Niby baśń, ale taka, że waham się, czy chcę, żeby moje dziecko ją usłyszało, nawet kiedy będzie znacznie starsze. 40-latek wraca na pogrzeb do miejscowości, w której dorastał. W zbyt dużym domu, z młodszą siostrą-skarżypytą, z lokatorami zamieszkującymi jego dawny pokój. Kiedy jeden z lokatorów rozjeżdża jego małego kota, a potem popełnia samobójstwo (nie z powodu kota, tylko zmalwersowania powierzonych pieniędzy), 7-letni wtedy narrator trafia na farmę pań Hempstock - 11-letniej Lettie, 40-letniej Ginnie i bardzo starej Starszej Pani Hempstock, która pamięta czasy Wielkiego Wybuchu i jeszcze przed nim. Śmierć lokatora budzi przedwieczną istotę, która przychodzi do wsi i zaczyna uszczęśliwiać wszystkich, jednocześnie bezmyślnie ich krzywdząc. 7-latek traci poczucie bezpieczeństwa, jego ojciec próbuje go utopić w wannie, nie może uciec z domu, bo pilnuje go wszystkowiedzący koszmar, przebrany za opiekunkę. Ucieka jednak do pań Hempstock, żeby pozbyć się demona.
To historia o zapominaniu. O zszywaniu siebie po tym, jak coś złego się stało. Czasem można zeszyć bez śladu, ale po latach, w najmniej oczekiwanym momencie puści szew i wyjdzie skrzętnie wetknięta pod podszewkę trauma. To historia o tym, że nawet jeśli chce się dobrze, to efekty naszych akcji potrafią kogoś skrzywdzić. I o tym, że dla 7-latka staw jest oceanem.
Inne tego autora tu.
#92
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 17, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
[14/15.12.2013]
Może i jarmarki są przaśne, ale to jest właśnie taka zaszłość, która kojarzy mi się ze świętami. Nie galerie handlowe, nie klikanie przed monitorem, tylko kolędy wykonywane na kiepskim instrumentarium (wiem, wiem, grają też "Las Christmas" w wersji disco, co robić), stragany z bombkami, świeczkami, ozdobami, drewnianymi zabawkami, matrioszkami i już typowo niemieckimi jabłkami w karmelu. W tym roku pachniało Glühweinem, oprócz waty cukrowej i migdałów w cukrze był raclette, węgierskie langosze i lukrecjowe żelki.
I światełka.
I wielojęzyczny tłum. Niemcy, Rosjanie, Polacy i bliżej nieokreśleni anglojęzyczni. Sporo palących, sporo w rękach dzierżyło szklanki z gorącym glühweinem. I wszędzie dzieci. Zachwycone karuzelami albo - wręcz przeciwnie - doświadczające traumy na kręcącym się koniku. Moja córka była w tej pierwszej grupie, domagającej się nielimitowanego dostępu do rozrywek. Szczęśliwie - poza diabelskim młynem - może odbywać je już samodzielnie; diabelski młyn z nami. Staram się nie projektować moich strachów na dziecko, które wierci się w małym wagoniku, żeby wszędzie spojrzeć, ale za każdym razem w środku mam herzklekoty. Tym razem bolało mnie, bo drzwiczki były zamknięte tylko na elektronikę, a nie łańcuch czy solidny skobel. A umówmy się, że widziałam już taką elektronikę, że Wam się nie śniło (i kilka filmów katastroficznych o spektakularnych kolapsach w wesołych miasteczkach, a to nie pomaga). Jak to mawia pediatra naszego dziecka przy okazji wizyty: "Państwa problemem jest to, że państwo za dużo myślą". Więc owszem, myślę za dużo, a mimo to dalej włażę do trzęsącego się wagonika.
(serio, wyżej niż wieżowce!)
W tamtym roku byliśmy pod zamkiem w Charlottenburgu, w tym roku przy St. Marienkirche (na placu między Karl-Liebnecht-Strasse i Spandauer Strasse) oraz przy centrum handlowym Alexa (na skwerze między Dirksenstrasse i Voltairestrasse). Przeszliśmy też obok nastrojowego Gendarmenmarktu (między Jaegerstrasse i Charlottenstrasse), niestety był płatny. I jakkolwiek nas to nie odstraszało, bo 1 euro od łebka miało iść na jakiś cel charytatywny, to 200-osobowa kolejka do kasy po bilet, z którym się następnie stało w drugiej kolejce, gdzie pan te bilety przedzierał, i owszem.
