Więcej o
panowie
Sherlocka wzywa stroskany mąż, którego piękna żona (częsty motyw) zaczęła dostawać dziwne listy, zawierające rysuneczki ludzików, tytułowe ”Tańczące sylwetki”. Detektyw odkrywa, że to prosty alfabet, odszyfrowuje wiadomości od przemocowego partnera sprzed lat, ale spóźnia się i mąż ginie w ramionach kochającej żony, która próbuje się zabić, ale nie udaje się jej.
W ”Zniknięciu młodego lorda” ze szkoły dla chłopców znika nastolatek i jeden z nauczycieli. Na prośbę dyrektora szkoły detektyw szuka po śladach zaginionych, znajduje nauczyciela zamordowanego, wbrew woli samego lorda odkrywa też, gdzie jest chłopiec. Intryga zawiera syna z nieprawego łoża, udatne szukanie śladów na bagnach i konia przebranego za krowę.
”Charles Augustus Milverton” to podły szantażysta, którego Sherlock nienawidzi. Przychodzi do niego młoda dama z prośbą o negocjowanie, bo Milverton ma jej krępujące listy miłosne. Oczywiście cwaniak wyśmiewa detektywa, ale ten zaręcza się incognito z jego służącą (cóż, cel uświęca środki, biedna dziewczyna, trudno) i odkrywa, gdzie są dokumenty. Tyle że kto inny wymierza sprawiedliwość, a Sherlock odwraca wzrok i nie donosi policji.
Lokaj ukradkiem czyta ”Rytuał Musgrave’ów”, rodzinną pamiątkę; lord się wścieka i go zwalnia, ale zanim kończy się czas wymówienia, lokaj znika. Znika też jedna z pokojówek, była kochanka lokaja. Sherlock odkrywa, że wiersz w dokumencie był wskazówką do odnalezienia skarbu, co pozwala znaleźć i lokaja.
W historii ”O trzech panach Garrideb” do Holmesa zgłasza się naukowiec o tym nazwisku, który otrzymał propozycję znalezienia jeszcze jednej osoby tak samo się nazywającej, żeby we trzech odebrać spadek od tajemniczego krewnego z Ameryki. Spadku oczywiście nie ma, a chodzi o włam do domu delikwenta.
W historii ”Srebrnego Płomienia” Sherlock używa Watsona jako gumowej kaczuszki - opowiada mu historię zaginięcia konia i zabicia jego trenera. Po analizie śladów doprowadza zaginionego konia na wyścigi oraz wskazuje winnego, nieco tylko obrażając właściciela konia.
W ”Domu pod trzema daszkami” mieszka szacowna wdowa, której syn niedawno umarł. Prosi Holmesa o radę w sprawie oferty sprzedaży domu - ktoś zaoferował dużo pieniędzy nie tylko za dom, ale i za wszystkie rzeczy w nim, również osobiste. Detektyw odkrywa w kufrze po zmarłym synu ostatnią stronę rękopisu powieści, oczerniającego pewną wpływową damę.
W “Abbey Grange” dochodzi do tajemniczego napadu - lord zostaje zabity, lady odnaleziono przywiązaną do krzesła i pobitą, zaś z kredensu zniknęły srebra. Holmes bynajmniej nie wierzy w zeznania lady i służby, że to trójka znanych złoczyńców, a gdy odkrywa szczegóły związku państwa lordostwa (patrz: przemoc małżeńska, alkoholizm), wielkodusznie wybacza zabójcy lorda.
W miejscowości uniwersyteckiej, gdzie akurat nasza para bohaterów przebywa, dochodzi do próby oszustwa - ktoś korzysta z okazji i podgląda treść egzaminu do prestiżowego stypendium. Podejrzani są ”Trzej studenci” mieszkający w tym skrzydle. Detektyw bada wnikliwie ślady i na podstawie rękawiczek wskazuje potencjalnego oszusta. Tu obstawiałam na bardziej pokrętną aferę.
Inne z tego autora.
#73/#11
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 20, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, opowiadania, panowie
- Skomentuj
Opowiadania są z różnych zbiorów, wspólny mianownik to dostępność w formie audiobooka (lub słuchowiska). W większości geniusz Sherlocka objawia się przy obserwacji, a sprawa wyjaśnia się sama. Watson jest raczej takim kwiatkiem przy kożuchu, testerem teorii Holmesa i dowodem na to, że nawet wyrabiająca się pod wpływem kontaktu z detektywem spostrzegawczość nie wystarcza.
W Kciuku inżyniera młody inżynier przyjeżdża do Eyford, żeby za sowitym wynagrodzeniem zdiagnozować problem z prasą hydrauliczną, używaną podobno do prasowania ziemi foluszniczej w cegły. Na miejscu okazuje się, że niekoniecznie chodzi o cegły, a podczas ucieczki traci tytułowy kciuk. Watson opatruje mu rękę, najpierw oczywiście prowadząc długą i bezładną rozmowę, mimo że pacjent ledwo trzyma się na nogach, a Sherlock odkrywa, gdzie mieścił się budynek z prasą.
Przygoda w Copper Beeches spotkała młodą guwernantkę, która znęcona 120 funtami rocznie, zgodziła się na dziwne warunki - ubieranie w suknie wybrane przez pracodawcę, siedzenie w wybranym miejscu przy oknie i ścięcie pięknych, długich włosów. Sherlock przybywa do Copper Beeches, kiedy dziewczyna odkrywa zamknięty pokój, w którym - co oczywiste - była trzymana osoba, którą nieświadoma guwernantka miała udawać i jego chyba jedynym odkryciem jest zrozumienie, czemu 6-letni podopieczny dziewczyny ma podły charakter.
Gloria Scott była okrętem, na którym w przeszłości znalazł się ojciec przyjaciela Sherlocka. Starszego już mężczyznę odwiedził pewnego dnia zniszczony życiem marynarz i ewidentnie go czymś szantażował, po czym wyjechał do ich wspólnego znajomego. Gdy senior otrzymał tajemniczy list, umarł ze strachu, a w pożegnalnym liście wyjaśnia synowi tajemnicę sprzed lat. Sherlock dzieli się z Watsonem swoimi obserwacjami na temat przeszłości gospodarza - tatuaż, ręce, ciężka laska.
W Przypadku szalonego profesora ponad 60-letni profesor zakochuje się z wzajemnością w młodej dziewczynie, czego jednak nie popiera syn amanta, bo panna jest “zbyt gwałtowna i bezpośrednia” (sic!). Profesor wyjeżdża do Pragi, skąd wraca zmieniony - bardziej gwałtowny, czasem chodzący na czterech kończynach i nagle znienawidzony przez własnego psa. Sherlock dodaje dwa do dwóch i znajduje tajemniczy lek odmładzający, który spowodował przemianę.
Młody nauczyciel ginie na plaży, jego plecy są poznaczone krwawymi szramami. Podejrzany jest jego konkurent do ręki pięknej panny oraz rodzina panny, zirytowania przedłużającym się brakiem oświadczyn. Gdy kolejny nauczyciel po wizycie w zatoczce doznaje takich samych obrażeń i powtarza słowa ”Lwia Grzywa”, Sherlock już wie, co spowodowało śmierć.
Tytułowy Klejnot Mazarina został skradziony Koronie Angielskiej, Sherlock wie, kim jest złodziej, ale nie ma dowodów, więc za pomocą przebieranek zwabia przestępców do swojego gabinetu, daje im ultimatum - więzienie albo zwrot kamienia i pozwala im się bezpiecznie naradzić. Sam oddala do sypialni, gdzie gra na skrzypcach. Tyle że muzyka pochodzi z adaptera, a Holmes sprytnie udaje własną woskową figurę, więc wszystko słyszy.
Praktyka doktora Trevelyana została dofinansowana przez tajemniczego mężczyznę, który został jego Stałym pacjentem. Po odwiedzinach dziwnego duetu - rosyjskiego hrabiego i jego syna, siłacza - pacjent popełnia samobójstwo, ale Sherlock w to nie wierzy i z dowodów dedukuje, że pacjent został zamordowany, a potem okazuje się, że był przestępcą.
Emerytowany kapitan zwany Czarnym Piotrem zostaje zamordowany - ktoś przybił go harpunem do ściany jego męskiej szopy (patrz: mancave). Podejrzany jest młodzieniec, którego ojciec prawdopodobnie został okradziony przez kapitana, ale czujny detektyw odkrywa, że inicjały na kapciuchu z tytoniem pasują nie tylko do zamordowanego.
Traktat Morski został skradziony z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie przepisywał go zaufany siostrzeniec jednego z ministrów. Trochę tajemnica zamkniętego pokoju, trochę trust no-one.
