Nie podejmuję się streszczać wniosków z esejów Solnit, to coś, co zwyczajnie trzeba przeczytać. Tytułowe pytanie dotyczy prokreacji, które to pytanie zadaje się tylko kobietom i jedyna sensowna odpowiedź to brak odpowiedzi. Autorka analizuje też milczenie i uciszanie jako strategię patriarchatu, co ciekawe, dotyczy to obu płci w różnym zakresie; niedawno przeczytałam analogiczny artykuł Bartosza Sadulskiego z męskiej perspektywy. W pozostałych są obserwacje, czemu niektórych ludzi śmieszą nieśmieszne wszak żarty z gwałtu, odczytywanie “męskich” uznanych książek z perspektywy bohaterek opowieści, dekonstrukcja mitu o łowcy polującym na mamuta, podczas gdy samica czeka w jaskini czy wreszcie analiza męskiej psychozy, że zostanie fałszywie oskarżony o gwałt. Poruszające, posępne, dające do myślenia.
Inne tej autorki:
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 20, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, felietony, panie
- Skomentuj
[2.05.2023]
Zawsze chciałam mieszkać w miasteczku z zamkiem. Wybierając jakieś wakacyjną destynację oczywiście zaczynam od szukania zamków i pałaców w okolicy, a mieszkając w Kudowie dostaje się takich przybytków jak naplute. Náchod jest tuż za miedzą i poza supermarketem Albert (wolę Billę, ale i Albert nie jest zły) nad miastem, na wzgórzu, można do zamku. Ponieważ zamek na sporym wzniesieniu, można do niego po setkach schodów z miasteczka, można też autem na (płatny, aktualnie 50 koron) parking. Akurat padało oraz rodzina miała obiecane indyjskie jedzenie, więc odpowiedź była jakby oczywista i znacznie mniej kosych spojrzeń padło pod moim adresem. Zamek można zwiedzać dwoma różnymi trasami, w różnych godzinach, ja wybrałam zwiedzanie za czasów rodziny Piccolomini, której założyciel był prawdziwym XVII-wiecznym Europejczykiem - Florentczyk, hiszpański żołnierz, wymuszał haracze na Pomorzu, walczył dla cesarza Austrii, a zamek dostał za zabicie swojego ówczesnego czeskiego szefa, Wallensteina (co nie było trudne, bo tenże umierał na powikłania po syfilisie). Zwiedzanie jest tylko z przewodnikiem po czesku, ale Polacy dostają wydruki z opisami, a skoro cała grupa okazała się być z Polski, przewodniczka nie przeszkadzała. Wnętrza są umeblowane i ozdobione tak bardziej na bogato, złoto a skromnie. Bilety można kupić online (niestety ten kawałek po polsku nie działa), bo - zwłaszcza jak jest dużo chętnych - ma się pierwszeństwo. Można też wejść na wieżę, ale że zwiedzaliśmy zamek ostatnią turą o 16:30, to już nie było można; trochę foch, ale i z murów były ładne widoki. W zamkowej fosie jest wybieg dla dwóch niedźwiedzi, uratowanych z cyrku, ale były chyba doskonale zakamuflowane, bo się nie pokazały (foch ponownie). Podsumowując - następnym razem chcę na ryneczek, schodami na górę, na wieżę, drugą trasą po zamku i żeby niedźwiedzie pokazały puchate kupry.
Adresy:
- Love Curry - restauracja indyjska, Němcové 858
- Zamek Náchod - Zámek 1282
- hipermarket Albert - Polská 105
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 20, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
czechy, nachod, sztuka
- Komentarzy: 2
7 lat temu przeczytałam pierwszy tom cyklu Natalii Osińskiej o Tosi, która odkryła, że znacznie lepiej czuje się jako Daniel. Nie ukrywam pewnego podekscytowania tym, że na Netflixie od wczoraj można obejrzeć ekranizację. W skrócie - idźcie oglądać, nie czytajcie drugiej części notki, to naprawdę świetnie zrealizowana, doskonale zagrana przez fantastycznych młodych ludzi historia o transpłciowości, rodzinie, przyjaźni, zrozumieniu, odkrywaniu siebie i byciu w grupie, która cię rozumie. Ciekawa ścieżka muzyczna, dużo koloru.
Już obejrzałaś? Nie? To wróć, jak obejrzysz, no naprawdę. Bo teraz chciałam podsumować to, co mi się w ekranizacji nie podobało. Książka rozgrywała kilka kontrastów między ubieraną w różowości blondyneczką Tosią z rozczochranym Tośkiem w bluzie i spodniach, film w ogóle tego nie pokazał. Naprawdę w 2023 nie ma kompletnie żadnej różnicy, czy osoba ma zabawny t-shirt i kolorową kamizelkę i pomalowane paznokcie czy makijaż (Konrad tak samo chodził z czarnym lakierem i eyelinerem), czy bardziej luzacko nosi bluzę i bojówki i ma krótsze włosy. Zniknęła ciekawa dynamika w Tośkowym domu, gdzie wiecznie nieobecny, wiecznie spięty, rygorystyczny Marcin (czemu w filmie to taki boomer, toć aktor jest 10 lat młodszy ode mnie!) był równoważony przez kobiecą, nadopiekuńczą, ale też i dociekliwą ciotkę Idalię. Świat domowy i świat szkolny w ogóle się nie przecinają, uporządkowany, pomocny i zaradny Leon nie pojawia się w tym ekosystemie w filmie poza jedną sceną, a w książce był mocnym kontrapunktem dla rozsypanego i wiecznie histeryzującego Tośka. Nie pastwię się już nad zamianą Poznania na Warszawę czy szkoły publicznej na posh szkołę prywatną (i serio w szkole prywatnej nauczycielka gnoi uczennicę za to, że jest ładna i ma makijaż?), ale loft Leona, który uciekł z domu i ledwo utrzymuje się z korepetycji (tu ich nie daje, bo nieustająco chodzi na imprezy)?! guacamole, którym chce częstować Tośka niedługo po szyderze, że kupuje na promocji?! To psuje cały suspens, ujawniany kawałkami w kolejnych tomach, gdzie Leon okazuje się mieć też mroczną tajemnicę. Smutno mi, bo materiał wejściowy naprawdę miał ręce i nogi, była zgrabna historia z tajemnicami, życiem szkolnym, stopniowym docieraniem się wszystkich bohaterów w nowej rzeczywistości i dojściem do stabilnego momentu. Film w zasadzie nie ma fabuły - Tosia pożycza ciuchy od Leona, jest jej w nich lepiej, dociera do niej, że nie jest dziewczyną, po drobnych perturbacjach i jednej bijatyce na stołówce klasa ją akceptuje, po kolejnych akceptuje ją ojciec, a i Leon nie traktuje już Tośka jako przykrywki.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 18, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Ove ma 59 lat i ustalony plan dnia - wstaje o tej samej porze, robi obchód osiedla, na którym mieszka, sprawdza kłódki, garaże, odśnieża, jak trzeba, irytując się, kiedy widzi coś, co jest nie tak, bo nic go tak nie irytuje, jak coś, co nie zachowuje się tak, jak powinno. Irytuje więc go wiele rzeczy, a zwłaszcza ludzie, bo są idiotami, którzy się na niczym nie znają, postępują głupio, a już najgorsi są mężczyźni w białych koszulach. I jeśli pierwsze wrażenie czytelnika to przewracanie oczami oraz wspominanie tych wszystkich wszystkowiedzących, upierdliwych dziadków, którzy nie mają życia, tylko wkurzają innych, to autor doskonale z tego wychodzi, pokazując w króciutkich epizodach - przeplatając przeszłość i teraźniejszość - że Ove wprawdzie zawsze był zasadniczy, ale w jego życiu była też miłość i radość, niestety gęsto zaprawione tragedią. Pół roku wcześniej po długiej chorobie odeszła jego ukochana żona, a kilka dni przed dniem, kiedy rozpoczyna się historia, został zwolniony z pracy, w której przepracował kilkadziesiąt lat. Planuje więc metodycznie - bo wszystko, co robi Ove, jest metodyczne - samobójstwo. Tyle że sąsiedzi, którzy właśnie się wprowadzili - Patrick, zwany Ofermą, jego żona, Parvaneh, w ciąży i bardzo wygadana oraz dwie strasznie głośne i aktywne córeczki - psują mu plany.
