Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Jajka na bekonie i sok pomarańczowy

Wczorajszy wieczór spędziłam między innymi pracowicie przeszukując google pod kątem śniadania. Wiem, że to obiektywnie najprostszy posiłek, bo wystarczy machnąć kanapę z serem czy inną parówkę na zimno i pozamiatane. Ale ja w weekend lubię, jak dostanę pod nos to, co sobie z karty wybiorę. I zapewne nikogo nie zdziwi, że poza tymi miejscami, które już znam (Ptasie radio, dwie Werandy, Chimera, Gołebnik i Republika Róż), nie znalazłam nic, ale to NIC nowego. Było Mezzoforte na Piekarach, ale się zmyło. Podobno karmią o poranku w Pod pretekstem, ale nie po drodze dziś było. I mimo że nie zaskoczyło mnie to, to i tak smuteczek. Bo ja tu w miasto wierzę, w miasto co to Know How*, po czym się okazuje, że miasto jednak Doesn't Know How. I jak susharnie powstają jak ryby po deszczu[1], tak zbyt wielu miłych i przytulnych miejsc, gdzie można bułeczkę, kiełbaskę, jajko czy grzankę z kawą bądź herbatą o poranku, nie ma. Chyba że o jakimś nie wiem?

I tak znowu wylądowałam w Republice Róż, co ma niesamowitą zaletę pod tytułem kącik dla dziecka, gdzie można wyjmować i wkładać kredki do wiaderka, rozrzucać maskotki i wchodzić na wiklinowe krzesełko. I, oraz miałam pierwszy raz okazję widzieć, jak wyglądają Bezdzietni Z Wyboru w akcji, kiedy przy stoliku obok naszego (owszem, nie ukrywam, że wyglądającego jak pobojowisko po dwóch śniadaniach i czekoladowej babeczce radośnie konsumowanej widelcem i palcami na zmianę z kiełkami, ogórkiem czy melonem) usiadła para na sekund dziesięć, po czym Ona rozejrzała się i stwierdziła do Niego głośno, że Tu Jest Dziecko (no, aktualnie dziecko było w toalecie na dole i podlegało rytualnemu oczyszczeniu po zjedzeniu mocno czekoladowej babeczki i innych dóbr) i zarządziła przeniesienie się do innej części lokalu. Meh.

Poza tym czas na wstydliwe wyznanie. W jednym z najbardziej znanych poznańskich kościołów - Farze - byłam raz i to krótko, bo niesiona wtedy w chuście młodzież zaczęła wznosić okrzyki i w trosce o życie duchowe bliźnich wyszłyśmy. Dziś trafiliśmy na koncert organowy, młodzież nie wydawała okrzyków, tylko biegała z jednej strony na drugą, a ja - mimo niespecjalnego nabożeństwa do budownictwa sakralnego - zachwyciłam się światłem.

GALERIA ZDJĘĆ.

(I tylko czasem żałuję, że trochę utraciłam umiejętność pisania o rzeczach bardziej skomplikowanych).

[1] Niestety, jedna z susharni wygryzła ukraińską Czerwoną Kalinę. Szkoda, że nie dałam się namówić jakiś czas temu na miseczkę solianki, jak jeszcze było można.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 12, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 11



A mówili mądrzy ludzie...

... że jak ogłaszają, że w Palmiarni będzie wystawa papużek i innych małych pierzastych, to lepiej nie iść, bo pójdzie cały Poznań. I jak myślałam, że podczas wystawy tulipanów były tłumy, to się srodze myliłam. Skądinąd tylko świadczy to o tym, że zimą nie ma gdzie w Poznaniu iść, żeby nie wiało i na głowę nie padało. W samej Palmiarni, jak to w Palmiarni, ciepło, wonnie (choć wonie różne bywają), czasem coś nakapie na głowę, czasem przeleci pokpokując przedziwnej urody egzotyczna kurka albo wydrze się papuga, a wszędzie zielono.

I ubolewam niestety, że nader czynny prawie-półtoraroczniak nie jest jeszcze targetem takiego przybytku, bo ciężko objaśnić sens chodzenia z prądem (w przeciwieństwie do biegania pod prąd), niewchodzenia w roślinność, nieatakowania czułym afektem kurek i bażantów i że po nierównych kamieniach się nieco słabo biega. I wprawdzie świat w słońcu jest obłędnie ładny, ale jednak zimno i marznie nos. I paluszki.

GALERIA ZDJĘĆ (z poprzednich wizyt: maj 2010, wystawa tulipanów, luty 2010 i lipiec 2008).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 31, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: palmiarnia, ogrod-botaniczny, park-wilsona - Skomentuj


Shop-spotting

Jakoś tak z pół roku temu zniknął mi z osiedla gabinet kosmetyczny pani Marty, tak z dnia na dzień. Smuteczek, bo przyzwyczaiłam się do jej small talku i ceniłam to, co robiła z moimi paznokciami. Potem zaanonsowano kwiaciarnię, nie wróżyłam sukcesu i rzeczywiście, zniknęła. Aż tu nagle pojawił się sklep z żywnością ekologiczną. I jak boję się trochę, że nie utrzyma się, bo wprawdzie konkurencja w postaci spożywczaka z nieświeżą papryką dba o dobro lokalnej społeczności pod szyldem Makro i marek TiP i ARO, ale czy jest tu wystarczająco dużo chętnych na żywność bezglutenową, bezlaktozową, eko-przetwory bez konserwantów, mleko sojowe, oleje i oliwy czy syrop różany? Będę kibicować, w każdym razie.

Poza tym jest ciemno. I znowu spadł śnieg. I zimno. Chcę stąd zniknąć, ale jedyne samoloty bez przesiadki w ciepłe kraje latają do Egiptu. A tam nie.

Na szczęście jutro moje dziecko ma, jak to mówią zatroskani amerykańscy rodzice, play-date. Może dożyję do weekendu.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 27, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1


17 (a jak zwykle się spóźniłam)

Najbardziej chyba lubię, jak jestem kilka metrów od niej, kucam i rozchylam szeroko ramiona, a ona do mnie biegnie i się śmieje, a na końcu się do mnie przytula.

Albo jak wspina się na łóżko z żyrafką i zatyczką i skacze na kołdrę z szerokim uśmiechem.

I jak mówi miękko do kota, że jest taki śliczny i że zaraz w kocie futro zanurkuje.

I wyraz zachwytu na pyszczku, jak mówię, że teraz obejrzymy sobie po raz milion piętnasty Kaczkę Dziwaczkę.

I jak z chichotem odkrywa pępek. Czyjkolwiek.

A może, jak zapytana o to, czy chce jogurt, loguje się na poduszkę i czeka w pozycji wygodnej, aż przyjdę z łyżeczką i nabiałem.

I jak macha głową przy muppetowym "Bohemian Rhapsody". Albo klaszcze jeszcze zanim się zacznie takież "In the Navy".

(Są też rzeczy, których nie lubię, ale takie mikro-urodziny to nie miejsce na wypominanie).

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 27, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 4