Mma Ramotswe w jednej z poprzednich części zaręczyła się z panem Matekonim, właścicielem warsztatu samochodowego. I w zasadzie przez większą część tomu głównie to jej doskwiera, że po zaręczynach nic nie następuje. Mało historii detektywistycznych (mma musi jedynie ocenić, czy kandydaci do ręki bogatej fryzjerki chcą się z nią ożenić dla niej, a nie dla jej pieniędzy), dużo spraw ogólnoludzkich, w których wystarczy silna kobieta, żeby sprawę rozwiązać. Krótkie bardzo.
Inne tego autora tutaj.
#23
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 8, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, kryminal, panowie
- Komentarzy: 1
Bardzo nie lubię czegoś szukać. Bo zwykle nie znajduję tego teraz, zaraz, już (wspominałam, że jestem dość niecierpliwa i poproszę lekarstwo na to NATYCHMIAST?) i się frustruję. Kuchennie (sugestia słownika: "kuc hennie") frustrowałam się brakiem pojemnika na chleb, ponieważ poprzedni wyleciał na razie na banicję na balkon i nominowany jest do wyniesienia na śmietnik (z powodu zasiedlenia przez mole i z powodu że ogólnie był stary i byle jaki). Trochę mi wąż w kieszeni syczał, bo pojemniki dedykowane na chleb podobały mi się drogie, a zwykłego plastikowego takiej wielkości nie mogłam znaleźć. I wchodzę ja sobie po truskawki i mozarellę do Piotra i Pawła, a tu zerka na mnie szyderczo dwukilowa puszka cukierków Wawel, z której cukierki starczą pewnie na najbliższe pół roku, a puszka doskonale zmieści się pod piecem gazowym (serdecznie pozdrawiam architekta, który zapuścił mi w kuchni rurki do gazu i wspomniany piec). Szyderstwa nie zniesę, to wzięłam.
Poza tym to nie mam czasu. Zarobiona jestem.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 8, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Przydasie
- Komentarzy: 2
Podjęłam dziś heroiczną próbę uprasowania sukienki. Nie żeby po tym moim prasowaniu była dużo gładsza, ale przynajmniej zwierzyna ucieszyła się z kocyka na podłodze i zaraz po schowaniu żelazka zaległa. Sukienkę prasowałam w celu ślubu kolegi P. (innego P.), co to przez ostatnie kilka lat regularnie narzekaliśmy, że taki fajny facet, a nie bierze ślubu. I zupełnie znienacka, dzień po tym, jak sobie z niego po raz kolejny żartowałam, że mógłby zrobić imprezę, sukienkę sobie kupię, a jemu prezent, poinformował wszystkich lakonicznie, że jak już bardzo nalegamy, to jutro o 14. I zaiste, wziął i się ożenił. Lubię śluby.
Na Deptaku opodal rynku były zabawne kafelki (jak w Taipei), a więcej zdjęć poniżej.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 7, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
leszno, polska
- Komentarzy: 6
Podczas kolacji opowiadam o pracy. Że nowi przyszli. Dwie osoby pracowały w Domdacie, a jedna z tych osób - dziewczyna - ma psa, owczarka niemieckiego.
TŻ [poważnie]: To logiczne, w końcu Domdata to niemiecka firma.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 3, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 2
... ogarnęłam nieco kuchnię. Kafelki w motylki - checked. Relingi - checked (sąsiad przyszedł z wiertarą i powiesił, hail sąsiad). Pojemniczki z brabantia.pl - checked. Kot na szafce, wąchający relingi - checked. Pojemniczki na przyprawy - checked. Opanowanie bałaganu porozwałkowego - checked.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 3, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1
Wyrzuciłam gromadzone przez lata słoiczki po dżemach, zaskorupiałe resztki suszonego czosnku, jakiś bliżej niezidentyfikowany brązowy proszek, będący kiedyś pewnie "przyprawą do mięsa mielonego" czy czymś podobnym, a to, co pachniało, znalazło się na lodówce.
* gałka muszkatołowa * pieprz cayenne * kurkuma * curry * goździki * kmin rzymski * bazylia * imbir * majeranek * tymianek * ziele angielskie * pieprz kolorowy * lubczyk * cynamon * kolendra * jałowiec * zioła prowansalskie * rozmaryn *
Myślę nad jeszcze jednym opakowaniem 9 sztuk, bo trochę mi jeszcze w torebkach zostało... Pojemniczki oczywiście z Allegro.
Uprzedzając złośliwych - tak, używam tego wszystkiego. Niekoniecznie jednocześnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 3, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Przydasie, Fotografia+
- Komentarzy: 12
Na pierwszy rzut - Rogalin. Upał, ale dużo drzew. Kaplica, w której nawet ostatecznie mogłabym wziąć ślub, acz niekoniecznie pod wezwaniem księdza katolickiego (ciekawe, czy i za jakie pieniądze można by wynająć do odprawienia niekoniecznie bardzo pogańskiego obrzędu).
