Starsi (stażem! nie wiekiem!) czytelnicy mojego bloga mogą pamiętać przegląd filmografii Almodovara, gdzie bawiłam się świetnie aż do momentu, kiedy chronologicznie nie dojechałam do “Porozmawiaj z nią” i “Złej edukacji”, których nie chciałam ponownie oglądać. “Julieta” zdecydowanie jest w klimacie wcześniejszych filmów Almodovara, który świetnie umie opowiadać o miłości, zdradzie, kobiecej przyjaźni i macierzyństwie. I wnętrza, jakie tam są piękne wnętrza; kolorowe kuchnie z serią SMEG Sicily is My Love, pełne świetnie dobranych grafik i rzeźb. Podobno w każdym kadrze jest coś czerwonego, nie wiem, czy to prawda, ale dużo czerwieni.
Julieta, kobieta w kwiecie wieku, ma zamiar przeprowadzić się z Madrytu do Portugalii ze swoim chłopakiem. Na ulicy przypadkiem spotyka najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa swojej córki, Antii. Dowiaduje się, że jej córka, której nie widziała od 12 lat, mieszka w Szwajcarii z mężem i trójką dzieci. To zmienia plany Juliety, która zostaje w Madrycie, wraca do budynku, w którym mieszkała z córką i zaczyna rozpamiętywać, czemu córka od niej odeszła. Opisuje historię poznania ojca Antii, Xoana, ich burzliwy związek, i wypadek, po którym się przez wiele lat nie umiała podnieść.
Akcja oparta jest na trzech opowiadaniach z tomu “Uciekinierka” - w “Szansie” opisuje feralną wyprawę pociągiem, podczas której ginie współpasażer, a Julieta poznaje Xoana; we “Wkrótce” przyjeżdża z córką do domu rodziców, żeby spędzić trochę czasu z umierającą matką i ojcem, który nie kryje się z przyjaźnią z młodą siłą najemną (w filmie dziewczyna zostaje drugą partnerkę ojca po śmierci matki), zaś w “Milczeniu” Juliet dowiaduje się, że jej 18-letnia córka zdecydowała się ją opuścić i wyjaśnia potencjalne przyczyny tego. Film ciągnie wątki trochę dalej - Antia odzywa się do kilkunastu latach do matki, kiedy rozumie, jak to jest stracić dziecko.
Pozostałe opowiadania są nie że miałkie, bo każde o czymś opowiada, ale nie zapadają w pamięć poza pierwszym, tytułową “Uciekinierką” - o kobiecie, która usiłuje się wyrwać z pomocą zamożnej sąsiadki z przemocowego małżeństwa, ale wraca, bo jednak strach przed byciem samą jest większy.
Inne filmy Almodovara, inne tej autorki.
#15
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 16, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2023, beletrystyka, opowiadania, panie
- Skomentuj
Stanley Marco Fogg (imię i nazwisko znaczące, symbolicznie honorujące trzech podróżników), nie zna swojego ojca; wychowywany przez zmarłych już matkę i wuja, kończy studia i zostaje bez środków do życia. Jednak zamiast wpaść na taki egzotyczny pomysł jak szukanie pracy, wybiera wegetację za minimum, sprzedając książki odziedziczone po wuju, a kiedy właściciel mieszkania go wyrzuca, ląduje w Central Parku. Od śmierci z wyczerpania ratują go przyjaciele. Zdobywa też pracę jako sekretarz ekscentrycznego staruszka, który chce spisać historię swojego życia oraz odnaleźć syna, którego kiedyś spłodził. Przygodowa historia z początku wieku, dziejąca się na Dzikim Zachodzie, przeplata się opisami odchodzenia starszego pana. Los styka Fogga z synem staruszka, równie ekscentrycznym wykładowcą uniwersyteckim i erudytą, który - jak się okazuje - znał kiedyś matkę Fogga. Tak, domyślacie się dobrze. Wrtb bwprz wrfg jłnśavr fla fgnehfmxn, xgóel fcłbqmvł flan mr fjbwą fghqragxą, zngxą Sbttn.