I serio, believe it or not, widzieliśmy Maczetę z wózkiem niemowlęcym. A przynajmniej jego doppelgangera.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 16, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, berlin
- Komentarzy: 2
Serio, znowu dałam się zawieźć 60 metrów nad ziemię, oddzielona od potencjalnego spadnięcia wiarą w to, że mechanicy i elektronicy budujący diabelskie młyny są lepszymi inżynierami ode mnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 15, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy
- Skomentuj
[15.12.2013]
Ponieważ ostatnim razem byliśmy w berlińskim Legolandzie (5/10 - dużo klocków w różnych grupach wiekowych, trochę budyneczków, przejazd piracką "łódką", ale ciasno, ciemno, szatnia cholera wie gdzie; za 16/10 euro to dosyć zbójecka cena jak za plac zabaw z kulkami[1]), poszliśmy do Sea Life.
Niestety, tu było podobnie - brak szatni, wleczenie się z ciężkimi kurtkami w tłumie, bo jeden kierunek zwiedzania, nie jest bardzo zabawne. Ciemno, więc robienie zdjęć dość pretekstowe. Akwaria malutkie, ładnie wyeksponowane ryby, ale poznańska Palmiarnia ma więcej, tyle że na mniejszej powierzchni. Nie wspominając o akwarium przy zoo.
Co mnie absolutnie zachwyciło, to labirynt - między podporami z pseudo korala lustra. Albo przejście. Jak w kalejdoskopie, radośnie zgubiłam się od razu, Maj był nieco zaskoczony, ale szybko chwycił ideę, że trzeba wystawić rękę, żeby nie pacnąć nosem w szybę. Iluzja świetna, mimo innych zwiedzających.
Akwarium w hotelu Radisson, z którym Sea Life sąsiaduje (wizyta w pakiecie), rozczarowało mnie niezmiernie. Nakręcona zdjęciami z sieci spodziewałam się ogromnego cylindra, pełnego ładnie zaaranżowanych ryb. Niestety, cylinder jest dość brudny, ryb niespecjalnie dużo, wjeżdża się do środka windą, która słabo się nadaje nawet do oglądania, nie wspominając o fotografowaniu. Miłe, ale nie warto się nastawiać.
Hitem i tak była gumowa jaszczurka za 1 euro, bo wyjście przez sklep z pamiątkami oczywiście.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Jakkolwiek daleka jestem od oceniania, że coś się "nie opłaca", tak tutaj warto rozważyć kupowanie biletów przez internet (40% taniej) oraz na więcej atrakcji jednocześnie. W ramach pakietu jest Legoland, Sea Life, Madame Tussauds czy Berlin Dungeon, wychodzi znacząco korzystniej.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 15, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy
- Skomentuj
[13.12.2013]
Korzystając z wolnego dnia, TŻ zabrał mnie na burgera. Nie jestem ekspertem, ale czasem lubię upaprać się sosem, wyjeść spod bułki najpierw ogórka, a potem całą resztę. Szczęśliwie od jakiegoś czasu burgery są w Poznaniu wystarczająco hipsterskie, żeby zaczęło ich być sporo do wyboru. Tym razem byłam na Długiej w Burger House - malutka sala, za ladą siwy uśmiechnięty pan (mam nadzieję, że śmiał się, bo się lubi śmiać, a nie dlatego, że opowiadałam, jak bardzo nie chcę być dyrektorem), na ścianach menu. Billy the Kid jest bardzo przyzwoity, następnym razem planuję sezonowego Pata Garretta, z gruszką. Do kompletu. Zamiast frytek świetne naczosy z sosem - dla mnie duży plus.
Strona burgerowni tu.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 13, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Do portu w Rejkiawiku wpływa luksusowy jacht, przejęty od islandzkiej celebrytki i jej męża z powodu zadłużenia. W zasadzie nie wpływa, tylko rozbija się o nabrzeże, albowiem na pokładzie nie ma żywej duszy, chociaż powinna być dwuosobowa załoga oraz rodzina pracownika firmy likwidacyjnej - ojciec, matka i dwie ośmioletnie córki bliźniaczki. Do Thory zgłaszają się dziadkowie zaginionych dziewczynek, opiekujący się trzecim dzieckiem zaginionej pary, 2-letnią córką. Thora ma odkryć, co się stało z rodzicami ocalałej dziewczynki, a w najgorszym razie udowodnić firmie ubezpieczeniowej, że nie żyją. Dwutorowa narracja przecina śledztwo Thory, pokazując kolejne odsłony zdarzeń podczas rejsu, wyjaśniające, co się stało z załogą. Cały czas zastanawiałam się, czy jednak autorka nie wciśnie elementu nadprzyrodzonego, ale jednak nie, co nie zmienia faktu, że zakończenie mi się NIE PODOBAŁO. Bardzo mi się nie podobało.
