Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Celeste and Jesse Forever

Celeste (Rashida Jones, mój absolutny crush) i Jesse (Andy Samberg) są ze sobą od liceum, zawsze razem, rozumieją się bez słów, lubią te same rzeczy, para idealna, nie dziwi, że wzięli ślub. Dziwi jednak, że po 6 latach związku są w separacji, to budzi ogromne zdziwienie, tym bardziej, że i tak wszędzie chodzą razem i zachowują się jak para. Znajomi przekonują oboje, że skoro zdecydowali się rozstać, to niech się rozstaną, niech zaczną spotykać się z innymi. Jesse nie chce, tak naprawdę wolałby wrócić do Celeste, ale ona z kolei wydaje się cieszyć byciem singielką, a w chwilach słabości dzwoni do Jesse’a, żeby przyszedł, a jak się kończy, wiadomo. Wtem pozorną stabilność psuje fakt, że Jesse i jego - wtedy - przygoda na jedną noc - spodziewają się dziecka, a on, dotychczas znany z bycia absolutnym dzieciakiem i lekkoduchem, chce rozpocząć życie dorosłego ze wszystkimi konsekwencjami i zostać odpowiedzialnym, zarabiającym ojcem. Wściekła Celeste rzuca się w wir randkowania i odkrywa, że niekoniecznie jest różowo, a żaden z poznanych panów to nie Jesse.

Jaki to pyszny film o dumie, o nieumiejętności dbania o związek, w którym nie ma równości, o chęci postawienia na swoim mimo tego, że “można mieć albo rację, albo być szczęśliwą”, o tym, że czasem jest okienko na jakąś decyzję, a potem już nie i nic z tym nie można zrobić. Jednocześnie to ciepły film o różnych obliczach dorastania, również zawodowego i takiego zwyczajnie ludzkiego. Trochę szkoda mi było niewykorzystania niektórych bohaterów - na przykład uroczego Elijah Wooda sprowadzonego do roli podręcznego przyjaciela-geja.

PS Wiecie, że na Netflixie jest (są) "Clerks III"?

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 8, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O tupecie i hotelach

[28.01-4.02.2023]

Tak jak 5 lat temu, nocowaliśmy w dzielnicy Funchal zwanej Sao Martinho albo Lido, w tym samym hotelu[1], co wtedy (tylko przez cały tydzień nie udało nam się spotkać hotelowego kota!). Niewiele jest tu do takiego typowego zwiedzania, ale jest dość malownicze centrum handlowe, w którym wprawdzie ograniczyliśmy się do zakupów[2] w lokalnym odpowiedniku Biedronki (Pingo Doce), ale dostępna jest pełna oferta globalnych sieciówek, sporo restauracji, wypożyczalnia samochodów, nieco mniejsze niż w Porto Moniz baseny naturalne oraz plaża i widoki. Kamienista Praia Formosa wymaga pewnego wysiłku, żeby na nią dotrzeć, bo najprostsze dojście jest zabarykadowane przez hotel. Schodzi się sporo w dół serpentynkami, widoki po drodze urocze, ale potem trzeba wrócić. I tu okazało się, że wychodząc z plaży można albo mozolnie wspinać się stromymi ścieżkami i po setkach schodów albo wjechać windą. Winda wprawdzie wymagała karty, ale akurat ktoś zjeżdżał i ją otworzył, więc wjechaliśmy jak do siebie. Nastąpił wprawdzie pewien incydent, bo okazało się, że trzeba przejść przez lobby dość skomplikowanego logistycznie hotelu i kiedy zapytałam z głupia frant na recepcji, quo vadis, została przesłuchana, jak się w ogóle dostałam i kazano mi zapłacić 75 euro za wejście na teren. Skleciłam historyjkę o znajomych spotkanych na plaży, z którymi wróciliśmy, nie wiem, w jakim pokoju, nie chcemy wejść, chcemy wyjść, nie interesują mnie państwa udogodnienia, wyszliśmy, ale nieco niemiło było przez chwilę. Więc da się windą, ale trochę tupetu trzeba. A widoki - zdjęcia mówią same za siebie. Zachody słońca z tarasu tuż przy pokoju, sun deck przy jadalni z widokiem na Praia Formosa i kozy, wreszcie inne hotele i przydomowe plantacyjki platanów.

