Nie wiem, czy to kruk, ale ma oczy jak z obrazów Stasysa Eidrigeviciusa. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby Stasys ilustrował książki dla dzieci, ale zawsze się bałam tych rysunków, zwłaszcza w bajkach Andersena.

(Stary Rynek, pomnik Św. Jana Nepomucena)
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 29, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 10
Urocza, przewrotna i dygresyjna ramotka o tym, że nawet jak się jest obłędnie bogatym, to ma się przez to sporo problemów. Filimario (tak, stąd był cytat, nikt nie zgadł ;-)) jest spadkobiercą fortuny, ale nie ma pieniędzy, bo fortuna obwarowana jest koniecznością wypicia kieliszka oleju rycynowego, którego wypicia Filimario odmówił w wieku lat siedmiu. I tak się młodzian zastanawia, co zrobić z pięknie zaczętym kolejnym dniem bez grosza przy duszy, kiedy zostaje zaproszony z dwoma innymi panami na rejs przez Klotyldę Troll, bogatą acz ekscentryczną pannę na wydaniu. W Klotyldzie kochają się wszyscy okoliczni panowie, oczywiście oprócz Filimaria, który ogólnie jest dość olewczy w tej kwestii, więc - jak się łatwo domyślić - wyprawa ma na celu przekonanie dżentelmena, że chce spędzić życie z Klotyldą. I tak sobie pływają z miejsca na miejsce - na bezludną wyspę, do Argentyny czy Nowego Jorku, żeby doprowadzić intrygę do wiadomego finału.
Od samych munchausenowsko malowniczych przygód Filimaria ciekawsze są dygresje, w których autor opowiada o swoim dzieciństwie w Ameryce Południowej, gdzie zajmował się wraz z wujem omijaniem X przykazań, uwalniając gauchów od ich koni, bogatych od nadmiaru pieniędzy, a koleje od niepotrzebnych wagonów i ich zawartości. Trochę przypomina bardziej ironiczne utwory Marka Twaina, trochę radosnego wojaka Szwejka. Nic, do czego warto by było wracać, ale zostawia miłe uczucie po przeczytaniu.
Inne tego autora tu.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 29, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
... jest mi ambiwalentnie.
Bo jest ciemniej. Budzę się rano i nie mam ochoty wyjść z łóżka. Tak samo szaro jest o 8 rano, tak samo o 10 i o 14, a o 16 zaczyna się robić jeszcze szarzej. Ale lubię dźwięk deszczu, uderzającego o parapet. Oczywiście, najbardziej lubię, kiedy słyszę go z okolic łóżka, z którego nie muszę wstawać. Tyle że jest mokro. Terytorium zostaje ograniczone do mieszkania, zanika też balkon, co powoduje pewne niesnaski i próby aneksji. Nie można robić zdjęć. Bo w domu ciemno, a na spacerze trzeba mieć parasol. Tęczowy parasol z kolei daje poczucie bezpieczeństwa i pozwala na udawanie, że wokół nie robi się coraz bardziej brązowo i ściółkowo. Jesienny brąz to jeszcze jednak całkiem dobry kolor. Kolor liści, kasztanów, moich włosów i płaszczyka z guziczkami w kształcie misiów.
... pachnie mokrymi liśćmi i dymem z komina. I melancholią. Czas na doroczną lekturę "Doliny Muminków w listopadzie".
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 28, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 10
Właściwie to trochę żałuję, że nie poszliśmy do Chimery, tylko do Ceskiej Hospody.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 27, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Czerniejewa w planach[1] nie miałam, po czym nagle się okazało, że to miejsce z gatunku bardziej zapierających dech w piersiach. Poniżej pałac en face w pełnej[2], już częściowo jesiennej, krasie.
(kliknij, żeby zobaczyć większą panoramkę, którą też skleił mi ^Valwit)
Tu wszystko jest jak trzeba. W pałacu hotel z pięknymi wnętrzami (nie jestem daleka od myśli, żeby w piękny wiosenny weekend wybrać się tam, bo noclegi nie są okrutnie drogie), lokalny leniwy kot grzał się w popołudniowych promieniach słońca, a z okolic przypływał jesienny zapach dymu. Trochę smutne jest puste podwórze przed pałacem, sam piach i nic więcej. Brakuje takiej wisienki na czubku tortu, małego ogrodu, fontanny, wysypanych żwirem ścieżek, czegokolwiek.
