Już się mogę uśmiechać, chociaż raczej powściągliwie. Po półtora dnia pakowania spakowałam siebie (cztery sukienki, trzy bluzki, dwie pary spodni, kilka apaszek i bielizna) i dziecko (wielka skrzynia ubrań, pieluch, jedzenia, zabawek, ręczników, kosmetyków, butelek i bynajmniej nie jestem pewna, czy czegoś nie zapomniałam). Jak zawsze po spakowaniu i zgrubnym oporządzeniu domu mam ochotę rzucić wszystko i nie wyjeżdżać, bo w domu najlepiej. Ale. Na drugim końcu tęczy zawsze zieleńsza trawa. Nawet jeśli tylko na dwa dni.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 8, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Tak mi się skojarzyło z blogiem studenta, co gotował, kiedy przygotowałam dzisiaj kaszkę mannę dla dziecka w ramach wprowadzania glutenu do diety (odpukać, na razie bez nietolerancji).
Zagotowałam wodę, wsypałam łyżkę kaszy, pogotowałam, wypestkowałam i pokroiłam świeże czereśnie, wrzuciłam do kaszki, kaszkę przelałam do pojemnika blendera i zmiksowałam. Po wystudzeniu przelałam do miseczki i próbowałam dziecko nakarmić. Dziecko Maja po jednej łyżeczce oznajmiło, że nie jest zainteresowane. Po drugiej obie ustaliłyśmy, że różowa kaszka świetnie się komponuje z niebieską koszulką. Po trzeciej, że dziecko Maja umie świetnie wyrażać niechęć kręceniem głową i wyrywaniem się.
Zbrudzone naczynia: garnek, łyżeczka do mieszania, deseczka do krojenia, nóż, pojemnik blendera, miseczka dziecka, łyżeczka dziecka. W ramach bonusu - koszulka.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 5, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 9
Kilka słów wstępu. W tym roku nie planuję typowego urlopu wyjazdowego z przyczyn oczywistych. Mogłabym oczywiście zapakować małego człowieka z całym oprzyrządowaniem, pojechać bądź polecieć, ale i tak byłaby to całodzienna praca, kończąca się chlupoczącą kąpielą i obowiązkowym posiedzeniem we względnej ciszy nad łóżeczkiem nieletniej. Mam trochę inną wizję wypoczynku (znajdują się w niej spacery letnią nocą i kolacje w miejscach publicznych niekoniecznie o godzinie 18), więc bez większego napinania się poczekam, aż mały człowiek dorośnie do tej opcji. Dlatego w tym roku zainaugurowałam serię wyjazdów w okolice bliższe. Wielkopolska jest piękna, ma sporo urokliwych zakątków i grzechem byłoby twierdzić, że latem można się tu nudzić. A są i tacy, niestety ;-)
Owińska to wieś leżąca 8 km od Poznania. Mają dość paskudną historię (szkoła dla SS-manów, masowe morderstwa, obóz koncentracyjny) i trochę pecha w okresie powojennym. Pojechałam obejrzeć piękny pałac von Treskowów, licząc w głębi duszy, że ktoś zaczął coś z nim robić. Niestety. Po wojnie mieściła się tam szkoła, a potem ktoś sprzedał budynek wesołemu nabywcy, który wymontował ze środka wszystko, co było można, zostawiając niszczejący szkielet budynku. Po szkolnej przeszłości zostały dość edukacyjne malowidła na płytach zastępujących okna. Po bogatej historii szlacheckiej dwie bramy (w jednej mieści się zamknięty w niedzielę punkt informacji turystycznej, w drugiej straż gminna) prowadzące do pałacu i piękny choć zaniedbany park za pałacem. I informacja, że od 2002 roku pałac jest własnością gminy. Wszystko krzyczy, żeby pałac odremontować, wyposażyć i zamienić na ekskluzywny hotel z bogato zaopatrzoną piwniczką. Zanim zapadnie się dach, a kasztanowce w parku zeżre kasztanówcowiaczek jakiś tam.
Owińska leżą na szlaku cysterskim; zabudowania klasztorne zachowały się bardzo przyzwoicie. Aktualnie mieści się tam ośrodek szkolno-wychowawczy dla dzieci niewidomych. Kawał historii w pigułce, ale nieletnia się najbardziej ucieszyła z huśtawki na placu zabaw opodal.
Największy apetyt miałam na zrujnowany budynek dawnego szpitala psychiatrycznego, niestety - jest ogrodzony i zamknięty. Jeśli ktoś wie, gdzie można znaleźć klucz do bramy, chętnie skorzystam. Na zdjęciach, jakie widziałam w sieci [link nieaktualny - 2017], robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza kiedy idzie się tam ze świadomością historii.
GALERIA ZDJĘĆ.
Czy jestem rozczarowana? Nie do końca - spędziliśmy miłe popołudnie, przemykając się od cienia do cienia w upalny dzień. Ale trochę smutno, bo to mała wieś z dużym potencjałem turystycznym, tylko słabo wykorzystanym. Nie udało mi się znaleźć pałacyku, w którym dwa lata temu koleżanka z pracy brała ślub, a który - miałam wrażenie - znajdował się w Owińskach (ale mogę się mylić[1], bo podczas pilotowania K. z kartką w ręku głównie zajmowałam się pracą psychologiczną, bo na ślub się spóźnialiśmy, a K. bardzo nie chciał się spóźnić[2]). Znajdę następnym razem.
[1] Omyliłam się. Wojnowo, nie Owińska. A taka podobna nazwa...
[2] Ja zasłonię ci zegar, mamy jeszcze bardzo dużo czasu. Na pewno poczekają. Ten korek całkiem szybko się przesuwa. Oddychaj. Oddychaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 4, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
owińska, polska
- Komentarzy: 15
Gdyby nie to, że przedwczoraj[1] musiałam zniknąć prawie jak Kopciuszek, tyle że o 20 i nie zostawiając pantofelka, mogłabym w Sweet Surrender zostać długo. Doskonale sobie zdaję sprawę, że większość uroku w naszej rodzinie zawdzięczamy nieletniej, która się do każdego uśmiecha, wyciąga łapkę i ogólnie jest najsympatyczniejszym stworzeniem na świecie, kiedy pomyka na czterech po podłodze, podnosząc pyszczek jak mała foka, kiedy do czegoś dotrze. Bo ja jestem z tych bardziej nieśmiałych i źle się czuję wśród obcych. Ale nagle się okazało, że nie czuję się jak wśród obcych, bo wszyscy się uśmiechają, jedzą, notują w ankietkach punktację i w przeciwieństwie do wyborów prezydenckich miałam wrażenie, że na coś realnie wpływam.
Kiedyś pisałam bardziej enigmatycznie o małej kawiarni w jeżyckiej kamienicy, ale dzisiaj już mogę pokazać palcem na mapie, że mieści się na Krasińskiego 1/1 i można tam wypić świetną kawę i zjeść coś dobrego (na przykład urocze ciasteczko z pianką o nazwie S'more czy jabłkowy cobbler), patrząc na tramwaje przejeżdżające ulicą Roosevelta i wiaduktem PST.
[1] Notka powstawała ewolucyjnie. Zaczęłam o 23:30 w piątek, potem zrobiłam kolejne podejście przed południem w sobotę, poprawiając dziś na wczoraj. A dziś łatwo się domyślić, zaczęłam od uaktualnienia. Jutro...
PS Pragnę nadmienić, że jestem doskonale przekupna i chętnie napiszę notkę o tym, jak mnie ktoś karmi, poi i zabawia.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 4, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 3
Ona - Billie (Jenna Elfman, dawniej Dharma z "Dharmy i Grega"), lat 37, krytyk filmowy. On - Zach, lat 22, początkujący kucharz. Spotykają się przypadkiem w barze i z romansu na jedną noc zostają z pozytywnym testem ciążowym. Ale jest nietrywialnie, bo Zach mimo młodego wieku jest odpowiedzialny i zamierza przypadkowo spłodzone potomstwo wspomagać. Przez pierwszy sezon ustalają między sobą, czy chcą ze sobą być i co dalej. Ponieważ zaplanowany już jest drugi, to łatwo się domyślić, że ustalili.
W tle przede wszystkim San Francisco (chociaż takie szczątkowe i domyślne, bo rzecz dzieje się we wnętrzach, a kręcone jest pewnie w Kanadzie) oraz gama postaci drugoplanowych. Z jednej strony przyjaciele Zacha - wiecznie upalony Davis i epizodycznie pojawiający się czarnoskóry Ryan[1], z drugiej - nieśmiała i niezorganizowana siostra Abby z mężem Nickiem o wielu problemach ze sobą, były chłopak i jednocześnie szef Billie i jej przyjaciółka z redakcji, Szkotka-nimfomanka Olivia.
Na trzecim planie śmiech z puszki, ale niespecjalnie psuje odbiór. Sympatyczne gagi, tekściarskie dialogi i niespecjalnie trywialne pointy. Czekam na obiecany drugi sezon.
