Dziś, poza zwyczajowym wyciągiem z przepisów o ruchu drogowym, dowiedziałam się też, że:
- kobiety o wiele lepiej radzą sobie z testami teoretycznymi, bo zwyczajnie się do nich przygotowują, a mężczyźni nie, więc nie zdają najczęściej z tego powodu,
- uprzedzając potencjalne pytania z sali, do zakładania na koła łańcuchów przeciwśnieżnych samochodu nie trzeba przewracać do góry kołami,
- znak a-18a "Zwierzęta gospodarskie" nie dotyczy świń, bo świń się nie przepędza przez drogę (a w ramach anegdoty - krowę blokującą drogę można pogonić gałęzią, ale żubra lepiej przeczekać),
- żwir i kamyczki wypryskujące spod kół samochodu przed nami mogą robić mikroubytki w lakierze samochodu; jak się taki zrobi, trzeba iść do drogerii znaleźć lakier w najbliższym kolorze i zamalować, wtedy mężczyzna nie będzie marudził, bo jak nie wie, to jest spokojniejszy.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 17, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje prawo jazdy
- Komentarzy: 2
- Poziom: 3
Za oknem Mordor, gdzie zaległy cienie.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 15, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Ostatnio wąchamy. Wszystkie gałązki, które dają się podciągnąć na wysokość małego noska. Najsłabiej pachną te z podwójnymi kwiatami. Jeszcze trzeba opanować odruch wtykania wszystkiego do ust, ale już bliżej niż dalej.
I jak co roku - cieszę się, że są konwalie. Nawet jeśli pada. Bo na padanie wystarczy mieć kolorowy parasol.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 13, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 4
Nie jest to bardzo zły film, ale znacznie gorszy niż pierwszy. Niby wszystkie składniki są takie same - ładna drugoplanowa panna, dowcipne autoboty, dużo wybuchów i pościgów, błyskotliwy geek - ale z mniejszym rozmachem i wtórne. Panna w zasadzie tylko się snuje za głównym bohaterem i raz odpala samochód za pomocą łączenia kabelków. Autoboty dzielimy na te złe i te dowcipne. Mocnym punktem jest John Turturo w roli blogera - błyskotliwego eks-agenta, śledzącego spiski związane z robotami. Sympatycznym akcentem jest Rainn Wilson w roli wykładowcy uniwersyteckiego. Niestety, sporo porażek fabularnych (okruch magicznego artefaktu zaczyna działać dopiero kiedy wypada z kurtki bohatera, wcześniej był nienamierzalny i nieaktywny) i dłużyzny. Jak jestem wielką fanką wybuchów i pościgów po pustyni, tak po kwadransie biegania straciłam wątek (kto goni kogo, po co i w zasadzie co za różnica, czy dobiegną).
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 13, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Jestem kobietą i między innymi z tego względu zdecydowałam się na rozpoczęcie kursu na prawo jazdy w szkole dla kobiet. Nie że jakoś specjalnie boję się mężczyzn, ale ta szkoła przynajmniej się wyróżniała wśród miliona innych. I węszę ciekawostki socjologiczne.
Pominę to, czego w szkole się uczy, z przyczyn obiektywnych.
Duża i elokwentna prowadząca. W grupie 6 pań. Różnych.
Na początku zaraz po pytaniu "jak panie nas znalazły" padło pytanie: "Która z Pań jest tutaj nie z własnej woli?". Prowadząca objaśniła, że panowie częstokroć przychodzą zapisać żony bądź konkubiny bez wiedzy zainteresowanych i potem z uporem rodzica na wywiadówce przychodzą pytać o postępy delikwentki bądź restrykcyjnie egzekwować obecność.
Krótka część zajęć poświęcona została na zapobieżenie problemom małżeńskim, jakie mogą pojawić się w wyniku uzyskania przez panią prawa jazdy.
Po pierwsze, nie wolno partnerowi machać przed nosem dokumentem, jeśli partner takowego nie posiada, albowiem mężczyzna pod tym względem jest bardzo wrażliwy i może zrobić się niemiły, a tego żadna kobieta nie chce.
Po drugie, to nie partnera należy posadzić na fotelu pasażera, bo partner - najczęściej posiadający prawo jazdy od lat wielu - będzie się ze świeżo upieczonej królowej kierownicy śmiał, irytował jej błędami, wytykał, rzucał "gdzie jedziesz, idiotko, nie widziałaś, że tu jednokierunkowa", przez co kobieta się w sobie zamknie, denerwuje, zacznie popełniać więcej błędów, zacznie jej gasnąć silnik, a ostatecznie wysiądzie z samochodu i trzaśnie drzwiami, powodując z siedzącym w samochodzie partnerem kłótnię, a tego żadna kobieta nie chce. Dlatego, zanim pani nie nabierze wprawy, jeździć tylko z koleżanką, siostrą, mamą.
