Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panie

Reni Eddo-Lodge - Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry

Eddo-Lodge pokazuje w zbiorze swoich esejów smutną rzeczywistość niebiałych Brytyjczyków - bez względu na to, gdzie się urodzili (a sporo z nich jest rodowitymi Brytyjczykami, których tym bardziej boli uprzejma propozycja, żeby “wrócili do siebie”), nigdy, jeśli nie wprowadzi się w rzeczywistości społecznej zmian, nie będą równoprawni białym Brytyjczykom. Punktem wyjścia dla autorki jest feminizm, ale nie ograniczający się do równouprawnienia kobiet, a równouprawnienia wszystkich - kobiet, mężczyzn, czarnych, brązowych, pełnosprawnych i niepełnosprawnych, heteroseksualnych i z całego spektrum LGBT+. To, w jaki sposób odbierani są ludzie o innym niż normalny (sic!) kolor skóry - „domyślny znaczy biały. Czarność oznacza, że ktoś jest »inny«, a co za tym idzie – podejrzany”; ”Mówią nam, że czarni aktorzy i aktorki w rolach głównych bohaterów są nierealistyczni” - wymaga zrezygnowania z “białego przywileju” i rasizmu wbudowanego ze strachu i w obawie o utratę tożsamości przez białych. Efektem takiej budowy społeczeństwa jest klasizm, gdzie tylko szczególnie zdeterminowane jednostki mogą wskoczyć poziom wyżej, przy czym zawsze będą określani “jak na niebiałego jest całkiem…”. Obserwacje wsparte są o rys historyczny - skąd się wzięła Czarna Brytania: kolonializm, niewolnictwo, wcielanie “poddanych korony” do brytyjskiej armii na frontach I wojny światowej jako opcji na awans społeczny.

Tytuł jest przewrotny - to nie autorka chce przestać dyskutować, tylko biali nie chcą być (jeszcze) partnerami do dyskusji. Próba zmiany istniejącego systemu to dla nich utrata wszystkiego, na co pracowali ich przodkowie - przodownictwo białej rasy, a na to nie można pozwolić, bo jak.

Do książki dołożone jest posłowie Moniki Bebako o ksenofobii (również w stosunku do zakorzenionych w kulturze Żydów, bo ciemnoskórych jest znacząco mniej) w polskiej tożsamości.

#63

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 20, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panie, reportaz - Skomentuj


Elizabeth von Arnim - Elizabeth i jej ogród

W 1896 roku do majątku Nassenheide pod Szczecinem przyjeżdża z pruskim mężem i trójką małych dzieci Elizabeth, Brytyjka pochodzenia australijskiego. Małżeństwo nie jest zbyt udane, bo mąż jest sztywny w poglądach na życie i role społeczne, Elizabeth cieszy się więc, że jej pan wyjeżdża często w interesach, zostawiając ją sama z największą, nawet przed dziećmi, miłością - ogrodem. Tu metodą prób i błędów, bo ziemia kiepska, światło niekoniecznie korzystne, a dodatkowo kolejni ogrodnicy mają swoje przyzwyczajenia inne niż fanaberie nieco egzaltowanej dziedziczki (jeden nawet jest chory psychicznie), usiłuje z zaniedbanego gąszczu zrobić kwiatowy raj. W recenzjach czytałam, że to “najnudniejszy kawałek książki, bo co kogo obchodzi sadzenie i odmiany róż”, więc jeśli ktoś się nastawia w tym pamiętnikarskim zapisie - od maja do kwietnia kolejnego roku - na wyrafinowaną akcję, to się rzeczywiście rozczaruje. Elizabeth fantastycznie opisuje swoje starania ogrodnicze, często autoironicznie, swój zachwyt przyrodą, która jest dla niej ratunkiem od oschłego męża (jak potem można przeczytać w źródłach, pozbawiającego ją na mocy pruskiego prawa zarobków za napisane książki) czy konwenansami.