Czytałam dużo zachwytów tą książką, ale jakże się zmęczyłam, czytając. Szkatułka w szkatułce, przypadek następuje po przypadku. W tle wojna w Wietnamie, lądowanie człowieka na Księżycu, metafory i brutalistyczne opisy niedostatku i śmierci. Niekoniecznie.
Inne tego autora.
#14
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 15, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
[1.02.2023]
Gdy tylko usłyszałam, że Madera ma swojego gigantycznego, 17-metrowego Chrystusa, nieco mniejszego niż brazylijski, ale za to starszego - bo z 1927 roku, oczywiście że musiałam pojechać zobaczyć. Dotknąć się nie da, bo statua ogrodzona jest gustownym ogrodzeniem z blachy falistej, ale co pomnik nie dowygląda, to ogarnia okolica. Pomnik stoi na górze klifu na przylądku Garajou, a można go w pełnej krasie ogladać ze starego punktu obserwacyjnego - kiedyś wielorybów, dziś wszystkiego innego, widać również Wyspy Pustynne (Ilhas Desertas). Do punktu trzeba zejść, a potem wrócić, po 220 dość stromych schodkach, zdecydowanie warto, bo widoki w obie strony nader przyjemne. Ale to nie koniec - tuż obok Chrystusa Króla mieści się stacja kolejki gondolowej Teleferico do Cristo Rei, którą niedrogo (€4/osoba) można zjechać 200 metrów w dół na małą kamienistą plażę, z leżakami, barem i cudownie błękitną wodą i pasiastymi skałami. W Bar Restaurante O Mero kawa i ciastko, bardzo przyjemna szarlotka na ciepło, dodatkowo na stanie są nie za czyste, ale miłe koty. Warto sprawdzać, do jakiej godziny jeździ kolejka, bo po ostatnim kursie na górę można wrócić tylko piechotą, droga jest od pewnego momentu zamknięta dla samochodów. Na górze spory darmowy parking, na dole i górze darmowe toalety, na dole też przebieralnie dla tych, którym kamienista plaża nie straszna.
Klify po lewej od Ponta do Garajau
Klify po prawej / Christo Rei
Tam były wieloryby
Tu był Stich / Opuncje i klify
Widok na Funchal
Droga na przylądek / Okno na zatokę
Praia de Garajau
Dolna stacja kolejki / Klify
Przyjazny lokales
Plaża, niestety kamienista / Skałki przy plaży
Wielki błękit
Lost and found / Warstwa skał, warstwa kamieni
Dolna stacja kolejki / Ocean
W pobliżu jest wprawdzie mała piaszczysta plaża w Caniço, ale wybraliśmy się na leżącej nieco dalej znaną już plażę w Machico; teraz oczywiście ubolewam, bo Prainha wygląda na uroczą. To jedno z niewielu miejsc - poza Funchal i Cabo Girao - które odwiedziliśmy ponownie. Trochę za zimno na całkowite zanurzenie, ale bardzo przyjemny piasek, a w wodzie ławice rybek. Oczywiście przy plaży parking, częściowo płatny[1] i toaleta.
Widok z molo
Rybki! / Molo
Widok na miasto
Plane spotting / Pąkle
Marina
[1] Często miejsca płatne i bezpłatne są tuż obok siebie, płatne są zaznaczone niebieskimi liniami, bezpłatne - białymi.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 14, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
machico, madera, portugalia, ponta-garajou
- Skomentuj
Rzecz się dzieje w jednym z hiszpańskojęzycznych krajów Ameryki Południowej, mam pewne podejrzenia, że może być fikcyjny. Grupa przyjaciół, fanów horrorów i straszenia, usiłuje rozkręcić firmę z usługami dla tych, którzy strachów i niesamowitości potrzebują. Symulują opętanie podczas egzorcyzmów, wyposażają dom w duchy, na życzenie organizują zaćmienie słońca i to nie dlatego, że jeden z nich, Andres, rozmawia z Księżycem. W ogóle ekipa jest nietypowa - wspomniany Andres, adoptowany dziedzic firmy produkującej czekoladę, jest roszczeniowy i wymaga luksusów, źle się czuje w zaaranżowanym związku z Juanem, analogicznie dziedzicem firmy produkującej ciasteczka. Ursula i Renaldo są bardziej prozaiczni, ale Renaldo miewa wizje, zaś siostra Ursuli, Tati, jest absolutnie odjechanym czynnikiem chaosu. Wuj Renalda, Tico (Amidsen), jest parkingowym w Los Angeles, co ma niebagatelny wpływ na akcję i kontakty w różnych sferach. Serial jest prześlicznie absurdalny, trochę w stylu estetyki Flights of the Conchords, dużo szydery ze Stanów Zjednoczonych (z cudowną ambasadorką osadzoną w social mediach) i elementami nadprzyrodzonymi.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 13, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Doktor Tobi Fleishman rozstał się z żoną w miarę pokojowo, odstąpił jej wspólne mieszkanie, dziećmi mieli zajmować się naprzemiennie. Do tego jako wolny człowiek odkrył, że jest pożądanym kąskiem na rynku aplikacji randkowych, korzysta więc bez skrępowania z podsuniętych przez aplikację okazji, po czym zapomina o osobie. Wszystko się sypie, kiedy była żona, Rachel, niespodziewanie oznajmia, że wyjeżdża na weekend z jogą, zostawia mu dwójkę dzieci poza harmonogramem, po czym z weekendu nie wraca. Tobi miota się, usiłując samodzielnie ogarnąć wymagającą pracę lekarza, dzieci - tym bardziej, że są wakacje i jeszcze gdzieś dla siebie wyskrobać trochę czasu na, jak to nazywa w rozmowach z dziećmi, spotkania. Wściekłość z powodu opuszczenia dzieci przez Rachel powoli przechodzi w żal za ich związkiem, chociaż to żal głównie za rozproszeniem odpowiedzialności, byciem pochwalonym, że ogarnia; nie tęskni za wieczną irytacją żony, jej zmęczeniem, jej poczuciem wyższości, bo to ona zarabiała więcej, ale też wiecznie była w rozjazdach. Zastanawia się, jak z dwojga do szaleństwa zakochanych ludzi przeszli do momentu, kiedy się nienawidzą i potrafią sobie tylko wytykać potknięcia, niejako przy okazji wspominając przyjaciół z dawnych czasów - Libby i Setha. Co ciekawe, mimo że pierwsza część książki przedstawia punkt widzenia Tobina, to właśnie Libby jest wszechwiedzącą (a może tylko opierającą się na tym, co przekazał jej Tobi) narratorką. W pewnym momencie wraca Rachel, przypadkowo spotkana przez Libby; przeżyła załamanie nerwowe po tym, jak posypał się jej związek, kochanek okazał się być równie wymagający jak mąż, a jej praca, w której się jednocześnie spełniała i spalała, niesatysfakcjonująca.
To kolejna dekonstrukcja amerykańskiego mitu rodziny, z drobnym przesunięciem - co się dzieje, kiedy żona więcej zarabia, a na męża - też aktywnego zawodowo - spada konieczność niepłatnej opieki nad domem i dziećmi. I mimo tej dysproporcji zarobkowej, żona również jest prześladowana przez system - ciąża oznacza zatrzymanie awansu, po traumatycznym porodzie, kiedy była potraktowana przemocowo i przedmiotowo, zostaje napiętnowana jako nieobecna matka, za mało kochająca dzieci. Podobne obserwacje ma Libby, patrząc na swoje małżeństwo i liczne związki Setha, który wreszcie, po latach, decyduje się na jedną partnerkę. Wniosek końcowy jest taki, że wszyscy coś tracą, zarówno wchodząc w związek, jak i go niszcząc, nie ma wygranych.
