Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Sue Grafton - N jak niesława

Tym razem w życiu Kinsey znienacka pojawia się jej pierwszy mąż - policjant, którego została kilkanaście lat wcześniej po krótkim pożyciu, kiedy poprosił ją o fałszywe alibi w sprawie o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Odmówiła, a mąż zrezygnował z pracy w policji, po czym się rozstali. Eks pojawia się w formie biernej, bo leży w szpitalu w śpiączce po postrzale, a Kinsey dociera do sprawy sprzed kilkunastu lat za sprawą dokumentów sprzedanych jej przez chciwego dekarza, który kupił na licytacji zawartość schowka eks-męża. Wśród niedojedzonej pasty do zębów, krążka antykoncepcyjnego i starych świadectw szkolnych Kinsey znajduje list od przyjaciółki męża, która wyjaśnia, że prośba o fałszywe alibi wynikała stąd, że mąż był rzeczywiście niewinny, a nie chciał jej informować o tym, że ją z ową przyjaciółką zdradza.

Kinsey wprawdzie ma żal, bo eks-mąż i tak okazał się palantem, ale uważa, że jest mu winna wyjaśnienie tej sprawy. I podjadając obrzydliwe żarcie (albo ćwierćfunciaka z McDonalda, albo siedmiozbożowy chleb, obficie posmarowany masłem orzechowym i obłożony piklami, z rzadka kolacja w zaprzyjaźnionej knajpce węgierskiej U Rosie), odwiedza znajomych sprzed lat - kochankę eks-męża, przyjaciół z policji i knajpę, w której wtedy wszyscy się spotykali. Finał jak zwykle ryzykowny - morderca atakuje ją w szkółce ogrodniczej i tylko dzięki użyciu ciężkiego sprzętu udaje się mordercę uszkodzić.

Inne tej autorki tutaj.

#41

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 13, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Skomentuj


Patio

TŻ ostatnio zostaje na forsquare mayorem różnych egzotycznych miejsc (i pomyśleć, że blokując na facebooku treści z 4sq pozbawiałam się takiej wiedzy rodzinnej!). I tak poza placem Wolności (rispekt!) został mayorem w Patio.

Patio [2019 - już nie istnieje] to restauracja, która doskonale wpisuje się dla mnie w nurt kuchni regionalnych - świeże składniki, brak surówki z wiadra i spójne menu z potrawami, których nie ma gdzie indziej. Mam chęć przejść chociaż raz przez połowę potraw z karty, jeśli inne będą miały taki wow-factor jak Montana - naleśnik z mąki gryczanej z serem, gruszką, szynką, roquefortem i orzechami - to zakotwiczę się tam na dłużej. Do tego świetny polski cydr z majątku Sławno.

Ładna, nieco morska stylistyka - drewno, biało-granatowe pasy, rośliny i fontanna (nie sposób nie znaleźć, jest na ścianie kierunkowskaz). Przemiła obsługa, która na widok nieletniej wyemitowała lizaka (z witaminami) oraz pokazała kącik rozrywek wszelakich z Asteriksem w oryginale, klockami, kredkami i autkami w ilościach sporych (tak, uprzedzam pytania).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 13, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj



Terry Pratchett - W północ się odzieję

Seria o Tiffany Obolałej nie jest moją ulubioną dyskową serią, ale ta wyjątkowo mi się spodobała. Na pewno warto, bo nie dość, że do małego świata Tiffany wkraczają po raz kolejny wiedźmy, wraca Eskarina Smith, to Tiffany (i Feegle) leci do samego Ankh Morpork, gdzie przypadkiem uczestniczy w demolce lokalu z napojami wyskokowymi i ma okazję na wymianę kilku słów z członkami Straży Nocnej (oraz zwiedzanie aresztu, gratis). Dodatkowo, jest mrocznie, dwuznacznie i miejscami tragicznie, bo ginie dziecko, niewinna staruszka i jej kot, a ludzie - skądinąd mili i przyjaźni - zaczynają emitować w kierunku czarownic uczucia godne średniowiecznej inkwizycji. Nac Mac Feegle i ich błyskotliwe dialogi robią klimat, a 16-letnia Tiffany - walcząc ze sobą, bo za chwilę ma się odbyć ślub jej dziecięcego chłopaka - walczy też z kilkusetletnim duchem złego człowieka bez oczu, za to niewiarygodnie smrodliwego. Można młodzieży, bo kończy się dobrze, a przed nocą poślubną wkracza Niania Ogg, żeby wprowadzić bladą pannę w koronkach w nastrój nieco rozchichotany.