Nie wstydzę się przyznać, że popłakałam sobie solidnie nad tą książką. Autor nie szczędzi Ovemu gorzkich doświadczeń, a skąpy, lakoniczny opis sytuacji jeszcze potęguje smutek historii (chociaż oczywiście najbardziej trafił mnie w miękkie opis śmierci kota teścia Ovego, no i znowu mam łzy w oczach, nie mogę czytać o umierających kotach!). Jednocześnie to naprawdę ciepła i zabawna historia o przyjaźni, uczciwości, wierności i że nawet kiedy już nie ma nadziei, że coś się zmieni, to jednak się zmienia.
Inne tego autora:
#42
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 17, 2023
Link permanentny -
Tagi:
beletrystyka, panowie, 2023 -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1
2013, zamieszki w Egipcie. Były żołnierz, Jonathan Pine (Hiddleston) pracuje w ekskluzywnym hotelu w Kairze jako tytułowy nocny recepcjonista. Dyskretnie rozwiąże każdy problem gości, dostarczy do pokoju, przekaże informację czy skseruje dokumenty. Właśnie z taką prośbą zgłasza się do niego Sophie, kochanka lokalnego biznesmena; podtekst jest taki, że dokumenty dotyczą zakupu uzbrojenia, które niepokoje na ulicach może przekształcić w regularną wojnę. Czemu Sophie wybrała akurat pracownika hotelu - nie mam pojęcia, ale Jonathan po krótkim tentegowaniu w głowie przekazuje kopie brytyjskiemu wywiadowi. Brytyjski wywiad chętnie dokumenty łyka, ale jest przeciek i Sophie zostaje najpierw pobita, potem - kiedy już z Jonathanem uciekną, zakochają w sobie i on jej obieca ratunek, a wywiad się wypnie - zamordowana. Jonathan dowiaduje się, że za morderstwem stoi nietykalny handlarz bronią, Dickie Roper (Laurie). Dwa lata później, inny hotel, Roper wchodzi ze swoją ekipą do hotelu, cały na biało, nie rozpoznaje pracownika hotelu, ale ten doskonale go zapamiętał. To rozpoczyna skomplikowaną operację, sponsorowaną przez bardzo samodzielną pracowniczkę wywiadu Angelę Burr (Colman), mającą na celu wprowadzenie Jonathana do grona współpracowników Ropera i uzyskanie dowodów na handel bronią oraz ludobójstwo.
To jest typowy le Carré - finta w fincie, każdy może być zdrajcą, nie można ufać nawet najbliższym współpracownikom. Jonathan Pine to taki James Bond - doskonale wyszkolony, nadludzko sprawny, nie waha się pobić ani zabić, ma szelmowski uśmiech i panny lecą na niego jak pszczoły do nektaru, również z wzajemnością, co czasem oczywiście zagęszcza atmosferę. Roper to z kolei uroczy, zabawny złol nad złole, z równie ujmującym uśmiechem bawi się z synkiem, a chwilę potem bije kochankę, każe zastrzelić niewygodnego świadka albo sprzedaje sarin temu, kto zapłaci wystarczająco. Ogląda się bardzo dobrze, jak już się zawiesi niewiarę na kolku, bo taka konwencja. Aktorzy z wyższej półki, wszystko świetnie zagrane, do tego w tle piękne pejzaże, bo akcja przechodzi z Kairu przez Szwajcarię i Majorkę do Maroka i Stambułu.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 16, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
1958. W tajemniczych okolicznościach ginie samolot przewożący pewien wartościowy ładunek. O tym, co się stało, wie tylko narrator, któremu cudem udało się połączyć przez radiostację z pilotem i był świadkiem zestrzelenia samolotu przez tajemniczy myśliwiec. Dwa lata później, zaczyna się w ogóle inna historia, więc ci, co zęby zjedli na MacLeanie, wiedzą już, że do tego początku wrócimy w finale. Niejaki Talbot, przestępca o charakterystycznym wyglądzie, w trakcie posiedzenia sądowego brawurowo ucieka, śmiertelnie raniąc policjanta i biorąc za zakładniczkę młodą atrakcyjną dziewczynę, jak się okazuje, córkę bogatego generała Ruthvena. Uciekają, ale śledzi ich policjant-renegat Jablonsky, aktualnie łowca nagród i odwozi do generała, oczekując sowitego wynagrodzenia. Na miejscu okazuje się, że generał, a konkretnie jego tajemniczy współpracownicy wiedzą, kim jest Talbot i jakie ma umiejętności (nurkowanie głębinowe i odzyskiwanie z wraków), więc proponują układ: zapłacą Jablonsky’emu nagrodę, nie oddadzą Talbota policji, Jablonsky będzie pilnował Talbota, aż ten coś dla nich wydobędzie z okolicy platformy wiertniczej generała Ruthvena. Jak się łatwo domyślić, Talbot niekoniecznie jest poszukiwanym przestępcą, a Jablonsky renegatem, tylko było to podstęp, że wprowadzić obu panów do akcji, wydobyć tajemniczy skarb (tak, to ten z samolotu zaginionego w prologu), złapać przestępców na gorącym uczynku oraz uwolnić rodzinę generała, który jest szantażowany. Dużo technikaliów nurkowych i działania batyskafu, dramatyczny finał odbywa się na smaganej huraganej platformie wiertniczej.
Drobny szowinizm: porwana dziewczyna przewiązuje włosy apaszką podczas jazdy kabrioletem z porywaczem. “Kosmyki ciemnoblond włosów opadały jej na twarz, więc zdjęła chustkę, poprawiła fryzurę i zawiązała ją na powrót. Ach, te baby! - pomyślałem - nawet lecąc w przepaść nie omieszkałyby poprawić fryzury, jeśliby tylko przypuszczały, że na samym dnie ktoś na nie czeka”.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#41
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 15, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, kryminal, panowie, z-jamnikiem
- Skomentuj
[1.05.2023]
Eloy zaproponował Kłodzko, bo jako jedyny z naszej trójki tam już był, nie istotne, że ponad 30 lat temu. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, poza tym, że twierdza, ale nie byłam rozczarowana tym,co zobaczyłam. Śliczne miasteczko z klimatyczną, taką czesko-niemiecką starówką i ratuszem podobnym do libereckiego, z licznymi skosami i podgórkami. Po przejechaniu przez calutką starówkę, zaparkowaliśmy przy rzece na parkingu pod twierdzą (darmo), odbyliśmy kawę, ciasto i lody w pizzerii Daria przy placu Chrobrego 6, gdzie podsłuchałam, że jak się płaci gotówką i chce zwiedzać twierdzę bez przewodnika, to się wbija do środka mimo długiej kolejki i przy stoliku z boku, gdzie kolejki nie ma, kupuje się od ręki bilet. I zaiste tak było. Sama twierdza - poza obłędnym widokiem na miasto - przypominała mi poznańską Cytadelę, tylko bardziej kompaktową. Odbywały się z okazji majówki jakieś pokazy, strzelali hałaśliwie, chodzili poprzebierani klimatycznie ludzie, czego akurat nie zazdrościłam, bo dzień był taki bardziej upalny. Tłumów - poza sporszą kolejką do kasy - nie było.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 14, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
polska, klodzko
- Skomentuj
Liv (znana również z Instagrama Celeste Barber) jest znaną ekspertką kulinarną, uwielbia dobrze zjeść, wypić i ogólnie nie stroni od zabawy. Czeka na angaż do prestiżowego programu telewizyjnego, gdzie ma zostać jurorką w konkursie. Spontanicznie decyduje się polecieć do rodzinnej Australii na 40. urodziny swojej najlepszej przyjaciółki Amy, gdzie od razu staje się gwiazdą imprezy, niekoniecznie w najlepszym tego słowa znaczeniu. Gdy skacowana i mocno zużyta pojawia się w rodzinnym domu, jej matka i brat po powitaniu jakoś nie skaczą z radości, zwłaszcza że Liv wymawia się nadmiarem pracy z uczestnictwa w ślubie brata i planuje następnego dnia wracać do Nowego Jorku. Tyle że ktoś na plaży kradnie jej torbę z dokumentami, a przy próbie wyrobienia nowych dokumentów mdleje i uderza się w głowę, przez co nadczynny (i nieco zirytowany jej luzactwem) urzędnik kieruje ją na badanie lekarskie, odmawiając wydania pozwolenia do czasu potwierdzenia, że jest zdrowa. Tyle że nie jest, lata imprezowania, alkoholu, narkotyków, przejadania się i nieregularna aktywność fizyczna wyszły w postaci mocno niekorzystnych wyników. Zdeterminowana Liv próbuje więc w krótkim czasie odzyskać formę za pomocą intensywnego treningu na siłowni, w której pracuje jej brat, chwyta się też różnych form “wellnessu”, żeby spotęgować efekt. Jest to serial komediowy, to, co następuje, można opisać tagiem #nieustającepasmosukcesów - z formą idzie jej słabo, facet, który wpadł jej w oko, okazuje się być na odwyku zarówno od alkoholu, jak i od seksu, a przy próbie napisania artykułu o swoich przygodach niszczy też wieloletnią przyjaźń z Amy.
I jakby serial był utrzymany w takim klimatach, byłby nieznośny - Liv jest żenująca, głupawa, nielogiczna, nie uczy się na błędach i zmierza prostą ścieżką do samozniszczenia. Na szczęście po prawie że slapstikowych scenach zaczynają pojawiać się poważniejsze wątki: trauma z przeszłości i rodzinne tajemnice. Dla kilku bardziej serio momentów (i sceny tańca na weselu) warto się przebić przez nieco niezbilansowane pierwsze pół sezonu, gdzie osoba Liv jest zwyczajnie niebezpieczna dla otoczenia, roszczeniowa i egoistyczna. Jak nie lubię oceniać, to dałabym tu 6/10.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 11, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Nastoletnia Elisabeth Demand chce zrobić wywiad ze starym sąsiadem, ale jej pragmatyczna matka ją zniechęca. Z tej sytuacji wychodzi wieloletnia przyjaźń między ciekawą świata dziewczynką a ponad 80-letnim erudytą Danielem Gluckiem, zapewne ocalałym z Holocaustu półkrwi Żydem, który w fantastycznie barwnych rozmowach uczy ją zachwytu światem, opowiada o mniej znanej sztuce. Mija 20 lat, Elisabeth wraca do rodzinnego miasta, żeby odnowić paszport, a gdy dowiaduje się, że Daniel zapadł w śpiączkę, przychodzi codziennie do domu opieki i trzyma go za rękę, zaniedbując nieco matkę, która na starość odkryła, że może być w związku z kobietą. Bardzo pretekstowa akcja pełna jest reminiscencji i przypadkowych epizodów zarówno z życia Daniela, jak i Elisabeth, zapewne niektóre to półsen starszego człowieka. Gdzieś w tle pobrzmiewają echa rozpoczętego Brexitu i narastających nastrojów antyemigracyjnych, zwizualizowanych w postaci płotu, który nagle zagrodził ścieżkę spacerową w miasteczku, bo za płotem rozpoczęto budowę obozu dla tych, którzy po Brexicie staną się personami non grata. Oba wątki łączy - zgodnie z tytułem - jesienna schyłkowość.