Tajemnicza lokatorka ma straszliwie pokaleczoną twarz i przed nadchodzącą śmiercią wyznaje Sherlockowi swoją tajemnicę: pracowała z mężem w cyrku, mąż zginął w wyniku ataku lwa, a ona została z uszkodzeniami. Okazuje się, że był jeszcze trzeci świadek tego dramatu. Sherlock jest orędownikiem myśli, że pokora w cierpieniu najważniejszą wartością.
Inne z tego autora.
#72/#10
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 17, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, opowiadania, panowie
- Skomentuj
Przeczytałam “Ulissesa”, możecie mnie dotknąć.
Czy było warto? TL;DR: nie. Honorowo przyznaję nieprzechodni tytuł Najgorszej Książki Dekady.
Książka zasadniczo nie ma fabuły. O poranku 16 czerwca 1904 roku, dwóch Dublińczyków - Leopold Bloom (Odyseusz) i Stefan Dedalus (Telemach) - rozpoczynają swój dzień, ich trasy się kilkakrotnie przetną. Bloom, akwizytor pochodzenia żydowskiego, prywatnie erotoman, idzie po zakupy, robi sobie i żonie śniadanie, robi kupę (nie żartuję), w drodze na pogrzeb znajomego odwiedza kościół i łaźnię, kupuje mydło, zagląda do redakcji, w której publikuje zakupione u niego ogłoszenia, je obiad ze znajomymi, idzie do biblioteki podyskutować o literaturze, snuje się po mieście, załatwiając w międzyczasie nowe ogłoszenia u zleceniodawców, masturbuje się na plaży, patrząc na ładną dziewczynę (nie żartuję ponownie), pije ze studentami medycyny w szpitalu, w teorii odwiedzając rodzącą znajomą (nawet jej nie widzi), dyskutuje przy piwie o polityce, udaje się do burdelu, gdzie wszyscy - w tym Stefan - mają straszliwe schizy, zabiera pijanego Stefana na wytrzeźwienie do baru dla woźniców, a potem do domu, wreszcie idzie spać, a wtedy jego żona Molly (niezbyt wierna Penelopa) snuje monolog o seksie, zirytowana na męża, który podpity chce ją całować po tyłku i miło wspominająca Jurnego Boylana, z którym uprawiała pozamałżeński seks wcześniej tego dnia. Dedalus junior, student i nauczyciel, idzie do szkoły, w której pracuje, ale rezygnuje, kręci się po plaży, dyskutuje o literaturze, snuje się po mieście, wkurzając na ojca, który nie łoży na matkę i inne dzieci, żeby w finale spotkać się z Bloomem na popijawie w szpitalu i afterku w burdelu, wreszcie wraca do wieży w Martello, gdzie sypia.
Ale to nie szczątkowa fabuła stanowi o tym, że to dramatycznie zła pozycja. Naczytałam się o geniuszu kompozycji, co to naśladował strukturą Odyseję, dzieląc opowieść na 18 części; problem w tym, że nie. Książka ma trzy losowe “rozdziały”, o tym, że przeszło się z jednej części do drugiej świadczy zmiana stylu, nie ma, że łatwo. Zorientowałam się w tym dopiero czytając jednocześnie wspomniany już niegdyś Przewodnik po Dublinie, bo autor ma czytelnika głęboko gdzieś. Nie musicie mnie przekonywać, że jest to świetna pozycja dla językoznawców czy historyków sztuki, wierzę, natomiast nie umiem wyjaśnić, skąd wysoka pozycja tej książki w rankingach (naprawdę ciekawa jestem, ilu z polecających przeczytało “U” w całości). Żeby jako przykładowy czytelnik z ulicy mieć jakąkolwiek przyjemność z czytania, należy: znać biegle XIX-wieczną historię Irlandii, żeby wyłapać odwołania do postaci historycznych, rozumieć liczne obce języki - włoski, hiszpański, łacinę, francuski, bo w treści jest mnóstwo nieprzetłumaczonych wtrętów czy wreszcie odczuwać radość z czytania kilkustronicowych wyliczeń absurdalnych rzeczy czy dygresji bez związku z treścią książki. Mnie przede wszystkim absolutnie odrzucił sam język, zawikłany, kryptyczny (patrz tłumaczenie), czasem ze skrótami. Doceniam umiejętność autora w kwestii zmiany formy, ale przeskakiwanie między monologiem wewnętrznym, sztuką teatralną, nagłówkami gazet, strumieniem świadomości itp. niewiele wnosi, a męczy. Jeśli książka wymaga do zrozumienia opracowań literaturoznawców, przewodnika, opisów, to nie jest to książka do czytania.
Samo czytanie zajęło mi ponad pół roku, ponad 900 stron z posłowiami. Założyłam na wejściu, że dam radę 10 stron dziennie, chociażby najgorszej prozy i udawało mi się przez pierwsze dwa miesiące. Potem, im dalej w las, tym gorzej. Czasem wytrzymałam 5 stron, czasem nie zaglądałam przez dwa tygodnie, a ostatni rozdział czytałam dwa miesiące. I serio, jeśli przebijanie się przez książkę to krew, pot i łzy, to jest to kiepska książka, a nie coś elitarnego, wymagającego lat przygotować, żeby odpowiednio docenić. Były kawałki strawniejsze i nawet ocierające się o interesujące, np. scenki z dublińskich ulic, gdzie znane postaci szły zajęte swoimi sprawami, były kawałki straszliwe, np. delirka w burdelu. Wiecie, ile bym w tym czasie przyjemniejszych książek przeczytała?!
Na tłumaczenie Słomczyńskiego spuszczę zasłonę milczenia, bo kwiatków - nawet bez śledzenia oryginału - znalazłam wiele. "Zamknąłem całą sprawę w łupinie orzecha" to nie jest dobrze przełożona fraza, podobnie jak “- (...) Czy żyje? - I wierzga.”. Można się czepiać, czy takie kiksy mają wpływ na całokształt - nie wiem, ale czytało się na tyle paskudnie - zdania czasem nie miały sensu, były skrótowcami lub zwyczajnie toporne i niegramatyczne - że albo tłumacz zrobił dobrą robotę, tłumacząc kiepskie zdania, albo dołożył kolejną zaciemniającą warstwę do i tak zagmatwanej książki.
#50-51
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 21, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
W ciągu doby od rutynowej operacji umiera niespodziewanie dyrektor Maliszewski, z zawodu dyrektor. Zygmunt Niekwasz, chirurg z doskonałą praktyką, zostaje w kuluarach posądzony przez dyrektora szpitala o błąd w sztuce, ale oficjalnie nie ma nagany ani śledztwa. Mimo szykan zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, mimo że prokurator odmawia. Szybko dochodzi do wniosku, że ktoś musiał podać rekonwalescentowi szklankę wody, co spowodowało ruchy jelit i krwotok. Problem w tym, że pielęgniarka, która pilnowała chorego, uległa tajemniczemu wypadkowi i zmarła. Niekwasz trafia do majora Kaczanowskiego[2], który mimo braku dowodów, decyduje się współpracować - chirurg nieoficjalnie prowadzi śledztwo w szpitalu, a major w kręgach przedsiębiorstwa, w którym pracował denat. Dochodzenie komplikuje człowiek z brodą, a wyjaśnia się dzięki obowiązkowo pięknym kobietom - wywiadowczyni Basi, dwóm ślicznym pielęgniarkom (na jedną zasadza się Kaczanowski) i stalkowanej przez donżuana Maliszewskiego mężatce - oraz ekskluzywnemu futerałowi z czerwonego safianu[1].
Się całuje: panie w rękę, obowiązkowo. Również milicja.
Się pali: “giewonty” (również personel medyczny), “zefiry”,
Się wspomina: historię z “Tajemnicy starego kościółka”.
Się pije: kawę i winiak, wermut z kostką lodu
Się je: lody w kawiarni, również podczas przesłuchania.
Się załatwia: najmodniejszą kremplinę z Francji
Się używa: najnowszych zdobyczy techniki - magnetofonów kasetowych.
Się (nie) jeździ: brudnym samochodem. Ale można od biedy pojechać nad rzekę i umyć w rzece.
Się łowi: na groch, na rosówkę albo na żywca.
Się narzeka: na kumoterstwo, nawet w milicji.
Się wyjaśnia: odpowiedzialność lekarską i milicyjną:
— Sądzę, że my, milicjanci, także nie jesteśmy lepsi od lekarzy. Ile razy ktoś z nas nie chce uznać własnego błędu i upiera się przy fałszywej koncepcji prowadzenia dochodzenia? Często dlatego, że fałszywa ambicja nie pozwala przyznać się do niedopatrzeń lub zaniedbań.
— Bo my również — odpowiedział pułkownik — mamy wielką władzę nad ludźmi. Wprawdzie nie nad ich
życiem, ale mamy w rękach ich wolność. Na szczęście, ludzie są tylko ludźmi, istnieje u nas bardzo surowa kontrola merytoryczna każdego naszego kroku. I to kontrola aż trzech niezależnych od siebie ogniw. Bezpośrednich zwierzchników z naszego aparatu. Prokuratora który z racji piastowanego urzędu nie tylko poluje na głowę podejrzanego, jak to się laikom wydaje, ale także czuwa, aby niewinnemu nie stała się krzywda. Wreszcie jest jeszcze i sąd, ostatecznie wszystko wyważający. Lekarze tej kontroli merytorycznej właśnie nie mają. Błąd sztuki lekarskiej jest trudniejszy do zauważenia i skorygowania, niż błąd dochodzenia milicyjnego. Stąd przekonanie lekarzy o ich nieomylności i żądanie nie wtrącania się do ich spraw. Nawet prokuratora i sądu.
Się (nie) buduje: hoteli i szpitali, chyba że ze wsparciem Szwedów.
Się jest koneserem: kobiecego piękna - ogólnie znane i akceptowane męskie hobby. Lekarz w szpitalu wybiera tylko ładne pielęgniarki, z prawa pierwszej nocy się kpinkuje, że się panom na stanowiskach należy, podrywanie mężatek nie jest tematem drażliwym, najwyżej zdradzany mąż obije twarz żonie lub fatygantowi. Oraz oczywiście wszyscy mają coś do powiedzenia na temat kobiecych gabarytów:
– To ładna babka, nosi się na rudo, chociaż niepotrzebnie każe sobie tapirować włosy. To już dawno wyszło z mody. Może robi to dlatego, że jak na swoją wagę jest ciut przymała. W ten sposób dodaje sobie z pięć centymetrów wzrostu — funkcjonariuszka milicji nie byłaby kobietą, gdyby nie zajęła się przede wszystkim takimi detalami osoby inwigilowanej.
— Jest tęga?
— To może za mocno powiedziane. Chuda nie jest. Nazwałabym ją pulchną. Moim zdaniem powinna schudnąć ze trzy kilogramy.
(...)
Przyglądał się idącej przed nim kobiecie. Noga w porządku. Może zbyt krótka, co u Polek często się zdarza. Figura niezgorsza, ale rzeczywiście przydałoby się zrzucić nie trzy a cztery kilogramy.
Się nosi: Tradycyjnym zwyczajem panującym w Polsce mężczyźni mieli w rękach teczki. Przeważnie puste. Ale urzędnik bez teczki to jak koń bez ogona.
[1] Konia z rzędem, kto bez sprawdzania wie, co to safian.
[2] Major Kaczanowski oczywiście jest najprzystojniejszy, nie dziwne, że ma powodzenie u płci przeciwnej.
Na powitanie chirurga podniósł się zza biurka wysoki, szczupły mężczyzna w jasnym ubraniu. Ciemne, lekko siwiejące na skroniach włosy miał gładko zaczesane do tyłu. Twarz pociągła, mocno opalona. Nos był zbyt duży. Gdyby ten nos był innego kształtu, Kaczanowski mógłby zrobić karierę nie w milicji, lecz jako amant filmowy. Oczywiście przed dwudziestu laty, kiedy jeszcze nie dociągał trzydziestki. Oczy jasno niebieskie o zimnym, czujnym spojrzeniu.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#49
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 17, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem
- Komentarzy: 2
Bardzo lubię zaskoczenie przy lekturze. Pierwszym zaskoczeniem było znalezienie tej książki na półce hacjendy u Siwej, bo wiem, że miałam ebooka, ale nie mogłam znaleźć. Nic to, że w lengłidżu. Po drugie, zupełnie się nie spodziewałam, o czym jest ta książka i jak bardzo jest adekwatna akurat w tym momencie mojego życia.
Christopher często wychodzi nocą, bo wtedy jest cicho. Ta noc jest inna niż pozostałe, bo znajduje na trawniku martwego psa sąsiadki, ktoś go przebił widłami. Kiedy podjeżdża policja, spanikowany nastolatek broni się, uderza policjanta, więc ląduje w celi, co nie zniechęca go do planowania śledztwa, żeby wykryć mordercę. Odbiera go ojciec i prosi, żeby jednak tego nie robił, ale niechcący pozostawia synowi wystarczający margines, żeby jednak kontynuować dochodzenie. Bo Christofer, który jest w spektrum autyzmu, nie kłamie, ale umie znajdować szczeliny w obietnicach, pozwalające mu na uzyskanie tego, czego chce. A chce dostać najlepszą ocenę z egzaminu z matematyki oraz wykryć mordercę zwierzęcia. A przy okazji też zrozumieć, czemu jego zdrowa matka miała udar i umarła jakiś czas wcześniej.
Mimo że świetnie się książkę czyta, jest to trudne doświadczenie wglądu w działanie umysłu osoby w spektrum, wprawdzie niesamowicie inteligentnej, logicznej i uporządkowanej, ale jednocześnie słabo funkcjonującej społecznie, nie umiejącej reagować na zmiany, niuanse, brak rutyny, hałas, mowę ciała czy nieprecyzyjny język, a zwłaszcza metafory. Jako że mam kontakt z taką osobą (z zachowaniem proporcji) na co dzień, bardziej mnie ta historia przeraża niż bawi. Rozumiem wszystko, co dzieje się w głowie Christophera, jego rozumowanie, przymus logiczności, nieumiejętność niuansowania, ale jednocześnie doskonale rozumiem rozpadający się związek jego rodziców, trudne decyzje ojca, codzienną walkę o to, żeby nawiązać z synem współpracę, pozwalającą na codzienne życie bez konfliktów, ataków histerii czy agresji.
#46
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 8, 2024
Link permanentny -
Tagi:
beletrystyka, panowie, 2024 -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Marcin, wybitny dziennikarz śledczy z Poznania, przeflancowany do Warszawy[1], mieszka z piękną modelką Dżesi (pisownia oryginału), ale ich światy się nie spinają poza sypialnią. Pracuje ze swoją koleżanką Kamilą, równie piękną, ale nienachalną, a dodatkowo nadającą na tych samych falach. Trafiają na sprawę domu spokojnej starości, w którym dziwnym trafem pensjonariusze przepisują notarialnie majątki na kościelną wspólnotę i odchodzą we śnie, wcześniej życząc sobie kremacji. Razem ze znajomą emerytowaną funkcjonariuszką milicji, zwaną babcią Matyldą, rozpykują sprawę - a konkretnie babcia wchodzi na wabia i tylko dzięki sprytowi unika pavulonu - ale szef przedsięwzięcia znika. Kilka miesięcy później trafiają na kościelną fundację, która na tytułowym Niebiańskim Osiedlu proponuje ludziom starszym luksusowe domki z ogródkiem na dożywocie w zamian za donacje lub przepisanie mieszkania. Tu również dzieją się podejrzane rzeczy typu rozszerzone samobójstwa czy zabójstwa. Oczywiście do gry wchodzi niezawodna babcia, jej przyszywany wnuczek Franek, policjant z Piły i jego dziewczyna Jowita, również policjantka.
Problem w tym, że mimo rokującej fabuły to półprodukt. Bohaterowie są tak sztampowi, jak tylko można. Modelka Dżesi jest piękna, ale powierzchowna, pojawia się dosłownie raz, żeby zabrać Marcina na seksy, Kamila jest diabelnie inteligentna, sarkastyczna i zawsze ma rozwiązanie w każdej sytuacji, babcia Matylda mimo 70-tki na karku rozwala przestępców jak muchy, popijając dobre alkohole i paląc, dodatkowo dzieląc się tzw. tłem społecznym, czyli jadąc po PISie i TVP Info. Źli są oczywiście brzydcy i głupi. Do tego rozwiązania akcji są nadludzkim wysiłkiem, wszyscy spotykają się cudem w odpowiednich miejscach, dostarczają wygodnie informacji niekoniecznie legalnymi kanałami, brakuje jakiejkolwiek finezji, intrygę przejrzałam już po kilkunastu stronach. Najgorsze jednak jest to, że główny bohater w ogóle nie przejawia żadnych umiejętności śledczych, nie łączy faktów, polega na partnerce, a jego przemyślenia dotyczą głównie własnego szczęścia w życiu i walorów pań. Jest kilka drobnych scen, które są w starym stylu “Milicjantów z Poznania”, ale to nie ratuje całości.
[1] I tu wchodzi mój mąż i pyta, czy to szydera z Kąckiego.
Inne tego autora.
#41
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 20, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panowie
- Skomentuj