Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O tym, że po bułki można pojechać przez kilka wsi

[1.03.2014]

Jest taki moment, że nie narzekam, że w sobotę o 7:54 dziecko zapala światło w łazience, korzysta z nocnika i anonsuje, że właśnie zaczęło dzień. Wystarczy, że za oknem jest mgła. I słońce. Wtedy wywlekam dres, na poranny rozkurz na głowie nawlekam czapkę i zwiewam z domu, że bułki i na pocztę. Jest takie miejsce wcale nie daleko, gdzie widać świat po horyzont. A kiedy jest mgła - widać mleczną poświatę w miejsce horyzontu. Macie gdzieś w okolicy miejsce, gdzie można popatrzeć w dal?

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 2, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: złotniki - Komentarzy: 6


Arnaldur Indriðason - Jezioro / Grobowa cisza / Zimny wiatr

Islandia. Niewiele się dzieje. Od czasu do czasu znajduje się zwłoki. Zwykle sprzed lat. Ekipa policji angażuje się w nie bardzo, bo nawet takie przechodzone zwłoki to jakaś odmiana od szukania zaginionych. Erlendur Sveinsson, stetryczały rozwodnik, do którego po latach dotarło, że jednak zostawienie żony z dwójką małych dzieci nie było najlepszą życiową decyzją, jest szefem zespołu. Prowadzi śledztwo, jednocześnie próbując odzyskać kontakt ze swoimi dziećmi - narkomanką Evą Lind i Sindrim Snaerem, który zasadniczo jest niezainteresowany. Dodatkowo ciągnie się za nim trauma z dzieciństwa - podczas zamieci puścił rękę młodszego brata i wprawdzie jego odratowali, ale brata do dziś nie odnaleziono. Lubi tradycyjną kuchnię islandzką - tłuste solone mięso, gotowane kartofle, groszek i brukiew rozgotowane w słodkawej mlecznej brei, ale to tylko w restauracji - w domu odgrzewa gotowce w mikrofali.

Elínborg - po 40-stce, z czwórką dzieci (jedno adoptowane), geolog z wykształcenia, kucharka z zamiłowania - wydaje nawet książkę kucharską (w przeciwieństwie do Erlendura jej zainteresowania kulinarne są bogate). Niestety, jest raczej taka przynieś-podaj-pozamiataj, niespecjalnie wpływa na śledztwo.

Sigurður Óli - przystojniak pozbawiony empatii. Ma konkubinę (potem żonę) Bergthorę, która najpierw nalega na pożycie, żeby mieć dziecko, a kiedy się okazuje, że dziecka mieć nie mogą - na adopcję. Sigurdur nie jest tym zachwycony. Najmniej błyskotliwy z teamu, co jakiś czas ktoś się z jego oczywistych uwag lub niezrozumienia nabija, co jest dość odświeżające po dość koturnowym stylu innych kryminałów, gdzie współpracownicy traktują się z nabożną czcią i uprzedzającą grzecznością.

Pamiętam, że przy okazji Yrsy padło pytanie o spolszczenie imion - tu są spolszczone. Mnie to w lekturze nie przeszkadza, bardziej chyba nagromadzenie problemów w śledztwach i życiu prywatnym bohaterów. Miłą odmianą od takiego Nesbo jest to, że przynajmniej autor nie demoluje policjantów w czasie śledztwa.

Grobowa cisza. Podczas kinderparty student weterynarii rozpoznaje w gryzaku małego dziecka kość ludzką. Szkielet na rozbabranej budowie ma kilkadziesiąt lat, więc nawet jeśli popełniono zbrodnię, to i tak się przedawniła. Mimo to ekipa policji z pomocą archeologów mozolnie odkopuje grób, po drodze docierając do dwóch tragedii - przemocy w rodzinie oraz gwałtu na niedoszłej narzeczonej.

Jezioro. W jeziorze, z którego wypływa woda, pani geolog znajduje szkielet przywiązany do aparatury nasłuchowej z czasów zimnej wojny. Policja szuka wśród niewyjaśnionych spraw zaginionych z tego okresu, znajduje zarówno mordercę jak i identyfikuje ofiarę, a Erlendur kupuje sobie okazyjnie samochód. Amerykański.

Zimny wiatr. Tu wyjątkowo zbrodnia jest współczesna - na jednym z blokowisk zostają znalezione zwłoki 10-letniego syna emigrantki z Tajlandii. Sytuacja jest słaba politycznie, bo pokazuje, że niby tolerancyjni Islandczycy wcale tak bardzo tolerancyjni dla cudzoziemców nie są.