Po trzecie, nie należy od kobiet wymagać cyferek. Kobiety w przeciwieństwie do mężczyzn nie umieją zapamiętać numeru drogi czy odległości, więc należy im podawać koordynaty opisowe: "Basia, jedź na Koluszki, na skrzyżowaniu z kościołem skręć w lewo". To nie wada, tak jest urządzony świat. Dlatego kobiety nie umieją czytać map i nie nadają się do pilotowania. Oczywiście, są też kobiety, które się na liczbach wyznają, matematyczki albo coś, ale statystycznie się nie liczą.
Są oczywiście mężowie-skarby, co nie zmuszają, nie irytują się, nie śmieją i pozwalają kobiecie pilotować. Ale to rzadkość. Mieszkam z rzadkością.
Tyle pierwsze zajęcia.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 12, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje prawo jazdy
- Komentarzy: 15
- Poziom: 3
Jakbym nie wiedziała, że NR to pseudonim Tadeusza Kwiatkowskiego, to - jak w przypadku Joe Aleksa - dałabym nabrać się na to, że kryminał napisał autor niepolski. Ujęła mnie plastyczność - mała, francuska mieścina, wszyscy się znają, życie towarzysko-polityczno-plotkarskie toczy się głównie w kawiarence "Abricot", gdzie właściciel serwuje pyszne rurki z brzoskwiniowym kremem. I wszystko się wokół tych pysznych rurek kręci.
Do małego francuskiego miasteczka przyjeżdża amerykański reżyser filmowy. Zatrzymuje się u autora kryminałów, u którego najpierw ktoś kradnie diamentową broszkę żonie gospodarza, a następnie morduje wspomnianego gospodarza. Śledztwo prowadzą trzy osoby - amerykański reżyser, któremu zamordowany autor obiecał sprzedać książkę jako scenariusz na następny film, lokalny policjant Lepere i błyskotliwy, choć niski, detektyw Randot z pobliskiego miasta.
Zabawną rzeczą, którą można by było zwalić na błąd tłumacza, ale z przyczyn oczywistych nie, był opis jedzenia rurek przez jedną z bohaterek - Celestynę, która "rurki z kremem wkładała do ust w całości i mimo iż najwidoczniej miała wprawę, traciła od czasu do czasu oddech". Oczywiście autor przez rurki z kremem mógł mieć na myśli zupełnie inne rurki, ale i tak mnie to setnie ubawiło.
Inne tego autora:
#19
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 11, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, 2010, klub-srebrnego-klucza
- Komentarzy: 2
Myślałam, że nie ma takiej ilości tulipanów, żeby było za dużo. A jednak. Wystawa tulipanów w Palmiarni sprawiła, że po dwusetnym zdjęciu przestałam cieszyć się, że przede mną jeszcze kilkadziesiąt wazonów z bukietami. Wszystkie piękne, w obłędnych kolorach, gładkie i postrzępione, wysokie i niskie, wielokolorowe i monochromatyczne. Przytłoczył mnie nadmiar, a jednocześnie poczucie, że nawet w głowie i na zdjęciach nie zabiorę tego wszystkiego na stałe. Optymalnie byłoby dostawać co kilka dni nową wiązkę kolejnej odmiany, żeby ją obwąchać, podotykać, oswoić i patrzeć, jak więdnie (opcja, żeby posadzić sobie w ogrodzie i patrzeć jak rośnie, odpada z braku ogrodu i umiejętności ogrodniczych). Ciekawa obserwacja - niektóre z tulipanów pachniały jak czosnek.
GALERIA ZDJĘĆ
A sama Palmiarnia nieustająco mnie cieszy, bo za każdym razem znajduję coś innego.
GALERIA ZDJĘĆ
Scenki z kuluarów.
Scenka 1. Pani w szatni użaliła się nad Mają, która w drodze sprytnie pozbawiła się skarpet, że "przecież on zmarznie". Objaśniłam, że nie ma jak zmarznąć, skoro jest ponad 20 celsjuszy w cieniu, a w samej Palmiarni więcej. Pani niezrażona: "Ale nie dla niego!". Teraz już wiem, że dzieci otacza powietrze o innej temperaturze niż dorosłych.