W zabudowaniach przypałacowych Pani sprzedaje lody Algida przez kratę w oknie. Może to efekt tego, że pałac zamknięty z powodu remontu (do przyszłego roku co najmniej), więc pozostaje sprzedaż od tyłu. Ogrodu nie zamknęli i chociaż nie bardzo przepadam za ogrodami francuskimi, tak labirynt urokliwy. Dęby masywne, ale poza obejściem dookoła niewiele można zrobić, można za to leżeć na trawie i - korzystać z tego, że 1. czerwca (notka zaległa, bo wczoraj pracowałam przed dzisiejszym wdrożeniem) - czytać dzieciom, jak cała Polska powinna. Niestety, urok okolicy wyczerpuje się po godzinie, bo po spacerze dookoła dębów kończą się atrakcje. Można ewentualnie wypożyczyć rower i zlecieć sobie z górki, bo trasa dookoła dębów wyboista trochę. Co kto lubi.
Puszczykowo w przeciwieństwie do Baranowów czy Przeźmierowów ma urok - widać, że dacze, wille i hacjendy budowali typowo wypoczynkowo-weekendowo-rekreacyjnie przedstawiciele zamożniejszej klasy poznańskiej. Zielono, a Muzeum Arkadego Fiedlera oznaczone ładnie strzałeczkami. Malutkie, ale przyjemne - repliki południowoamerykańskich rzeźb, cała ściana różnych wydań książek, motyle, maski, zdjęcia. W ogrodzie metalowa piramida w skali 1:23 (podobno czyni cuda, jak się wejdzie do środka posiedzieć) i replika Santa Marii w skali 1:1. Wielkość statku wzbudza straszny podziw dla kilkudziesięciu ludzi, którzy płynęli przez ocean łodzią długości 20 metrów i szerokości siedmiu; jest klaustrofobicznie mały. W ogrodzie grzał się przyjazny bokser.
GALERIA ZDJĘĆ.
W plenerze nie rzuciła się jakoś żadna restauracja, skończyło się na greckim Mykonosie na placu Wolności. Za półmisek meze[1] oddam kebaby, sałatkę z wiadra i kotleta panierowanego.
[1] W zależności od wizyty są oliwki, dolmadakia, różne sery, nadziewane papryczki, czasem grillowana cukinia, suszone pomidory, anchois czy twardy, ciekawie smakujący ciemny chleb. I obowiązkowa przekąska z grzanką. Przejechałabym się do Grecji na kilka dni.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 2, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
puszczykowo, rogalin
- Skomentuj
Oprócz Werandy na Świętosławskiej jest i druga Weranda - w Pasażu Niebieskim (wejście od Paradewskiego).
Wracałam z Politechniki w piątek, utknęłam w korku z kołorkerami i zdezerterowałam w okolicach ul. Grobla mimo iż w samochodzie była klimatyzacja, a na zewnątrz zdecydowanie jej nie było. Nowy most Św. Rocha wygląda jak w prawdziwej Europie, a dodatkowo chodzą po nim piękne studentki. Lubię okolice Garbar, mimo że są okrutnie zaniedbane i biedne takie.
Z okazji Dnia bez Stanika poszłam do Avocado [2023 - strona nieaktualna] po kolejną czekoladową Creole (toż to aż nie fair, żeby taki fajny sklep był 50 metrów od pracy TŻ).
Caffe Zielona Weranda ma szersze menu - oprócz kaw, herbat, kanapek, sałatek, grzanek i ogromnych porcji ciasta, mają też dania bardziej obiadowe (ale już z tych bardziej drogich). I ładne panie. I wróbelki, którym można rzucać okruszki chleba (kanapka morska z łososiem, melonem, ananasem i czarnym chlebem - ciekawa).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 1, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Oba seriale mają wspólną oś - dość nijaki bohater bez perspektyw nagle dostaje super specjalnych mocy i wprawdzie musi ukrywać je przed (niektórymi) znajomymi, ale jego życie się znacząco zmienia i ma różne bardzo zabawne przygody i kontakty z pięknymi dziewczętami (bo to film młodzieżowy). Oba mają po jednym sezonie i w planach drugi.
Chuck jest młodym geekiem, który wyleciał z prestiżowej amerykańskiej uczelni za sprawą kolegi-zdrajcy, więc pozostała mu najpierw depresja, a potem praca w sklepie z elektroniką. Kolega okazuje się zwerbowanym przez CIA agentem i chwilę przed śmiercią wysyła do Chucka e-mail, który zawiera zakodowane w grafice supertajne informacje o wszystkich akcjach CIA. Chuck pochłania informacje, resetuje się i poza byciem trochę ciapowatym konsultantem d/s szerokoinformatycznych (oh, yes, I will fix your computer) nagle zaczyna z fotograficzną pamięcią uaktywnianą tym, co widzi, rozpoznawać przestępców, handlarzy i szpiegów wraz ze szczegółami każdej ze spraw. Oczywiście nie będzie tak, że sobie chłopak chodzi po wolności, dostaje parę wzajemnie pilnujących się agentów - Caseya (dla fanów "Firefly" - gra go Jayne) i Sarah, piękną blondynkę, która w ramach undercover udaje jego dziewczynę. W każdym odcinku mają inną sprawę, często połączoną ze strzelaniem, wybuchami, bijącymi się pięknymi dziewczynami i ściganiem się w pięknych samochodach. Chuck musi swoje tajemnicze wyprawy ukrywać przed siostrą i przyjacielem (dla ich dobra), ale robi to oczywiście ze świadomością, że jest po stronie dobra. Dużo zabawnych motywów na styku "geek-świat" (np. nauka tanga w weekend czy rozbrajanie bomby podpiętej do laptopa za pomocą buffer-overflow podczas ładowania strony aktorki porno).
Reaper (Żniwiarz) z kolei jest troszeczkę bardziej przewrotny (jeden odcinek reżyserował Kevin Smith), choć równie dowcipny. Sam na swoje 18. urodziny dowiaduje się, że jego rodzice w ciężkiej sytuacji finansowej sprzedali jego duszę diabłu. Diabeł (świetny, diaboliczny i elegancki Ray Wise aka ojciec Laury Palmer) żąda od niego, żeby sprowadzał do piekła dusze, które uciekły. Jako że dusze kontynuują niecne procedery na ziemi, Sam również czuje się - mimo współpracy z diabłem - po stronie dobra. Tutaj nie musi w zasadzie ukrywać, że jest kimś więcej niż pracownikiem marketu budowlano-rtv-agd, bo i rodzice wiedzą (oczywiście, jest im bardzo przykro), i koledzy (uważają polowanie na dusze za miłą i przynoszącą sporą porcję adrenaliny rozrywkę), niestety boi się powiedzieć o tym pannie, w której się kocha. Serial na potencjał, liczę, że w następnych sezonach się nie zepsuje[1].
[1] Zepsuł się KyleXY. Po dość ciekawym pierwszym sezonie, nieźle zakomponowanym i pokazującym ciekawy kontrast między życiem rodzinnym, byciem nastolatkiem w amerykańskiej szkole a wielką tajemnicą, ocierającą się o tajne laboratoria i rzeczy prawie że nadprzyrodzone, drugi sezon odpuściliśmy w połowie ze względu na łopatologię i polityczną poprawność. Jak będę chciała obyczajówkę, to wrócę do Gilmore Girls.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 31, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Jestem niesamowicie szczęśliwym zwierzęciem, bo już po 7 (siedmiu!) latach mam w kuchni kafelki. Samo kładzenie płytek razem z fugowaniem trwało 2,5h (i nie, jeszcze nic nie odpadło i mam nadzieję, że nie odpadnie). Natomiast, co mnie zupełnie osłabiło, odgruzowywanie jednej ściany w kuchni zajęło dwa popołudnia, odkryło pokłady brudu i tłuszczu (a także skarby zakocone[1] pod lodówkę: kostka cebulowa knorr, wafle, paluszki słone, zamykatko do chleba, kocie chrupki, kulka z folii, orzechy i cukierki, drobne monety; niestety, większych walorów gotówkowych i cennej biżuterii nie stwierdzono), a dodatkowo spowodowało mały potopik przy okazji odkręcania zmywarki. Tak czy tak, cieszę się, że dzisiaj część szafek wróci na swoje miejsca, moja ukochana zmywarunia (cmok, kochanie :-*) wyszoruje to, co umazaliśmy od wczoraj, a do końca tygodnia powiesimy relingi. Wspominałam, że nie cierpię remontów? Tyle że kot ma fun, bo można jeść na szafce stojącej centralnie na środku kuchni, wchodzić w niedostępne dotychczas miejsca i wdzięczyć się całym kotem do pana fachowca, który emitował się z "no ładny kotek, ładny, ale ja kotków nie lubię". Namiarem na fachowca służę w razie chęci (Poznań i okolice).
Uprzedzając opinie - tak, jestem infantylna i dziecinna, ale motylków na kafelkach własną piersią bronić będę. Bo jestem delikatna, kobieca i motylki są kwintesencją mojej osobowości, taka ich w trąbkę szarpana mać.
[1] Napisałam "zachomikowane", ale to koty je tam wturlały, nie chomiki.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 27, 2008
Link permanentny -
- Komentarzy: 15