Kontakt
Ponieważ to nie do końca oczywiste, kontakt do mnie:
- e-mail: zuzanka @ kofeina . net
- jabber: zuzanka @ kofeina . net
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Ponieważ to nie do końca oczywiste, kontakt do mnie:
Chciałam tak:
Wyszło tak:
PS Starostwo powiatowe wygrało z policją, mogę więc spokojnie poczekać na wypłatę odszkodowania, aż śledztwo zostanie umorzone. Praktykuję zen. Chyba że na czynnościach się okaże, że jest przełom w śledztwie i zostanie przedłużone. Wtedy mi zen opadnie.
W kategorii pań nie pierwszej młodości, zachowujących się idiotycznie i jednocześnie usilnie pewnych swoich zdolności analitycznych, tytułowa starsza pani jest bardzo wysoko w rankingu (klasa bohaterek książek Chmielewskiej i Doncowej). Jest trochę roztargniona, czasem wypija za dużo, ale wyjątkowo dobrze spakowana dociera pociągiem do Utrechtu, gdzie odbiera ją syn, korzystający ze stypendium naukowego. Po drodze niechętnie nawiązuje kontakt z niesympatyczną Polką, która nie dość, że nie zajęła jej kolejki w ambasadzie, to jeszcze zamieniła jej zgrabny kapelusz na brzydką lisią czapę i wysiadła nie na swojej stacji. Na miejscu, w małym holenderskim miasteczku, starsza pani w przerwach między pomaganiem synowej, słuchaniem wykładów i przygan swojego nadasertywnego syna i zabawą z wnuczkiem, zaczyna podejrzewać, że ktoś ją śledzi. Najpierw uznaje buszujących w domu włamywaczy za agentów holenderskiej bezpieki, a potem sympatycznego pana pomagającego jej robić w lokalnym markecie zakupy - za szefa szajki przestępców. Po krótkiej wizycie w Amsterdamie wraca z traumą, bo prawdopodobnie widziała morderstwo w dzielnicy czerwonych latarni i miała wrażenie, że ofiarą była sąsiadka z pociągu. Policja ją ignoruje, bo niespecjalnie dobrze mówi po angielsku, ale kiedy w śmieciach jednego z sąsiadów odkrywa swój kapelusik, zaczyna prowadzić śledztwo z gracją wieloryba.
Holandia widziana z perspektywy PRL-u - doskonale wyposażone sklepy, zachwyt świeżymi i pięknymi warzywami na targu, butiki i muzea; ogromne porcje doskonałego jedzenia w chińskiej restauracji. Jednocześnie - żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów - kawa w kawiarniach droga i gorsza niż w Warszawie, w czerwonej dzielnicy narkomani, a a kwiaty pakowane w celofan gorsze niż u kwiaciarek w Warszawie.
Inne tego autora:
#12
Jest kilka takich miejsc, w których zawsze chcę się zatrzymać. Gotycko wyglądająca kamienica i Strzelno, miasteczko, które utknęło w 3/4 ubiegłego stulecia. Pałac w Kobylnikach. Oczywiście Gniezno, do którego mam jednocześnie za blisko i za daleko. Mogilno i zaraz obok Wylatowo, które kusi strefą zero.
I wreszcie kruszwicka kawiarnia "Pod Malwami". Jakoś tak się składa, że każdym razem jedziemy w deszczu, tym razem też nie było inaczej. Maj zawinszował sobie herbaty, my kawy. Na ścianach malwy i ptaki, porcelanowe filiżanki i podobno można dostać śniadanie, jak się je sobie zamówi wcześniej telefonicznie. Domowo bardzo; z kuchni wyjrzała starsza pani i zapytała kelnerki, czy wstawić już ziemniaki. Zupełnie przypadkiem wybrane miejsce, okazuje się, że to centrum życia kulturalnego - bywają poeci, muzycy i inni, którzy coś umieją. W sobotnie przedpołudnie akurat jedyną atrakcją był Maj, ale myślę, że wieczorami więcej się dzieje. Dobre miejsce na przystanek w drodze.
Lubię jechać, nawet w deszczu. Z tylnej kanapy posapuje Maj, w radiu wieczorna Trójka (są tam ludzie, którzy znajdą "Mad Season"!) albo składanka Best of Foo Fighters, która nagle okazuje się być składanką znanych nie wiem skąd mi fajnych piosenek. Ciemność, światło, ciemność, światło. Ważne, żeby co jakiś czas na siebie patrzeć.
Ciągnę sobie w tle epopeję tragiczną pt. "Odszkodowanie za samochód". Wszyscy są niesamowicie mili, a ja mam sytuację patową. Policja rozpoczęła śledztwo, wysłała mi zawiadomienie o tym fakcie, a sympatyczny pan sierżant wybuchnął śmiechem, kiedy zapytałam go, czy może już mój samochód znaleźli. I że oczywiście o przełomie w sprawie by mnie poinformował. Ale ja nie o tym. Zgłosiłam szkodę w PZU. Sympatyczny pan wyekwipował mnie w listę koniecznych dokumentów i kazał m.in. wyrejestrować samochód. Aby wyrejestrować samochód, należy pofatygować się do sympatycznych pracowników starostwa powiatowego w moim przypadku i okazać im zaświadczenie o zgłoszeniu kradzieży. W starostwie dowiedziałam się, że otrzymane z policji zawiadomienie nie jest - z przyczyn oczywistych - zaświadczeniem, ponieważ zawiadamia, a nie zaświadcza. I że dopóki, to oni nie. PZU objaśniło, że skoro starostwo nie, to oni też nie. A policja wyjaśniła, że druczki mają ustandaryzowane i nie urodzą mi innego, a te zawsze wystarczały. Po kilkudziesięciu minutach na słuchawce, podczas których każdy rozmówca był pomocny i współczujący, uzyskałam obietnicę, że mogę się pofatygować w poniedziałek na komisariat, skąd z panem sierżantem zadzwonimy do starostwa, żeby pan sierżant mógł im objaśnić, że zawiadomienie jest tak samo świetne jak zaświadczenie, a pan ze starostwa wyjaśni, że jednak nie. I tak o.
