amerykanów, brak poczucia humoru, płytkość rozmów i liczne braki na poziomie legislacyjnym i proceduralnym (między innymi w dotykającej jego rodziny polityce imigracyjnej). W pisanych między 1996 a 1998 rokiem cotygodniowych felietonach sarkastycznie komentuje amerykańską rzeczywistość - brak zwyczaju chodzenia nawet na idiotycznie krótkie odległości, żywność, ignorowanie ekologii (tak, świadomość tego, ile USA zużywa zasobów to żadna nowość, jak widać), kultura konsumpcyjna, wszechobecne (i często idiotyczne) reklamy, zamiłowanie do broni, ignorancję i inne rzeczy, nie bez powodu przypisywane mieszkańcom Krainy Wolności. Uwielbiam kąśliwe, często autoironiczne poczucie humoru autora, zachwyconego młynkiem do rozdrabniania w amerykańskim zlewie czy nieco mniej zachwyconego faktem, że wszystko zapomina i nie jest w stanie ogarnąć rzeczywistości.
Inne tego autora.
#1
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 10, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
felietony, panowie, 2022
- Skomentuj
Zacznę od tego, że nie jestem fanką anime. Wszyscy obrażeni już wyszli? Mam jakiś kulturowy ubytek, który nie pozwala mi się - mimo ślicznych i precyzyjnie namalowanych obrazków - cieszyć się filmami z tego gatunku. Nie odczuwam emocji bohaterów, przerysowana albo w ogóle nieistniejąca mimika przeszkadza mi w odbiorze. Podział na bohaterów celowo karykaturalnie zdeformowanych (starsi, złole, trzeci plan) i cukierkowo ślicznych (nimfetkowate kobiety, protagoniści) to dla mnie zbyt daleko idące uproszczenie. I mimo to bardziej mi się animowany serial podobał niż wersja aktorska, bo inne tempo, fabuła bardziej spójna, postaci bardziej zniuansowane, humor bardziej wyważony i pięknie wygrana nostalgia za życiem, którego już nie ma i chyba nie wróci, bez względu na to, ile wysiłku bohaterowie włożą, żeby je przywołać z powrotem. Absurdalnie, cieszę się, że Netflix zainwestował chociaż w pierwszy sezon, bo dzięki temu obejrzałam serial (bawiąc się dodatkowo w szukanie źródeł inspiracji na linii anime > Firefly > Netflix). Nie wszystko mi zagrało fabularnie - czasem epizody były od siebie za bardzo odcięte, przez co niektóre były nieistotne, ale i tak budowały bardziej pełny, wielobarwny świat (i czasem były dość nieoczywiste typu chick with dick czy zakonnica). Nie traktowanie jako pierwszoplanowego wątku Syndykatu i trójkąta Spike - Julia - Vicious z kolei wyszło na korzyść i zmniejszyło dramę. Ścieżka dźwiękowa - doskonała. Czy polecam? Polecam.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 9, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Wiem, że czyichś podsumowań nikt nie czyta, trudno, ja sobie przeczytam za rok. Planowałam dobić do 150 pozycji, nie wyszło, chociaż było blisko; tak, wiem, teoretycznie przeczytałam więcej, ale nie mam sumienia liczyć zeszytów 48-64 strony jako pełnowartościowych książek, zwłaszcza w zestawieniu z takim molochem jak "Moja walka" (skończyłam! 6 tomów!). Zbiorczo, przeczytałam 81 pozycji polskich, 32 z Wielkiej Brytanii, 19 amerykańskich, 8 czeskich, 7 szwedzkich, po 6 norweskich i irlandzkich, 3 fińskie, po 2 islandzkie, kanadyjskie i francuskie, po 1 rumuńskiej, wietnamskiej, niemieckiej i rosyjskiej (w sumie 14 krajów). Dalej wygrywają autorzy płci męskiej (95:77), ale już na liście najlepszych widać przewagę kobiet. Sporo książek zaczęłam, ale nie skończyłam, co uważam za stratę, bo wracam do niektórych zaczętych i muszę czytać od nowa, bo nic nie pamiętam i marnuję czas.
Listę najlepszych podzieliłam - jak przed rokiem - na dwie: best of the best of the best i bardzo dobre, ale z gwiazdką.
- Anthony Doerr "Światło, którego nie widać" - złożona z krótkich epizodzików wielogłosowa opowieść o wojennej opozycji w małym francuskim miasteczku. Może i temat po wielokroć przemielony, ale mnie zachwyciła i wzruszyła jak dawno nic.
- Caroline Criado Perez "Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn" - wyjątkowo nie beletrystyka, ale smutna analiza, jak założenie, że statystyczny człowiek to mężczyzna, wpływa na życie kobiet.
- Andrea Gillies "Opiekunka" - przerażająca relacja o opiece nad osobą z chorobą alzheimera.
- Barbara Kosmowska "Niebieski autobus" - czytałam więcej książek o dorastaniu w PRL-u, ale ta była pierwsza i po latach dalej jest świetna.
- Connie Willis "Księga Sądu Ostatecznego" - czytałam już chyba po raz czwarty, za każdy razem z zachwytem i mokrymi oczami, pierwszy raz w pandemii. Podróże w czasie, epidemia grypy współcześnie, epidemia dżumy w średniowieczu. Boleśnie trafne.
- Jakub Małecki "Saturnin" i "Dygot" - jak ten chłopak pisze o małomiasteczkowym życiu!
- Barbara Kingsolver "Lot motyla" - o ekologii z perspektywy małego amerykańskiego miasteczka, celne.
- Zośka Papużanka "Kąkol" - najlepsze wspomnienia z dzieciństwa to wakacje na wsi. Tyle że nie.
- Agnieszka Jelonek "Koniec świata, umyj okna" - jak sobie poradzić, jak twój świat się rozsypuje i wpadasz w czarną czeluść depresji. Bardzo udany debiut.
- Marian Keyes "Wakacje Rachel" - tak, zamiast Żulczyka wyjęłam chick-lit o uzależnieniach.
- Viet Thanh Nguyen "Sympatyk" - o tym, że historia lubi się powtarzać, a Ameryka chętnie opuszcza swoich sojuszników, kiedy już nie są im potrzebni. Również zaskakująco na czasie.
- Terry Pratchett "Ciekawe czasy" - trochę pomijana, a bardzo wnikliwa analiza rewolucji.
Z gwiazdką:
- Kristin Hannah "Słowik" - znowu II wojna światowa, Francja i dwie siostry, jedna chce przeżyć bez kłopotów, druga chce aktywnie zwalczyć wroga.
- Emilie Pine "O tym się nie mówi" - oczko niżej tylko dlatego, że to felietony. Ale doskonałe felietony.
- Joanna Bator "Gorzko gorzko" - Bator umie w skomplikowane sagi rodzinne.
- Diane Setterfield "Była sobie rzeka" - bardzo przyjemne, jeśli ktoś lubi beleryzowaną historię.
- Bill Bryson "Piknik z niedźwiedziami" - lubię starego cynika, za język i zdolności obserwacji.
- Terry Pratchett "Kolor magii" i "Blask fantastyczny" - oczko niżej, bo mimo wszystko im dalej w cykl, tym lepsze się zdarzają, ale warto docenić, jak mądrze autor zaplanował podwaliny pod cały cykl.
- Jakub Żulczyk "Informacja zwrotna" i Wzgórze psów - jedna świeższa, druga starsza, obie świetnie napisane.
- Jerzy Edigey "Alfabetyczny morderca" - jakbyście potrzebowali argumentu, że kryminały w PRL-u to nie tylko miałka rozrywka.
- Mika Waltari "Kto zabił panią Skrof" i kolejne - zabawna, (auto)ironiczna fińska seria sprzed lat.
- Václav Erben "Tajemnica “Złotego Księcia”" i kolejne - trzy tomy z wielotomowego cyklu o czeskim funkcjonariuszu Exnerze, liczę, że może jakieś wydawnictwo wyda całość.
Na koniec nieśmiertelna prośba - dajcie polecanki, te najlepsze.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 8, 2022
Link permanentny -
Tag:
2021 -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 6
Tores- świadkiem, że ten tom Witkowskiego leżał na mojej szafce przy łóżku od kilku lat. Trzy razy zaczynałam, ale to nie tak, że to jest zła książka, ale to książka ciężka i dość ponura, mimo komediowego sztafażu. Tytułowy “fynf und cfancyś” to nastolatek z Konina, który w latach 90. zwiał z Polski na oazowej wycieczce do Austrii, żeby zostać pracownikiem seksualnym, bo w Austrii można zrobić na tym niezłe pieniądze. I rzeczywiście - pracowity i obdarzony hojnie przez naturę (ponownie patrz tytuł), ma wzięcie. W przeciwieństwie do Dianki, drugiej bohaterki książki, której się nie powodzi, bo jest leniwa, a zarobione pieniądze wydaje na ciuchy, biżuterię i słodycze, przez co często ląduje na ulicy, pobita, głodna i skrzywdzona. Mimo to Dianka (nastoletni Milan) wcale nie chce wracać do rodzinnej Słowacji, bo na krótką metę cieszy go ocieranie się zachodni blichtr, luksusowe zakupy i okazjonalne bycie utrzymankiem, chociaż ceną czasem jest przemoc, życie z dnia na dzień, ropiejące rany na obtartych stopach i brak posiłku.
Jakkolwiek opisy degeneracji zachodnich środowisk homoseksualnych w latach 90. są dość zabawne, tak Witkowski opisuje przerażający świat, w którym 18-latek jest już zużytym towarem, z kilkoma setkami partnerów na koncie, często zakażony, uzależniony od alkoholu i narkotyków, wyjęty poza nawias społeczny, bez żadnego wsparcia. W oczach bohaterów to, przynajmniej deklaracyjnie, świetna zabawa; z perspektywy matki nastolatki - już nie za zbytnio. To, czego mi zabrakło, to spójności fabuły, bo narracja skacze po różnych wydarzeniach, czasem po kilku rozdziałach przyznając, że coś było zmyślone i niekoniecznie we wszystko trzeba wierzyć. Świetne językowo i poznawczo, ale nie koniecznie do powtórzenia.
Inne tego autora.
#145
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 7, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2
[30.05.2021]
Nieustająco zastanawiam się, czemu moi przodkowie nie wybrali miejsca na życie, w którym jest słońce, wegetacja trwa cały rok, a temperatura nie spada poniżej pewnego, przyjemnego poziomu. Oczywiście to taka rozkminka z wyżyn XXI wieku, gdzie wystarczy mieć paszport i pewne zasoby, żeby przejechać pół świata i mieć za co żyć. Moją rodzinę osadziły w miejscu kolejne wojny, ubóstwo i brak perspektyw, tak naprawdę dopiero ja mam jakieś opcje wyboru. Wywlekam z czeluści dysku zdjęcia, na widok których czuję radość i tamtej chwili, przystanku podczas pełnej kolorów i światła drogi do domu, i dziś, kiedy patrzę na dmuchawce i złoto.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 6, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tag:
czarnkow
- Skomentuj
Moja córka, zwana w social mediach żartobliwie (ale czy na pewno?) panią kierowniczką, nie przepada za "naszą muzyką", bo po angielsku i za kinematografią, bo (zwykle) nie animowana oraz "nudna". Dlatego ucieszyłam się, kiedy wreszcie zgodziła się łaskawie obejrzeć z nami "stary" film z aktorami. Nie ukrywam, że sporą rolę odegrało szafowanie przez nas tekstami z filmu w okolicznościach dowolnych, w tym "muchą na dziko", co przeważyło. Otóż podobało się, chociaż paralela dotycząca systemu (PRL = Szuflandia, "kingsajz" = zagranica) i wszechpanującej miłości rządzących do rządzonych zupełnie umknęła, podobnie jak to, co robią elegancko ubrane kobiety w holu hotelowym.
Dla tych, co nie oglądali (są tacy w ogóle z rocznikiem poniżej 2000?!) - pod jednym z instytutów badawczych w Warszawie mieści się Szuflandia, w której mieszkają krasnoludki. Rządzący utrzymują w tajemnicy fakt, że w świecie "dużych" (Kingsajzie) jest znacznie lepiej niż w spętanej ograniczeniami miniaturowej krainie; powiększyć się mogą tylko zasłużeni kumotrowie, którzy korzystają głównie z tego, żeby uprawiać pożycie intymne, bo nie ma kobiet-krasnoludków. Naukowiec Adaś odkrył formułę eliksiru powiększającego, ale został porwany, a buteleczka z preparatem zaginęła w zamieszaniu w kieszeni atrakcyjnej blondynki. Olo, kransoludek ukrywający się w Kingsajzie, współpracownik Adasia, usiłuje odzyskać preparat i uratować kolegę.
W warstwie celnej szydery z socjalizmu film się nie zestarzał, aczkolwiek - jak wspomniałam - jest nieczytelny dla pani kierowniczki. Sensowność obnażania piersi przez panie (co ciekawe, wcale nie przez Figurę, tylko Lizę Machulską i jakąś statystkę) jest żadna, poza eye candy dla panów. Dialogi i fabuła mają słabsze momenty, miejscami jest czysty slapstick, czasem przeszkadzała mi recytacja i teatralność. Scenografia dalej jest urocza, mimo że widać jak bardzo chałupniczo była robiona (oraz nieustająco mam dreszcze obrzydzenia na scenach w brudnych sanitariatach). I obsada - doskonała, chociaż oglądanie jest podszyte smutkiem, bo sporo osób nie żyje.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 3, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1