Scenka 2. Pani w przeraźliwie czerwonych kozaczkach na przeraźliwie cienkich szpilkach wyciągnęła zapewne przynależne rodzinnie dziewczę z aparatem z jednej z sal i scenicznym szeptem nakazała jej, żeby robić zdjęcia zbiorowe, a nie każdemu oddzielnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 9, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto, Śmieszne -
Tag:
ogrod-botaniczny
- Komentarzy: 3
Zanim wyszli "Niewidoczni akademicy", zatęskniłam do Pratchetta i wylosowałam sobie z półki "Wyprawę wiedźm" (ale, jak widać, priorytety się zmieniły i "Wyprawa" poczekała, aż skończę "Akademików"). Jestem taką podróżniczką jak Niania Ogg - wysyłam
pocztówki, uważam, że za pomocą machania rękami, mówienia głośniej oraz klepania
wachlarzem po ręku i mówienia "le sir" mogę załatwić wszystko, a turyści to tacy ludzie specjalnej troski, nad którymi czuwa parasol opatrzności. Za to szczególnie lubię "Wyprawę".
Lubię rozpoznawać u Pratchetta kalki naszej rzeczywistości. Genoa to Nowy Orlean, z Mardi Grass, voodoo, czarnoskórą kucharką panią Gogol z nieodłącznym magicznym czarnym kogutem Legbą, alejgatorami na bagnach i zombiem Saturdayem. Wioska z
wampirem, co nie wytrzymał starcia z kotem Greebo - Transylwania. Miasteczko z ziołowym likierem i wyścigami byków - Katalonia. Taka formuła "świat w kilka dni". Na Dysku możliwe, u nas trochę trudne.
A cała wyprawa, która się zaczyna od tego, że Magrat dziedziczy funkcję wróżki i
czarodziejską różdżkę oraz ma udać się sama, bez Niani i Babci do Genoi - typowa głowologia. Wiadomo, że jak się czegoś zakaże wiedźmom, to są znacznie chętniejsze niż gdyby im coś nakazać. Do tej pory kocur Niani - Greebo, słodki, mały pieszczoch ze śmierdzącym futrem i bez oka - był postacią mocno przypodłogową i drugoplanową. Tutaj - zyskuje ludzką postać i ma sporo rozrywki. Ja też. Sceny z Greebo są urrrocze. I z Casanundą, drugim najlepszym kochankiem na Dysku.
Inne tego autora tutaj.
#18
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 7, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Dziś o 18 odbyło uroczyste odsłonięcie pomnika Davida Černego "Golem". Na uroczystościach mi niespecjalnie zależy, więc pojechałam ciut wcześniej, żeby sobie obwąchać. I mnie się bardzo. Černego bardzo lubię, zwłaszcza za ostatni numer z Entropą, a Golem - okazuje się - jest bardziej poznański niż praski.
Dodatkowo w Galerii Arsenał do 16 maja jest do obejrzenia wystawa minirzeźb czeskiego rzeźbiarza - Malost [2021 - link nieaktualny]. Pójdziemy sobie niebawem, może nieletnia nic nie wyniesie.
Przy okazji sama siebie zadziwiłam niebłyskotliwością. Pomyliłam ulicę Mielżyńskiego z Masztalarską i na tej pierwszej od lat szukałam tablicy pamiątkowej poświęconej Romanowi Wilhelmiemu. Dopiero zupełnym przypadkiem po raz pierwszy przeszłam ostatnio Masztalarską i zguba się znalazła:
PS A lanczyk w Republice Róż nieodmiennie doskonały. Mają przyjemne półmiski narodowe (włoski, polski, hiszpański) z rozmaitymi dobrami; w polskim kiełbasa, oscypek, jajka na twardo, korniszony (kiszone byłyby lepsze), żurawiny, smalec ze skwarkami i szynka. I świetna minestrone. Dawno takiej dobrej nie jadłam.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 5, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Bo boję się, że się zgubią w codzienności.
- Śmiech do samej siebie.
- Samodzielne siadanie z leżenia na brzuchu.
- Obniżony materac w łóżeczku.
- Wyciąganie rąk do mnie, żebym wzięła na ręce (#budyń).
W ogóle dziś był dobry dzień. Głaskałam dwa obce koty, z czego jeden wywalił do góry dropiaty brzuszek i kazał się smyrać. Rano Maj usnęła do 9:15 po tym, jak eloy ją napoił butelką po 7. Potem fitness, po powrocie drzemka. Papka z kapusty, marchewki i szpinaku. Zabawa na kocyku połączona z ciągnięciem za ogon Szarszyka (koty przyciąga piankowa mata i kupiony ostatnio rainmaker). Spacer w chuście opłotkami Strzeszyńskiej, w trakcie którego Maj zasnęła i spała jeszcze w domu półtorej godziny (wow!). Gruszka Williams ze słoiczka. Trochę noszenia, śpiewania i bobrowania na kocyku. I tak o.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 5, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj