Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

The Man Who Killed Don Quixote

Jeśli jesteście fankami Adama Drivera, to to jest film dla Was, zdecydowanie. Toby, niegdyś obiecujący, a aktualnie niespecjalnie popularny reżyser, kręci w La Manchy reklamówkę rosyjskiej wódki. Jako że przed laty zasłynął studencką etiudą o Don Kichocie, w reklamie pojawiają się te motywy, ale nie ma artyzmu, ani żadnej iskry. Zirytowany reżyser bierze czyjś motocykl i jedzie do miejscowości, gdzie zaczęła się jego kariera, gdzie poznał szewca z twarzą błędnego rycerza i córkę właściciela pubu, 15-letnią Angelicę, z twarzą 17-wiecznej damy. Wprawdzie obrywa po gębie od ojca, bo wypromowana przez film córka wyjechała i ojciec nazywa ją elokwentnie dziwką, ale spotyka szewca, który stał się Don Kichotem, a w Tobym widzi dawno zaginionego Sancho Pansę. Reżyser usiłuje wyprowadzić starca z (o)błędu, ale w ramach pasma nieustającego sukcesu, podpala miasteczko. Od tego momentu jest już tylko gorzej - Toby sam wpada w coraz większe szaleństwo, pojawia się Angelica, która rzeczywiście jest eskortką rosyjskiego oligarchy, na wyrafinowanym balu kostiumowym w zamku wynajętym przez Rosjanina zaczynają się dziać rzeczy dziwne a straszne, po czym następuje finał przez duże F.

Jeśli widziałyście jakikolwiek inny film Terry’ego Gilliama, to wiecie, co ten człowiek umie. Tutaj do szalonego scenariusza i radosnego poniewierania wszystkimi bohaterami oraz zatarcia granicy między tym, co realne, a wyobrażone, dochodzi jeszcze oszałamiająca historia samego filmu, który powstawał od prawie 30 lat. Mimo choroby i śmierci aktorów, powodzi, wielokrotnej utraty sponsorów i budżetu, utraty takich nazwisk jak Depp, Hurt, Paradis, McGregor czy Duvall, Gilliam kombinował i wykombinował. Szacunek.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 3, 2024

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Barbie

Nie poszłam do kina na “Barbie” (na “Oppenheimera” też nie), ale się nasłuchałam. Że jeden z najlepszych filmów ostatnich 10 lat, że niby komedia, ale inteligentna, wzruszająca i jakże przewrotna.

Standardowa Barbie przeżywa codziennie swój standardowy, idealny dzień - wybór stroju, udawane śniadanie, plaża, spotkanie z innymi Barbie i uczestniczenie w rozwijających wydarzeniach, obdarzenie Kena łaskawym spojrzeniem, a wieczorem dziewczyńska impreza. Wtem, zamiast zasnąć w różowym łóżeczku i obudzić się świeża i gotowa na następny idealny dzień, Barbie zaczyna myśleć o śmierci. Od tego momentu to równia pochyła - jej stopy stają się płaskie, pojawia się cellulit, a świat zaczyna się sypać. Za radą Dziwnej Barbie udaje się do świata ludzi, gdzie z przerażeniem odkrywa, że jej właścicielka, nastoletnia już Sasha, wcale nie jest jej wdzięczna za bycie idealną role modelką, w świecie realnym nie rządzą kobiety, zaś firma Mattel, jest, no, nastawioną na zyski firmą. Ken, który przemyka się do świata wraz z Barbie, jest dla odmiany zachwycony, i obyczaje z realności chętnie wprowadza w Kenstwie, dawniej zwanym Barbielandem.

I wszystko się zgadza, jest komedia, jest inteligentna, bombowa obsada, nawet wybaczę, że ma elementy musicalowe, oglądałam świadoma tego, ale… to jest absolutnie wtórny film. Taka “Lego Przygoda”, tyle że z Barbie; popularność miała się przekuć na sprzedaż merczu i towaru, cel osiągnięty. Nie ma tu żadnej oryginalnej myśli, żadnego momentu, kiedy czułam, że o, teraz to jest sama prawda, odkrycie na miarę chleba krojonego. Jest grzecznie, bo pewnie za niegrzeczność Mattel cofnąłby pozwolenie na użycie znaku towarowego. To kapitalistyczny feminizm, który widzi empowerment i girl power w różowym dresiku z dowolnej sieciówki. Świetnie, że pokazana jest różnorodność lalek Barbie - są wszystkie kolory skóry, różne gabaryty, lalka na wózku, reprezentantki wszystkich zawodów, nawet kontrowersyjna Barbie w ciąży - ale to w dalszym ciągu tokeny i narzędzia do ekspansji na kolejne rynki. Słyszałam w duszy płacz Naomi Klein, słowo. Podsumowując - nie zniechęcam, ale ja nie znalazłam tego, co mi obiecywano, nie rozumiem fenomenu tego filmu.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 2, 2024

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 4


Berlin - Akwarium

[17.12.2023]

Idealne miejsce na zimowe przedpołudnie po sympatycznym śniadaniu w ostatnio ulubionym La Famme - piękne, kolorowe rybki, odwrotne meduzy, legwany i krokodyle, a do tego piękne witraże. Można połączyć z wizytą w zoo (jeden, tańszy bilet), chociaż niekoniecznie zimą. Zaskoczyło mnie, chyba po raz kolejny, że zoo jest rzut beretem od Gedächtniskirche.

GALERIA ZDJĘĆ oraz zdjęcia z 2012 i 2014.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 1, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 2


Kącik czytelniczy 2023

Umówmy się, chodzi o jakość, a nie o ilość, tak? W tym roku skończyłam 115 książek, z czego 65 napisali mężczyźni, 49 kobiety, a jedną wspólnie. Kilka książek przeczytałam ponownie (np. opisanego już wcześniej ”Zimistrza” i zekranizowane ”Małe ogniska”) i - nic dziwnego - niektóre wylądowały na liście najlepszych:

Te, które nieco mniej, ale i tak dobrze się czytało:

17 krajów: polskie - 36, brytyjskie - 24, amerykańskie - 23, czeskie - 6, francuskie i szwedzkie - po 5, kanadyjskie - 3, izraelskie i niemieckie - po 2 i po jednej sztuce z Australii, Finlandii, Węgier, Hiszpanii, Irlandii, Indii, Norwegii i Rosji. Nie mam faworytów, zagranicznych czytam raczej po autorach, a kwestia narodowości jest drugorzędna. Natomiast jednak nośnik robi różnicę - ciężej mi czytać książki papierowe, więcej zaczynam niż kończę. Aktualnie na stosie wstydu przy łóżku czeka zaczęta Faludi, Zadie Smith i Patrick Smith (bez związku), Rendell, Wilkie Collins, Wilson, Chandler… Nie żeby na czytniku było mniej pozaczynanych - Atwood, Montgomery, Lessing, Dahl, Grzelak, Vievegh, Fforde… Jak sobie z tym radzicie? Jedna od początku do końca? Czy bez żalu zarzucacie, jeśli jest coś ciekawszego, zwłaszcza jak znajomi nieustająco coś zachwalają (tak, to o Tobie, Dorszu)? Mniej mam w tym roku takich, do których nie wrócę - 60% “Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej” Witkowskiego mi wystarczy, bo to udana fraza, ale bez fabuły.

Wyjątkowo mam postanowienie na 2024. Opowiem, jak mi się uda.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 31, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tag: 2023 - Komentarzy: 2


57%, czyli o odgracaniu

Miały być obrazki z Berlina, ale jako że rok zbliża się do końca, wejdę w temat podsumowań. Dziś o ograniczaniu, jutro o nieograniczonej konsumpcji.

Pewnie że po ubiegłorocznych sukcesach nie przestałam patrzeć na dom krytycznym okiem i nie zamknęłam kramiku z odgracaniem w 2023. Znowu - cel był ambitny: 1000 przedmiotów w rok, więc cieszy mnie, że udało się osiągnąć chociaż połowę, bo 573 przedmioty mniej w domu to lepiej niż nic. A i poziom trudności większy, bo te takie oczywiste to zniknęły już rok temu. Owszem, kilka rzeczy przejęłam od rodziny w celu pozbycia się, więc to nie tak, że nagle ja uzyskałam wolną półkę po sprzedaży kilkudziesięciu wazoników, służących do odkurzania w domu rodzinnym, ale półkę odzyskał ojciec i nie musi myć kamionkowego drobiazgu. Kilka rzeczy - na przykład torba z zepsutą elektroniką - czeka na wywiezienie, zbierane przez ostatnie miesiące podniszczone ubrania wczoraj odniosłam do kontenera, pakuję też kolejną zrzutkę książek do skup szopu i jeszcze jedną na bookcrossingowy regał u K. na uczelni. W dalszym ciągu nie wiem, jak rozwiązać problem poprzedniego aparatu fotograficznego, sprawnego, ale wymagającego fachowego czyszczenia i dostosowania do obiektywu, żeby prawidłowo ostrzył - nie mam mocy się koło tego zakrzątnąć, bo już nim nie będę fotografować, a to dobry aparat i po odrobinie wysiłku komuś posłuży kilka lat; mam też zestaw obiektywów do niego, wszystko kosztowało gruby pieniądz, a leży. Ale skupię się na sukcesach, a nie na problemach. Prawie 100 sztuk rzeczy oddałam (20%), ponad 100 wyrzuciłam (20%, liczę tu rzeczy, które się zepsuły czy zniszczyły, a nie rzeczy zużyte do końca jak szampon), a niebagatelne ponad 350 sztuk sprzedałam (80%). To oczywiście nie koniec, na vinted ciągle czeka ponad 100 ofert, a z półek mogłabym od ręki zdjąć jakieś 300 książek, których już nie przeczytam. 2024, liczę na ciebie.

W kwestii motywowania innych: zasiałam ziarno u teściów; jak zaczęli zeznawać, co mają zachomikowane, to - gdybym była wierząca - bym się przeżegnała. Umówiliśmy się na wiosnę, że zamówią kontener, to, co zniszczone - wyleci, to, co rokuje - spadnie mi do dystrybucji. Absurdalnie się cieszę, u kogoś sprząta się znacznie łatwiej niż u siebie (por. pokój dziecięcy).

Jakbyście potrzebowali porad, chętnie udzielę, nawet niepytana!

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 30, 2023

Link permanentny - Kategoria: Projekt 500 - Komentarzy: 9


Niebezpieczni dżentelmeni

Doktor Tadek Żeleński budzi się z monstrualnym kacem, obowiązek (dyżur w szpitalu) wzywa, a tu nie ma płaszcza i torby. Dookoła krajobraz jak po kataklizmie, szybko wychodzi, że Witkacy zarzucił mu i innym wesołym chłopakom - Josephowi Conradowi i Bronkowi Malinowskiemu - pejotl. Poranek jakich wiele w Zakopanem, problem w tym, że w chacie walają się też zwłoki, a u drzwi żandarm, który informuje, że doktor Żeleński nie żyje. To rozpoczyna pełną zmyłek i dygresji historię w stylu “Kac Vegas”, gdzie kwiat młodopolskiej awangardy musi odkryć, co zdarzyło się na wczorajszym balecie.

Jakie to uroczy i zabawny, chociaż czasem dość niewybredny, z mnóstwem aluzji do polskiego kina (narkomanów i pijaków banda!). Świetna obsada - Kot, Dorociński, Seweryn, Mecwaldowski, mnóstwo erudycyjnego humoru, doprawionego sporą dawcą szydery z posągów - Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Szymanowskiego, Lenina i Krupskiej, Piłsudskiego, Rubinsteina. Dawno tak dobrze nie bawiłam się na polskim filmie. I nie, nie zamierzam sprawdzać, czy realia się zgadzają.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 29, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Jerzy Łaniewski - Ruiny

Lata 50. W tytułowych ruinach zostają znalezione zwłoki Janette Worek, młodej repatriantki z Francji. Akcja milicji jest dość chaotyczna - młody prokurator Jacek Trzebiński, niewyspany po nocy nad brydżem[1] prowadzi sprawę, bo jako jedyny ma telefon[2], a zgon i wstępną ocenę ciała robi internistka z łapanki. Akcja prowadzona jest dwutorowo: opis śledztwa, które głównie skupia się na Janie Worku (it’s always a husband) przeplatają relacje z procesu, gdzie młodego prokuratora, przekonanego o winie męża bezlitośnie punktuje z zaniedbań w śledztwie stary wyga, adwokat Wisłocki. Sam oskarżony przyznaje się do tego, że planował niewierność (Moja żona była chorowita, w nocy była zawsze zmęczona, senna, nie dała się obudzić i dlatego miałem zamiar ją zdradzić…), ale wystarczyło skłamać, a nie mordować. Wtem książeczka kończy się słowami “Sędzia podejmie decyzję”. I tyle, bez wyjaśnienia, co się stało i kto zabił. Tak się nie robi.

Się nosi: angielski battle-dress. Się pali: wczasowe, chesterfieldy i caporale (dla świadków, bo jak zapalą dobry papieros, to chętniej mówią).

Się je: krem sułtański (Janette), czarny chleb z formy i bułki paryskie, które Janette przywozi z drugiego końca miasta, kiełbasę, wędlinę i ogórki (na szkolnej imprezie).

Się pije: kawę i herbatę, wino (na szkolnej potańcówce). Za kulisami się pije więcej, bo zwłoki znajduje zbierająca butelki staruszka.

Humor codzienny:

- On [Jan Worek] tam rozumów za wiele nie zjadł. A jak się taka mądra na niego zezłości, to mu coś powie takiego, że nie zrozumie i wstyd mu będzie powiedzieć, że nie rozumie. To się zezłości i babę zleje. Mówię, jak myślę, bo sam bym taką zlał. A ta jego Żanieta, czy jak, to i do bicia się nie nadaje.
Na sali rozległy się tłumione chichoty. Sędzia Lepiński też nieco poczerwieniał na twarzy. Jego grdyka wykonywała ruchy, jakby połykał śmiech.

[1] Powodem zarwanej nocy był bridge - jedyna naganna słabostka młodego prokuratora o proletariackim sumieniu i piastowanej w zetempowskiej duszy wrogości dla wszystkiego, co choć trochę pachniało „zachodnim stylem życia”. (...) Więc nawet, w dobie bezpardonowej walki klasowej młody prokurator pozwalał sobie czasem na spędzenie nocy w składzie dobranej czwórki. (...) Cóż tu bowiem ukrywać — Jacek grał już znakomicie, a że dawni koledzy ojca posiadali jeszcze resztki przedwojennych fortun, a w brydża grali ostro, taka spędzona przy kartach noc przynosiła mu niejednokrotnie więcej , niż cały miesiąc spędzony przy biurku podprokuratora dzielnicowego.

[2] (...) tę pierwszą poważną sprawę dostał prokurator Trzebiński tylko dzięki nie najlepszemu pochodzeniu społecznemu. Znakomita bowiem większość młodzieży z zespołu prokuratury Warszawa-Praga pochodziła z mocnych klasowo, robotniczych rodzin. A takie rodziny - jak wiadomo - telefonu w domu nie posiadały.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#112

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 28, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Jakub Żulczyk - Dawno temu w Warszawie

Wszyscy czytali i/lub oglądali “Ślepnąc od świateł”, tak? Bo jak nie, to lepiej nie czytajcie, w kontynuacji losów “etycznego” dealera Jacka od samego początku pojawiają się detale, które powinny zaskoczyć w finale pierwszej części.

Minęło 5 lat. Jacek ostatecznie wylądował w Argentynie, chociaż niekoniecznie w taki sposób, o jakim myślał. Żyje, chociaż raczej właściwie się ukrywa, bo odciął się od Polski, od znajomych i rodziny, jedynie z siostrą, Pauliną, z rzadka rozmawia. Na miejscu zaskakująco łatwo wchodzi w dawne tory - jego zrozumienie kanałów dystrybucji i substancji psychoaktywnych przechodzi płynnie przez barierę językową, co oczywiście kończy się w wiadomy sposób - robi sobie wrogów i traci poczucie sensu życia. Mimo że przygarnął psa przybłędę, planuje iść na koniec świata i nie wracać, dosłownie. Z ostatniej drogi zawraca go telefon - ktoś zastrzelił jego siostrę i jej męża na oczach dwójki dzieci. Niby leci na pogrzeb, ale tak naprawdę szuka zemsty, bo wie, że to była jego wina. Nie dziwi go, kiedy w słuchawce odzywa się głos psychopaty Daria, nie dziwi go, że policja chce, żeby poszedł na współpracę i Daria im podał na tacy. W drugim wątku narratorką jest Pazina, również wrak człowieka, ale próbuje naprawiać życie tym, którym jest jeszcze ciężej - zbudowała Azyl dla osób LGBT+, które nie miały gdzie się podziać. Kiedy jedno z jej podopiecznych, Lucek, zostaje znalezione skatowane na śmierć, Pazina też szuka zemsty. Trzeci głos to Kurtka, drobny, chociaż cwany dealer, który zaskakująco dużo wie o wszystkim - nowym super uzależniającym narkotyku o uroczej nazwie świetlik, powrocie Jacka i o tym, kto torturował i zabił Lucka.

Z jednej strony, to jest przerażająca książka o przemocy, ponownie. Taka, po której chcę sobie wyczyścić mózg szczotką, bo tak realne wydaje mi się to, co Żulczyk opisał. Z drugiej, mimo precyzji fabuły, nie ma tu nic nowego, czego nie było w “Ślepnąc”, albo może nie ma nawet udawania, że ktokolwiek z gangsterów ma jakieś wyższe pobudki, nawet jeśli jest coś, co jest dla nich cenne (nawet Dario ma taki czuły punkt!). Obrywają ci, którzy są blisko - rodzina Jacka, Pazina, zagubione dzieciaki, które mają ograniczone opcje i albo zginą, albo przetrwają, uszkodzone. Ale jest jedna unikalna płaszczyzna, dla której to książka przełomowa - wiernie i brutalnie pokazuje czas, w którym dzieje się akcja - rok 2020, pierwszy rok pandemii. Nieudolne radzenie sobie z kryzysem, rosnąca liczba zachorowań, dezinformacja rządowa, lockdown i obchodzenie nieudolnych przepisów, jeszcze więcej rzeczy przeniesionych do podziemia i ludzie, dla którym pozwalająca na chwilę zapomnienia kapsułka ze świetlikiem to nowy cel w życiu, bo innych - być może - już nie dożyją. I mimo że nie wciągnęła mnie emocjonalnie aż tak, jak pierwsza część, zakończenie mnie zaskoczyło.

Inne tego autora.

#111

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 27, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, kryminal, panowie - Skomentuj


Brand New Cherry Flavor

Lata 90. Lisa Nova (świetna rola Rosy Salazar, znanej z doskonałego ”Undone”), początkująca reżyserka, autorka jednego krótkometrażowego filmu, przybywa do Los Angeles i usiłuje uzyskać finansowanie do nagrania filmu na podstawie króciaka. Lou Burke, znany producent, początkowo jest zachwycony, ale kiedy Lisa odrzuca jego niewyrafinowane awanse, zabiera film, usuwając Lisę z roli reżysera. Pokrzywdzona i wściekła dziewczyna zgadza się na umowę z poznaną na jednym z przyjęć dziwną kobietą, Boro - w zamian za pewną ofiarę, Boro rzuci na Burke’a klątwę. Od tego momentu jest dziwnie i coraz dziwniej. Cierpi zarówno Burke, jak i Lisa - dookoła nich giną ludzie, pojawiają się jadowite pająki, samozapłon, płatni mordercy, a w wynajętym przez dziewczynę mieszkaniu pojawia się tajemniczy właz, przez który coś się chce z zaświatów przedrzeć. Wspominałam o tym, że Lisa wymiotuje małymi kociętami, a kiedy zirytowana odmawia kolejnej daniny dla Boro, na jej boku tworzy się kolejny otwór, którym wychodzi kociak? Mimo że Lisa próbuje klątwę zatrzymać, pojawiają się zombie, przedwieczny biały jaguar i Mary, nieco uszkodzona bohaterka filmu Lisy, która - dla odmiany - usiłuje zemścić się na niej.

To nie jest film dla ludzi wrażliwych, miejscami ociera się o przegięty gore z tryskającą krwią, miejscami to absurdalna groteska. Trochę przypomina mi klimat nieudanego “Mulholland Drive” Lyncha, ale tu nie ma żadnego udawania czy ułudy, zwyczajnie dzieją się nadprzyrodzone i niesamowite rzeczy, kupujesz to, albo nie. Podobało mi się, ale niekoniecznie polecam, zwłaszcza jak ktoś nie lubi horrorów.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 26, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Berlin - East Side Gallery

[16.12.2023]

Galeria murali na pozostałościach Muru Berlińskiego była na mojej liście od zawsze i jeśli też macie, to zdecydowanie warto wrzucić ją na samą górę, żeby przespacerować się wzdłuż przy następnej wizycie. Prawie półtora kilometra muru, z jednej strony murale - od strony ulicy Mühlenstraße, z drugiej - od strony Szprewy - graffiti. Trafiła się słoneczna sobota, więc i murale, i przyjemny spacer nad wodą z widokiem na Oberbaumbrücke i mieszkalne barki. Tłumy pod pocałunkiem Breżniewa i Honeckera, pod tymi mniej znanymi już niekoniecznie. Zdecydowanie planuję wrócić latem, może się uda w następnej dziesięciolatce (tak jak od lat planuję rejs po Szprewie, uhm).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 25, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, muzeum, sztuka - Skomentuj