Bo zima za progiem, jak wspomniałam. Dalej mi nie przechodzi irytacja na okoliczności przyrody, głównie dlatego, że przeczytałam wczoraj notkę na blogu Smitten Kitchen. I zżera mnie. Już mnie zeżarło, o. Dzisiaj chcieliśmy wyprowadzić żuczka na dłuższy spacer, połączony z zaawansowaną konsumpcją, oglądaniem świata, karmieniem w plenerze i ogólnie oswajaniem świeżego powietrza. Deszcz, 9 stopni, spod ciągle spadającej czapki wystaje nos, a fakt okutania ruchliwych łapek budzi słuszną irytację. Zamiast leniwej rundki po okolicach Starego Rynku szybkie śniadanie w Chimerze.
Najbliższe miesiące oznaczają, że jedyną formą miejskiej rozrywki weekendowej będą krótkie wycieczki zwiadowcze, polegające na przemieszczeniu się samochodem z ciepłego miejsca A do ciepłego miejsca B bądź konieczność owinięcia się w potworną porcję przyodziewy. Szalika mi dzisiaj brakowało, koszmar. A tu na samej Wrocławskiej i Wronieckiej odkryłam kilkanaście wartych uwagi restauracji - czeską, bretońską, włoską czy indonezyjską, nie wspominając o kawiarniach. Niektóre z ogródkami, o których mogę zapomnieć do wiosny. Jak mawia P., szału nie ma. Zostały mi śliwki i dynie ozdobne. I jeszcze kilka zachodów słońca, zanim zacznie zachodzić na tyle wcześnie, że słońce nie zdąży przejść do kuchni.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 3, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Ta zima, co właśnie idzie, to ona mi się nie podoba.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 2, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Absurd absurdem pogania. Znowu znajoma Daszy zostaje wplątana w morderstwo i tylko Dasza wierzy, że jest niewinna. Lika co chwila wychodzi za mąż i po krótkiej chwili wraca, bo stwierdza, że to nie dla niej. Dzień po swoim ósmym ślubie zostaje oskarżona o zamordowanie męża, który - wygląda na to - zirytował ją, wyznając w noc poślubną, że zakochał się w innej kobiecie, a Liki nienawidzi. Daria szybko odkrywa, że w sprawie nic się nie klei, zeznania i fakty są sprzeczne, a Lika zachowuje się jak otępiała i przyznaje się do wszystkiego bez udziału świadomości. Zaczyna śledztwo. W trakcie trafia na grupę bogaczy, zabawiających się z nudów w żebractwo (Noworuscy mają nawet garderobianą i makijażystkę, która robi z nich niewyględnych żebraków), porusza ważki problem bezdomnych dzieci z marginesu społecznego, gości w domu 13-letnią półsierotę Lenkę i złodziejaszka Griszę, popełnia idiotyzm za idiotyzmem (ale oczywiście wszystko dla dobra śledztwa, nawet kradzież przypadkowej fiolki z laboratorium i wypicie zawartości się do czegoś przydaje), a dopiero kiedy dopada ją paskudna grypa, zwierza się znajomemu milicjantowi ze swoich odkryć (jakby się zwierzyła szybciej, to by nie było fabuły, wiem).
Tym razem można dowiedzieć się, że dla uzyskania posłuchu i zdobycia zaufania kogokolwiek wystarczy odziać się zamożnie i założyć drogą biżuterię. W więzieniach siedzą bandyci, gwałciciele i złodzieje, pod warunkiem że nie są to znajomi, bo znajomi są niewinni (złodziejaszek Grisza zbłądził z drogi prawości i trzeba mu pomóc, Lika nie zabiła przecież męża, a umięśnieni młodziankowie, którzy zagrozili demolką samochodu krnąbrnemu współużytkownikowi drogi, bo nie chciał się przesunąć i pozwolić w korku zmienić Darii Wasiljewnej pasa, może i są bandytami, ale jakże przydatnymi). Dasza bez żadnych konsekwencji przedstawia się wszem wobec jako major milicji, a wszyscy wykładają przed nią duszę jak na tacy, nawet półświatek. Skądinąd dość celnie autorka przemyciła kwestię modnych obecnie rozrachunków z przeszłością - ojciec jednej z bohaterek był katem, wykonującym wyrok na spekulantach czy handlarzach walutą w czasach, kiedy było to zakazane, a po godzinach był sympatycznym staruszkiem, z którym się gawędziło i piło kawę (bo nikt nie wiedział, czym przyjazny pan się zajmuje). Królowa jest ubawiona.
Inne tej autorki tutaj.