Inne tego autora.

#40

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 11, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, panowie, sf-f - Skomentuj


Batya Gur - Morderstwo w szabatowy poranek

W szabatowy poranek jeden z adeptów psychiatrii, szkolących się w Izraelskim Towarzystwie Psychoanalitycznym, znalazł swoją mentorkę zamordowaną. Na miejscu zbrodni szybko pojawił się błyskotliwy i dociekliwy inspektor o dźwięcznym nazwisko Ochajon i niestety zaczyna prowadzić śledztwo. Niestety, bo zanim ujawni się morderca, Ochajon odpyta połowę Instytutu o metody analizy psychiatrycznej, system superwizji, uzyskiwania dyplomów oraz czemu w jednych gabinetach stoi fotel, a w innych leżanka, popełni trochę zaniedbań, pozwalając na nieautoryzowane przeszukanie domu zamordowanej oraz porwanie jej dokumentów z księgowości, wykona ze swoim zespołem mnóstwo pracy śledczej oraz odbędzie kawałek życia osobistego z synem, eks-żoną i kochanką. I dla inspektora Ochajona mogę przeczytać następne tomy, bo to miły i myślący glina.

I jak bardzo lubię bardziej egzotyczne kryminały, tak w tym zmęczyło mnie wszystko - wolno rozkręcająca się akcja, liczne wykłady o psychiatrii, taki trochę bezużyteczny rzut oka w środowisko arabskie i wreszcie wprowadzanie każdego z bohaterów prawie że z drzewem genealogicznym. Jerozolima jest nijaka, jak każde inne miasto, w zasadzie jedynymi oznakami potwierdzającymi lokalizację są nazwiska, świętowanie szabatu i pobrzmiewające dość wyraźnie wątki państwa militarnego.

#39

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 8, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Komentarzy: 3


Komfortowa leżanka

Czarno-biały się lansuje na parapecie, a ja czytam nowego Pratchetta i pocę się w taksówkach jadących na obrzeża miasta, gdzie słucham o niebezpieczeństwach chodzenia z czajnikiem.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 8, 2011

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 3


Zbiorkomem

Była klima w jednym autobusie. Serio-serio. I miałam pozłośliwić się na zdradzającej oznaki dobrobytu pani w wieku balzakowskim, której lustro w domu powinno wyjawić, że nie zakłada się już topu-tuby, zwłaszcza jeśli spod niego wystają bieliźniane grube ramiączka stanika w kolorze klasycznym, ale zamiast tego wyznam, że chciałabym umieć mówić ludziom komplementy. Ot, chociażby młodej dziewczynie w doskonałych okularach, które dawały jej twarzy świetną ramę (ale jak? "Masz... ma pani ładne oprawki?", bez sensu, jak podrywacz, co proponuje pójść do zoo). Bo nie umiem.

(A w następnym odcinku, że chciałabym umieć robić ludziom zdjęcia).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 7, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Raymond Chandler - Mówi Chandler

Ja wiem, że to nieładnie czytać czyjąś korespondencję, ale jak ktoś umie o sprawach dowolnych - sobie, życiu, twórczości, języku, książkach, kreacji bohatera, kotach, rzemiośle pisarskim - pisać tak ciekawie, zgrabnie i ujmująco, jak Raymond Chandler, to warto. Zbiorek zawiera wyimki z korespondencji do przyjaciół, agentów literackich, innych pisarzy, redaktorów czasopism i właścicieli wydawnictw, posortowane tematycznie. Z kontekstu listów można sobie poskładać życiorys autora - obie wojny, życie z żoną, pisanie, średnio udaną karierę w Hollywood i życie rozproszone między Kalifornię i Wielką Brytanię.

Sporo celnych sformułowań, dużo ładnych bon-motów i zgrabnych zdań, z dużą autoironią i poczuciem humoru. Moje ulubione:


Mówiąc szczerze miałem wszelkie dane, żeby stać się niezłym drugorzędnym poetą, ale to nic nie znaczy, ponieważ mam typ umysłowości, że mogę być niezły drugorzędny w każdej dziedzinie, i to bez specjalnego wysiłku.

I, co mnie chyba najbardziej fascynuje jako grafomankę, w jednym z listów pojawił się niesamowity opis Phillipe'a Marlowe'a, przemyślany co do szczegółu, z poglądami, upodobaniami, obawami, pochodzeniem i wydarzeniami, które go tak, a nie inaczej ukształtowały. To nie jest pisanie na żywioł, gdzie bohater z tomu na tom zmienia się o 180 stopni, to wgląd w życie prawie że istniejącej gdzieś osoby.

Takie sobie tłumaczenie, gdzieniegdzie prosi się o przypis (na przykład przy wyjaśnieniu, czemu Chandlera aż tak bardzo irytowało mylenie "tego drugiego" i "tego innego").

Inne tego autora:

#38

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 6, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, biografia, panowie - Komentarzy: 3


W zaułku na Garncarskiej

Trochę mi smutno, bo lubiłam "Sól i Pieprz" bardzo. Ale tylko trochę, bo turecka knajpka "Marmaris" w tym samym miejscu podoba mi się nader. Bo pisząc "turecka" mam na myśli nie jakąś popierdółkę, co ma kebab i surówkę z wiadra, a knajpkę, w której siedzą mieszkańcy Turcji (oglądają mecz w telewizji), takąż obsługę i menu. Bardzo mięsnie, świeże warzywa, jogurt, mocne, dobrze przyprawione smaki. Na piętrze został jeszcze taki bardziej wykwintny wystrój po "Soli i Pieprzu", ale jest prościej i bardziej zwyczajnie. W ogródku mnóstwo kamyczków, które można wrzucać do wazonów i doniczek, bluszcze i winobluszcze, a nad głową nieregularne kontury dachów kamienic. Wadą może być turecka muzyka disco, natomiast dla mnie rekomendacją była obecność właściciela(?) nie istniejącej już Lokanty, serwującej niegdyś kuchnię turecką i otomańską w Starym Browarze.

I wprawdzie wstydzę się za moje miasto za wtopę z budową fontanny na placu Wolności, która jak na razie emituje jedynie ogrodzenie, ale dodaję 10 punktów do fajności za umieszczenie takiej bardziej tymczasowej kurtyny wodnej. Wkurzona mina nastoletniej dziewczyny, która nie bardzo wie, czy się cieszyć, czy zrobić srogą awanturę za to, że ją chłopak na siłę w tę wodę wrzucił i wprawdzie nie jest jej gorąco, ale jest mokra, nie zmienia się od kiedy pamiętam.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 5, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Po festynie

Tłum dzieci. Bez pudła rozpoznałam po ubiorze mamę Waneski i Alanka (zgrubnie pół mojej pensji, jak nie więcej).

Zaczepiła mnie babcia małej N. Że jest tutaj druga Maja i że ona ją pokazywała córce i mówiła, że zna inną Maję, moją. I czy jesteśmy rodziną. Nie, nie jesteśmy. Bo jak ona się przeprowadziła, jak jej córka była mała, to się okazało że w szkole jest dziewczynka, która ma tak samo na nazwisko, tylko inne imię i "sama pani rozumie, pomyślałam sobie, że bez sensu ta przeprowadzka, jak są tu ludzie, co mają takie samo nazwisko".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 4, 2011

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 5 - Poziom: 2