Pieknie to napisalam, ja staram sie to tworzyc w kazda niedziele, zapominam o nieposkladanym praniu i celebruje niedzielne poranki przy takim wlasniu sniadaniu.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Historie, które się śnią, są ważne tylko dla śniącego. Wolę więc te historie, które pojawiają mi się w głowie przed zaśnięciem. Na początku myślałam, że budowany w głowie obraz starej zabytkowej willi tuż przy plaży, raczej przy jeziorze niż nadmorskiej, w gęstym, nieco zaniedbanym ogrodzie, powstaje na potrzeby książki, którą kiedyś napiszę[1]. Że wymyślę miejsce, a potem zupełnie przypadkiem je znajdę, dokładnie takie, jakie mam w głowie i tam się zacznie (w miejscu, nie w głowie) coś dziać. Nie znalazłam. Nie zadziało się. Kiedy obraz willi (obowiązkowo kolumny, ale nie takie nowomieszczańskie à la wieś ulicówka, tylko klasyczne) zaczął mi się rozmywać na korzyść oszklonej werandy, ciepłej i przytulnej, z fotelem, pledami, stolikiem na parujący dzbanek z herbatą, stosem książek, ciepłym światłem zza szyb, dotarło do mnie, że szukam azylu we własnej głowie. Miejsca z zatrzymanym czasem. Tu i teraz. Gdzie wstaje się rano głównie po to, żeby celebrować cały poranek śniadanie[2]. I nie trzeba wychodzić, ani z przymusu zewnętrznego, ani wewnętrznego. Świat ze zrobionymi zakupami, praniem ułożonym w szafach, kwiatami w wazonie na stole, bez krzątaniny i z ciszą przerywaną szelestem przewracanych kartek. Z tego wszystkiego miewam czasem zakupy, pranie, często kwiaty i nawet zdarza się, że zapada cisza. Tylko ostatnio światło jest nie takie jak trzeba. I ciągle zostaje przymus wychodzenia.
[1] I jeśli będzie to kryminał, to bez denatów, bo nie umiem z denatami.
[2] Oczywiście grzanki z czedarem. I twarożek ze szczypiorkiem. I kiełbaski dla TŻ-a. I jajo dla Maja. I słodkie bułeczki, miód i dżemy. I trochę wędzonego łososia. Dobry pasztet i domowe ogórki kiszone. I herbata, morze dobrej, aromatycznej herbaty. Kiedyś pokażę.