Dookoła spory park, który odłożyliśmy na następny raz, bo wieczór powoli się zbliżał, a lokalna komarra się właśnie zaczęła bezczelnie uaktywniać. Za pałacową bramą stajnie i wozownie. W wozowni mieści się niezła restauracja z kuchnią staropolską (kaczka z jabłkiem bardzo dobra, smażone buraczki wyśmienite, kapusta zasmażana mocno taka sobie, a na kawę-plujkę jednak spuszczę zasłonę milczenia, nie jestem przyzwyczajona do cedzenia fusów między zębami). Ze stajni przez okno wyglądał smutny koń[3] i wylatywało stado much (co poniekąd wyjaśnia smutek konia).

GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Kończy się pora ciepła, tak mi się na podsumowanie zebrało. Skąd Wielkopolska w weekend? Kiedy chodziłam jeszcze do pracy z brzuchem pod brodę, byłam pełna planów na ten czas, który spędzać będę z moją latoroślą. Podzieliłam się pomysłem na małe, niekłopotliwe, bliskie wyjazdy w ładne okolice i zostałam przez Z. ofukana, że urodzę i zakopię się w pieluchy, a nie że będę jeździć, robić zdjęcia i relaksować się nad kawą, patrząc na słodko uśpione świeżym powietrzem niemowlę. Owszem, nie ruszyłam w szeroką Wielkopolskę jesienią 2009, ale głównie dlatego, że pogoda niespecjalnie pozwalała na cokolwiek, a i ja rzeczywiście potrzebowałam chwili na nabranie macierzyńskiej pewności. Tak czy tak, wolę podejście, że świat jest moją ostrygą, drogi Z. I nie tylko moją...
[2] Lubię bardzo mój obiektyw Nikkor 50mm, żadna tajemnica. Od kiedy go dostałam, w zasadzie przestałam używać jakichkolwiek obiektywów z zoomem (50mm też ma zoom, tylko trzeba czasem się trochę nachodzić), czasem tylko robiąc wyjątek dla fish eye'a, bo śmieszny i pokazuje szeroki świat, a nie urocze detale z ładnym bokeh. Teraz dodatkowo obiektyw dostał kilka punktów wow-factoru, bo wychodzą z niego przeurocze panoramy. Robienie szerokiego ujęcia to był jedyny powód, dla którego gotowa byłam zdradzać wąski kadr 50-tki. Ale nie muszę, bo najpierw z pomocą przyjaciół, teraz samodzielnie za pomocą małego zgrabnego darmowego programiku mogę pokazywać to, co widzę, trochę bardziej bogato. Poniżej pałac w Czerniejewie na tle Katedry na Ostrowie Tumskim.
[3] Nie będzie tak, że moje dziecko będzie chodzić do zoo, żeby oglądać konika, no przecież. Aczkolwiek większy entuzjazm wzbudził piękny kudłaty pies marki owczarek collie, zdecydowanie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 26, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
czerniejewo, polska
- Komentarzy: 2
Kiedy za oknem jest słońce i 24 stopnie Celsjusza, szkoda mi siedzieć w domu, zwłaszcza że mam przykrą świadomość tego, że za chwilę zmrok zacznie zapadać o 14, a temperatura spadnie do poziomu, który wprawdzie pozwoli mi na zakładanie bordowych rękawiczek bez palców, za to z frywolnym mankietem ze sztucznego futerka, ale sprawi, że będzie mi źle, ciężko, niewygodnie i zimno bez względu na to, jak starannie się ubiorę. Uwielbiam tę część jesieni, kiedy w powietrzu unosi się zapach dymu, mgła delikatnie zaciera kontury budynków, które są o kilkanaście kroków dalej, ciągle świeci ciepłe słońce, dając złote światło i można jeszcze chodzić w sandałkach po jesiennych liściach. W Iwnie [2020 - link nieaktualny] zaplanowałam sobie kawę, ale nie odbyła się, bo ślub (co jest częstą przypadłością w dowolnie wybraną sobotę w takim miejscu). Nie planowałam za to polowania na kasztany, które tutaj utraciło cały element przygody, bo kasztany w pałacowym parku w Iwnie są wszędzie, dodatkowo spadając na głowę i pod nogi podczas zbierania tych, które już leżały w zielonych łupinkach. Zapomniałam już chyba, jaka to przyjemność odkrywać podwójne kasztany, rozdzielone białą wyściółką. TŻ nabijał się nieco, że przypominam chomika z pełnymi policzkami, bo wyładowałam sobie kasztanami kieszenie i gdyby nie to, że jeszcze za bardzo nie mam co z nimi robić, nazbierałabym ich jeszcze więcej.
