Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Camilla Läckberg - Księżniczka z lodu

Fjällacka, małe szwedzkie miasteczko letniskowe, koło 1000 mieszkańców. Zimą się nic nie dzieje, nie licząc znalezienia zwłok 35-letniej kobiety, która jako dziecko wychowywała się we Fjällbacce. Erika, pisarka-biografka, porządkuje rzeczy w domu, który otrzymała w spadku po nagłej śmierci rodziców i zupełnie przypadkiem wplątuje się w sprawę. Potencjalna samobójczyni, Alex, która szybko okazuje się zamordowaną, jest jej przyjaciółką ze szkoły, z którą nagle się urwał kontakt. Nie dość, że rodzice Alex uważają ją za godną zaufania i proszą o napisanie artykułu wspomnieniowego o córce, to jeszcze na posterunku w miasteczku obok spotyka zakochanego w niej w czasach szkolnych Patrika. I tak im się udaje sprawnie połączyć romans ze śledztwem.

Niby wszystko jak trzeba, ale pozostawia niedosyt. Erica, wtrącająca się w śledztwo, jest dość irytująca (nie tak, jak Chmielewska w najlepszym okresie, ale jednak). Dodatkowo jest to kryminał typowo "babski", z narzekaniem na wagę, opisami bielizny i kulinariów (co pewnie jest zaletą, skoro autorka opublikowała książkę kucharską z Fjällbacki). Chętnie pożyczę kolejne, ale nie chce mi się kolekcjonować na półce.

O tym, że autorka niespecjalnie korzysta w opisach z sielskiego uroku miasteczka, pisała na swoim blogu Theli.

Inne tej autorki:

#37

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 18, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, kryminal, panie - Komentarzy: 4


Święto ulicy Żydowskiej

Bardzo lubię uliczne jedzenie. Niekoniecznie w postaci cieknącego kebaba z surówką z kapusty kiszonej (z wiadra), ale lokalne, zrobione ze świeżych składników, unikalne i specyficzne dla danego miejsca. Wiem, pod tę definicję niekoniecznie łapie się zapiekanka z Mostu Teatralnego, ale zwyczajnie mam sentyment do tego miejsca. W poprzedni weekend ucieszyłam się bardzo, że na ulicy Żydowskiej pojawiły się stoły, scena, stragany i klimat z okazji święta ulicy [link nieaktualny - 2018]. Wszędzie było pełno kropel, bo mżył deszcz całe przedpołudnie, ale podobało mi się, że można na ulicy zjeść bajgla. I zupę z soczewicy. I że nagle pojawiło się mnóstwo ludzi, również starszych (a nie tylko hipsterów).

W tę sobotę z kolei będę pewnie się kręcić w okolicy niektórych z otwartych na Restaurant Day jednodniowych restauracji. Chcę odwiedzić KontenerArt i ulicę Zieloną ze względu na spore natężenie restauracji na metr kwadratowy. A Wy?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 16, 2013

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Alexander McCall Smith - W towarzystwie uroczych pań

Kolejny tom historii Kobiecej Agencji Detektywistycznej z Botswany. Tym razem nie ma tu spraw jako takich (w tle przewija się poszukiwanie defraudanta z Zambii oraz niewyjaśniony wątek spodni[1]), jedynie jest kilka dni z życia bohaterów. Już po ślubie pani detektyw z właścicielem warsztatu samochodowego sprawy zaczynają się komplikować. Rra Matekoni ma zgryz, bo nie dość, że jeden z jego terminatorów prowadza się z mężatką i rzuca pracę, to jeszcze w domu będącym własnością Matekoniego pojawił się nielegalny wyszynk. W życiu mmy Ramotswe po raz kolejny pojawia się jej brutalny eks-mąż, Note Mokoti. I mma Makutsi też ma problem, bo na kursie tańca towarzyskiego ma niezgrabnego partnera. Ale to ciepła, słoneczna Afryka, pełna życzliwych, mądrych ludzi. Nawet jeśli zdarza się coś złego, udaje się skończyć dzień nad filiżanką herbaty z poczuciem dobrego dnia.

[1] Mma Ramotswe znajduje pod łóżkiem w swoim domu nieznajomego mężczyznę, który ucieka, pozostawiwszy spodnie, zaczepione na sprężynie. Następnego dnia spodnie znikają z werandy, a zamiast spodni leży dynia. Obrażam się na autora, bo jak to tak nie wyjaśniać zagadek!

Inne tego autora tutaj.

#36

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 14, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Jeffery Deaver - Twój cień

Kathryn Dance, specjalistka od kinezyki, pojechała na urlop, śledzić muzykę folkową tworzoną przez emigrantów z Meksyku. Była umówiona ze znajomą, piosenkarką country Kayleigh Towne i nagle znalazła się w samym środku sprawy kryminalnej. Upierdliwy, choć grzeczny stalker, najpierw jedna, potem druga i trzecia zbrodnia, wszystkie zapowiedziane wersetem z piosenki Kayleigh. Policja z Fresno najpierw robi Kathryn wbrew, bo rzecz nie podlega jurysdykcji CBI, ale szybko dochodzą do wniosku, że w starciu ze sprytnym stalkerem przegrywają sromotnie. Kathryn prywatnie miota się między uczuciem do poznanego w poprzednim tomie speca od komputerów i partnera z CBI, Michaela, który - korzystny zbieg okoliczności - właśnie się rozwodzi. Dla fanów Lincolna Rhyme'a i rudowłosej Amelii z reumatyzmem jest smaczny kąsek - zupełnym przypadkiem analityk przylatuje z Nowego Jorku do Kalifornii i ma czas przejrzeć dowody oraz przygotować zajmujące 1/4 książki tablice z zebranymi na miejscach zbrodni danymi.

Jakkolwiek trudno się od książki oderwać (ale od którego Deavera się da?), to fabuła jest tak słaba, że aż się przeciera na zgięciach. Mylenie tropów czytelnikowi polega na tym, że jest podejrzany, znajdują się dowody, podejrzany zostaje zastrzelony przy próbie ucieczki, wszyscy tańczą taniec zwycięstwa, po czym się okazuje, że tak naprawdę podejrzany nie miał specjalnie powodów, a kilka śladów wskazuje na kolejną osobę. I tak cztery razy. Młoda piosenkarka bez żenady wymyka się swojemu ochroniarzowi i spotyka się z ciągle podejrzewanym o morderstwa stalkerem, którego się oczywiście ogromnie boi. Oczywiście ma też Bolesną Tajemnicę z Przeszłości, która mocno utrudnia śledztwo. Finał jest zaskoczeniem chyba nawet dla samego autora, który wyciąga kolejne dramatis personæ jak z rękawa i umieszcza je w dogodnych dla siebie miejscach.

Inne tego autora tu.

#35

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 13, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, kryminal, panowie - Komentarzy: 2


Wielkopolska w weekend - Rogalin

[10.05.2013]

Wiem, jeżdżę tam prawie co roku, ale tym razem było inaczej. Jak wesołe miasteczko jesienią, tak Rogalin w dniu roboczym, z zamkniętym pałacem i galerią (i nie, nie rozumiem, czemu trzeba zamknąć wszystko dla zwiedzających na dwa lata, skoro można by było po kawałku, a poza tym i tak się nic nie dzieje, a jest już maj), w deszczu i w chmurze komarów, jest zupełnie inny niż taki w sezonie. Pusto, cicho, wszędzie zapach bzu, świeża zieleń labiryntu i rzeźby, wyglądające na zupełnie przypadkowych odwiedzających.



GALERIA ZDJĘĆ: 2013, 2012, 2010 i 2008.

PS Przypałacowa restauracja "Dwa pokoje z kuchnią" do lipca czynna tylko w sobotę i w niedzielę. Smuteczek.

PPS Czy to, że nie ma jeszcze na wszelkich poboczach sprzedawców truskawek, oznacza, że jesień w tym roku przyjdzie później?

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 12, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: rogalin, polska - Komentarzy: 4


Martha Grimes - Pod Zawianym Kaczorem / Zajazd "Jerozolima"

Stratford Upon Avon, turystyka śladami Szekspira. Pub "Pod Zawianym Kaczorem" gromadzi publiczność wychodzącą po spektaklach. Grupa Amerykanów przyjeżdża z objazdową wycieczką, po czym po kolei zaczynają znikają poszczególni członkowie podróżujący z biurem podróży Honeysuckle Tours. Najpierw zostają znalezione zwłoki starszej wścibskiej panny, potem znika 10-letni syn bogacza z Południa, potem ktoś morduje jego córkę. Przy zamordowanych paniach znajdują się cytaty z wiersza z epoki szekspirowskiej. Richard Jury wprawdzie przyjeżdża, żeby mieć pretekst do odwiedzin u poznanej w poprzednim tomie Jenny Kennington, ale szybko wciąga się w śledztwo (mimo niechęci jego zwierzchnika, Racera, który uważa, że lokalni sobie świetnie ze sprawą poradzą). Jest też Melrose Plant - przyjeżdża wraz z ciotką Agathą, żeby odciągnąć jej krewnych z Ameryki od posiadłości Ardry End. I dodatkowo pojawia się Vivian Rivington z włoskim narzeczonym, co irytuje zarówno Planta, jak i Jury'ego, który jednak coś tam do Vivian czuje.

Jak niespecjalnie widzę sens pokazywać okładki książek, tak ta ma na okładce kota, który bierze udział w akcji. Lubię też, że w każdym tomie pojawia się jakiś rezolutny dzieciak, który znacznie posuwa śledztwo do przodu. Tutaj to zaginiony 10-latek, który sprytnie sobie radzi z porywaczami.

Zajazd "Jerozolima" pod Newcastle to znana w okolicy mordownia, w której lokalni grają w bilard, a że rzecz się dzieje chwilę przed Bożym Narodzeniem, w knajpie stoi uboga szopka, co okaże się sporym ułatwieniem w rozwiązaniu sprawy (nie wspominając o kilkuletniej, pyskatej i spostrzegawczej córce właścicielki). Jury przyjeżdża do starego Washington przy okazji wizyty u kuzynki i na cmentarzu poznaje uroczą Helen Minton. Spędzają miłe popołudnie, piją kawę, umawiają się na kolację. Niestety, kiedy Jury wraca kilka dni później, Helen nie żyje. Szybko wychodzi, że nie umarła z przyczyn naturalnych. Do kompletu w okolicy pojawia się Melrose wraz z Vivian i cioteczką Agathą; przyjeżdżają zaproszeni przez znanego marszanda sztuki do dworu w Spinney Abbey, zaraz obok Washington. W dworze gości od jakiegoś czasu poszukiwany przez Jury'ego kuzyn zamordowanej, znany malarz. I chwilę później pojawiają się kolejne zwłoki, tym razem z raną postrzałową.

Zmiana tłumacza nie wyszła na dobre temu tomowi (wspominałam już skądinąd, że użycie frazy "piczka zasadniczka" przez eks-lorda Melrose'a Planta(!) w stosunku do jego wieloletniej flamy, Vivian(!) jest tak nie na miejscu jak zachowanie komisarza Racera). Za to okładka ładna, nawet bez kota.

Inne tej autorki: tu.

#33-34

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 11, 2013

Link permanentny - Tagi: 2013, kryminal, panie - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Wnętrza / Interiors

Z duetu film i teatr zdecydowanie wolę film.

Tyle że nie obejrzę teatru w domu. Wyjście do teatru zawsze jest czynnością logistycznie skomplikowaną (zwłaszcza od kiedy zasiedliliśmy dawną bibliotekę łóżeczkiem w rozmiarze 160 cm, zaścieloną zestawem w jeże i poziomki). Dodatkowo najbardziej w Poznaniu lubię budynek Teatru Nowego (i okolicę), więc. I, last but not least, w domu nie dostanę po spektaklu zapiekanki z budki na Moście Dworcowym. Jak to mawia y., jest moc.

Dodatkowo okazało się, że tak naprawdę sztuka Woody'ego Allena nie skorzystała zupełnie nic z ekranizacji (bo idąc za ciosem, sięgnęłam do filmowe "Interiors" z Diane Keaton w roli Renaty). Teatr z pomysłową scenografią (prosta scena, półka, wnoszone klapenzyce, kanapy czy lampa) wystarczająco pokazał dramat, jaki się dział w rodzinie trzech sióstr. 60-letni ojciec po latach życia z chimeryczną, artystyczną matką zdecydował się odejść. Taka separacja na próbę. Każda z sióstr inaczej podchodzi do załamanej i żebrzącej o nadzieję, że jednak wróci, matki. Między sobą i w ramach swoich rodzin dorosłe już córki niespecjalnie umieją znaleźć szczęście, cały czas tkwiąc w swojej roli z domu rodzinnego. Renata, poetka z sukcesami, daje nadzieję i nieustająco zabiega o aplauz ojca. Joey chce tworzyć, ale nie wie, w jaki sposób, mimo wsparcia narzeczonego i ojca, który o jej brak powodzenia posądza Renatę. Flyn jest wielką nieobecną - aktorką, pojawiającą się w przelocie między kolejnymi filmami. Eve, matka, usiłuje sobie poukładać życie od nowa, wracając do projektowania wnętrz.

Jakkolwiek tytułowe wnętrza w filmie były niesamowite, tak w teatrze zachwyciły mnie spójne kostiumy wszystkich pań - piękne, dystyngowane pantofle i garsonki Eve, chłodna elegancja Renaty, króciutka mini Flyn i nonszalanckie olewanie mody Joey. Cały czas zastanawiam się, czy to, że w drugiej połowie zjechała scena i część sztuki odbyła się na pochyłej podłodze (a potem techniczni z wajchami ją naprawiali przy pełnej widowni) było efektem zamierzonym. Jeśli tak - robiło wrażenie. Dodatkowo w teatrze jako sztuka w sztuce pojawiła się (chyba) jednoaktówka Allena o marlowoskim poszukiwaniu Boga; doskonale wkomponowana jako ocena ról Flyn, oglądana z wybuchami śmiechu przez całą rodzinę. Wybuchów śmiechu jednak nie było, bo pewnie nie tylko mnie przeraziła scena gwałtu na jednej z sióstr; czasem za blisko sceny nie jest dobrym pomysłem.

Teraz chcę na "12 gniewnych ludzi".

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 8, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Tag: teatr - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Białokosz

[5.05.2013]

Kiedy już się przejedzie przez nadnoteckie łąki i jeziora, w Białokoszu można zatrzymać się na bardzo przyzwoity obiad oraz wybiegać zmęczoną jeszcze chwilę temu zstępną[1] w pełnym stokrotek i mniszków parku. Można też urządzić wesele i spędzić weekend przy jeziorze, co kto lubi.

Z pałacem miałam pewien dysonans poznawczy, zwłaszcza z zewnątrz. Opatrzyła mi się polska architektura willi opartych na bogatej tradycji ziemiańskiej, nawet jeśli właścicielowi bliżej było do ziemianki, w której bez względu na wielkość bryły kolumny i trójkątny fronton musiał być. Musiałam się przestawić mentalnie, że to właśnie jest ten kawałek, z którego były kopiowane elementy, a nie odwrotnie. Tak czy tak, najlepiej oglądać go w pełnym słońcu[2], a nie - jak za pierwszym razem rok temu - w szarej mżawce (zdjęcie dolne).

[1] Mogłabym napisać kiedyś esej o wpływie trampoliny i wyciągu do zjeżdżania ze starych skrzynek po napojach na przypływ energii i zmianę postawy z ogólno-upierdliwej ze szczególnym zaangażowaniem na emocjonalnie stabilniejszą. Kiedyś.

[2] Przeczytałam o tym ostatnio w uroczym poradniku, jak nie fotografować. Moje ulubione porady to 12, 15, 20 i 70. Kwestię kiełbasy ucinanej pod kątem 45 stopni muszę przeanalizować, ale nie mam aktualnie kiełbasy.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 6, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: białokosz, polska - Komentarzy: 2


Wielkopolska w weekend - Chrzypsko Wielkie

Nazwa miejscowości, w której mieści się okoliczna plantacja tulipanów, budzi mój wewnętrzny chichot, albowiem za każdym razem, kiedy chrzęszczę tę rdzennie polską zbitkę spółgłosek, mam wizję znajomego Holendra, któremu ktoś każe to wymówić. Niesłabe. Ponieważ Holandia jest piękna, ale - jak siódma góra i siódma rzeka jest też cholernie daleko - 60 km od Poznania jest całkiem zgrabny erzac. Dojazd oznaczony jest tak sobie, ale jak wiadomo, że w Pniewach się skręca w prawo (jadąc z Poznania), to się dojedzie. Jak po drodze się mija pałac w Białokoszy[1] i jedzie cudownej urody alejką, to właśnie jest ta droga.

W majowy długi weekend są w gospodarstwie pana Królika imprezy ludyczne, celowo pojechaliśmy więc po. A i tak została trampolina, karuzele i lokomotywa z wagonikami, przez co - o tempora - tulipany dla niektórych zeszły na dalszy plan. A szkoda. Bo jest ich dużo, równo posadzone w karnych rządkach, w większości opisane i niektóre można zabrać ze sobą do domu[2].

Nie trafiłam niestety na kwitnące tulipany nowej odmiany 'Aleksander Kwaśniewski', na polach kwitła tylko 'Jolanta'. Jakby mi ktoś wyhodował odmianę nazwanym moim imieniem, to bym przyjechała, słowo! W każdym razie stanęłam dzisiaj na serio przed dylematem - czy wolę tulipany pełne, papuzie czy postrzępione. Jestem cała dylematem.



I tak, jest jeszcze GALERIA ZDJĘĆ.

[1] O czym w następnym odcinku.

[2] Młody człowiek z łopatą wykopuje wskazane z okolicznego pola (normalnie idę i widzę po horyzont tulipany, czy jestem w tulipanowym niebie?), 1 zł od sztuki.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 5, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: chrzypsko, polska - Komentarzy: 14