[1] Pojawia się czasem w trakcie serialu, ale najzabawniejsza jest pomyłka scenarzystów z powtórzeniem tej samej sceny w pilocie i drugim odcinku. Billie wychodzi z sypialni Zacha i wpada w pilocie na jego trzech przyjaciół, zaś w drugim odcinku - już tylko na dwóch, bo Ryana zabrakło.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 4, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 2
Co roku ktoś ważny (musi być ważny, bo inaczej by tego nie robił, a ludzie by niewolniczo nie słuchali) ogłasza, jaki kolor w tym roku jest nową czernią. Nie chce mi się sprawdzać, czy w tym roku to pomarańcz, fuksja czy inny szary, więc wymyśliłam sobie własne kolory na lato.
Na lipiec zgaszona zieleń we wszystkich odcieniach.
Na sierpień stare złoto (jak te dzieci szybko rosną).
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 2, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Pierwsza letnia burza w pełnym słońcu. Dalekie grzmoty. A zupełnie blisko strumienie ciepłego deszczu, gdzieś tam za plecami tęcza, niestety schowana za blokami. Małe łapki przy barierce, wyciągające się, żeby złapać trochę kropel. Woda na małym nosku, na blond czuprynce i na rzęsach, szybko strząśnięta.
I bez obciachu można zanucić do małego uszka ulubioną piosenkę (no, jedną z ulubionych) o burzy i mieć poczucie, że wprowadza się czymś sprzed kilkudziesięciu lat nową jakość w głowie małego człowieka. Nawet bez umiejętności wokalnych.
Riders on the storm.
Riders on the storm.
Into this house we're born.
Into this world we're thrown.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 30, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Skomentuj
Bardzo przyjemna komedia romantyczna. Ojciec na progu podpisania dokumentów rozwodowych tłumaczy nastoletniej córce, jak poznał i pokochał jej matkę. Przy okazji wprowadza ją w świat swoich byłych dziewczyn. Byłe fajne, bo Isla Fisher, Rachel Weisz i Elizabeth Banks. Tatuś celowo zmienia imiona, żeby córka sama zdecydowała, która z pań jest jej matką. Dowcipne, stonowane dla nieco młodszego widza, sympatyczne na wieczór. Ładne wnętrza i pejzażyki nowojorskie. Trochę aluzji do amerykańskiej polityki (Clinton i afera rozporkowa).
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 30, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
W tym tomie mało polityki, bo w roku 1985 ważniejsza była gospodarka. Najpierw na Śląsku zostaje znaleziony kolejarz, któremu odcięto rękę. Po jakimś czasie tak samo okaleczonego pracownika PKP znajdują w pociągu berlińskim na dworcu w Poznaniu. Pechowo zwłoki znaleziono 8. marca, kiedy wszyscy, również milicja, świętują za pomocą goździków i kolejnych setek, więc padło na Teosia Olkiewicza, który w zasadzie nie prowadził jeszcze samodzielnie śledztwa i zupełnym przypadkiem, idąc do melino-zamtuzu, trafił na podejrzanego w mundurze i rudowłosą melę. Po trochę słabszym drugim tomie ten jest równie ładny co pierwszy. Dodatkowy smaczek dla Ślązaków - część akcji dzieje się w Katowicach.
Uwielbiam Ćwirleja za język, bogato przetykany zarówno gwarą poznańską (i śląską), jak i słownictwem ogólnie uznawanym za emocjonalne. Za żywe dialogi realnych ludzi, a nie drętwe i gładkie zdania typu "Umyj ręce, bo obiad stygnie". Za dokładną mapę poznańskich wyszynków, domów pań negocjowalnego afektu i miejsc czy ulic, których już nie ma. Za celne (chociaż oczywiście metodą ze "Zmienników" antycypowane) obserwacje PRL-owskiej rzeczywistości. I za to, czego i mnie żal:
Rynek Łazarski to osobliwe miejsce. Gdyby ten otoczony z trzech stron secesyjnymi kamienicami plac, którego południowo-zachodnia część otwiera się szerokim wyjściem na ulicę Głogowską, znajdował się na przykład w Antwerpii czy nawet bliżej, w Kolonii, mógłby z powodzeniem stanowić centrum ekskluzywnej dzielnicy. Niestety... Był to Poznań.
Inne tego autora tutaj.
#23
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 30, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, kryminal, panowie, prl
- Komentarzy: 10
Kiedy jadę tramwajem, nie kusi mnie, żeby przeładować zmywarkę, wstawić kolejne pranie, napisać notkę, sprawdzić pocztę czy zobaczyć, ile da się pyknąć kamyczków w Venice Deluxe. Patrzę paniom na buty. Patrzę za okno (woda na Cybinie wróciła już do dawnego koryta). I wreszcie mam czas, żeby moje myśli, stłamszone przez cały czas pod natłokiem listy TODO (a przecież nie pracuję!) wyszły na wierzch. Żebym była sama ze światem, mimo że wśród ludzi.
Dzisiaj odkryłam, że tęskniłam za tramwajami.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 28, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj