Więcej o
beletrystyka
Witold Gombrowicz po inauguracyjnym rejsie na transatlantyku Chrobry dobija do Buenos Aires, gdzie zastaje go wybuch drugiej wojny światowej. Ze względu na problem z powrotem bezpośrednio do Polski, żeby za broń chwycić, decyduje się na pozostanie w Argentynie. Krąży między zaprzyjaźnionymi a osiadłymi na obczyźnie rodakami (którzy boją się cokolwiek doradzić, bo może to zagrozić ich pozycji towarzyskiej), poselstwem (gdzie na zmianę Gombrowicz jest odsyłany do innego kraju lub lansowany jako obiecujący pisarz), spółką handlową trzech wspólników (którzy się nad nim nieustająco kłócą) oraz hacjendą lokalnego bogacza-homoseksualisty Gonzala (który usiłuje za pomocą Witolda zaciągnąć do łóżka młodego i atrakcyjnego Ignacego, syna Tomasza). Witold: uczestniczy w bankiecie, chodzi z Gonzalem (opowiadającym o ciężkim ale i upojnym życiu homoseksualisty), organizuje pojedynek, zostaje wciągnięty w sado-masochistyczny związek Ludzi z Ostrogami, obserwuje kulig (bez śniegu) oraz o mało co nie jest świadkiem uzasadnionego morderstwa ojca przez syna lub syna przez ojca. WTEM książka się kończy i następują przedmowy, posłowia i krytyczne dodatki dla tych, co nie zrozumieli.
Czyli dla mnie. Jestem czytelnikiem a) niewyrobionym, b) niezbyt wytrawnym, co sam autor sugeruje w jednej z licznych przedmów/posłowi. No nie jestem w stanie wyłuskać treści obudowanej niestrawną dla mnie warstwą formalną. Doskonale rozumiem większość warstw ponadfabularnych (a to że zjadliwa satyra na sarmatyzm u progu drugiej wojny światowej, a to że konflikt pokoleń, a to że konieczność współczesnego zredefiniowania patriotyzmu, a to że chęć zaszokowania wątkami homoseksualnymi czy nawet cel stylizacji językowej), ale w dalszym ciągu jest to okropna, przestarzała rzecz, mogąca podniecić czytelniczo chyba tylko teoretyków literatury. Odkrywcza zapewne w latach 50., teraz boleśnie męczy (przy słuchaniu, bo w życiu bym jej nie przeczytała).
#26/#6
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 16, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, panowie, beletrystyka
- Skomentuj
50-letni dziennikarz, zajmujący się technologiami, zostaje zwolniony z prestiżowego czasopisma (upadek prasy papierowej). Kiedy po dłuższym okresie posuchy (a rzecz się dzieje w USA, gdzie bez ubezpieczenia medycznego sponsorowanego przez pracodawcę żyjesz na krawędzi, zwłaszcza z rodziną) dostaje pracę w start-upie Hubspot, jednej z bardziej obiecujących firm na rynku, odczuwa ogromną radość. Opcje na akcje (po wejściu na giełdę), młody dynamiczny zespół, życiowa okazja, przygoda, świetna praca, misja, a do tego ściana cukierków w kuchni i imprezy w "kampusie". I rzeczywiście, Dan czuje się jak w kampusie, tyle że ma ponad 50 lat, a nie 20+, jak jego otoczenie, nie rozumie przedszkolnego obrażania się współpracowników czy wysyłania e-maili z gratulacjami z powodu wykonania najdrobniejszej czynności (zupełnie nie jest team playerem!), jego praca okazuje się być absolutnie miałka i zbywalna, darmowe piwo nie rekompensuje mu godzin zmarnowanych na spotkaniach, w których zupełnie na poważnie uczestniczy m.in. pluszowy miś, zaś nazywanie faktu zwolnienia kogoś "zakończeniem szkoły" jest dla niego przerażająco cyniczne. W oczekiwaniu na opcje (i planowane kokosy) próbuje podejść do tematu jak do obserwacji antropologicznej, ale przeszkadza mu w tym psychopatyczny zwierzchnik, którego chwilę wcześniej uważał za przyjaciela i ponura obserwacja, że w związku z brakiem zysków, może nie doczekać zmonetyzowania opcji.