Chronologia cyklu o Erlendurze:

#15-17

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 28, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, 2014 - Komentarzy: 1


Jeszcze mi nie odcięli poczty

... ciekawe, jak długo. Czytam więc sobie, co fabryka przynosi, po części dlatego, że obiecałam w ramach gentelman's agreement wsparcie mojemu następcy, po części, że czytałam pocztę służbową przez 13 lat i 2 miesiące, trudno ten nawyk u siebie wyplenić.

A w poczcie cuda. Mój następca wybrał politykę quick winów, w wyniku której ogłosił wszem wobec, że jeden produkt przekazuje dalej, drugi - bierze pod swoje skrzydła, ale z niskim priorytetem, a trzeci - który miał być zamknięty i usunięty - zamierza zostawić nierozwijany, bo usuwanie kosztuje. Przekazanie pierwszego produktu było moim pomysłem, bo niespecjalnie wymaga rozwoju, a jedynie administracji. Wzięcie drugiego to ruch czysto platoniczny, bo wszystkie requesty o zmianę wylądują w miejscu zwanym "na święty nigdy", ale pierś gotowa na wyzwania jest. Trzeci produkt jest drażliwy, bo to nie jest tak, że da się go trzymać nierozwijanego. A to dlatego, że wymaga łatania. A to dlatego, że występuje w kilku wersjach, a w wersji w miarę ogarniętej tylko dla jednego kraju i usunięcie pozostałych krajów przy niemożliwości przemigrowania danych do wersji ogarniętej jest maksymalnie niepolityczne. A to dlatego, że kiedy zapadła decyzja o usunięciu produktu, tymi rękoma usunęłam wszystkie bugi i zadania rozwojowe, również zadanie zlecone przez dział prawny, którego niezrobienie skutkuje konsekwencjami. I teraz siedzę jak ten piłujący pazury kocur i myślę, czy wyjaśnić mojemu następcy (który na ten przykład zapomniał napisać chociaż raz "dziękuję" za kilometrowe opracowanie statusu prac dla każdego produktu, czemu się w zasadzie nie dziwię, w końcu to był mój psi obowiązek), czy poczekać, aż ten jego populistyczny quick win (bo usunięcie drażliwe i wzburzyło kilka grup w Fabryce, więc decyzja o pozostawieniu stawia ładnie na piedestale złotego chłopca dobrodzieja) wybuchnie mu w nos.

Dalej wieczorem czuję ucisk w brzuchu, mimo że nie idę do pracy następnego dnia.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 27, 2014

Link permanentny - Kategoria: SOA - Komentarzy: 1 - Poziom: 3


Plebs

Da się zrobić serial, będący połączeniem IT Crowd i nostalgicznej serii komediowej typu Carry On, tym razem dziejący się w Rzymie. Dodatkowo da się go zrobić tak, że jest śmieszny, politycznie niepoprawny i o pożyciu intymnym, a dodatkowo nieco o pracy korporacji. I genderze. Da się, bo zrobili go Brytyjczycy. W "Plebsie" zakochałam się od pierwszej sceny, a już kolejne odcinki - o próbach umówienia się przez zakażonego opryszczką genitaliów z lekarką, o nieszczęśliwie zakochanym gladiatorze czy zapraszaniu na orgię - utwierdziły mnie w przekonaniu, że chcę kolejny sezon (bo na razie jest marne 6 odcinków pierwszego), a najlepiej dziesięć.

Dwóch młodzieńców - Marcus i Stylax - mieszka w ponurej norze w Rzymie, jeden pracuje jako kopiarka, drugi jako niszczarka papirusów (na specjalną uwagę zasługuje zdeprawowana erotycznie szefowa Flavia oraz Dystrybutor Wody). Marcus ma cynicznego niewolnika z problemem motywacyjnym, Grumia, który czasem się przydaje, a czasem niekoniecznie, ale w razie czego zawsze może zmieść psią kupę z chodnika. W każdym odcinku chodzi o to, żeby zaprzyjaźnić się intymnie - Marcus usiłuje poderwać śliczną sąsiadkę z Brytanii, a Stylax - kogokolwiek. Nawet jak ma chorobę weneryczną. Świetne i bardzo odświeżające.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 27, 2014

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Krzysztof Varga - Tequila

To w zasadzie nie powieść, a monolog z wielowarstwowymi dygresjami, który buduje się w głowie 30-letniego tekściarza punkowego zespołu, kiedy ten niesie trumnę ze zmarłym perkusistą, Grubym. Gruby jest ciężki, nie jest łatwo nieść, nie są też łatwe myśli, jakie mu się pojawiają. Nikogo nie lubi, zwłaszcza siebie, bo wcale nie chciał nieść ciężkiej trumny, cierpiąc z powodu wczorajszego przepicia. Wytyka sobie te wszystkie wlane bez sensu litry alkoholu, te imprezy, na które poszedł, mimo że nie chciał, te awantury, w które się wdał, te przelotne miłostki, które nie skończyły się jeszcze niczym poważnym. I nawet jego teksty, które miały zmienić świat, miały być szczere, zaangażowane i robić różnicę, tak naprawdę nie zrobiły. Świat ma podzielony na "naszych" i "ich", przy czym "nasi" to on, Martinez i Ahmed z bendu, a oni to reszta - nastoletnie fanki, zjadacze chleba, biznesmeni, wytwórnia niezależna, która jednak chce zmienić lejbel, przeczołgani przez Patrycję-pijarowca dziennikarze i nawet Gruby, perkusista w trumnie. Świat sztuki kontra świat konsumpcji. Tyle że świat sztuki nie ma przyszłości. Tu walka z globalizmem, a tam Gruby zażera się hamburgerami i pizzą z sieciówki. Tu niezależność, ale brak pieniędzy. Tu tworzenie, że nie wtedy, kiedy organizm jest zatruty alkoholem i narkotykami. Niezależność, w której życie przelatuje przez palce.

Monolog można sobie odczytać wielowarstwowo. A to jako moralitet na twórcę (niekoniecznie muzycznego - nie darmo kapele i piosenki noszą tytuły dzieł literackich i ich bohaterów), a to próbę uzasadnienia ideami własnej miałkości. Albo - pesymistycznie - że wszystko i tak podporządkowane jest na dowolnej płaszczyźnie zdobywaniu kasy.

Pozostałam z uczuciem ambiwalencji - to zgrabnie napisany kawałek prozy, z ogromnym wyczuciem języka środowiska, ale mnie zmęczył i zostawił bez pointy.

Inne tego autora tu.

#14

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 26, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 1


Zygmunt Zeydler-Zborowski - Dżem z czarnych porzeczek #70

Spis osób:

  • Zuzia - pokojówka w pensjonacie, ładna koza
  • doktor Wasiutowicz - mieszkaniec pensjonatu, umie rozpoznać zgon
  • Mieczysław Kozielski - łakomy kompozytor, denat, otruty cyjankiem potasu
  • Kozielska - dama nie pierwszej młodości, ale z klasą
  • major Zielniak - posiwiały rutyniarz
  • porucznik Morawski - młody, zaraz po studiach
  • kierowniczka pensjonatu - opanowana, ale nie pozbawiona uczuć
  • Cecylia Gruszecka - niby się odchudza, ale zupy może zjeść i trzy talerze, poetka
  • Andrzej Ślewicki - impresario z nadkwasotą, więc unika słodyczy, wygląda jak zabiedzony gryzoń
  • Henryk Zewert (28) - młody bęcwał, śpi do południa, bez zawodu
  • Iza Czernicka - według Zewerta dziwka, która mogłaby go otruć, bo się z nią przespał, ale żenić nie chciał
  • Karol Walczak - przepracowany milicjant, ma problemy z ciśnieniem, lubi operę
  • pułkownik Leśniewski - szef Walczaka
  • porucznik Olszewski - z ikrą, ma głowę na karku
  • sierżant Pakuła - zawsze uśmiechnięty wywiadowca
  • Sikora - kierowca służbowej wysłużonej warszawy
  • inżynier Walder - nadskakuje wdowie Kozielskiej, specjalista w instytucie biochemii
  • Roman Ślewicki - brat impresaria, dla odmiany tryska zdrowiem
  • Ryszard Gondar - chirurg, pierwszy mąż pani Kozielskiej, zginął w wypadku
  • doktor Krzesińska - ruda i chuda
  • Małgorzata Krzesińska - siostra pani doktor, chciała się wydać za Gondara

Tym razem sprawę morderstwa w nadmorskim pensjonacie rozwiązują major Zielniak oraz porucznik Morawski, zasileni w Warszawie (bo wszyscy podejrzani przyjechali z Warszawy) Walczakiem, Olszewskim i Pakułą. Zielniak jest milicjantem nowoczesnym i do procedur dodaje błyskotliwość: Lubił też mawiać, że sama rutyna bez inteligencji to jak śledź w śmietanie bez kieliszka czystej wódki, danie niby pożywne, ale czegoś brak. Walczak, jak wiadomo z jego śledztw z majorem Downarem, jest wielbicielem opery i pogwizduje arie z Bizeta.

Tym razem milicja porusza się w sferach artystycznych - otruty dżemem z czarnej porzeczki wzbogaconym o cyjanek potasu był muzykiem i kompozytorem, a dodatkowo człowiekiem majętnym. Problem w tym, że był też łakomczuchem i zdarzało mu się wyjadać słodycze innym wczasowiczom, więc nie wiadomo, czy jest zamierzoną ofiarą. Obok kręci się poetka z nadwagą i młodzieniec - niebieski ptak, impresario z nadkwasotą, atrakcyjna laborantka, która chce być piosenkarką, elegancka wdowa w żałobie ma dom pełen antyków i jest dość małomówna. Sam denat budził chichoty wśród personelu pomocniczego w pensjonacie (konkretnie pokojówki Zuzi):

- Zbytki się go trzymały. Nic takiego... Uszczypnął mnie. On w ogóle lubił mnie szczypać.
- I pani na to pozwalała?
- A dlaczego nie? Samo szczypanie jeszcze nic takiego. Nie będę przecież o takie głupstwo się awanturować z gościem.

Milicja też pochwala gust denata (A co do tej kozy, trzeba przyznać, że miał dobry gust. Bardzo apetyczna), ale sprawę rozwiązuje tym razem za pomocą podmiany szklanki w restauracji w celu uzyskania odcisków palców.

Się pali: sporty.

Inne tego autora tu.

#13

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 25, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Mike Resnick - Na tropie jednorożca

W sylwestrową noc do agencji detektywistycznej na Manhattanie przychodzi elf i proponuje całkiem niezłą kasę za znalezienie jednorożca. Detektyw Mallory, wiecznie borykający się z problemami finansowymi, wyraża ostrożną zgodę, zwłaszcza że u drzwi stoją dość brutalni windykatorzy. Okazuje się, że można przejść na Ten Inny Manhattan, gdzie niby wszystko jest jak w domu, ale zmienia się miasto i mieszkańcy. Elfy to rozpustnicy, kobiety-koty są urocze, ale niesforne, krasnoludy to zdradzieckie bydlaki, na jednorożca dybie demon Grundy, w Biurze Zaginionych kolejki i biurokracja, a Mallory zaczyna powątpiewać w uczciwość swojego klienta (nie żeby nie miał takich przypadków w świecie ludzi).

Nie jest to może szczytowe osiągnięcie urban fantasy, ale ma dużo uroczych acz cynicznych dialogów. Miłe na wieczór, zwłaszcza sylwestrowy.

#12

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 24, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, panowie, sf-f - Komentarzy: 8


Rura, która łączy

[22.02.2014]

TŻ, za każdym razem, gdy jedziemy Strzeszyńską, a jeździmy nią razem często, powtarza, że nic go tak nie irytuje jak rura ciepłownicza, malowniczo obrzydzająca krajobraz wzdłuż ulicy. Podczas sobotniego spaceru na Łęgach Dębińskich okazało się, że tamtejsza rura zirytowała ludzi na tyle, że postanowili zrobić z nią coś miłego.

Więcej o rurze na Ulepsz Poznań.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 24, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Closer

(Nie, nie ten "Closer" o emocjonalnych popaprańcach, co się snują między Londynem i Nowym Jorkiem i nie wiedzą, czego chcą, tylko - po polsku - "Komisarz Brenda Johnson").

Brenda z Georgii, z miękkim, prześlicznym akcentem, zupełnie nie zna realiów Los Angeles, ale ma jedną cenną umiejętność (poza wkurzaniem ludzi) - rozwiązuje sprawy. Nawet jeśli rozwiązanie jest niepolityczne oraz bardziej niesprawiedliwe niż sama zbrodnia. Na początku tylko sierżant Gabriel wspiera, cały zespół traktuje ją jako dopust boży, ale szybko każdy - nawet piszący anonimowe skargi na nią Flynn - zaczynają cenić jej pracę. Sprawy różnią się oczywiście ciężarem gatunkowym - niektóre są dość zabawne, niektóre zostawiają po odcinku z poczucie przerażającej niesprawiedliwości. Dodatkowo przez kilka sezonów trwa (dość nudny) proces o prowadzenie śledztwa niezgodnie z procedurami.

To nie drogówka - nie ma łapówek, kontaktów z damami nieustalonej proweniencji (chociaż na pogrzebie jednego z emerytowanych gliniarzy z trumny wypada naga blondynka, a Provenza jest rekrutowany do zabicia męża fertycznej blondyny w zamian za obietnicę romansu). W zasadzie rozwiązywanie przestępstwa polega na niemaniu (maniu nie) nakazu, wyłączeniu kamer w pokoju przesłuchań lub - ale to już ostateczność - pobiciu podejrzanego pedofila (ale kto by mu nie wtłukł). W każdej sprawie trzeba lawirować, bo ciężko być policjantem w świecie, gdzie nieustająco ścierają się strefy wpływów FBI, CIA i Homeland Security.

Sama Brenda ma mnóstwo problemów ze sobą - usiłuje przestać podjadać, zwłaszcza kiedy pojawiają się kłopoty zdrowotne. Mimo że ma 40 na karku, na przykład panicznie boi się, co powiedzą rodzice, mieszkający w Atlancie, chowa więc na okoliczność przyjazdu matki swojego chłopaka, pracującego w FBI. Wątek obyczajowy (ślub, potencjalne dziecko, menopauza) gdzieś tam się kręci w tle, ale przyznam, że dla mnie największą zaletą było obserwowanie w akcji duetu dwóch popaprańców - Flynna i Provenzy (granego przez G. W. Baileya, którego kocham od czasów Akademii Policyjnej). Do Brendy można się z czasem przyzwyczaić albo zacząć jej serdecznie nie lubić, natomiast wszyscy pracownicy wydziału Poważnych Przestępstw z Naczelnikiem Popem i ekscentrycznym patologiem-gejem na czele są barwną ekipą specjalistów.

7 sezonów, ale poziom nie spada (poza odcinkami z procesem sądowym). Teraz zaczynam offspring - "Major Crimes".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 22, 2014

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


O niebezpiecznych ulicach

Zaczęło się zabawnie, bo na Kościuszki po obu stronach synchronicznie stała miejska tkanka w postaci dwóch żuli, machająca niczym stewardesy podczas prezentacji zasad bezpieczeństwa w samolocie, tyle że tutaj w celu nagarnięcia klienta na napiwek za wskazanie parkingu.

Wyznam Wam, że czasem się zapuszczam w różne podejrzane okolice. Czasem jest ciemno, czasem po bramach snują się szemrane cienie. Czasem miauczą. Ale dziś weszłam w ulice, na których odczuwałam strach przed kolejnym krokiem. Zwykle, kiedy fotografuję balkony czy gargulca albo innego orła na szczycie, przesuwam się o kilka kroków to w jedną, to w drugą, żeby znaleźć dobry kadr. Dziś się bałam. Zamiast patrzeć przez wizjer, patrzyłam pod nogi, sprawdzając, czy tam, gdzie chcę postawić stopę, nie będzie psiej kupy. Witajcie, moi mili, w okolicy Kwiatowej, Rybaków, Łąkowej i Kopernika, miejscu, gdzie najodważniejsi patrzą pod nogi. Living on the edge.

TŻ zabrał mnie na burgera do Świętej Krowy. Sama kanapka wprawdzie jest mocno niewyględna, bo duża i bogato załadowana składnikami, ale całkiem całkiem. Ujął mnie etos kapusty kiszonej, dodawanej do burgera na kwasie, wymalowany na oknie wystawowym. Koło 13-14 jest tłok, potem już nie aż tak i można usiąść w środku. Na instagramie obiecują ładny food porn.

A co poza ostrożnością w tym rejonie? Niespodziewanie konsulat Urugwaju, klatka schodowa z przepięknie zdobionym sufitem (aktualnie w remoncie, ale wrócę, jak się remont skończy), sztukaterie, zapomniana stara tablica z nazwą ulicy. Ulica, która ma stykające się ze sobą ściany. I samochody. Setki samochodów, zaparkowanych metodą "na awaryjne" albo po prostu stojących wszędzie, bo tak. Samochodów, dla ustalenia uwagi, nie lubię tu.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 19, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 8