Praia Formosa Baseny naturalne / Z klifu w dół Zachód słońca z tarasu Anjo da Praça da Assicom / Balkon z tęczą Widok na Cabo Girao W dół na plażę / Dzika pitanga, można zrywać, jak nasze mirabelki Lido wieczorem Przed zachodem / Tubylec Się buduje, a kozy koszą zielone Domki i bananowce Zachód słońca z tarasu, co wieczór Prosto w ocean Bananowce / Klify Światełka wieczorem Bananowce / Basen w hotelu, cały dla nas Codziennie inaczej Sun deck / Widok na Praia Formosa U podnóża klifu Basen, odbicia, pseudo-Warhol Promenada Jakaś ryba i bolo do caco / Sałatka z tuńczykiem Widok na wschód

Jedzone było w:

[1] Notka dla pamięci - apartamenty niby dwupokojowe, ale to tak naprawdę wnęka kuchenna z częścią wypoczynkową, z rozkładaną kanapą dla trzeciej osoby (wzdech, czemuż aż czemuż w łatwy i przewidywalny sposób nie można dla nastolatki zamówić oddzielnego łóżka i samodzielnego pokoju w ramach apartamentu) i oddzielną sypialnią. Na plus, oszklony balkon, codziennie uzupełniana kawa i herbata, w kuchni wszystko do zmywania, a w łazience kosmetyki.

[2] Młodzież testowała różne smaki zupek błyskawicznych, jakby ktoś się wybierał do Portugalii wyspiarskiej lub kontynentalnej i miał miejsce w bagażu oraz wolne kilka euro, to polecam się łaskawej pamięci, bo tęskni za nudlami w kubeczku. Ja poszłam w lokalne owoce, pierwszy raz jadłam pitangę, ciekawe, ale raczej jako ciekawostka i, pewnie nie pierwszy raz, smoczy owoc. Pewnie nie pierwszy, bo pamiętałam fakt jedzenia podczas wyprawy na Tajwan, ale nie pamiętałam smaku, co jakby się wyjaśniło, bo smoczy owoc nie smakuje niczym. Taki mokry melon bez aromatu.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 7, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: funchal, madera, portugalia, sao-martinho - Skomentuj


Ewa Rychter - Przeklęta parafia

Pan Renner to spiritus movens małej miejscowości o dźwięcznej nazwie Jeżówka. Za zarobione za granicą pieniądze kupił zrujnowany zamek, zatrudnił do pracy przy nim ludzi, nawet znalazł księdza do tytułowej parafii; tak, to taki lekko odrealniony niby-PRL, zwłaszcza w porównaniu z podobnym wątkiem u Edigeya. W zamku mieszkają trzy siostry - bibliotekarka Antonina, kucharka Marianna, nauczycielka Klara i o pokolenie młodsza Blanka. Blanka przyjeżdża właśnie na zorganizowany przy kościele odpust i przywozi ze sobą narzeczonego, nieco wiekowego już Franciszka. I traf chce, Franciszka ktoś konwencjonalnie morduje. Okazuje się, że każdy z obecnych i podejrzanych ma jakąś tajemnicę z przeszłości - cyrkowiec niechcący zabił swoją żonę, lekarz wezwany do fikcyjnego chorego spowodował wypadek i został zawieszony w zawodzie, matką pewnego dziecka okazuje się ktoś inny niż publicznie podawano, wreszcie mężczyzna w wyniku pożaru stracił prawie całą rodzinę. I oczywiście przynajmniej część tych tajemnic ma związek z denatem, którym okazuje się szabrownikiem, hochsztaplerem, szantażystą, a możliwe, że i podpalaczem.

Się je: tort migdałowy, pasztet, kurę i rybę w galarecie, bulion z diablotką (nie wiedziałam, co to diablotka!), sałatę z cytryną i oliwą na sposób francuski, risotto, kanapki z zimnym mięsem.

Się pali: sporty (wygniecione), carmeny, giewonty, piasty.

Się pije: jałowcówkę, kryniczankę i oczywiście wódkę.

Się nosi: odświętnie nylony i wełnę 100%.

Się siada: na rekamierze (znowu, nowe słowo!).

Szowinizm i mizoginia:

— Żelazna? — kapłan zaśmiał się. — Żelazna drabina do prac przy instalacji elektrycznej? Pomysł godny kobiet.
— Mówię o różnicy wieku. Pani młoda dziewczyna, i on… hm… starzec nieledwie.
— Co też pan mówi. Franciszek był eleganckim mężczyzną. Każda by za nim poleciała, i jak jeszcze! Wiek jego nic mnie nie obchodził. — Zastanowiła się. — Trudno wymagać, żeby z powodu swoich lat żenił się z jakąś starą babą.
— Nie, byłem wikarym w Sniatówce. Właściwie nie byłem już wikarym… — urwał, ale zaraz dokończył: — Zawieszono mnie w czynnościach…
— Z jakiego powodu?
— Miałem wypadek motocyklowy.
— Przejechał ksiądz człowieka?
— Tak… nie… Potrąciłem babę, nic jej się nie stało.

Inne z tej serii.

#22

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 6, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, kryminal, panie, z-jamnikiem - Skomentuj


Jessie Burton - Miniaturzystka

1686. 18-letnia Nella zostaje poślubiona bogatemu amsterdamskiemu kupcowi, Johannesowi Brandtowi. Wprowadza się do pięknego domu, ale zamiast stęsknionego męża wita ją zgorzkniała siostra, Marin. Zamiast oczekiwanej nocy poślubnej Nella otrzymuje piękną, realistycznie wykonaną replikę kamienicy, zostawiona sama sobie wpada więc na pomysł znalezienia kogoś, kto jej ten domek umebluje. Z ówczesnego biuletynu ogłoszeniowego (chciałam napisać “książki telefonicznej”, ale jednak to XVII wiek) wynajduje kontakt do osoby, która takie usługi świadczy, wysyła służącą z listem i pieniędzmi, niebawem na jej progu pojawiają się przepiękne, wierne miniaturki domowników, chociaż niekoniecznie takie, jakie zamawiała. Jednocześnie dziewczyna widzi, że w domu dzieją się tajemnicze rzeczy, znajduje karteczki z wiadomościami, dwójka służących zachowuje się zaskakująco pewnie, zaś jej męża coś dziwnego łączy z atrakcyjnym chłopcem na posyłki. Śledzi więc wszystkich, próbuje zrozumieć, na czym polegają interesy wiecznie nieobecnego męża, nawet w pewnym momencie podejmuje sama decyzje, chociaż oczywiście najważniejsze dla niej jest odkrycie, skąd miniaturzysta (a konkretnie miniaturzystka) wie, co się w domu Brandtów dzieje. Finał jest dość przewidywalny - ząż bxnmhwr fvę trwrz, fgąq avrpuęć qb xbafhzcpwv mjvąmxh, mn gb fmjntvrexn fxeljn cbq fmrebxvzv fhxavnzv pvążę m pmnealz fłhżąplz.