Najbardziej absurdalne w tej historii jest to, że rzecz nie jest fikcją. Po zakończeniu kariery w Hubspocie, zwierzchnik Dana próbował książkę od niego wykraść, ponieważ obawiał się (słusznie), że nie będzie ona pochlebna. Kilka wątków, opisanych w książce, pojawiło się w serialu Sillicon Valley, gdzie Lyons był współscenarzystą. O wydarzeniach, jakie miały miejsce po wydaniu książki, można poczytać w artykułach podlinkowanych jako źródła w artykule w wikipedii (30-34).
Czy śmiałam się podczas czytania? Niespecjalnie, ale mam w zanadrzu setkę podobnych anegdotek, które po latach już bywają dla mnie zabawne. Czy kiedyś sama napiszę książkę o życiu w korporacji? Ależ oczywiście.
Inne tego autora:
#24
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 5, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Historia skomplikowanego związku między utalentowanym scenarzystą a tancerką rewiową, osadzona w Ameryce lat 50. Ben, nieco socjopatyczny 20-latek, opuszcza rodzinny Pittsburgh z zapasem skradzionych cygar doskonałej jakości, żeby zrobić karierę w Nowym Jorku. Poznaje ekscentrycznego Dona, który zajmuje się grzaniem łóżka stewardesom, rozpoczyna pracę w agencji reklamowej, po czym zostaje powołany do wojska, bo wojna z Koreą. Ginnie, 16-latka z dziwnej rodziny (ojciec - zamknięty w sobie malarz, matka - opuszcza rodzinę, żeby zacząć żyć, siostra - nimfomanka), ucieka z domu po pogrzebie ojca, mając ze sobą trochę gotówki i portret matki. Trafia do Nowego Jorku, przez chwilę współzarządza restauracją, ale kiedy odkrywa, że umie tańczyć, zostaje tancerką. Do mieszkania Dona trafia przypadkiem po pożarze w wynajmowanym przez nią mieszkaniu i zakochuje się w Benie, a w zasadzie w jego listach, które ten wysyła z wojska do swojego przyjaciela.
Zdecydowanie książki nie należy oceniać po ohydnej okładce[1]. Wprawdzie nie udaje niczego więcej niż romansu (i to bogato zaprawionego opisami erotycznymi), ale jest napisana świetnym językiem. Ben jest sarkastyczny i ironiczny, co nie przydaje mu się specjalnie ani w pracy, ani w wojsku[2], za to - i owszem - przy pisaniu scenariuszy. Ginnie ma doskonały zmysł obserwacji i potrafi nawet z kiepskich sytuacji wyjść dzięki ciętemu językowi. Dwutorowa narracja przysłania nieco płaską fabułę, w połowie książki już wiadomo, że czym spowodowane są przeszkody na drodze kochanków (avrgehqab fvę qbzlśyvć, żr qbwemnłn xbpunaxn Oran, Znttvr, gb zngxn Tvaavr), ale dzięki świetnym dialogom to nie przeszkadza.
[1] Projekt graficzny Andrzej Kuryłowicz (założyciel wydawnictwa); przyczynek do dyskusji o tym, że lepiej dać robotę fachowcom, a samemu skupić się na prowadzeniu firmy.
[2] Mam specjalnie miejsce w serduszku dla książek militarnych od kiedy przełamałam się i po kilku podejściach przeszłam przez "Paragraf 22". Opisy koszar, psychopatycznego sierżanta czy idiotyzmu służby wojskowej jako takiej plasują tę książkę wysoko w rankingu; dobrym przybliżeniem jest M.A.S.H.
#23
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 1, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Historia, która prowadzi do Bolechowa, miasteczka podzielonym na część z pałacem (tę "lepszą") i z PGR-em (tę "gorszą"), rozpoczyna się w czasie II wojny, kiedy to ostatni hrabia z Bolechowa decyduje się uratować przed wojskami w czarnym mundurach swoje zbiory. Z pomocą syna ogrodnika, Stefana, i kilku wiernych pracowników, zamurowuje dzieła sztuki w pałacowej oranżerii; nie budzi to zachwytu najeźdzców. Zbiory przeżywają wojnę, a Stefan - oddając je nowemu polskiemu państwu - uzyskuje dla siebie posadę kustosza, ma też nadzieję, że jego córka - Łucja - będzie kontynuowała jego pracę. W życie Bolechowa wplata się drugi wątek - wypuszczony z ciężkiego więzienia Kamieniarz, milkliwy i ciężko doświadczony fachowiec, osiedla się opodal pałacu, zakłada rodzinę, ale jest obok wszystkiego, nie budząc zaufania u nikogo. Nieślubny syn Łucji, Robert - zgodnie z rodzinnym etosem - raczej unika okolic warsztatu, ale jest zafascynowany starszą córką Kamieniarza, Urszulą.
Na tej podbudowie rozwija się talent malarski Roberta, który opuszczając dziadka i matkę, rozpoczyna szybką karierę w transformujących latach 90. XX wieku. Odkryty w Poznaniu, po wymiernym sukcesie finansowym, wraca jednak przy każdej okazji do Bolechowa, bo to właśnie obrazy z rodzinnego miasteczka przynoszą mu sławę. Fascynacja Urszulą nie znika, maluje ją potajemnie (a z niedopowiedzeń wychodzi, że nie tylko maluje), również w tajemnicy przed pozostawioną w Poznaniu narzeczoną. Obserwuje upadek post-pereelowski na dwóch frontach: nieudaną transformację opartej na PGR-ze wsi i rozkład przemysłu, który kwitnące tereny Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego oddaje w ręce deweloperów, wyrzucających z nich robotników, artystów i skłoterów. Od zmian bardziej interesuje jednak Roberta tajemnica jego matki, która odmawia wyjaśnienia, kim był jego ojciec.
W głębi duszy oczekiwałam jakiejś kontynuacji Skorunia, skoro tak świetnie autorowi wyszedł. A tu nie - niespodzianka. Na najbardziej ogólnym poziomie to kolejna książka o dorastaniu, ale też o dialogu (a konkretnie nieumiejętności przekazywanej z pokolenia na pokolenie).
Narracja w powieści jest dość trudna, bo ma wielu narratorów - Łucję, Roberta i unoszącego się, niewidocznego świadka wydarzeń, w których narracji nie miał kto przeprowadzić. Nie jest też łatwy język, ale jakże ładny - zdania się smakuje, czyta kilkakrotnie nie tyle dla złapania sensu, ale dla ucieszenia się jakością słów. Fabuła jest luźno wokół tych słów opleciona, czasem coś umyka, czasem coś potraktowane jest zbyt zdawkowo (motyw ucieczki Roberta i schizoidalnej jazdy po pustyniach USA niespecjalnie do mnie przemówił). Dla mnie cenny jest Poznań Roberta, oglądany z perspektywy malarza; od ponad roku planuję rajd po opuszczonych budynkach ZNTK, może w tym roku się uda?
Inne tego autora tutaj.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 30, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
W życiu trzech kobiet pojawiają się punkty zwrotne: Tess dowiaduje się, że jej mąż i kuzynka/najlepsza przyjaciółka odkryli łączące ich głębokie uczucie i to ona ma podjąć decyzję, co dalej, bo zakochane gołąbki nie są w stanie bez siebie żyć; Cecilia, szczęśliwa żona i matka trzech córek, odkrywa list napisany ręką swojego ukochanego męża, zatytułowany "Otworzyć po mojej śmierci"; Rachel, o pokolenie starsza, 23 lata wcześniej doświadczyła śmierci córki (morderca do dziś nieznany), z czym boryka się do dziś i nie jest jej łatwiej, gdy dowiaduje się, że syn z synową planują wyemigrować z Australii do USA, zabierając jej jedynego wnuka. Tess reaguje błyskawicznie, uciekając z 6-letnim synem do matki (mieszkającej w tej samej miejscowości co Rachel i Cecilia), a Cecilia się waha, ale na skutek drobnych zdarzeń decyduje się otworzyć list, co - jak się łatwo po tytule domyślić - zmienia całkowicie jej życie. Rachel, odkrywając na starej kasecie wideo nagranie, rozpoczyna po raz kolejny podejście do ukarania chłopaka, który jej zdaniem był winny.