#44
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 2, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panie, kryminal
- Skomentuj
Ależ oczywiście, że nie będzie przepisów kulinarnych, bo dynię to ja bym najchętniej opanierowała, podsmażyła i zapiekła z jakimś pikantnym serem i boczkiem, a nie powinnam. Utknęłam wczoraj podczas spaceru w maleńkim, umieszczonym w suterenie willi, sklepiku spożywczo-przemysłowym, bo zwabiły mnie śliwki, z których miałam wczoraj zrobić placek ze śliwkami, ale mi nie wyszło z przyczyn niezależnych. I wtedy zauważyłam dwie skrzynki z dyniami - jedną z małymi, wyglądającymi jak kostropate gruszki, drugą z wielkimi w kształcie żołędzi w pomarańczowo-zielone paski. Dałam się odciągnąć mimo wielkiej chęci zabrania ze sobą wszystkich do domu i porozstawiania ich w strategicznych miejscach. Przyniosłam tylko dwie:
Niestety, cierpię na brak miejsca do robienia zdjęć. W domu jest ciemnawo - nawet tam, gdzie pada niezłe światło, brakuje miejsca, w którym da się robić przyzwoite zdjęcia. Kuchnia miałaby potencjał, ale jedno okno zaczyna się prawie 1,5 metra od podłogi, drugie wprawdzie przyzwoicie, ale ma wąski parapet i współdzielę je z kotami. Ma to zalety, ale wolałabym coś szerszego, z lepszym światłem (bo kuchenne światło zaczyna się po po południu, czytaj: jesienią w zasadzie się nie zaczyna) i możliwością robienia zdjęć ze światłem. Ale to chyba w nowym domu. Kiedyś. Na razie pozostaje mi zazdrościć takich zdjęć.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 1, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Zrobiłam zakupy w aptece internetowej. Bepanthen, krem do skóry atopowej/dla niemowląt, mustela na pociążowy brzuch. Dostałam próbki kremów regenerujących i ulotki. Tylko czemu ulotki opiewają na środki na nadkwaśność i zgagę oraz na suplement diety dla kobiet 45+?
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 30, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 4
W Suchym Lesie nie ma automatów gazetowych. Są za to antyczne wiejskie skrzynki na skrzyżowaniach, ułatwiające pracę listonoszom. Odmalowane, z nowymi kłódkami, ale antyczne.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 28, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Kolejna po "Piekle pocztowym" książka o Moiście von Lipwigu, naczelniku Poczty w Ankh-Morpork. Tym razem, po delikatnej sugestii Vetinariego, Moist udaje się na wizję lokalną do banku (oraz mennicy) i - jak się łatwo domyślić - zaczyna nim kierować jako pełnomocnik aktualnego prezesa, psa Marudy. Z pewną przykrością stwierdzam, że ten tom jest dość słaby - powiela rozwiązania fabularne z "Piekła...", nie wprowadza za wiele nowych postaci (krótka wizyta na Niewidocznym Uniwersytecie, epizod ze Strażą, najbardziej rozbudowany wątek Chlupacza w podziemiach banku - maszyny, która odwzorowywała przepływ gotówki w mieście), wątek złotych golemów jest doklejony niespecjalnie ściśle, a Adora Belle pojawia się pretekstowo. Nie jest źle, ale bardziej porwała mnie wartka akcja poprzedniego tomu.
PS Ależ oczywiście, że odłożyłam wszystkie czytane dotychczas, bo mnie cisnęło. I dorzuciłam do stosu kolejną Doncową, bo miałam pod ręką.
Inne tego autora tutaj.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 28, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Świat byłby lepszym miejscem, gdybyśmy rodzili się w cieplarnianych warunkach, mieli radosne dzieciństwo, a potem żyli długo i spokojnie aż do późnej śmierci. Bez poczucia winy
Almodovar.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 27, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 3
W takim pewnym uproszczeniu. Bo mimo wielkiego zamiłowania do pikników jest to zamiłowanie czysto platoniczne - nie udało mi się wziąć udziału w jakimkolwiek pikniku, nie wspominając o tym, żeby taki sobie zorganizować (a kosz piknikowy jak raz mam, bywał nawet używany, ale nie stricte w sensie koc na trawie). W kwestii śniadań więc nieustająco numerem jeden jest Ptasie Radio, gdzie śniadanie można zjeść do 23 i do tego mają wygodne kanapy, na których można na czas posiłku zdeponować śpiące potomstwo. Odkryłam dzisiaj nową pozycję w menu śniadaniowym - deskę serów, wędlin i warzyw z pieczywem i gotowanym jajkiem, czym jestem absolutnie zachwycona. Poza tym wypiłam pierwszą latte od chyba trzech miesięcy, więc.
Na Sołaczu wysyp nowożeńców odbywających trzeci najważniejszy (po ślubie i nocy poślubnej) rytuał - sesję fotograficzną (dziś trzy pary krążyły po parku). Po części mnie to cieszy, bo lepiej mieć serię zdjęć w pięknych okolicznościach przyrody niż na tle kartonowego pleneru w studiu fotografa, po części - zazdroszczę, bo sama nie mam takiej (nie było jej na liście top10 rzeczy, które były wtedy ważne), a po części śmieszy mnie do wypęku. Z ławki obok podziwiałam zaangażowanie fotografki, która ustawiała parę, sugerując, że teraz ręce razem, patrzcie z dumą, na to, co zrobiliście, a teraz zrobimy zdjęcie, jak się ze sobą zabawiacie, teraz ty siadasz, a ona się kładzie, ale tak delikatnie, a nie tak się rozwala, jak na łóżku. Innej parze fotograf zasugerował, żeby ona usiadła, a on położył jej ręce na ramiona, na co on zaczął ją dusić. Ona z niezmąconym spokojem stwierdziła, że "Tak, wiem, że masz na to ochotę", co niezrażony fotograf skomentował: "E, na pewno nie, może przez chwilę mu to przeszło przez myśl, ale każdy ma takie pomysły". Tak czy tak - zieleń uspokaja.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 27, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
solacz
- Komentarzy: 6
... uparcie wchodzę w ślepe ulice? Inna rzecz, że czasem w takich uliczkach jest po prostu ładnie.
EDIT Zaiste, uliczka nazywa się Wiosenna, jest krótka - kilka domów, ale ma dużo urokliwych detali:
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 26, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4