Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Była pewna obawa, jak bardzo huczny jest Sylwester na Dębcu, ale było całkiem cywilizowanie - owszem, fajerwerki[1], petardy, ale tak 20 minut po północy[2] było po wszystkim. Padający całą noc i cały dzień śnieg przykrył wszystko, jak należy. O poranku Maj obejrzał śnieg przez wszystkie możliwe okna i władował się nam do łóżka.
[1] - Ja chcę oglądać fajerwerki! - rzekł Majut wieczorem, ale rozziewał się i poszedł do łóżka. Chwilę przed północą zaczęło walić, okna bynajmniej nie tłumią, poszłam więc sprawdzić, czy nie strach. - Masz ochotę popatrzeć na fajerwerki? - zapytałam wiercącego się stwora podkołdrowego. - Tak... - Stwór wyjęty i zaniesiony pod okno mętnie popatrzył, oświadczył, że za głośno, po czym przysnął na rękach. Tyle o fajerwerkach.
[2] Ja rozumiem, północ, się strzela. Ale temu tytanowi intelektu, który uznał, że jak już wszystko ucichło, tak koło 2 w nocy, jak niektórzy (np. ja) już przysnęli, rzucenie petardą tuż pod oknem jest świetnym pomysłem, życzę sraczki z siłą wodospadu.