Tak jak w poprzedniej książce autorki, jest to przemieszanie zgrabnych obserwacji socjologicznych rodziców (ze sporym akcentem na tzw. overachieving mothers, tylko wtedy szczęśliwe, jak dom posprzątany, kariera zawodowa w górę, dzieci najlepsze, a mąż jak w starym dowcipie) z opowieścią o poczuciu winy i zemście. Jest też o książka z tezą, co potwierdza (jak w poprzedniej) zestaw pytań na ostatnich stronach, mający chyba skupić czytelnika na refleksji nad tym, co przeczytał. Przeszkadzał mi nieco wszechwiedzący narrator, bez oporów eksplorujący wszystkie zaułki "co by było gdyby", pokazujący, że wystarczyło małe pchnięcie w którąkolwiek stronę, żeby do nieszczęścia nie doszło. Mimo pewnego dydaktyzmu, czyta się gładko, nawet jeśli uśmiech w którejś z kolejnych scen potrafi nagle zamarznąć.
#20
Inne tej autorki tutaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, australia, beletrystyka, panie
- Skomentuj
No dobrze, przemyślałam swój stosunek do Pachnidła jako najgorszej książki 2018, albowiem - oględnie powiem - Proces bynajmniej też mnie nie zachwycił.
Józef K. WTEM zostaje aresztowany - ot, do pensjonatu, w którym mieszka, wchodzą smutni panowie, informują go o fakcie aresztowania, zjadają mu śniadanie, po czym Józef idzie do pracy, jak co dzień. Nie wiadomo jaki jest powód ani konsekwencja tego faktu - w bliżej nieokreślonej przyszłości ma się odbyć proces, czasem bywa wzywany do sądu, plotka się rozchodzi po mieście oraz wuj z prowincji się strasznie ciska, bo hańba dla rodziny. Działania Józefa przypominają grę RPG, prowadzoną przez schizofrenicznego mistrza gry - chodzi w losowe miejsca, tu zmolestuje współlokatorkę, tam w sądzie obrazi urzędnika, innym razem dostanie napadu duszności, wuj prowadzi go do chorego adwokata, który wprawdzie niewiele robi, ale ma uroczą pielęgniarkę, która z kolei molestuje Józefa (ku jego niechęci, mimo że panna młoda i ładna; w ogóle to jakiś fetysz autora, takie przypadkowe rzucanie się ledwo poznanych ludzi na siebie - na Józefa ostrzy sobie też zęby dwukrotnie spotkana żona woźnego sądowego), w kościele, po którym ma oprowadzić żądnego zwiedzania kontrahenta z banku, wdaje się w mistyczną pogawędkę z księdzem (kapelanem więziennym), świat prawa wyjaśnia mu malarz-domokrążca oraz były kupiec na krawędzi załamania nerwowego. Czy wspominałam, że działania Józefa nie mają konsekwencji? Mija rok, pojawiają się znowu smutni panowie, wyprowadzają Józefa na pole pod miastem, rozbierają i zabijają. Koniec. Wspominałam, że nigdzie nie pada najmniejsze wyjaśnienie, czego dotyczy proces?
I dialogi. Bardzo niedobre. Większość ludzi, z którymi Józef rozmawia, brzmią jakby mieli nieustające zatwardzenie. Czasem cedzą półsłówka, czasem do przypadkowo napotkanej osoby wygłaszają monolog na kilkanaście stron. Sam Józef jest antypatycznym bucem, postrzegającym większość swojego otoczenia jako ludzi poślednich, niższej klasy niż on, skupionym tylko na tym, że zrobić dobre wrażenie na zwierzchnikach w pracy i klientach. Finał jest ulgą, również dla czytelnika.
(I tak, czytałam kilka opracowań, w których FK wielkim autorem jest, ale książka się nie broni).
#16/#4
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 6, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2