#13
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 12, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panie
- Skomentuj
[30.01.2023]
Madera ma tę rzadką cechę, że wystarczy kilkaset metrów, żeby temperatura i klimat dramatycznie się zmieniały. Wyjechaliśmy rano z południowego, słonecznego São Martinho, sandałki, gołe nogi, sukienka, cienka bluza; było miło w mglistym São Vicente (o czym niebawem), po czym w miejscu, na które czekałam chyba najbardziej podczas wyjazdu, okazało się, że jest dramatycznie zimno, a pożądana mgła jest obrzydliwie nieprzyjemna, zaś równie pożądany, soczyście zielony mech stanowi podstępne podłoże. Cała wycieczka zmarzła, jeden z uczestników obraził się na świat po wywinięciu sążnistego orła, nie spędziliśmy więc za wiele czasu w krainie mgieł powoli przelewających się przez prehistoryczne polany laurowego lasu Fanal (Posto Florestal do Fañal). Dojeżdża się autem, na miejscu jest darmowy parking i toaleta i to wszystko. Można iść w mech i paprocie, próbować podejść kudłate krówki i takież owieczki (u mnie gdzieś majaczą w tle jako kolorowe punkciki, podobnie zresztą ludzie). Mgła bywa kapryśna, ze zniknięciem mgły podobno znika cała magia, ale dla odmiany robi się cieplej. Nie zdziwicie się zapewne, że tam wrócę?
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 11, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
madera, fanal, portugalia
- Skomentuj
Po wyprowadzce z Wymarzonego Domu rodzina Blythe'ów - Ania, Gilbert i mały Jim (Jem) - przeprowadziła się do Glen St. Mary i zamieszkała wraz ze służącą Zuzanną Baker w pięknym domu o nazwie Złoty Brzeg. W międzyczasie Ania urodziła kolejnych dwóch synów - Waltera i Shirleya (porodu tego drugiego omal nie przypłaciła życiem i bardzo długo dochodziła do siebie) i dwie córki - bliźniaczki Nan i Di, aktualnie jest znowu w ciąży z ostatnim dzieckiem, Rillą; ciąża jest jakimś cudem skrywana przed dziećmi. W Złotym Brzegu pomieszkuje też wiecznie niezadowolona ciotka Gilberta, Mary Maria, na szczęście w połowie tomu przypadkiem udaje się ją skutecznie obrazić i po wielu tygodniach wyjeżdża. Poszczególne historyjki dotyczą głównie przygód potomstwa Ani: dramatyczne poszukiwania Jima, który zasnął na półpiętrze, czekając, aż rodzice wrócą do domu, narodziny Rilli i ucieczka Waltera z domu sąsiadów, gdzie rodzice odstawili go na czas porodu, nie wyjaśniając mu, co się dzieje, niefortunne przygody Nan i Di z koleżankami ze szkoły, smutne historie o tym, że w Złotym Brzegu nie trzymają się zwierzęta (i wielokrotne przerażające wtrącenia o topieniu kociąt, brr), obrazoburcza opowieść o Nan robiącej zakłady z bogiem i jej nadczynnej wyobraźni, wreszcie o sepleniącej Rilli, która wstydziła się chodzić z ciastem do kościoła. Tylko Shirley został pominięty i sprowadzony do roli rekwizytu.
Sama Ania poza przyjmowaniem i odbywaniem wizyt u przyjaciół, ogrodem i snuciem się po domu z rozmarzonym wzrokiem, jest zmęczona i znużona tymi monotonnymi i niekończącymi się obowiązkami, mimo że gotowaniem, sprzątaniem, naprawianiem odzieży i w zasadzie wychowaniem dzieci zajmuje się Zuzanna. Wraca do swatania (tym razem jest to niewypał), uczestniczy w pikowaniu kołder z Kołem Pomocy, pisze “epitafę” dla pewnej upierdliwej wdowy, wreszcie przeżywa okropne chwile, kiedy z wizytą przyjeżdża Krystyna Stuart, dawna flama Gilberta. Pojawia się też przeczucie nieszczęścia, bo nad głową śpiącego Waltera cienie układają się w krzyż. W tle oczywiście mnóstwo ploteczek z Glen St. Mary, również przerażających typu ”He smiled when he told her after her little baby was born dead that she might as well have died, too, if she couldn’t have anything but dead brats”. Urocze.
