Poznań! W japońskiej restauracji GOKO (ul. Woźna) odbywa się impreza integracyjna personelu niewielkiej firmy, zajmującej się klejami i żywicami. Żona właściciela, Renata Dąbska, upija się na smutno, mała awantura, wyprowadza ją brat właściciela, Sebastian. Wszystko obserwuje zatrudniony do sprawdzenia finansów firmy konsultant, Daniel Koch. Obserwuje też śliczną, choć smutną Ewę Kochanowską, co do której chodzą ploty, że sypia z nią właściciel. Sypia nie sypia, Daniel odwozi taksówką damę na Limanowskiego, bo ma po drodze (mieszka w loftach w City Parku). Ochlapuje go samochód, więc jakoś tak naturalnie wychodzi, że zostaje u Ewy na noc; i tak jutro wyjeżdża, więc bez zobowiązań. Rano wraca do firmy z raportem, niestety w środku zastaje katastrofę - ktoś zastrzelił właściciela firmy, Lucjana Dąbskiego i postrzelił Ewę. Jedynym świadkiem strzelaniny na ul. Zakręt jest niewidoma córka Ewy, Kamila. Daniel zostaje wbrew swojej woli wciągnięty w opiekę nad pyskatą i krnąbrną nastolatką, ponieważ Ewa nieprzytomna leży w szpitalu.
Całkowicie zgadzam się z recenzją "Krytycznym okiem" - to nie jest dobry kryminał pod wieloma względami: świadkiem zbrodni jest niewidome dziecko obdarzone cudownym węchem, które nie dość, że potrafi wywęszyć zbrodniarza, ale też czuje zapach brudnych gaci i nowotworu skóry. Policja włącza do śledztwa osoby cywilne (sypiającą z prowadzącym śledztwo panią psycholog w ciąży). Płatny morderca jest karkiem opętanym wizją, że jego narzeczona go zdradza, przez co psuje pieczołowicie tworzone alibi. Gej jest sfochowanym fryzjerem z salonu na Podgórnej. W finale oczywiście musi wypalić to, że firma Dąbskiego ma magazyn pełen klejów dwuskładnikowych. Ale to wszystko nie przeszkadza aż tak - Poznań opisany jest soczyście i jest pełen życia. Dla Poznania w tle wytrzymam narrację z wszystkowiedzącym narratorem, uprzedzającym bieg wydarzeń i drewnianych bohaterów.
Jeszcze jedno przymrużenie oka do lokalnych czytelników - płatny morderca nosi dźwięczną ksywę Grabarz (powinien być Grabaż, ale autorce przez klawiaturę nie przeszło).
Inne tej autorki tu.
#32
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 4, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Skomentuj
Jak na Wachowskich fabuła jest całkiem niezła, jak na Tykwera - słaba jak herbata z już raz zaparzonej torebki. Sześć historii, skrzętnie obsadzonych tymi sami bohaterami bądź ich duchowymi krewnymi. XIX wiek, początek XX, lata 70. i rok 2013 oraz dwie historie osadzone w przyszłości raczej dalszej. Jakkolwiek montaż historii i wprowadzanie kolejnych jest zrealizowane bardzo sprawnie, tak po godzinie znudziła mnie zabawa w rozpoznawanie poszczególnych aktorów w historiach. Od czasów wczesnego Star Treka mam też awersję do modyfikowania ludzkich twarzy za pomocą gumowej charakteryzacji; niestety był to dla twórców jedyny sposób, żeby z Hanksa zrobić staruszka, a z młodego Europejczyka Azjatę.
Nie umiem docenić walorów tego filmu - był za długi, poszczególne historie potraktowane linearnie były dość płaskie, a na zachwyt tylko ładnymi obrazkami chyba jestem za stara. Związki pomiędzy historiami są naprawdę pretekstowe - w latach 70. dziennikarka trafia na nagranie kompozycji autora z lat 30. bądź w Dalekiej Przyszłości pojawia się czczona w Dalszej Przyszłości bogini. W zasadzie warto obejrzeć dla sceny, kiedy przyłapany in flagranti mężczyzna zasłania przyrodzenie kotem. Żywym. Nie próbujcie tego w domu.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 2, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 4
Po długim tentegowaniu w głowie wyszło mi, że w zasadzie każdą ambiwalencję, jaką mam w kwestii tego, czy dana rzecz jest sztuką, czy nie, można rozwiązać za pomocą prostego pytania: podoba mi się albo nie. Nie rozwiązałam jeszcze kwestii, czy utwór typowo prześmiewczy, zrobiony z blazą na ryju, jest sztuką czy zaawansowaną ironią, ale jeszcze sobie na ten temat pomyślę.