Tymczasem idę w kolor. Zdobywam sobie pozytywne punkty, przynosząc tulipany i żonkile, siejąc z Majem rzeżuchę i kupując w Lidlu urocze motylki, na których można coś powiesić do czasu, kiedy Maj ich nie zauważy i nie zażąda oddania wszystkich, bo tak. Nauczyłam się zaczepiać ludzi z małymi pieskami; strasznie miło pogłaskać małego terriera albo buldoga francuskiego. Dziś listonosz przyniósł kopertę z ładnym stempelkiem. TŻ kupił mi Best of Foo Fighters i sztruksy z wycofanej ze sprzedaży linii, która uwzględniała fakt posiadania przez kobietę bioder i talii. I słońce świeci (przez co świetnie widać, że okna mam brudne jak biurko, a biurko mam brudne bardzo).
Umownie, bo znajdka, a datę 8. marca wybraliśmy na podstawie przybliżonego wieku, kiedy do nas trafiła (ze śp. kotem Herą), mając chyba 6 tygodni. Ale chyba jej u nas dobrze, zwłaszcza że jest ukochanym kotem Majuta, który zaprasza kotka łagodnymi słowy na łóżko, głaszcze pod brodą i mówi, że jest pięknym kotećkiem.
Musiało minąć ponad dwa i pół roku, zanim świadomie wróciłam w okolice miejsca urodzenia mojej córki. Nie będę opowiadać o traumusiach szpitalnych, nie jestem z frakcji obrzydzania przyszłym matkom tego, co i tak będzie. Wolę patrzeć na szpital Świętej Rodziny jak na miejsce, z którego wróciłam ze zdrową, ciekawą wszystkiego, inteligentną i łobuzerską Mają. Wyjątkowo zamiast postępującego zniszczenia - świeża farba, remont i powrót do okresu świetności.
Wyznam też, tak na marginesie, że wysłałam dziś do TŻ MMS-a ze zdjęciem żółtego sera (w opakowaniu, żeby nie było), a on (TŻ, nie ser) się ucieszył. Wzbudziłam też śmiech, opowiadając o jednym z moich fantastycznych pomysłów, żeby znaleźć kawiarenkę i napić się kawy w okolicach rynku Łazarskiego.
- Maju, nie zżeraj paragonu, królewno. Papier nie jest smaczny i się go nie je. Mama nie je papieru, prawda?
- A jak mama była majutką dzidzią, to nie jadła?
Touche, córko.
Czterech sympatycznych erudytów - lekarz chorób tropikalnych Afrykander, dziennikarz Quadratus, Tatar - inżynier, mahometanin i pan Wincenty - antykwariusz i bibliofil, współmieszkają w wypożyczalni książek na Żurawiej. Wokół właśnie rozpoczęło się Powstanie Warszawskie, mimo huku bomb, strzałów i pożarów dając nadzieję na zakończenie wojny w Warszawie. Pan Wincenty ma słabe serce, panowie umawiają się więc, że dla pokrzepienia ducha będą sobie konwersować o rzeczach ciekawych, zabawnych i pozytywnych. I tak sobie opowiadają o przygodach w różnych krajach Europy, o inteligentnych psikusach i psotach, o dobrych ludziach. I jak tak sobie rozmawiają, jakby siedzieli przy kawiarnianym stoliku, tym boleśniejszy jest kontrast z ubóstwem powstańczej Warszawy, kaszą-pluj, z żegnaniem się z każdą spotkaną osobą, bo można już jej nie zobaczyć.
Książka o nadziei, humanizmie, rozważaniach o wierze i o tym, co w życiu ważne, pełna anegdot, aluzji, pomieszania fikcji z prawdą. I mimo że znam historię, miałam nadzieję, że Warszawa odzyska wolność.
Teraz już wiem, skąd MŻiK wzięła pseudonim Afrykander [http://gorczyn.blox.pl - link nieaktywny]. Dziękuję.
#11
Tym razem pani S. Meralda przeprowadza za pomocą komisarza Lemaitre'a śledztwo w paryskiej dzielnicy bogaczy - Neuilly. Żeby nie było za łatwo, mimo odkrycia zbrodni, oficjalnie ciotka Ministra Finansów, pani Bossac, uległa nieszczęśliwemu wypadkowi i śledztwo jest prowadzone jedynie w sprawie zaginionego testamentu denatki. Ciężko jest przesłuchiwać jej znajomych i rodzinę, bo nie można im zagrozić, że w razie odmowy zeznań pójdą siedzieć. A szybko się okazuje, że pani Bossac nie dość, że miała spory majątek, to jeszcze nie była kobietą specjalnie miłą i wiele osób życzyło jej szczerze przynajmniej nagłego rozwolnienia, jeśli nie czegoś gorszego. Lemaitre wspina się więc na wyżyny dyplomacji, objeżdża po kolei wszystkich świadków, podejrzanych i pracowników, w międzyczasie chodząc z żoną do teatru eksperymentalnego i na liczne apetyczne déjeunery, popijając koniakiem krewetki, solę z wody i camemberta na deser.
Miły kawałek Francji, z klimatycznymi kawiarenkami, z gustownymi domami bogatych mieszczan i zapachem paryskiej wiosny.
Inne tego autora:
#10