Wreszcie tłumaczenie - jednocześnie z oryginałem czytałam wersję Naszej Księgarni z 1990 roku w tłumaczeniu Aleksandry Kowalak-Bojarczuk. Nie czepiam się tłumaczenia imion, chociaż uparte tłumaczenie Jen, Jane, Jessie na Jankę dość irytuje, Kenneth tym razem stał się Krzysiem (a nie Karolem), zaś z niewiadomych przyczyn niejaka Candace stała się Condance, jest jednak wiele błędów tłumaczenia (four to sześć albo osiem, five to siedem, buttercups to uparcie bratki, magenta to czerwony, zaś red to purpurowy, mince pies to rolady mięsne, irises to narcyzy, cream soup to zupa śmietanowa, fried parsnip to smażona cebula, weed-killer to trujące zioła, a spare-ribs to kotlety schabowe) lub zmieniających sens (typu usunięcie negacji). Podobnie jak w “Szumiących Topolach” wyleciały z tłumaczenia całe akapity, owszem, zwykle bez wpływu na akcję. Braki i tłumaczeniowe wpadki zaznaczyłam w pdf.
Inne tej autorki tutaj.
#12
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 10, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 5
Centrum Warszawy, spod sklepu znika 4-letni Januszek, mimo widocznego czerwonego berecika (w czerwcu!), nikt nic nie widział. Milicja umarza śledztwo, twierdząc, że dziecko prawdopodobnie odeszło i utopiło się w pobliskiej Wiśle. Załamana tym faktem matka zgłasza się do mecenasa Ruszyńskiego jako do ostatniej instancji. Nieco skacowany po niedzieli mecenas, któremu serduszko miękło zawsze do młodych i pięknych rudowłosych pań[1][2], uruchamia kontakty - udaje się do przyjaciela, pułkownika Niemirocha, żeby wznowić sprawę; jak przy innych sprawach, zostaje sparowany z majorem Kaczanowskim, dzięki czemu sprawa zaczyna być rywalizacją obu panów zarówno zawodowo, jak i prywatnie, o piękną panią Irenę. Okazuje się, że śledztwo było prowadzone niby sensownie, ale jednak po łebkach. Owszem, rozwiedziony ojciec dziecka zmarł, a u pretensjonalnej eks-teściowej dziecka nikt nie widział, ale półtora miesiąca przed zniknięciem “dziadek” pobrał kopię urodzenia dziecka, zaś ponowne przesłuchanie dzieci, które w dniu zaginięcia były pod sklepem, wyjaśnia, że była tam jakaś pani, która poczęstowała cukierkiem małego Januszka. Mecenas i major zawieszają rywalizację i już razem odkrywają historię cwanego planu, synek wraca do stęsknionej matki. I wprawdzie pani Irena dziękuje mecenasowi wylewnie, ale to z majorem Kaczanowskim jest widziana w czułych uściskach właśnie w tytułowy najgorszy poniedziałek…
Społecznie to historia konfliktu klasowego. Irena, matka Januszka, jest “tylko” listonoszówną, zaś jej były mąż, Karol, to wnuk radcy przy dworze. Znienawidzona przez teściową, wbrew woli męża postanawia urodzić dziecko zamiast „pozbyć się kłopotu” (na co skąpa teściowa wydatkowała nawet dwa tysiące). W trakcie śledztwa pojawia się pomysł, że dziecko ukradli Cyganie (zostawię nazewnictwo z epoki); Miecio nawiązuje kontakt z cygańskim królem, który wyjaśnia czytelnikowi zawiłości cygańskich zwyczajów i burzy przekonanie, jakoby Cyganie kradli dzieci. W usta jednej z postaci kobiecych autor wkłada gorzką prawdę o równości w socjaliźmie:
— Wy, mężczyźni, wyobrażacie sobie, że dla kobiety takie wielkie szczęście wyjść za mąż. A to tylko praca na dwa etaty.
— Zmieńmy szybko temat — roześmiał się inżynier Derkowski — bo moja sufrażystka zaraz nam tu zrobi długi wykład o upośledzeniu kobiet.
— Bo i są upośledzone. W biurze czy fabryce praca, w domu praca. Statystyka stwierdziła, że kobieta nie ma czasu na sen. Śpi o dwie godziny krócej niż mężczyzna. No, ale widzę, że mój pan i władca już się krzywi, więc uciekam, aby zrobić kawy.
Się je: mieszankę Wedlowską (bajeczne i pierroty najlepsze).
Się umie postępować z kobietami: ”kiedy są małe, najlepsze są cukierki, później trzeba je zastępować komplementami słówkami zachwytu”.
Się wychowuje dzieci: klapsami, a jakże. Za wszystko - odejście od wózka z maluchem, który matka zostawiła pod sklepem pod opieką dziecka, za to, że dziecko się boi mówić.
Się wyzywa: mecenasa od “pieszczochów socjalizmu”.
Się prokreuje: “Mojej świętej pamięci matka dwadzieścia dwa razy rodziła. Wychowała dziewięciu synów i pięć córek. Dziś już nie ma takich kochających się rodzin”.
Się je: placki ziemniaczane w “Budapeszcie”.
Się pije: winiak (lepszy w zwykłej niż oplatanej butelce), benedyktyna (zakąszając piwem) oraz z umiarem:
— A był chociaż trzeźwy?
— Naturalnie. Na trzech wypili tylko litra.
— No tak, to rzeczywiście trzeźwiutki.
[1] Miecio słynął w szerokich kołach stołecznego highlife'u jako wybitny znawca nie tylko kodeksu cywilnego i karnego, lecz również płci pięknej. I właśnie w ubiegłym tygodniu poderwał ślicznego kota. Zgrabna, wysoka prawie jak on i o rudych — może nawet naturalnych — włosach? — „Rude” były słabą stroną Miecia.
[2] Co gorsze, oczywiście dla Miecia, wydała mu się jeszcze ładniejsza. Tak piękna, że adwokat zaczął się poważnie obawiać o dotrzymanie swojej żelaznej zasady, że „klientka jest tylko klientką”.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#11
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 10, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl
- Komentarzy: 2
5 dziewcząt zostało przyjaciółkami po tym, jak nauczycielka w szkole posadziła klasę alfabetycznie i właśnie one wylądowały w ostatnich ławkach. Są już po trzydziestce, różni je w zasadzie wszystko - jedna jest influencerką i les, druga prawniczką, trzecia ma męża i dzieci, czwarta nie zrobiła kariery i opiekuje się ojcem z demencją, piąta jest singielką i cieszy się życiem. Umawiają się na wspólny wyjazd do Kadyksu, a przed tym solidarnie golą włosy; jedna z nich ma diagnozę nowotworu i zanim zacznie leczenie, chce przeżyć z przyjaciółkami swobodną, możliwe że ostatnią, przygodę. Obiecują sobie dwie rzeczy - nie będą rozmawiać o raku i nie zdradzą, która go ma (również widzom) oraz codziennie będą robiły jedną rzecz ze wspólnej bucket-listy. Na liście pojawiają wyzwania próby intymności z dziewczyną, popełnienia przestępstwa, powiedzenia prawdy, wyjaśnienia niedokończonych spraw czy wspólnego wzięcia narkotyków. Jest trochę łez, czasem prawda, która niechcący wychodzi na jaw, jest niewygodna, dużo śmiechu, niektóre z nich dzięki wyjazdowi planują zmianę w życiu, inne niekoniecznie.
Bardzo ładny, zabawny, ale miejscami poważny serial o tym, czy da się utrzymać szkolną przyjaźń, czy związki są na zawsze, czy da się nażyć na zapas i czy są recepty na szczęście, strach i równowagę w życiu. Piękne okoliczności przyrody, zupełnie nieamerykańska różnorodność estetyczna, sarkazm i ironia przeplatane czułością. I po hiszpańsku.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 9, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
[31.01.2023]
Nie ukrywam, że jarałam się jak Cintra, kiedy po 5 latach wsiadłam do samolotu! na wakacje! zimą! Co zabawne, to właśnie Madera była ostatnim miejscem, do którego leciałam. Tak, mogłam wcześniej, ale jakoś wydawało mi się nieco nierozważne w czasie pandemii, czekałam też, aż będzie można lecieć bez maseczek. O lotach, lotniskach, hotelu - niebawem, chronologia jest dla słabych, teraz przejdźmy płynnie do klifów, bo co jak co, ale klify Madera ma obłędne. W zasadzie gdzie się nie pojedzie - na południe czy na północ, na wschód czy na zachód, klify są z każdej strony. A jak nie klify, to punkty widokowe, uczynnie nazwane miradouro. W tym odcinku dwa przystanki po zachodniej stronie wyspy.
Na Ponto Pargo (przylądku), najbardziej wysuniętym na zachód (dalej już tylko smoki), stoi niewysoka, ale w pełni funkcjonalna 100-letnia latarnia - Farol da Ponta do Pargo. Nie zarejestrowałam, czy można zwiedzać samą latarnię, na pewno można muzeum na parterze budynku, ale wesoła wycieczka się na to nie skusiła. Latarnia stoi na, nie zdziwi Was zapewne, stromym klifie o wysokości 450 m n.p.m., takim bez barierek, więc oczywiście włącza mi się automatycznie moduł paniki pt. “zaraz ktoś spadnie”. Pod klifem są pola uprawne, pewnie da się tam dotrzeć, żeby spojrzeć na górę. A widoki za miliony dolarów. Darmowy parking, darmowa toaleta (wiem, czekałyście na to).
Farol da Ponta do PargoKlif po lewej / Klif przed latarniąW dół z klifu, bez barierki!Za dużo kamieni / Ale latarnia naderKlif po prawejLokales na płaskim / Kolejny klif
W Achadas da Cruz dla odmiany na brzegu podobnie wysokiego klifu umieszczono górną stację kolejki wagonikowej, reklamującą się jako najbardziej stromą - 98% nachylenia zjazdu. Przerażające jest to tylko przez chwilę, zjazd jest łagodny i dość szybki - całe 5 minut. Na lewo jest urokliwa zatoczka z kamienistą plażą, na prawo opuszczone chaty i pola uprawne - Fajã Nunes. I widoki jak u Tolkiena, zwłaszcza przed zimowym zachodem słońca w okolicach 18:40 (wiem, dzień prawie dwie godziny dłuższy niż w Polsce, tyle wygrać!). I ocean, zaskakujący kolorystycznie - miejscami granatowy, miejscami wpadający w idealny turkus. Wiało solidnie, nie było zimno, ale tak na bluzę akurat, wiatr przemiatał chmury, więc światło zmieniało się z minuty na minutę. Całość spaceru da się ogarnąć w godzinę, trzeba tylko uważać, bo kolejka ma przerwę w ciągu dnia, a koło 18-19 (zależy od sezonu) kończy jeździć. Wagoniki są dwa, zjeżdżają i wjeżdżają, kiedy są chętni, podobno jest przycisk, którym można z dołu zgłosić chęć wjazdu, przycisku nie znalazłam, ale wystarczyło pomachać do kamery i operator otworzył wagonik. Podobno da się wspiąć na górę na piechotę, trasa to - w zależności od źródła - 2,5-4,5 km i jest dość niewymagająca, ale wejście trochę trwa, bo trzeba wspiąć się na te 450 metrów klifu. Podobno, ponownie, da się przenocować na dole za niewygórowaną opłatą, ale trzeba się umówić z operatorem kolejki. W styczniu jest szaro-zielono, sądząc po zdjęciach latem wszystko kwitnie, więc jest jeszcze piękniej. Na górze darmowy parking, darmowa toaleta.
Klif z barierkąTeleferico / Widok z dołuPlaża, niestety kamienistaKlify z dołuŚwięty nawigacyjny na dole / Ja i mój cieńTeleferico na górzePogodnie / Wtem dramatyczne koloryŚródziemie
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 8, 2023
Link permanentny -
Tagi:
madera, portugalia, ponta-pargo, achadas-da-cruz -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 2