Trójka astronautów (Bullock, Clooney i aktor pochodzenia hiduskiego, grający głosem) naprawiają coś w przestrzeni kosmicznej. Żartują sobie, podskakują, opowiadają historie (najbarwniej Clooney, chociaż baza już wszystkie zna), aż tu nagle lecą w ich kierunku resztki rosyjskiej satelity. Rozwalają połowę sprzętu, giną wszyscy poza Bullock i Clooneyem, a do tego szlag trafia połączenie z Ziemią. Ocaleńcy usiłują dolecieć do leżącej obok stacji Rosjan, bo jest szansa, że będzie czym wrócić. Bullock kończy się tlen, ale cudem udaje się jej dotrzeć do stacji, Clooney, aby jej nadać napęd, odlatuje samotnie w kosmos. Rosyjska stacja się pali, ale Bullock udaje się dotrzeć do kapsuły i mimo niepowodzeń na testach, uruchamia ją. Tyle że w kapsule nie ma paliwa. Po malowniczym załamaniu i halucynacjach astronautka decyduje się skorzystać z ostatniej szansy i leci na stację Chińczyków, bo to ostatnia szansa na powrót do domu.
Jakbym obejrzała przed "Marsjaninem, podobałoby mi się bardziej. A tak - złe nie było, ale bez rewelacji. Prześliczne obrazki, zabawny Clooney, okrutnie doświadczona i jojcząca pół filmu Bullock, a do tego sporo dramy.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 2, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Sasza Załuska podejmuje pracę w trójmiejskiej policji, u komisarza Duchnowskiego. Skoczy tylko jeszcze do Hajnówki upewnić się, że przestępca, z którym była blisko związana, rzeczywiście jest w tamtejszym zakładzie psychiatrycznym. Na miejscu okazuje się, że profilerka od ręki wplątuje się w sam środek wieloletnich układów przestępczych, obejmujących też lokalną policję, a dodatkowo - ponieważ traci dokumenty - traci status quasi-policjantki, za to zostaje uznana za podejrzaną (po odkryciu zwłok i przypadkowym byciu świadkiem porwania). Odcięta od wszystkiego, zaczyna wyjaśniać nawarstwiającą się latami sprawę, dziwnie zazębiającą się z jej życiem prywatnym.
W poprzednim tomie narzekałam na procedural - tu dla od odmiany jest sama akcja. Niestety, przez maksymalne skomplikowanie spraw, ciągnących się od wojny, dołożenie bojówek narodowościowych (wszak teren zamieszkują przeważnie Białorusini) oraz elementów jak z horroru, całość jest dość ciężka. Nie wiem, skąd zamiłowanie autorki do groteskowej masakry (odcięcie przyrodzenia czy wampirze zabawy z krwią[1]), ale to też nie pomaga. Są elementy zabawne typu umieszczenie ultra-prawicowego publicysty w roli brutalnego gwałciciela, co jednak nie sprawia, że sam gwałt jest mniej okrutny. Jakkolwiek doceniłam epizodyczne pojawienie się bohatera cyklu obok - profilera Huberta Meyera, tak niespecjalnie zachwyciły mnie elementy kryptoreklamowe (zaproszenie do czytania portalu o kryminałach i osadzenie jego autora jako statysty w jednej ze scen czy lista restauracji jako podziękowanie dla właścicieli - tego typu rzeczy można wkleić w i tak już obszernym posłowiu). Problem mam też z wiarygodnością samej akcji - ludzie latami ukrywający się "na zapleczu" czy dla odmiany, ukrywanie w stylu Bena Kenobiego - zaginiona kilkadziesiąt lat temu 17-latka okazuje się być znaną w miasteczku postacią, nawet całkiem podobną do siebie sprzed lat, ale nikt jej nie skojarzył. I wreszcie zakończenie - wiem, autorka szykuje jeszcze dwa tomy, ale zostawienie dwóch osób umierających, jednej zaginionej, a głównych przestępców na wolności jest dość słabe.
[1] Zawsze mnie fascynowało, po co xłhć bsvneę frgxnzv vtvrł wrqabpmrśavr, żrol fvę cbjbyv jlxejnjvnłn (eójavrż an cbqłbtę), mnzvnfg temrpmavr cbqcvąć fvę jragsybarz v jlpvhexnć xerj ormfgengavr. Poza tym, że to malownicze.
Inne tej autorki tu.
#104 (jeszcze z 2015)
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 2, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panie, kryminal
- Skomentuj
Była pewna obawa, jak bardzo huczny jest Sylwester na Dębcu, ale było całkiem cywilizowanie - owszem, fajerwerki[1], petardy, ale tak 20 minut po północy[2] było po wszystkim. Padający całą noc i cały dzień śnieg przykrył wszystko, jak należy. O poranku Maj obejrzał śnieg przez wszystkie możliwe okna i władował się nam do łóżka.
[1] - Ja chcę oglądać fajerwerki! - rzekł Majut wieczorem, ale rozziewał się i poszedł do łóżka. Chwilę przed północą zaczęło walić, okna bynajmniej nie tłumią, poszłam więc sprawdzić, czy nie strach. - Masz ochotę popatrzeć na fajerwerki? - zapytałam wiercącego się stwora podkołdrowego. - Tak... - Stwór wyjęty i zaniesiony pod okno mętnie popatrzył, oświadczył, że za głośno, po czym przysnął na rękach. Tyle o fajerwerkach.
[2] Ja rozumiem, północ, się strzela. Ale temu tytanowi intelektu, który uznał, że jak już wszystko ucichło, tak koło 2 w nocy, jak niektórzy (np. ja) już przysnęli, rzucenie petardą tuż pod oknem jest świetnym pomysłem, życzę sraczki z siłą wodospadu.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 1, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Skomentuj
Kingę znam z internernetsów, zaczęłyśmy siebie najpierw czytać, potem rozmawiać. I nagle (nie aż tak nagle, ale utrzymajmy dramaturgię) w księgarniach jest książka Kingi. Jakbym miała ją zaklasyfikować, to taki blogo-reportaż o tym, jak się człowiek wkręca w koci wolontariat - skąd, dlaczego, jak działa dom tymczasowy, czemu się sterylizuje i wypuszcza dzikie koty, co się dzieje w schroniskach, czemu fucha karmiciela kotów jest niekoniecznie wdzięcznym społecznie zajęciem. Co mnie ujęło, to brak lukru - łatwiej jest trudne moralnie tematy owijać w słodką watę niedomówień, spieszczeń i udawanek, że słodko. A nie zawsze jest, czasem człowiek musi sobie kichnąć, żeby zamaskować łzy. Mimo że o kotach (i ze zdjęciami), tak naprawdę to książka o samej autorce - jej dylematach (np. ile kotów w domu można obsłużyć bez szkody dla siebie), migawkach z życia, jej mamie (pozdrawiam!); zaproszenie do domu, w którym prowadzi się rozmowy i koty głaszcze.
#103
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 30, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panie, reportaz
- Skomentuj
Nie ma w tym filmie niczego zaskakującego (w stosunku do artykułu biograficznego w angielskojęzycznej wersji wikipedii), ale warto zobaczyć chociażby dla fantastycznej kreacji Redmayne'a, który nie tyle zagrał Hawkinga, co zwyczajnie był Hawkingiem. To historia o tym, że dopóki człowiek żyje, zawsze jest możliwość zrobienia czegoś, nawet jeśli los i przypadek chce inaczej. Hawking w wieku 21 lat został zdiagnozowany jako chory na stwardnienie zanikowe boczne z perspektywą 2-3 letniego życia w całkowitym paraliżu. Mimo to został jednym z najbardziej znanych na świecie fizyków, został ojcem trójki dzieci, dwukrotnie się ożenił, a jego badania są znaczącym wkładem do współczesnego rozumienia świata. Film, oprócz szelmowskiego uśmiechu fizyka, pokazuje ogrom pracy, jaki w ułożenie życia rodzinie włożyła pierwsza żona, Jane (niewątpliwie dużą rolę w tym ma oparcie kanwy filmu na napisanej przez nią książce ze wspomnieniami).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 29, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Sara Crewe trafia do szacownej szkoły dla panien w Londynie, gdzie ma się uczyć, zanim przejmie majątek swojego ojca. Własny pokój, służąca, kucyk, luksusowe futra, klejnoty i zabawki oraz nieustająca atencja właścicielki pensji przy wrodzonej skromności i grzeczności dziewczynki zyskują Sarze przydomek "księżniczki". Jest tak nazywana, chociaż już ironicznie, po tym, jak jej ojciec bankrutuje i umiera, a dziecko zostaje wyrzucone w resztkach odzieży na strych i zagonione do ciężkiej pracy. Od smutku po śmierci ojca i załamania ratuje ją wyobraźnia - nie musi mieć koronek i aksamitów czy wykwintnej uczty, wystarczy, że sobie ją wyobrazi. Kiedy do kamienicy obok wprowadza się "smutny pan z Indii", a na strychu zamieszkuje jego hinduski służący, los Sary zaczyna się zmieniać.
Zgryz mam trochę, bo to jedna z moich ukochanych (wszak egzaltowane nastolatki lubią nieszczęśliwe historie, ale z happy endem) książek sprzed hmdziesięciu lat. Ale zbyt zestarzała się w wielu warstwach: społecznej - dzieci bogate mają przywileje i służbę, dzieci biedne mają pracować, wychowawczej - liczne kary fizyczne czy kulturowej - indyjscy służący u sahiba, czarni górnicy w kopalni diamentów za miskę zupy wyrąbujący drogocenności dla pana. Pewnie podsunę ją córce za czas jakiś, obserwując jej reakcję.
Inne tej autorki tutaj.
#102
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 28, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panie, dla-dzieci
- Komentarzy: 2
2035, na Marsie amerykańska ekipa misji Ares 3 pobiera próbki gleby. Wtem pojawia się silniejsza niż w prognozach burza piaskowa, wszyscy się ewakuują na rozkaz NASA, niestety jeden z członków załogi - Mark - obrywa kawałkiem anteny, jego kombinezon melduje utratę funkcji życiowych, reszta zostawia więc pechowca, ponieważ odwlekanie startu w tej sytuacji może oznaczać śmierć wszystkich. I jak zwykle w takich momentach, kiedy postępuje się zgodnie z procedurą, pojawia się niespodzianka - kontuzjowany Mark żyje, ostry element wprawdzie przebił mu kombinezon i zniszczył czujnik pokazujący stan zdrowia, ale krew i stal zaizolowały przebicie. Sukces, ale jest kilkaset dni lotu od Ziemi, jedzenia ma na kilkadziesiąt dni, powietrza na trochę więcej, teoretycznie nie ma jak się skomunikować z centralą, a następny lot planowany jest za 4 lata. Można się załamać i poddać, ale inżynier jest twardy i się nie poddaje. Jest sprawniejszy od MacGyvera, dowcipniejszy i nawet pozostawiony z zestawem muzyki disco z lat 70. i 80. nie traci wiary, że uda mu się wrócić na Ziemię.
To doskonały film dla geeków, ze świetną obsadą (Sean Bean! Matt Damon!), pełen aluzji i świetnie wiarygodny nawet dla sceptyków. Zabawny, wzruszający, a dodatkowo obłędnie ładnie sfilmowany (i to przez Polaka).
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 28, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Park Dębina. Są kaczki, bobry - i jak mówi wikipedia - grzyby o dźwięcznej nazwie pochwiak pasożytniczy (raczej nie polecam).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 24, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
debina, debiec
- Skomentuj
- Nie cieszycie się z choinki?
- Przyznam, że niespecjalnie. Jak byliśmy dziećmi, to lubiliśmy, teraz już nie czekamy na ozdabianie.
- A prezenty?! Z prezentów też się nie cieszycie?!
- Z prezentów się ciągle jeszcze cieszymy.
- Uff! Kamień z serca!
Czego i Wam życzę - że może nie ze wszystkiego, ale żeby się jednak chociaż z czegoś cieszyć.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 24, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 4
Całą dyskusję o tym, czy 6-latki nadają się do szkoły, podsumowuje mi widok mojej 6-letniej córki na scenie, śpiewającej razem z innymi aniołkami kolędę przed całą szkołą. Bez obaw, z zaangażowaniem, zaskakująco (zważywszy na moje geny) czystym i trafiającym w tonację głosem. Wzruszyłam się na widowni, mimo czarnego serduszka.
- Mamusiu, a jak będę miała dzieci, to też pójdą do tej szkoły, wiesz?
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 23, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj