Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Kingę znam z internernetsów, zaczęłyśmy siebie najpierw czytać, potem rozmawiać. I nagle (nie aż tak nagle, ale utrzymajmy dramaturgię) w księgarniach jest książka Kingi. Jakbym miała ją zaklasyfikować, to taki blogo-reportaż o tym, jak się człowiek wkręca w koci wolontariat - skąd, dlaczego, jak działa dom tymczasowy, czemu się sterylizuje i wypuszcza dzikie koty, co się dzieje w schroniskach, czemu fucha karmiciela kotów jest niekoniecznie wdzięcznym społecznie zajęciem. Co mnie ujęło, to brak lukru - łatwiej jest trudne moralnie tematy owijać w słodką watę niedomówień, spieszczeń i udawanek, że słodko. A nie zawsze jest, czasem człowiek musi sobie kichnąć, żeby zamaskować łzy. Mimo że o kotach (i ze zdjęciami), tak naprawdę to książka o samej autorce - jej dylematach (np. ile kotów w domu można obsłużyć bez szkody dla siebie), migawkach z życia, jej mamie (pozdrawiam!); zaproszenie do domu, w którym prowadzi się rozmowy i koty głaszcze.
#103