Po przeczytaniu zostałam w pół do wyjaśnienia, bo wprawdzie tajemnice domu przy Herengracht się wyjaśniają, ale temat tytułowej miniaturzystki - skąd wiedziała o tajemnicach, jak podmieniała figurki albo jakie magiczne moce miała, żeby figurki się zmieniały - został skrzętnie pominięty. Pewnie może to rozwiązać lektura drugiej części, podobno już napisanej. Trochę foch, bo aż tak mi się nie podobało, a będę musiała kolejną książkę kupić i przeczytać. I trochę rozczarowanie, bo to takie przeciętne czytadełko z zakrętką równościową w sztafażu historycznym.

#21

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 5, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, panie - Skomentuj


Północ-południe

[31.01.2023]

Madera jest mała, ma 57 km długości i 22 km szerokości; owszem, to nie jest tak, że z jednego końca na drugi przejeżdża się odpowiednio w pół godziny i kwadrans, bo górki i postrzępione wybrzeże, ale odległości są żadne. Dlatego zwykle trasę (w moim przypadku z Sao Martinho, o którym niebawem) zwykle planowałam metodą małych skoków, żeby podczas jednego wyjazdu zobaczyć więcej. Oczywiście plany sobie, życie sobie, ale moim zdaniem to optymalna metoda na miejsce z setką fantastycznych widoków. Ribeira Brava na południu i Porto Moniz na północy mogą stać się punktami na różnych trasach, przykładowo:

Cabo Girão - Ribeira Brava - przełęcz Encumeada - Porto Moniz - płaskowyż Paúl da Serra - Bica da Cana - Câmara de Lobos

albo, alternatywnie,

Ribeira Brava - Cascata dos Anjos - Praia da Calheta - Farol da Ponta do Pargo - Teleférico das Achadas da Cruz - Porto Moniz (Natural Swimming Pools i Aquário da Madeira) - Fanal.

Na każdej z tras da się zatrzymać przy mniejszych atrakcjach - punktach widokowych czy w miasteczkach albo zrobić sobie pętlę spacerową po lewadzie.

Do Ribeira Brava można pojechać obejrzeć Stadion Narodowy Madery (nie no, oczywiście że nie pojechałam, do muzeum CR też nie). Urokiem miasteczka są łączące się strumienie wody, spływające z lewad i wpadające do oceanu. Zatrzymałam się przy zabytkowym kościele (płatne parkingi!) Igreja de São Bento z XV wieku, ale po szybkim rzucie oka raczej skupiliśmy się na uroczej promenadzie przy plaży i samej plaży. Plaża wprawdzie kamienista, ale miejscami są łachy czarnego piasku, woda idealnie czysta, aczkolwiek w styczniu jednak lekutko zimna, Bałtyk w czerwcu. Na plaży, gdzie z córką szukałyśmy szkiełek i muszelek, spotkałyśmy uroczego owczarka niemieckiego z rodziną, który nie mógł się zdecydować, czy chce się zakumplować z nami, czy jednak woda! fale! patyki! Finalnie wygrała natura.

Kawa i ciacho - słodkie pastel de nata - w Dom Luís restaurante (R. Gago Coutinho e Sacadura Cabral) tuż przy plaży. Niestety, zaczynało padać, na czas kawy schroniliśmy się pod parasolami, ale w drodze do samochodu lało już solidnie, na szczęście to taki wiosenny, ciepły deszczyk, zanim dojechaliśmy do kolejnego miejsca, zdążyliśmy wyschnąć.

W drodze W drodze

Po drodze do Porto Moniz jest wiele punktów widokowych, jak się trafi taka pogoda, że słońce i deszcz, to na przykład w Miradouro da Santinha można złapać tęczę nad panoramą miasteczka.

W drodze, ponownie

W Porto Moniz główną atrakcją są morskie baseny, zasilane wodą morską, malowniczo przelewającą się przez skałki. W styczniowe, deszczowe popołudnie do pływania niekoniecznie, ale w słoneczny, ciepły dzień to zdecydowanie coś, co warto, bo malowniczość jest w pakiecie przy każdej pogodzie. W miasteczku znajduje się również oceanarium, niestety czynne do 18, więc kiedy po obiedzie z widokiem w Orce (Rotunda das Piscinas nº 3), wytoczyłam się w wieczór, już nie było sensu wbijać na ostatnią chwilę.

Lokalna specjalność - Bolo do caco, płaski chlebek często z czosnkiem

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 5, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: madera, portugalia, porto-moniz, ribeira-brava - Skomentuj


O tym, że można do kina

Na “Kota w butach: Ostatnie życzenie” poszłam do kina, bo młodzież się domagała rozrywki. Bardzo przyjemny sidequel cyklu o Shreku z kotem w głównej roli. Puszek niespecjalnie dobrze umie liczyć, dziwi się więc, kiedy okazuje się, że właśnie zużywa swoje dziewiąte, ostatnie życie. Malowniczo się załamuje, trafia do przytułku dla starych kotów, skąd wyciąga go jednak myśl o magicznej gwieździe, która spełnia życzenia. Może mu licznik żyć zresetuje i będzie mógł był wesołym zawadiaką przez kolejne wcielenia. Do magicznego skarbu jest oczywiście więcej chętnych, Kot również buduje sobie, nieco niechętnie, drużynę składającą się z narzeczonej opuszczonej przed ołtarzem i szczeniaka-Pollyanny. Trochę magii, sporo naparzania się i układów choreograficznych, humor, bardzo dobra muzyka i mnóstwo mrugnięć do widza starszego.

”Visitors”, już z zacisza własnego fotela, to krótki serial o tym, co się może stać, gdy na Ziemi wylądują kosmici i nie będzie to prominentne miasto w USA, taki komediowy cross-over między Tales from the Loop i Miasteczkiem Twin Peaks. Richard, dawniej właściciel salonu gier video, decyduje się zostać policjantem, jak jego dziadek, aktualnie pacjent demencyjny. Pierwszego dnia służby zaczynają się dziać dziwne rzeczy - na niebie coś wybucha, a w miasteczku pojawiają się wzajemnie zwalczający się kosmici, agenci federalni oraz dawno zaginiony dziadek jednej z policjantek. Liczę na sezon drugi, bo zakończenie jest uroczo dwuznaczne i sugeruje zabawę w wiele rzeczywistości.

”Intergallactic” to dla odmiany brytyjska przygodówka w klimacie Expanse i Firefly: w XXII wieku, po drastycznych zmianach klimatycznych, na zubożałej we wszystkie źródła energii Ziemi ustanowił się Commonworld. Policjantka, córka kanclerki, zostaje oskarżona o poważne przestępstwo i zanim ustosunkowana matka zdąży zareagować, leci wraz z innymi przestępczyniami do kolonii karnej. Oczywiście szybko wychodzi, że to ustawka - więźniarki przejmują statek, na pokładzie jest też naukowczyni, oficjalnie wróg publiczny Commonworldu, a tak naprawdę jedyna osoba, która umie znaleźć nowe paliwo, niezbędne do przetrwania cywilizacji. Równie szybko okazuje się, że Commonworld wcale nie jest systemem idealnym, a raczej reżimem, więc sabotująca ucieczkę więźniarek policjantka staje przed również osobistym dylematem, czy wspierać rzeczywistość, w której się wychowała, czy stanąć po stronie rebelii. Dużo strzelanek, trup pada gęsto, girl power, cyniczny pilot do wynajęcia i różne ciekawe światy, jakie pasażerki statku zwiedzają w drodze do docelowej “Arkadii”. Niestety, nie docierają tam, bo serial został scancelowany po pierwszym sezonie. A szkoda.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 3, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Colin Dexter - Śmierć w Jerycho

Niestety o jakości tej książki wszystko mówi to, że niespełna dwa tygodnie po przeczytaniu nie pamiętam, o czym była. Nic, zero, żadnej fabuły. A jest to książka z listy 100 najlepszych powieści kryminalnych, więc. Przekartkowałam ponownie, mam nauczkę, żeby jednak nie mieć takich zaległości ze wszystkim, jak mam w tej chwili (serio, 9 notek oprócz tej czeka w zaświatach, aaado pisania o moim życiu pilnie zatrudnię).

Detektyw Morse, podstarzały i nieatrakcyjny, spotyka na przyjęciu Annę, całkiem uroczą. Mimo że rozmowa rozwija się w przyjemną stronę, nie spotykają się aż do momentu, kiedy Morse, który nieco nadużył przy obiedzie piwa i poczuł zew romantyzmu, pojawia się w domu kobiety, gdzie zastaje ją powieszoną. Śledztwo kieruje się w stronę samobójstwa, ale inspektor jednak ma wątpliwości i zaczyna pieczołowicie rozpracowywać sąsiadów Anny i rodzinę jej pracodawcy, z którym utrzymywała nie tylko służbowe, ale i pozamałżeńskie stosunki. W trakcie pojawiają się aluzyjne motta rozdziałów, kierujące uwagę w stronę mitu o Edypie.

Morse jada frytki z kiełbasą i jajkiem.

Inne tego autora.

#20

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 2, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, cwa, kryminal, panowie - Komentarzy: 4


Matki równoległe

Janis, fotografka, przy okazji sesji poznaje Arturo, znanego archeologa. Opowiada mu o przemilczanym kawałku historii swojej rodziny - pradziadku i jego sąsiadach zamordowanych przez reżim frankistowski. Arturo się tematem zaczyna interesować i jakoś tak mimochodem wychodzi, że idzie z Janis do łóżka, a w efekcie Janis zachodzi w ciążę. Sytuacja się komplikuje, bo jakkolwiek Arturo by chętnie, to jednak ma żonę z chorobą nowotworową i jej nie zostawi w tej sytuacji (wiem, wiem, ci uczciwi mężczyźni). Janis rodzi córkę Cecilię, Arturo się poczuwa, ale jednak jest zdziwiony, bo dziecko z wyglądu jest nieco egzotyczne. Test DNA wyjaśnia - mała nie jest córką Janis. I tu wróćmy do szpitala - Janis na porodówce zaprzyjaźniła się z Aną, 17-latką - jak się okazało - zaszantażowaną do pożycia przez kolegów. Przez jakiś czas utrzymywały kontakt, ale Janis po wątpliwościach, czy mała Cecilia jest jej, zniknęła z radaru. Gdy przypadkiem spotyka Anę, dowiaduje się, że jej córka - a prawdopodobnie podmieniona córka Janis - umarła na SIDS. Kolejny test DNA w tajemnicy przed Aną, a kiedy już Janis ma pewność, że Cecilia jest córką Any, proponuje jej pracę opiekunki. Obie kobiety zbliżają się do siebie, ale na obrazek wraca Arturo, który jest gotowy rozpocząć prace wykopaliskowe, co z jednej strony Janis cieszy, z drugiej - zaognia stosunki między kobietami, co prowadzi do wyznania prawdy. Finał jest nieco zbyt gładki, ale bardzo w klimacie wcześniejszych filmów Almodovara. Tu również przepiękne wnętrza, a Penelopa C. jak zawsze emocjalna (załamuje ręce po hiszpańsku).

Na deser jest jeszcze króciak - “Ludzki głos”, jednostronna rozmowa telefoniczna Tildy Swinton z byłym ukochanym o tym, jak radzi sobie po ich, powiedzmy że zgodnym, rozstaniu. Tak sobie radzi, jak w innych filmach - lekarstwami, ogniem, alkoholem, wściekłością, siekierą, ale oczywiście wszystko jest w porządku, wyszłam ze znajomymi, spędziłam miły dzień, nie poznałeś po moim głosie, że przecież kłamię i nie umiem bez ciebie żyć?

Inne filmy Almodovara.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 27, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O tym, że woda jest mokra

[3.02.2023]

Jak pewnie kojarzycie, mało czasu rezerwuję na typowo zorganizowane rozrywki, zakładając, że jeśli jestem w stanie znaleźć i dojechać na miejsce sama, to czemu nie. Ale pływanie po szerokim przestworze to coś above my paygrade, więc bladym świtem o 10:30 znalazłam się w marinie w Funchal przy katamaranie o dźwięcznej nazwie Atlantic Pearl, skąd ruszyłam najpierw w stronę Caniço, bo podobno bywają tam delfiny i inna żywina, a potem pod Cabo Girão i wzdłuż wybrzeża z powrotem do Funchal. I żeby nie trzymać Was w niepewności, były delfiny oraz rejs absolutnie wart jest wydanych euro; przez chwilę rozważałam, czy nie wybrać spokojnej żeglugi repliką Santa Marii, ale nie żałuję niczego, chociaż czegoś się nauczyłam, ale o tym za chwilę. Delfiny, które wtem pojawiły się w stadzie koło 10 sztuk, ignorowały towarzyszące im jednostki pływające, skakały sobie niezobowiązująco, po czym odpłynęły. Pytanie, gdzie zdjęcia. Otóż przemiłe te stworzenia są również szybkie i bynajmniej nie chcą pozować, a w jakiejkolwiek zaczajce nie pomaga, że katamaran podskakuje oraz płynąć pod falę generuje okazjonalne rozpryski wody. Ale widziałam, mam świadków! Wracając do nauki - otóż na szybko pływającą jednostkę i spory wiatr niekoniecznie dobrze jest zakładać krótką szeroką sukienkę, albowiem pozostali pasażerowie w gratisie dostają widok niewymownych. Warto mieć bluzę i coś na głowę, bo wiatr może nie jest zimny, ale intensywny, a jednocześnie w ogóle nie odczuwa się ostrego słońca. W każdym razie byłam mokra, ale szybko wyschłam i b. zadowolona, podobnie młodzież. Mogę częściej.

Wieczorem, jako że to był ostatni dzień przed lotem powrotnym, podjechałam na zachód słońca na Cabo Girão Skywalk - platformę widokową, na którą nie udało mi się dojechać 5 lat temu. Może coś się zmieniło w międzyczasie, ale można tam zajechać od strony zachodniej całkiem łagodnym podjazdem. Wbrew temu, co twierdził znajomy, widok jest absolutnie wart wejścia, a szklana podłoga - mimo że prawie 600 metrów nad poziomem morza - nie taka aż straszna. Z rozpędu podjechałam jeszcze pod kaplicę Nossa Senhora de Fátima oraz, rzutem na taśmę, na ciasto i kawę do Cabo Girão Cafe (Estr. Padre António Silvino de Andrade), bo o 19 zamykali. Tak czy tak, mnóstwo światełek, idealny ostatni wieczór.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 26, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: cabo-girao, funchal, madera, portugalia - Skomentuj


Patryk Pufelski - Pawilon małych ssaków

Patrykowi jest zimno, bo wszystkim jest zimno, ale tylko on idzie karmić pingwiny w zoo. Bo Patryk pracuje w zoo, fascynują go zwierzęta, miał między innymi jeża i fretkę. Jego przyjaciółką jest babcia, niestety z początkami choroby Alzheimera. Jest z pochodzenia Żydem, zanurzonym w kulturze żydowskiej, chociaż niepraktykującym. Jest też gejem. I z tej nietypowej literacko perspektywy opisuje kilka lat swojego życia (2013-2022) w formie wpisów do pamiętnika/bloga. To nie jest książka per se, ale właśnie zapis kilku lat życia, bez suspensu, linii fabularnej czy spektakularnego finału. To miła do czytania, ciekawa, dobrze napisana, nieironiczna i niezłośliwa, miejscami zabawna relacja z rzeczy codziennych i zwykłych.

#19

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 25, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, panowie, biografia - Skomentuj