Ale odkładając na bok intrygę, która mrozi krew rozwiązaniem, zostałam zirytowana w zasadzie od pierwszego akapitu. Thora zatrudnia w kancelarii Bellę - leniwą, antypatyczną, nieposłuszną Bellę, która zaczyna akcję z grubej rury - wymiotując podczas imprezy do ksera i nie przyznając się do tego (a potem przez całe śledztwo wszyscy biegają kserować do punktu, bo ich maszyna jest w naprawie). Nie odbiera telefonów, bo korzysta ze służbowego internetu do celów prywatnych, nie chce wykonywać poleceń. Co robi więc Thora w celu zdyscyplinowania pracownika? Otóż nic nie robi. Czasem rzuci jakiś docinek, zapyta o woreczki do stomii czy wyśle ją za karę do sądu. Naprawdę, podpierałam czoło często i z wielkim namaszczeniem. Nieco mniej mnie zdziwiła niezborność islandzkiej policji, która trzaska testami DNA na lewo i prawo, ale potrafiła przeoczyć na jachcie zwłoki.
Inne tej autorki tu.
#91
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 12, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panie
- Komentarzy: 3
I to tak naprawdę ustawia mi dzień. Dziś jechałam przez Bukowską, tuż nad moją głową schodził do lądowania samolot, migając światłami w porannych chmurach. W radiu najpierw KSU, potem Dezerter. Za oknem mija mnie samochód z firmą drobiarską o nazwie EGGSPERT. Prowadzący opowiada o słowach, które nie mają tłumaczeń na inny język - np. takich czy takich. Dokładam mój ulubiony (moje ulubione?) bokeh, prowadzący wrzuca "suchara", a ktoś ze słuchaczy rdzennie polskie "kombinować". Rozważam leniwie, skręcając, czy jest słowo na to poczucie rozedrgania, kiedy wysyłasz e-mail/rzucasz zdanie w rozmowie i zaczynasz wewnętrznie się spinać, bo wiesz, że to jest już poziom konfrontacji. Adrenalina i gęsia skórka jednocześnie. I silne przekonanie, że można było tego nie robić. Ale bez żalu, że się zrobiło. Nie, nie panika.
I Pearl Jam przy wjeździe na parking.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 10, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 5
... bardzo uwielbiam Alexa.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 9, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Smuci mnie nader, że są dni (czasem kilka z rzędu), z których najcenniejszą wiedzą jest to, że jak coś jest fajne, to się mówi "czoko". Wyznam więc zamiast, że najnowszy Harry Hole nie powalił mnie na kolana. To bardzo przyzwoity tom, znacznie lepszy niż absurdalny poprzedni, kiedy nadludzkim wysiłkiem, mimo że nie miał szans i tak kilka razy. Ktoś zaczyna mordować policjantów, inscenizując ich śmierć w miejscach, w których przed laty zostały popełnione niewyjaśnione zbrodnie. Śledztwo po tym, jak kilka razy utyka w martwym punkcie, bezlitośnie wskazuje, że zawsze były w tych sprawach zaniedbania ze strony policji i że - choć to niespecjalnie medialne - psychopata jest w szeregach. Mimo że wiadomo, że Harry nie wróci, ekipa złożona z dawnego zespołu Harry'ego ciągle o nim mówi i bardzo potrzebuje go do rozwiązania sprawy. W tle ciągnie się dalej sprawa kartelu narkotykowego i jego powiązań z komisarzem policji, gładkolicym Bellmanem i z radą miasta w osobie seksownej pani radnej; wnioskuję, że będzie trzeci tom, żeby wszystkie sprawy wyszły na jaw.
Co mi się nie podobało - tak jak w poprzednim tomie autor szmacił Hole'a, tak tutaj bez większych problemów dopuszcza się zabicia osoby ważnej dla akcji. Zapewne ma to popchnąć śledztwo mocno do przodu, dokładając element zaangażowania osobistego, ale TAK SIĘ NIE ROBI. Druga wada - zwroty akcji i niedomówienia. Może dla świeżego czytelnika, który nigdy nie miał w ręku np. Deavera, to jest jakieś zaskoczenie, kiedy osoba leżąca w śpiączce, której imienia nikt nie wymienia, jednak okazuje się być kimś innym niż to niedomówienie sugeruje. Że nie każdy, kto dzwoni do drzwi, jest właśnie mordercą-zwyrodnialcem. Że śledztwo czasem wskazuje na podstawie fałszywych śladów na kozła ofiarnego i nie ma co w 2/3 książki wyciągać szampana, bo, koledzy policjanci i wy, konie, mamy go. Że autor wie więcej niż czytelnik i celowo trzyma czytelnika za brudną szybą, pokazując tylko wycinek rzeczywistości. A już scena w kościele - meh.
Inne tego autora tu.
#90
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 7, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie
- Komentarzy: 2
Są takie dni (konkretnie wczoraj), kiedy nagle gubię się w mieście. Śnieżyca, krótka ulica najpierw numerowana po jednej, potem po drugiej stronie. Długo nie ma numeru 8, jest 7a oraz zabłocony parking. I nagle Galeria u Jezuitów, z wysokimi sufitami, światłem świec i dźwiękami harfy. I zza okna tak.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 6, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj