Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Dla przyjaciół

Z przyczyn natury niezależnej muszę zablokować tylne drzwi. Zapraszam wszystkich, którzy korzystali z wejścia publicznego, do kontaktu mailowego, jabberowego bądź ircowego w sprawie przydziału osobistego klucza.

Uwaga! To, co się miało zmienić, to już się zmieniło. Jeśli widzisz, co widziałeś/widziałaś, to nie musisz o nic pytać ;-) No bardziej prosto już nie mogę.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 22, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 12


Maciej Łuczak - Miś, czyli świat według Barei

Nastawiłam się na więcej niż dostałam, niestety. Spodziewałam się soczystych szczególików z planów filmów i seriali Barei, podanych w miarę strawnie i ciekawie. Owszem, książka zawiera wiele wcześniej nieznanych mi detali, sporo zdjęć, historię życia i twórczości pana Stanisława, ale całość jest mocno taka sobie - chaotyczna, ze skokami w historii w przód i w tył, skupiona głównie na filmach. "Zmiennicy" i najbardziej pocięte "Alternatywy" potraktowane są mocno po łebkach, a wszystko, co ciekawe, pojawiło się już kiedyś w artykule Wojciecha Staszewskiego [2020 - link nieaktualny]. Szkoda, bo potencjał był. Zmęczyłam się czytając, a zirytowałam dwiema rzeczami - część końcowa to głównie opisywanie absurdów współczesnych i wymyślanie, jakby na to Bareja zareagował (dziękuję, ale mamy już Internet) oraz zestaw peanów nad powstającym właśnie hołdem, czyli "Rysiem". Naprawdę naiwnie zakładam, że szanowny autor napisał to bez obejrzenia filmu, tylko na podstawie jakiejś wersji scenariusza, bo jeśli taki tekst powstał po filmie, to mi się nie skleja. Poziomem.

#2

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 18, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, biografia, panowie - Skomentuj


Powozownia

Zdarzają się czasem okazje do świętowania, więc kilka dni temu[1] wracając z pracy wstąpiliśmy do Powozowni, bo po drodze (wracamy zwykle przez Poznań-Wolę, która jest znacznie bardziej przejezdna niż Niestachowska, knajpa jest w ramach hipodromu na Woli przy Lutyckiej). Bardzo fajne wnętrze, zwłaszcza pewnie latem - duże okna, taras, roślinki. Akurat trafiliśmy na pierwszy dzień po świąteczno-sylwestrowym okresie zamknięcia, nie było cielęciny i mleka (a w karcie mają grzane mleko z miodem), były za to steki. Bardzo dobre, lepsze niż w Rodeo Drive (chociaż nie takie jak w "Piano Barze", który chyba na rynku poznańskim najbardziej wymiata, niestety również ceną). Bardzo sympatyczny właściciel, miłe miejsce na większą rodzinną imprezę, ale raczej nie na cotygodniową kolację.

[1] Mam strasznego mentalnego delaya. Ze wszystkim. Te kilka dni temu nagle zrobiło się ponad tygodniem. Zapadam w sen zimowy ze wszystkim...

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 17, 2009

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 2


Znowu śniło mi się, że...

... wiem, tak rozpoczynające się teksty powinny być celnym kopem wrzucane do kosza. Ale jak raz moja podświadomość w sposób czytelny daje mi do zrozumienia, że aparat powinnam nosić i przy pogodzie, bo jak inaczej interpretować kolejny sen o tym, że jestem w przeraźliwie malowniczym miejscu (dzisiaj były to mieszane ruiny postindustrialne we włosko-nowoorleańskim mieście, za to z polskojęzyczną lodziarnią[1]) i NIE MAM APARATU (który to aparat mi zniszczyli wcześniej we śnie źli ludzie, bo uciekałam). I co? I już się sprawdziło. Wyszłam dziś z matecznika na obrzeżach miasta na spotkanie do drugiej siedziby firmy w sercu Jeżyc i szłam potem do samochodu H. przez tak piękne miejsca, dodatkowo oświetlone zimowym słońcem, że karta pamięci się sama w kieszeni łamała. Jeżyce to miejsce wielkiej urody i nie dam sobie wmówić, że jest inaczej.

Obiecuję, że za dwa tygodnie zacznę pakowanie od aparatu i nowej karty (oraz zapasowej).

PS Tylko w Poznaniu dobrze wychowane gołębie przechodzą przez pasy.

[1] Hańba temu, co sobie coś złego pomyślał.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 7


13 piętro

Właściciel firmy software'owej tworzy rzeczywistość wirtualną, do której może się przenieść i żyć realnie w całkiem innym czasie. Niedługo po wizycie w ulubionym 1937 roku zostaje zabity, udaje mu się jednak zostawić wiadomość dla współpracownika. Współpracownik niezależnie od policji, dla której jest podejrzanym, rozpoczyna samodzielne śledztwo. Coś dla lubiących kryminały noir, filmy z twistem i jednocześnie szeroko pojęte sf. Mnie się bardzo (dla ustalenia uwagi - Existenz to kupa).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 11, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 9


Tove Jansson - Lato

Mózg zamarza mi w okolicy -10 stopni i musiałam przeczytać coś, co będzie ciepłe. "Lato" to zestaw króciutkich opowiadań o Sophii, mieszkającej na jednej z maleńkich fińskich wysepek z babką. Babka jest mądra, dużo wie o świecie, pozwala Sophii poznawać świat, nawet jeśli to nie jest bezpieczne, ale obserwuje wszystko, mimo że sama nie najlepiej się już czuje. Epizodycznie pojawia się ojciec, który głównie zajmuje się tajemniczą pracą w gabinecie, pali fajkę i nosi wielki, ciepły szlafrok. Wyspa jest dzika, ale piękna i można ją oswoić. Widać bardzo dużo pomysłów, które potem rozwinęły się w historie z Doliny Muminków - opuszczanie domu na wyspie przed zimą, które przypomina porządki przez snem zimowym, ustawianie figurek wyrzeźbionych z kory w lesie jak w "Tatusiu Muminka i morzu" czy przygotowania przed sztormem jak w "Komecie".

Nie jest to lekka i beztroska historia o lecie, ale podszyta melancholią historia przemijania i nabierania doświadczenia. Innego, kiedy się ma 10 lat i pierwsze próby pływania w głębokiej wodzie to coś, co zmienia dzień, innego, kiedy się ma lat 70 i zaczyna się zapominać, jak to jest, kiedy się nocuje latem pod namiotem. Do tego piękne i ażurowe rysunki Tove, która drobnymi kreskami pokazuje wyspę.

Inne tej autorki tutaj.

#1

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 11, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: beletrystyka, opowiadania, panie, 2009 - Komentarzy: 5



Jestem z siebie dumna - cd.

Lat temu prawie dokładnie dwa pochwaliłam się zgubieniem świeżo przysłanej przez bank wizuchny. Dziś dla odmiany się pochwalę, że ją znalazłam. Piękną, dziewiczą, nie ruszaną. Leżała na stercie dokumentów na biurku TŻ, która to sterta jest - jak widać - najbardziej bezpiecznym i stabilnym miejscem u nas w domu.

PS Mówiłam, że nie koty? Mówiłam?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 5, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 4


Mogę być paparazzi

Poszliśmy do kina na coś, przy czym pedalscy kowboje jedzący budyń mogą się schować, czyli Madagaskar 2 (ale o tym potem). Spożywamy kolację przed w Rodeo Drive, trącam TŻ i mu pokazuję, kto idzie po schodach. TŻ stwierdza: "O, Najsztub. No, on w Poznaniu mieszka(ł)", po czym patrzy na mnie i dodaje: "Pokazałaś mi, bo wiedziałaś, że to ktoś znany, ale nie pamiętałaś, kto?". Zna mnie czy co?

Na klatce schodowej pojawiła się ostatnio kartka z apelem, że kolejny naiwniak szuka miejsca parkingowego pod budynkiem. Dopisałam długopisem, że ja też. Wczoraj pojawił się kolejny dopisek "I ja!". Duch w narodzie nie ginie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 4, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 2


Brokeback Mountain

Ja wiem, że może i to kino przełomowe, bo dotarło tam, gdzie żaden mężczyzna nie dotarł wcześniej (pun intended), ale czemuż ach czemuż ten film jest tak długi, nudny i nic się w nim nie dzieje? Dwóch młodych, czystych, ale z obowiązkowym dwudniowym zarostem kowbojów pilnuje bydła i z nudów wchodzi w bliskie stosunki ze sobą (mimo całego stadka ponętnych owiec w okolicy). Życie na łące ciężkie, bo a to niedźwiedź, a to śnieg, a to stado się zmieszało z drugim i trzeba rozdzielać, żeby nikt stratny nie był. Po czym, kiedy kowboje wrócili do cywilizacji, założyli rodziny i spłodzili dzieci, okazało się, że obrzydza ich konieczność wycierania nosów potomstwu i zarabiania na pieluchy, a tak naprawdę tęsknią za prawdziwą piękną, idealną miłością pod namiotem na stoku góry. I przyznam, że to był ten moment, który ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że z tym filmem jest coś srodze nie tak. Potem przez połowę filmu szarpali się ze swoimi życiami, spotykając ukradkiem (bo społeczeństwo było im wbrew, a przygodnie poznane w barze panny nie łapały, że smutny kowboj roniący łezkę w tex-mex nie jest do wzięcia) i zmierzając do wielkiego a mistycznego finału z gatunku "jak wisi na ścianie strzelba, to w ostatnim akcie wypali", podczas którego jeden z nich wygłosił tzw. refleksję i poszły napisy.

Przypuszczam, że opowiadanie Annie Proulx było zgrabniejsze i krótsze, bo to, co reżyser wyciągnął z tego, to flaki z olejem. Plus trochę widoczków z górami. Nie jestem fanką gór, więc może dlatego nie zachwyciło.

PS I jak zobaczę tu jakąś egzaltowaną panienkę, co to Bergman wielkim reżyserem jest, która zacznie mnie wyzywać od pseudouironicznych konsumentów hollywoodzkiej pulpy, to poszczuję kotem. Tak, jestem konsumentem rzeczy błahych i jestem z tego dumna.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 4, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 10