Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Jak inne książki tego autora, w trakcie akcji pojawiają się konie wyścigowe. Tu Alan York, dżokej-hobbysta, bo z zawodu jest synem bogatego przemysłowca zza mórz, jest podczas wyścigów świadkiem wypadku, w którym ginie jego przyjaciel. Ponieważ wypadek ewidentnie został sprokurowany, a policja mu nie do końca wierzy, zaczyna własne śledztwo, które prowadzi go przez mafię taksówkową, wymuszenia aż do ustawianych gonitw. Ginie jeszcze jedna osoba, po czym ktoś zaczyna nastawać na życie samego Alana, a tajemniczy szef gangu zdaje się wiedzieć o nim za dużo. A, oczywiście w grę wchodzi rywalizacja o względy pięknej Kate, córki zubożałego ziemianina o typowo brytyjskim hobby - kolekcjonowaniem kolonialnych pamiątek[1].
To nie jest zły kryminał, ale strasznie przewidywalny. Naczelny złol jest dość oczywisty, a odkrycie, kim był jego pomagier, zostało zatajone przed czytelnikiem za pomocą zabiegu “uderzyli mnie w głowę i zapomniałem, co wiedziałem”. Z zabawnych szczegółów: dżokeje wyjmują sztuczne zęby przed wyścigiem, żeby ich nie połknąć przy upadku. W trakcie akcji autor wspomina o kuchni brytyjskiej, która raczej nie zachęca: zupa pomidorowa, smażony dorsz na parę sposobów, kiełbaski w cieście albo stek i pasztet z podrobów, a dalej pudding z łoju i krem mleczny; na deser ser i biskwity.
[1]
Po lunchu wuj George zaprosił mnie do gabinetu, żebym obejrzał jego, jak się wyraził, “trofea”. Była to kolekcja przedmiotów należących do różnych prymitywnych i barbarzyńskich plemion i, o ile mogłem to ocenić, przyniosłaby zaszczyt każdemu małemu muzeum. (...) Na półkach oszklonych gablotek zajmujących trzy ściany pokoju leżały rządkami okazy broni i biżuterii, garnki i przedmioty rytualne. Między innymi były tam eksponaty z Afryki Środkowej i Wysp Polinezyjskich, z Norwegii epoki wikingów i Maorysów na Nowej Zelandii.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#16