Między wierszami jednak jest sporo o realiach epoki, przedstawianych często w ostrych opiniach męża Elizabeth, nie bez powodu zwanego Gniewnym. Niżej urodzeni powinni znać swoje miejsce w hierarchii, zarabiając grosze za pracę dla państwa i ciesząc się jak dzieci z drobnych prezentów, kobiety są od rodzenia dzieci, do czego są przystosowane tak, że nie czują bólu, tylko przyjemność, poza tym trzeba je regularnie bić, wtedy porządek świata będzie utrzymany. Elizabeth opisuje sąsiadkę, drobną bogobojną Niemkę, która twardą ręką trzyma swoją służbę, nie szczędząc im wychowawczych razów, oczywiście tylko dla ich dobra. Unika znajomych ze swoich sfer, buntując się przeciwko “bywaniu” w wielkim świecie, tego samego chce dla swoich córek, bo naturę i ogród ma w większym poważaniu niż splendor. Wymuszone przez znajomych przewlekłe wizyty (zwłaszcza przypadkowych ludzi - nieprzyjemnej Minory) są do przetrwania tylko dzięki poczuciu humoru i ucieczce w ogród.

Jest kilka wydań tej książki na rynku, ja mam to (link niesponsorowany); w środku piękne ilustracje ogrodów i kwiatów. Mogłabym oczywiście zrobić zdjęcie, ale nie zrobiłam, a książkę pożyczyłam mamie.

#62

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 17, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panie - Skomentuj


Kristina Ohlsson - Wyścig z czasem / Papierowy chłopiec / Ostatnia sprawa Fredriki Bergman

Aktorami “Wyścigu z czasem” są Alex, Fredrika i Eden, szefowa Sapo, komórki do spraw walki z terroryzmem (Peder został zwolniony z policji po wydarzeniach z poprzedniego tomu). Po serii fałszywych ostrzeżeń o podłożonych bombach władze elektryzuje informacja z samolotu, który właśnie opuścił Sztokholm i kieruje się do Nowego Jorku, że na pokładzie jest bomba, która zostanie zdetonowana przy próbie lądowania, chyba że Szwecja zaniecha wydalenia z kraju mężczyzny, podejrzewanego o terroryzm, a USA zamknie tajne więzienie w Afganistanie. Problem w tym, że USA nie przyznaje się do tego więzienia, a negocjacje z terrorystami nie są mile widziane w żadnym kraju (a tak naprawdę nie ma z kim negocjować - samolot nie może wylądować w USA, bo zostanie zestrzelony, albo skończy mu się paliwo). Dla Alexa sytuacja jest tym trudniejsza, że na pokładzie samolotu drugim pilotem jest jego syn, a pierwszy pilot zachowuje się co najmniej podejrzanie. Drugim wątkiem są podejrzenia w stosunku do Eden, która przed laty miała romans ze szpiegiem z Mosadu, co w aktualnej sytuacji stawia pod znakiem zapytania jej przydatność dla Szwecji.

W ”Papierowym chłopcu” wraca wątek Izraela - ktoś zabija celnym strzałem nauczycielkę w sztokholmskiej gminie żydowskiej, a niedługo potem dwóch 10-latków z tej gminy zostaje uprowadzonych, a następnie zastrzelonych na polu golfowym. W obu przypadkach na miejscu zbrodni zostają znalezione kartonowe torby z narysowanymi twarzami. Rodzice chłopców nie współpracują mimo tragedii, więc to Alex z Fredriką muszą wyjaśnić wpływ legendy z izraelskiego kibucu na współczesność. Eden, która odżegnuje się od wydarzeń, zostaje w nie wplątana przez postać swojego byłego kochanka z Mosadu i - jak się okazuje - ojca jej córek. Peder wraca do akcji, ale nie pracuje w policji, tylko zostaje szefem ochrony we wspomnianej ciężko doświadczonej gminie żydowskiej.

”Ostatnia sprawa Fredriki Bergman” okazuje się być bardzo osobista dla Alexa i Fredriki. Przypadkowe morderstwa łączą trzy rzeczy - zamordowani otrzymują przed śmiercią książkę “Chcę wszystko naprawić”, sprawca zostawia list do Alexa oraz ofiary mają coś na sumieniu - czyjąś śmierć lub zaniedbanie, które do śmierci doprowadziło. Tropy już po raz kolejny prowadzą do Spencera, męża Fredriki, który - śmiertelnie chory - zostawia dwuznacznie sformułowany testament, w którym przyznaje się do przestępstwa i do chęci naprawienia tego. Autorka oczywiście wprowadza mylne ślady, dodając wątek zaginionej rodziny, która zamiast w Australii wylądowała uwięziona w zabezpieczonym z zewnątrz domu, dodatkowo też pojawiają się protokoły z przesłuchań post factum, kiedy wiadomo, że coś poszło źle. Mam wrażenie, że przez to dokładanie zmyłek książka jest dość chaotyczna, a od ¾ domyślałam się, kto będzie mordercą.

Redakcja lub tłumaczenie ostatniego tomu są niespójne z resztą cyklu - jedna z córek Eden, Dani, staje się synem, a wspomniane miejsce morderstwa z “Papierowego chłopca” zostało pomylone z miejscem z “Na skraju ciszy”. Drobne rzeczy, ale przeszkadzają.

Inne tej autorki tutaj.

#59-61

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 12, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panie, kryminal - Komentarzy: 6


Kristina Ohlsson - Niechciane

W większości kryminałów sprawę rozwiązuje doskonale współpracująca i zaprzyjaźniona ze sobą ekipa. U Ohlsson tak nie jest - Alex Recht, szef ekipy - jest doświadczonym rutyniarzem, irtytują go jego podwładni: chłodna i pozbawiona emocji Fredrika, analityczka z wykształceniem uniwersyteckim, która usiłuje oddzielać życie prywatne od sprawy oraz Peder, słabo panujący nad sobą i swoimi popędami. Wymusza szacunek w sposób czasem dość niewyrafinowany[1], co nie pomaga na stosunki w zespole. Peder jest zazdrosny o Fredrikę i jej udział w śledztwie, bo jego marzeniem jest zaprzyjaźnić się z szefem na tyle, żeby razem chodzili na piwo. Jednocześnie rozsypuje się jego życie prywatne, bo zaczął zdradzać żonę z przypadkową koleżanką z pracy, motywując sobie to faktem, że żona cierpi na przewlekłą depresję, a jemu się coś od życia należy. Z Fredriką, mimo że go wkurza, też by się przespał, bo jest atrakcyjna, chociaż wycofana[2]. Fredrika z kolei jest po przejściach - w wieku 15 lat uczestniczyła w wypadku, po którym nie mogła już grać na skrzypcach, co przekreśliło jej karierę skrzypaczki. Dodatkowo spotyka się z żonatym i 15 lat starszym od niej profesorem uniwersyteckim, co raczej ukrywa przed światem. W pracy irytuje ją wszechobecna pogarda dla eksperckiej wiedzy akademickiej.

Tak źle sklejony zespół szuka zaginionego dziecka - z pociągu w wyniku zbiegu okoliczności znika 6-letnia Lilian. Jej matka jest w separacji, bo ojciec dziecka kilkukrotnie ją brutalnie pobił, a sprawy umorzono tylko dlatego, że miał alibi od znajomych. To oczywiście daje policji asumpt do szczegółowego przyjrzenia się jego osobie, tym bardziej, że jest nieuchwytny (mimo nagłośnienia informacji o zaginięciu dziecka), a na jego służbowym komputerze znaleziono treści drastyczne. Sytuacja się komplikuje, kiedy matka otrzymuje w paczce włosy i ubranie dziecka. Dziewczynka niestety się znajduje niedługo później, martwa, naga i z napisem “Niechciana” na czole. To nie kończy listy zgonów w tym tomie, a finał, w którym Alex ulega poparzeniu, jest bardzo emocjonalny.

[1] – Na pewno nie zaszkodziłoby ci, gdybyś odnosiła się z szacunkiem do umiejętności i doświadczenia, które posiadam. Od wielu lat szukam zaginionych dzieci, więc uwierz mi, wiem, co robię.

[2] Fredrika, mimo tych krytycznych uwag pod jej adresem, była wyjątkowo pociągająca. Miała idealną cerę i duże, piękne, niebieskie oczy. Niebieskie oczy w połączeniu z ciemnymi kolorami dawały wręcz powalający efekt. Jej ciało wyglądało, jakby należało do dwudziestolatki, a postawa i spojrzenie były jak u bardziej dojrzałej kobiety. Piersi też wyglądały jak u kobiety dojrzałej. Peder łapał się czasem na nieprzyzwoitych myślach o Fredrice. Podejrzewał, że stowarzyszenia studenckie i studenckie puby przeobrażały wielu młodych ludzi w świetnych partnerów seksualnych. Wyobrażał sobie, że ona też do nich należała.

Inne tej autorki tutaj.

#55-57 (przeczytałam też “Odwet” i “Na skraju ciszy”, albowiem szczęśliwie nic nie pamiętałam).

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 6, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panie, kryminal - Skomentuj


Joanna Bator - Rok królika

Julia Mrok, poczytna pisarka mrocznych powieści historyczno-romansowo-kryminalnych, decyduje się zniknąć, bo narasta w niej podejrzenie, że jej dwóch kochanków - Aleksander i Al (sic! może to znaczące, ale jest w końcu tyle imion...) - chcą ją zamordować. Dyskretnie wybiera pieniądze z banku, kupuje nową tożsamość, pozoruje śmierć, farbuje włosy, zakłada brązowe szkła kontaktowe, żeby ukryć blond włosy i zielone oczy, i jedzie przed siebie. Jeśli już to gdzieś czytaliście, to macie rację: “Zawiązaniem fabuły jest jej ucieczka po upozorowanej śmierci do Włoch, gdzie na tarasie wynajętego domu, z obciętymi i przefarbowanymi włosami, jeszcze pełna przerażenia po tym, co się stało, próbuje posklejać siebie samą” (tak, to “Pani wyrocznia”). Julia przeobraża się w Annę Karr, której siłą napędową stają się, ulubione również przez Julię, nagłówki tabloidów. Do Ząbkowic Śląskich przyciąga ją królik-morderca, w którego wstąpiła dusza zmarłej staruszki, rzucający się ludziom do gardła i terroryzujący miasto. Anna planuje rozwiązać tę tajemnicę, a przy okazji przypadkowe znaki - spotkanie blondynki Sandry, zdjęcie bliźniaczek-sierot, które rozdzielono, nieskładna opowieść menela Konkursowego Dziadka - każe jej właśnie w Ząbkowicach szukać śladów własnej przeszłości, zagubionej w domu dziecka. I ponownie, jeśli już gdzieś to czytaliście, to macie rację: “Alicja, pochodząca z Wałbrzycha dziennikarka, wraca po latach do miasta, z którego uciekła po rodzinnej tragedii - śmierci siostry, a potem ojca. (...) Odkopując historię dzieci, odkrywa też swoją własną” (to już własna fabuła Bator, Ciemno prawie noc).

To nie tak, że jestem rozczarowana, ale nie sposób nie zauważyć, że “Rok” jest połatany z kawałków mniej lub bardziej rozpoznawalnych, dodatkowo nieco rozepchany pisaną przez Annę powieścią, w którą wplata każdego napotkanego człowieka - poparzoną właścicielkę hotelu, chłopca-mężczyznę z zajęczą wargą, niesamowicie podobną do niej Sandrę, która może być jej alter ego/zaginioną przed laty bliźniaczką. Miasteczko jest małe, ale nieustająco się w nim błądzi; ma urząd, w którym każdy przyjezdny musi się zarejestrować, ale po kafkowsku nigdy nie jest czynny, reorganizacja, formularze się właśnie zmieniają, a dodatkowo zalało im piwnicę. Motyw tsunami, przypadkiem pojawiający się w dramatycznej narracji w mediach, zupełnie zignorowany w małym miasteczku, to powidok po reportażowym “Rekinie z parku Yoyogi”.

Tak jak to już zauważyła dees, to historia o kobietach dla kobiet, chociaż może nie do końca w typowym, przyjaciółki-na-zawsze ujęciu. Julia stroni od kobiet, jej uszkodzone ucho nie drga na historie, które opowiadają, woli zdecydowanie historie mężczyzn. Anna w Ząbkowicach wpada w sam środek Spa pod Królikiem, ultra-kobiecej spółdzielni terapeutycznej, głównie dla mężczyzn, których życie naznaczone jest stratą. Mierzi ją przyjaciółkowanie, miękkie zdrobnienia, oblepiające i rozlewające się jak biust kucharki-psycholog Basi; ale mimo niechęci Anna widzi siłę tych kobiet.

Żeby było jasne - to jest świetnie językowo napisana książka, wciągająca do ostatniej strony. Nie jest też tak traumatyczna jak “Ciemno prawie noc”, ale nie tak dobra, nie chcę jej czytać ponownie, po części nieco rozczarowana zakończeniem, po części wspomnieniami po zgrabniejszej poprzedniej powieści.

Inne tej autorki tu.

#54

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 3, 2020

Link permanentny - Tagi: panie, 2020, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Mary Roach - Osobliwe życie nieboszczyków

Roach wybiera różne tematy, czasem anegdotyczne, wszystkie związane jednak ze śmiercią, zwłokami czy pochówkiem - badania naukowe ciał lub preparatów, crash-testy z użyciem zwłok (jako najbliższych anatomicznie żywemu człowiekowi), rozkład, ekologia pochówku, szacunek dla zmarłych i przesądy związane ze zwłokami, trochę groteski typu eliksir z mumii czy te mniej oficjalne karty z historii patologii, czy wreszcie tabu związane ze śmiercią. Pomijając garść ciekawych historii typu ustalanie przyczyn katastrof lotniczych na podstawie uszkodzeń ciał pasażerów, to, co mi głównie zostało po lekturze dziś, to pełen prawdopośrodkizmu stosunek do medycyny i kuchni chińskiej (czy szerzej - azjatyckiej), słynnej z przetwarzania wszystkie, co da się złapać (historycznie również ludzi). Autorka jest pełna podziwu do przedsiębiorczości Azjatów przez wieki, zwracając białemu człowiekowi uwagę, że pies różni się od krowy tylko społecznie, zaś kość słoniowa na fortepiany czy wątroba tygrysa na leki na potencję to ten sam sposób utylizacji fauny. Wiem, minęło prawie 20 lat od wydania książki (2003), świat się nieco zmienił, zwłaszcza przez ostatnie pół roku, ciekawa jestem, czy dziś również takie podejście by autorka miała; szybki skan Internetu znalazł tylko najświeższe felietony z 2016. Szkoda.

Wadą tej książki jest zupełnie niepasujący sposób pisania, mieszający reportaż z pamiętnikiem (autorka z upodobaniem do relacji wciska niepotrzebne szczegóły typu “przed wejściem do kostnicy chciałam iść na kawę i coś zjeść, ale nie mogłam znaleźć miejsca parkingowego w okolicy, więc zaparkowałam dalej i jak już doszłam na miejsce, to było za późno na szukanie kawiarni”, kogo to obchodzi, serio, jak się czyta o metodach badania czasu rozkładu zwłok czy średniowiecznych preparatach z nieboszczyków). Przeszkadzało też mi skakanie z tematu na temat, czasem zamykając jeden i przechodząc do drugiego dygresyjnie, przy czym przejście było oczywiste tylko dla autorki (typu “kiedy wracałam do domu i popatrzyłam na niebo, przypomniało mi się…”).

Inne tej autorki tutaj.

#53

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 1, 2020

Link permanentny - Tagi: 2020, panie, popularnonaukowe - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2