Sam pałac jest nieduży, ale uroczy. Trochę niechlujnie odremontowany z zewnątrz, ale sądząc ze zdjęć na stronie hotelu, wnętrza są pyszne i bogate. W uroczym owalnym wykuszu, oprócz kolekcyjki kaktusów (^siwa ma bardziej imponującą) była mała kolekcja niedużych piesków.

Ścieżki pałacowego ogrodu prowadzą nad jezioro. Na początku nie widać jeziora, tylko drugi brzeg. Po chwili okazuje się, że świat odbity w jeziorze jest tak samo realny jak ten powyżej. Pewnie dlatego niektórzy mylili gwiazdy z ich odbiciem.

(kliknij po większe; panoramkę skleił mi ^Valwit)
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 25, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
iwno, polska
- Komentarzy: 4
A propos poprzedniej notki.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 24, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Nigdy nie lubiłam wyznaczania cezur za pomocą momentów nieznaczących jak Sylwester i Nowy Rok, koniec miesiąca czy wreszcie bilans roku księgowego. Dla mnie świat zmienia się zgodnie z porami roku. Zwłaszcza czuję to jesienią, kiedy zmiana jest najmocniejsza. Słońce daje jeszcze trochę nadziei, są ciepłe dni, trawa i liście bywają zielone, chociaż nie tą soczystą zielonością majową, ale dni są krótkie i trzeba bardzo uważać, żeby nie przegapić zachodu słońca, bo wieczór przychodzi znienacka. I "Oh by the way" Floydów, które właśnie słyszę, też jest takie złoto-melancholijno-jesienne.
Teraz też pewną cezurę wprowadza moja córka. Rok temu była, jak to ślicznie napisała If. [coreczko.blox.pl - link nieaktywny], mała jak kasztanek i leżała spokojnie w wózku, kiedy obwoziłam ją po wioskowych uliczkach. Dzisiaj wyrywa się z chusty do każdego widzianego zza ogrodzenia psa, sygnałem dźwiękowym oznajmia, że zauważyła każdą latarnię czy znak drogowy, dotyka roślin i płotów, a uwolniona z moich objęć (które coraz częściej oznaczają ograniczenie wolności, protest) pomyka z szeroko rozłożonymi rękami na podbój świata. Przyznam, że po kolejnym przeraźliwym proteście, kolejnym kamyku wyjętym z ust czy brudnym papierku przemycanym w celu spożywczym, myślę z rozrzewnieniem o poprzedniej jesieni, kiedy wystarczało jej, że jestem i opowiadam świat. Teraz jej gwałtowny apetyt na poznawanie często mnie przerasta. Nie zdążyłam tak jak ona dorosnąć do tego momentu chyba jeszcze.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 23, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 3
Lubię Amy Tan, bo umieszcza akcję swoich książek w San Francisco. Niestety, po względnie przyjemnym, obyczajowym początku historii Ruth, czterdziestokilkuletniej redaktorki-pisarki, pomagającej pisać innym autorom poradniki, walczącej o utrzymanie związku i opiekującej się coraz bardziej niesprawną psychicznie matką, wchodzi dygresja z przeszłości, taka na pół książki, gdzie akcja przenosi się do Chin sprzed drugiej wojny światowej, duchów, zwaśnionych rodzin i archeologów. Trochę mało SF jak dla mnie, za dużo pamiętnikowej azjatyckiej obyczajówki.
Inne tej autorki tu.
#32
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 23, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2
Brakowało mi takiego poranka od dawna. Żeby wstać, wykąpać się, przejrzeć pobieżnie pocztę i RSS-y, zrobić makijaż, powybrzydzać nad bluzką i dopiero zobaczyć, że reszta domowników życzy sobie zacząć dzień. Potem słońce, kawa z "Merkurego" wprawdzie na wynos, ale gorąca i smaczna, trochę pochwał, zakupy na Rynku Jeżyckim i smaczny cytat, prawie jak z "Madagaskaru 2":
"- Szanowny panie - przemówił - (...) ponieważ konieczność podejmowania decyzji zawsze mnie przeraża (...), pragniemy zdać się od tej chwili na pana i podporządkować się pańskiej woli. Obieramy pana naszym wodzem.
Filimario wzruszył się.
- Doskonale - powiedział bardzo zadowolony. Zawsze lepiej popełniać omyłki pod rozkazami jednego człowieka, bez dyskusji, niż żeby każdy mylił się na własną rękę, tracąc czas i energię na puste słowa.
Wiecie, skąd to?
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 22, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Z głowy, czyli z niczego, Fotografia+
- Komentarzy: 3