Sztukę przypadkiem odebrałam dziś w Palmiarni, gdzie oprócz pierzastych kurek, muszli (a muszle naprawdę obłędne) i ryb była wystawa prac studentów i wykładowców ASP. I zaprawdę, zieleń jest stworzona jako tło do wystawiania czegokolwiek. Lepsza niż białe ściany, marmury i strażnicy z uzbrojeniem. Od razu powiem, że zachwycił mnie Pink-win i steampunkowe wiszące metalowe szpikulce. I pierzaste kurki, ale kurki nie ulegają wątpliwości.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 1, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
park-wilsona
- Skomentuj
Z jednej ze wsi pod Grodziskiem Wielkopolskim, miasteczkiem z browarem, w którym robią piwo grodziskie o woltażu 2% (co ma niebagatelny wpływ na akcję) oraz wodę mineralną (co już wpływu nie ma), znika 16-letnia dziewczyna. Władza wstępnie postanawia sprawę olać, bo pewnie się znajdzie, ale dociekliwy podporucznik Wieczerzak, p. o. komendanta milicji, jest uparty i zarządza śledztwo. Śledztwo szybko prowadzi najpierw do zwłok zgwałconej i zamordowanej dziewczyny, a potem do uszkodzonego fiata 126p w kolorze bahama yellow. W ciągu pół dnia sprawa jest rozwiązana, tyle że do tak efektywnej pracy prowincjonalnego przyczółka sprawiedliwości wtrąca się województwo, przysyłając na miejsce podporucznika Mirka Brodziaka i Teosia Olkiewicza, którzy prowadzą śledztwo mimo nacisków ze strony lokalnych władz i SB.
Tym razem to historia ciężkiego życia milicjantów, którym praca nie przeszkadza jednak w ofiarnym a koncertowym natrąbieniu się napojami alkoholowymi. Olkiewicz sprawnie łączy pracę milicjanta i hobby pijaka; człowiek-gąbka wchłaniający dowolną ilość dowolnego alkoholu, posuwa kilkakrotnie śledztwo do przodu głównie dlatego, że ktoś tuż przed nosem otwiera kolejną flaszkę. Brodziak strasznie irytuje swojego kolegę, Wieczerzaka, bo mimo to, że właśnie Wieczerzak był lepszym studentem w szkole oficerskiej, to Brodziak nie ulega naciskom i jak pies gończy z nosem przy ziemi idzie tropem; wszystkie animozje oczywiście mijają przy pełnej flaszce.
Pojawia się też epizodycznie ukochana Brodziaka, kelnerka Marzenka oraz - już mniej epizodycznie, za to z wielkim hukiem - Gruby Rychu, który wraca z Reichu, gdzie prowadził swoje przemytn^Whandlowe biznesy. Mało Poznania, ale całkiem dużo Grodziska Wielkopolskiego od podszewki - jakie knajpy i gdzie, jaka trawa rośnie tu i ówdzie. Zarówno bywalcy knajp jak i i lokalna flora wybitnie przykładają się do rozwiązania zagadki. Podobnie jak kurze łajno.
To chyba najlepsza zagadka kryminalna u Ćwirleja, jak do tej pory. Wprawdzie mam nieco mieszane uczucia do do maniery zrzucania na SB wszystkiego, co złe w PRL-u, ale z perspektywy chyba trzeba, skoro nawet zapijaczeni milicjanci mają budzić sympatię. Dodatkowo, mimo początkowego niepokoju, całkiem zgrabnie udało się umieszczenie piątego tomu cyklu przed tomem pierwszym.
Inne tego autora tu.
#31
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 29, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie
- Komentarzy: 3
(Z lekkim przymrużeniem oka; kilkuminutowy przystanek wieczorem w drodze do domu.)
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 29, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
czarnków, polska
- Komentarzy: 1
... z klebka, zobac!
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 28, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Skomentuj
Wielka Brytania, jakiś czas temu. Na polu w Kent w dwóch przyczepach mieszkają sezonowi zbieracze truskawek - troje Polaków, Ukrainiec, Mołdawianin, dwie Azjatki i Afrykanin z Malawi. Warunki są ciężkie, zarobki groszowe (skrzętnie pomniejszone przez agencję zatrudniającą, "podatki" i inne opłaty), ale i tak jest lepiej niż w ich ojczyznach. Ustabilizowana sytuacja (Jola sypiająca z właścicielem farmy, Andriej zbierający pieniądze na wyjazd do Sheffield, gdzie spędził kilka dni jako siedmiolatek i uważał, że jest to miejsce piękne jak Jałta) zmienia się, kiedy "agent" Wulk przywozi kolejną młodziutką dziewczynę, Irinę, której mu szkoda do truskawek i ma szeroko zakrojone plany wobec świeżej i ładnej dziewczyny (najpierw do użytku własnego, a potem na handel). Zbieracze rozpierzchają się po Anglii jedną z przyczep, do akcji dołącza Pies i od tej pory każdy z nich zaczyna wielką podróż po Wielkiej Brytanii. Trafiają do "ekologicznej" fabryki przerabiającej kurczaki na półprodukty, do anarchistów broniących kręgu kamieni, restauracji, domu opieki i typowej brytyjskiej rodziny.
Książka jest pełna stereotypów - Azjatki chichoczą między sobą i są nazywane Chinkami, mimo że jedna jest Wietnamką, a druga Malezyjką. Polakowi śmierdzą buty. Jedna z Polek jest sprytna i przedsiębiorcza, druga jest rozmodloną katoliczką i świetną kucharką. Afrykanin głównie obserwuje "pożycie cielesne" i tym tematem jest zainteresowany; dodatkowo jego obserwacje świata "zachodniego" są przerażająco naiwne. Anglia, Eldorado dla przybyszy napływowych, jest pełna zakłamania, wyzysku, oszustwa i przymykania oczu na to, co się poza my home is my castle dzieje.
Oczywiście wbrew zapowiedzi na okładce, obiecującej fajerwerki śmiechu, to książka ponura, pełna zawiedzionych nadziei, rozwiewania się złudzeń, polityki przeciw człowiekowi i takiego smutnego fatalizmu, że biednemu zawsze wiatr w oczy.
#30
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 27, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 26, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
polska, toruń
- Skomentuj
Można lajkować na fb, jak kto sobie życzy. Jeszcze nie wiem, jak zrobić, żeby nie było tak szerokiego paska do lajków, ale i tak jest LEPIEJ niż było.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 25, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 9
Film oczywiście robi Iron Man, jak to każdy film, w którym pojawia się Robert Downey Jr.
Poza tym jest oczywiście mnóstwo malowniczych wybuchów - już na samym wstępie zachwyciłam się, jak w wielkim laboratorium, przy którym zapewne CERN się mógłby się schować, pojawia się niebieski płomień z kryształu i tak sobie świeci i coś knuje, a wszyscy po prostu patrzą i czekają, a nie lecą do bezpieczników albo do schronu. Z płomienia wyskakuje facet z włócznią, który okazuje się Lokim, a włócznia zamraża ludziom serca i robi niebieskie oczy. SHIELD zbiera więc wszystkich superbohaterów, łącznie z Thorem (i jego magicznym młotkiem), żeby zabrać Lokiemu artefakt i uratować ziemię. Zbierają się, demolują pół świata (i wyjątkowo nie tylko Amerykę, bo i na przykład oberwał Stuttgart), trochę się między sobą sprzeczają, bo mają inne poglądy co do szczegółów ratowania (i jeden został puknięty włócznią Lokiego). Oczywiście wszystkie naparzanki między superbohaterami i nieśmiertelnymi są takie dość jałowe, bo wiadomo, że trudno im się wzajemnie pozabijać, ale w tym celu właśnie dochodzi technika.
Dla panów jest Scarlett Johansson w szpilkach i nieco potarganych rajstopach, ale za to z należycie falującym biustem. Dla fanów seriali - elegancko odziana w uniform Cobie Smulders (Robin Scherbatsky!), która spowodowała, że przyglądałam się każdej drugo- i trzecioplanowej postaci, bo może i ktoś ściągnął do obsady Patricka Neila Harrisa. Niestety, nie.
A najlepsza scena jest na samym końcu, już po napisach i zawiera lokowanie produktu (konkretnie shoarmy). I dla mnie ta scena wzbija się nawet wyżej niż znany w popkulturze cytat z South Parku o kinie zaangażowanym, gdzie to pedalscy kowboje jedzą budyń.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 24, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj