"Typowa babskość" w sensie narzekania na wagę, a później na problemy z ciążą i depresję poporodową - to jakiś znak czasów? Kiedyś się o tym nie mówiło w ogóle, a teraz nawet w kryminałach się nie można odczepić od problemów macierzyństwa? Nie, żebym jakoś strasznie narzekała, ale akurat tak mi się skumulowało, jak to czytałam i szukałam raczej odskoczni, a tu proszę.
A co do meritum, to co 2-3 tomy trzeba robić sobie przerwę, bo się niestety schemat bardzo powtarza i nudzi. Oraz odradzam kryminały Mari Jungsted, dziejące się na Gotlandii - popłuczyny po Lackberg (tzn. dokładnie taki sam schemat, tylko postacie znacznie bardziej papierowe).