W “Zimie” Art, blogger publikujący artystowskie i pretensjonalne artykuły o swoim postrzeganiu natury, kłóci z dziewczyną; Charlotte wyprowadza się i w ramach zemsty rozpoczyna ośmieszanie byłego już chłopaka w social mediach. Jako że wstyd mu jechać samemu na święta do matki, proponuje przypadkowo poznanej Lux fuchę - za 1000 funtów będzie przez 3 dni udawać Charlotte. Na miejscu okazuje się, że jego matka, Sophia, zachowuje się nawet jak na nią ekscentrycznie, a w opuszczonym i zaniedbanym domu nie ma w zasadzie nic do jedzenia, nie chce też rozmawiać z synem o tym, co się z nią dzieje. Razem z Lux trafiają na kontakt do siostry Sophii, Iris, która mi wieloletniej waśni między siostrami przyjeżdża bez wahania z jedzeniem i wsparciem. Przez trzy świąteczne dni odbędzie się wiele dyskusji - o uchodźstwie (Lux jest Chorwatką mieszkającą w Kanadzie), empatii, aktywizmie i realnym wpływie na zmiany, postrzeganiu świata, sztuki i natury, które niekoniecznie doprowadzą do jakiegokolwiek fabularnego końca, ale klimatycznie przypominają tematy przewijające się w “Jesieni”. Pobrzmiewają echa protestów przeciwko broni nuklearnej w Greenham Common, w których zapewne brała udział Iris.
Jakkolwiek nieźle mi się oba tomy czytało i przeczytam niebawem pozostałe z cyklu, tak nie są to książki proste i linearne. Wydarzenia są poszatkowane, czasem te same przedstawiane z wielu punktów widzenia, obudowane czasem mocno przeintelektualizowanymi odniesieniami do literatury (Szekspir, Dickens) i kultury. Bardzo delikatnie - raczej jako głosy w dyskusji - pojawia się Brexit, nie jest do końca określone, czy to porażka, czy zwycięstwo, pojawia się sprzeczny wielogłos, mnóstwo transparentów z hasłami. Mimo tego, coś w nich jest uroczego i melancholijnego, nawet niesympatyczne na pierwszy rzut oka postaci mają głębię i wieloznaczność. Oczywiście wolałabym, żeby całość się spinała, a nie była niezależnymi wariacjami na temat, ale przemawia do mnie zamiłowanie do zamykania wątków, którego w życiu czasem nie ma.
Inne tej autorki:
#39-40
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 10, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panie
- Skomentuj
[30.04.2023]
Jak to znajoma stwierdziła, Czechy są świetnie zorganizowane turystycznie, ale z jednym wyjątkiem - restauracje i kawiarnie działają na całkowicie nieprzezroczystych zasadach. Niby godziny na drzwiach (i w Internecie) sugerują, że otwarte, ale zamknięte. Niby otwarte do późnych godzin wieczornych, ale po wejściu uprzejmie proszę wyjść, bo kuchnia już nieczynna (o 16:30!). Albo “akurat wyszedł nam kurczak i wszystko, co w menu z kurczakiem jest niedostępnie (tu proszę sobie wyobrazić minę nastolatki, której kelnerka proponuje naprawdę smaczny makaron). Trochę to było upierdliwe, zwłaszcza że do Turnova przyjechaliśmy na obiad i zakupy w Billi, kiedy okazało się, że bliższym Nachodzie Billę zamknięto. W każdym razie ostatecznie znaleźliśmy Graala w postaci otwartej i zaopatrzonej restauracji, gdzie jedzenie było fantastyczne i nawet zawierało warzywa (aczkolwiek młodzież tym razem narzekała, że keczup do frytek niesmaczny, zaś kotlet omaszczony roztopionym masłem). Śliczny ryneczek z kamieniczkami i pratchettowską fontanną z rodzinnymi rzeźbami Wręcemocnych, widoczna na każdym kroku historia[1], punkt opravy chytrých zařízení (naprawa inteligentnych urządzeń), trochę błądzenia i niszczenia obcasów na bruku, a w finale wróciłam z torbą czeskich pomazanek do chleba. I studentską.
Restauracja: Hospůdka Rozmarýnek pod lékárnou - Havlíčkova 2.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Bo miasteczko nieduże, ale z XIII wieku. Przechodziło z rąk do rąk, a to napadali Łużyczanie, a to Szwedzi, trochę był polski, trochę czeski, V roce 1356 Lemberky na Rohozci vystřídal Půta z Turgova a od něho koupili panství Vartenberkové, przyszli husyci i spalili, w XIX wieku Austriacy trzaskali się tu z Prusakami - pełen wachlarz.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 9, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
czechy, trutnov
- Skomentuj