Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o beletrystyka

John Green - Gwiazd naszych wina

[Nie pisałam, bo byłam na wakacjach, ale czytałam!]

Hazel Grace ma 16 lat i - od kilku lat - nowotwór tarczycy w czwartym stadium. Aktualnie się nie rozrasta dzięki eksperymentalnej terapii, ale stan jej płuc jest na tyle kiepski, że niewskazany jest jakikolwiek wysiłek i oddycha tylko ze wspomaganiem. Na spotkaniu terapeutycznym poznaje Augustusa (Gusa), 17-latka z amputowaną nogą, z nowotworem w fazie remisji. Iskrzy między nimi, ale ona boi się angażować, bo wie, że niebawem (za miesiąc, pół roku albo 2 lata) umrze i zostawi kolejną osobę ze złamanym sercem[1]). Wymieniają się książkami - Gus pokazuje Hazel cykl o super-bohaterze zawadiace, który nadludzkim wysiłkiem, Hazel zaś dzieli się swoją ukochaną książką - "Ciosem udręki" Petera van Houtena; to powieść o Annie, chorej na raka nastolatce, powieść bez zakończenia, urywająca się nagle. Hazel najbardziej w świecie chciałaby się dowiedzieć, jak potoczyły się losy jej bohaterów: czy Anna umarła, co się stało z jej chomikiem, z kim związała się jej matka. Gus wpada na pomysł odszukania autora, nawiązuje więc kontakt z jego asystentką i organizuje wyjazd do Amsterdamu, korzystając ze swojego "rakowego bonusu"[2]. Van Houten okazuje się być nieprzyjemnym alkoholikiem, ignoruje prośby nastolatków o ciąg dalszy, wyjaśniając im, że to fikcja i nic w ich życiu się nie zmieni, że ewentualnie poznają dalsze losy fikcyjnych bohaterów. Rozczarowani spotkaniem, udają się z asystentką pisarza do domu Anny Frank, równie autorki urwanego pamiętnika (ale ze znanym ciągiem dalszym), gdzie Hazel podejmuje decyzję o otwarciu na związek z Gusem; jej życie jednak jest zbyt ulotne, żeby stać z boku i nie angażować w nie żadnych osób. Finał jest po amerykańsku nieco przewrotny i, oczywiście, dość dramatyczny mimo światełka nadziei na końcu.

To nie jest tak, że to jest jakiś nowy temat, raczej wariacja na temat choroby i oswajania lęku przed śmiercią dla pokolenia współczesnych nastolatków (którzy raczej nie sięgną po "Love story" czy "Trędowatą"). Nie jest to poradnik ani tym bardziej łzawa historia o śmierci, raczej próba opisu dojrzewania (zakochanie, pierwszy raz) z chorobą na pierwszym planie, próba zdjęcia z osób chorych na raka piętna ofiary, dla której skończyło się życie. Mnie książka nie bardzo wzruszyła, bo jestem stara i cyniczna, ale doceniam, że powstała. Jest ekranizacja, widzieliście?

[1] To powieść dla nastolatków, ale gdzieś tam w tle przewijają się rodzice - skupieni na chwili, bo może być ostatnią chwilą z dzieckiem, podporządkowani terapii, z momentami załamania ("kiedy leżałam na oddziale intensywnej terapii i wyglądało na to, że umrę, a mama mi powtarzała, że nic nie szkodzi, jeśli się poddam (...) mama wypłakała w pierś taty coś, czego wolałabym nie usłyszeć, i mam nadzieję, że ona nigdy nie dowie się, iż to słyszałam. – Nie będę już mamą.").

[2] Bohaterowie postrzegają siebie ze sporym dystansem, jako Osoby Profesjonalnie Chore, udzielając sobie wzajemnie psychologicznego wsparcia czy wymieniając się informacjami o dostępnych ze względu na chorobę ułatwieniach (np. fundacjach spełniających życzenie).

#64

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 28, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Gunther Grass - Wróżby kumaka

1989. Polka Aleksandra Piątkowska (wdowa) i Niemiec Alexander Reschke (wdowiec) poznali się w listopadzie na jednym z gdańskich targowisk. Jego rodzina była z Gdańska, jej z Lwowa, obie wyrwane przez wojnę i powojenne zmiany ze swoich korzeni. Zakochują się w sobie mądrą, dojrzałą miłością, mimo bagażu życiowego, akceptując łagodnie swoje różnice (ona nałogowo pali, on nie; ona była za długo w PZPR, on był jako młodzieniec w Hitlerjugend; on jest otwarty na inne narody, ona nienawidzi Rosjan i nie szanuje Azjatów, można by długo wymieniać). O ich związku mimochodem opowiada kolega szkolny Reschkego, któremu ten ostatni przesłał mnóstwo notatek i dokumentów, mimochodem, bo głównym celem Alexandra było zachowanie historii wspólnego przedsięwzięcia z Aleksandrą - stworzenia Polsko–Niemiecko–Litewskiego Towarzystwa Cmentarnego, gdzie ludzie odcięci od swoich korzeni będą mogli spocząć na rodzinnej ziemi, nic to, że dopiero po śmierci. Odtwarzana z zapisków Reschkego (a zapewne po części autobiograficznych autora) historia Gdańska w okresie post-socjalistycznej transformacji jest ciekawym para-dokumentem, zwłaszcza z nałożoną na nią opowieścią osobistą o parze wdowców.

Niestety, wszystko psuje wątek Towarzystwa i - w pewnym sensie - ekologii. Egzaltowane wywody się nad tym, że ludzie zasługują na grób w Ziemi Przodków, że to obowiązek żyjących, są jednak mniej odrzucające niż polityka. Pomysł dwojga zakochanych przeradza się w polityczne monstrum: rady nadzorcze, walki o wpływy, audyty finansowe, nieustające kłótnie o to, czy sprowadzanie do Polski (oczywiście za grube marki) ekshumowanych prochów ludzi zmarłych i pochowanych jest świętokradztwem i skokiem na kasę, czy naturalnych rozwojem przedsiębiorstwa; czy budowa pól golfowych i domów spokojnej starości dla “dobrych Niemców” to wypełnienie niszy rynkowej czy jednak rozbieranie po kawałku Polski. Plącze się wątek emigranta z Bengalu, pana Chatterjee, który rozpoczyna intratne przedsięwzięcie transportu rikszowego w Gdańsku, wspieranego przez Reschkego w tajemnicy przed Towarzystwem. Wreszcie - żeby tytułowi stało się zadość - jest o zwłowróżbności kumaka, który (mimo że jego występowania w naturze jest zagrożone przez cywilizację) pojawia się jako zły omen, sygnalizujący smutną pointę - cnen tvavr j cemlcnqxbjlz jlcnqxh cemrq yho mn Arncbyrz cbqpmnf jlznembarw cbqeóżl Nyrxfnaqel, orm mjvąmxh m snohłą . Jakie to było nudne. Doceniam ogromny risercz, ale jeśli jak ja nie interesujecie się (fikcyjną) historią Gdańska, to zdecydowanie warto poszukać innej książki Grassa.

#63/#9

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 17, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, beletrystyka, panowie - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Skomentuj


John Irving - Modlitwa za Owena

Narracja w powieści jest dwutorowa - dorosły John Wheelwright opisuje swoje dzieciństwo w New Hampshire, w którym najważniejszą rzeczą była przyjaźń z Owenem, przeplatając opisy czasem zabawnych, czasem dramatycznych wydarzeń sprzed lat ze współczesnymi epizodami z życia emigranta, który mimo kilkudziesięciu lat spędzonych w Kanadzie, dalej odczuwa potrzebę grzebania w ranie, jaką jest amerykańska polityka. Absurdalnie, to nie John ze swoimi dramatycznymi losami (nieznany ojciec, nagła śmierć matki, strach przed wojną w Wietnamie) jest tak naprawdę bohaterem tej historii, tylko Owen. Inny niż amerykańscy chłopcy z prowincji - drobny, niepozorny, z cienkim, przenikliwym głosem (nigdy nie przeszedł mutacji), a mimo to obdarzony ogromną charyzmą, która sprawiała, że nikt z niego nie kpił i jego słowo było zawsze najważniejsze. Śmierć matki Johna, pięknej i egzotycznej na tle małego miasteczka Tabithy, miała wpływ również na Owena, który ją kochał bardziej od własnej matki. Niedługo potem Owen miał wizję, w której zobaczył szczegóły swojej śmierci i swoje nazwisko na nagrobku. Wbrew wszelkiej logice zaczął podejmować działania, na pierwszy rzut oka destrukcyjne dla niego - zrezygnował z Harvardu, związał swoją karierę ze znienawidzonym wojskiem i za wszelką cenę chciał dostać się do Wietnamu, mimo że jednocześnie chronił od wojska Johna. John jednocześnie próbował ze wszelkich sił uchronić Owena częściowo przed wojskiem, a częściowo przed samym sobą. Do tego wszystkiego Irving dokłada społeczne tło i świetne postaci drugoplanowe ze szczególnym uwzględnieniem rodziny - psotnych kuzynów i niepokorną kuzynkę, babcię - silną matronę, podporę społeczności miasteczka czy wrażliwego ojczyma-pedagoga.

Sarkałam w trakcie lektury, że Irving znowu eksploatuje te same wątki - stary dom, wypchane zwierzę (tym razem nie niedźwiedź czy pies, ale pancernik), nagła śmierć w rodzinie, praca nauczyciela; że z uporem męczy czytelnika amerykańską historią i polityką (Kennedy, Kuba, Nixon, Wietnam, Reagan, nikaraguańscy Contras); że w ogóle po co ja to czytam. Dla ustalenia zainteresowania prozą Irvinga - Świat według Garpa czytałam co najmniej 5 razy (i ładne kilka razy oglądałam film), zaś Hotel New Hampshire - ze dwa; nie wykluczam, że do obydwu jeszcze wrócę. Wtem dostałam w twarz sceną finałową, najważniejszą chwilą w życiu Owena i Johna, po której ten ostatni już tylko wegetuje, a nie żyje prawdziwym życiem. Warto przebrnąć przez kilkaset stron historii Ameryki, warto przejść przez powtarzające się wątki (chociaż Irving doskonale się nimi posługuje, bez klisz i kopiowania), bo tajemnica Owena, niepozornego syna kamieniarza, jest jednym z ciekawszych rozwiązań fabularnych w literaturze.

Inne tego autora tutaj.

#56

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 1, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 2


Gabriel Garcia Marquez - Miłość w czasie zarazy

TL;DR It’s complicated w czasach przed FB.

Gęsto opisana mnóstwem słów fabuła jest prosta - Florentino Ariza, dwudziestoparoletni pomocnik pocztowy, dostarcza telegram ojcu nastoletniej wtedy Ferminy Dazy i się w niej zakochuje. Mimo kontroli ojca, odesłania do rodziny i podobnych utrudnień, młodzi wymieniają korespondencję, aż do momentu, kiedy Fermina Daza[1] stwierdza, że jednak nie czuje nic do Florentina Arizy. Wychodzi za mąż za wpływowego doktora Juvenala Urbino, spędza z nim 50 lat w związku (z różnymi życiowymi zakrętami), a kiedy Juvenal Urbino umiera, okazuje się, że Florentino Daza ją cały czas kochał[3] i tylko czekał na okazję, żeby jej to ponownie wyznać. Autor nie szczędzi oczywiście szerokiego tła społeczno-historycznego: burzliwych czasów wojen XIX i początku XX wieku w Ameryce Południowej, postępu technicznego, zwyczajów towarzyskich czy wreszcie szczegółowych opisów fizjologicznych. Błyskotliwa językowo (zwłaszcza złotouste frazy Ferminy Dazy: “A pieprzyć arcybiskupa!” czy “Oszczać wachlarz, bo wiatr wieje”, albo barwne opisy typu “z wąsami powalanymi wściekłością wymieszaną z przeżutym tytoniem”), z wieloma komicznymi sytuacjami, zwłaszcza małżeńskimi, ze sprytną strukturą klamrową (współczesność - przeszłość - współczesność), czyta się doskonale (choć mozolnie, to nie jest książka na jedno popołudnie), ale…

… jednocześnie jest tu tyle szkodliwych wątków, że ich nagromadzenie irytuje niepomiernie. Kobiety, mimo wielokrotnie podkreślanej zaradności, mądrości życiowej i rozwagi, są ciągle przedmiotami w rękach mężczyzn, ofiarami chuci - służąca, którą jurny Florentino Ariza zwyobracał na schodach, bo akurat miał ochotę, zapłodnił, a że był ludzkim panem, to dał jej mieszkanie albo mężatka, której krotochwilny Florentino Ariza namalował zabawne obrazki na nagim brzuchu, a kiedy to zobaczył prawowity małżonek, poderżnął niewiernej gardło brzytwą (tu trzeba przyznać, że Florentinowi Arizie było smutno wtedy). Ale na to mogę jeszcze od biedy położyć signum temporum, czego już nie mogę zrobić z jedną z bardziej obrzydliwych scen przysposobienia sobie przez Florentina Arizę 12-latki, którą ubodzy krewni przekazali mu pod opiekę. Bogaty wujek kupuje drogie ubrania, prezenty oraz przed dwa lata rozkłada na łóżku w tajnym pokoiku za biurem, co niedziela, ucząc wesołych zabaw, określanych jako “koci koci łapci”, prosząc tylko o dyskrecję przed rodzicami. Też mu jest na końcu jest trochę smutno, gdy 14-yrgavn qmvrjpmlaxn cbcrłavn fnzboówfgjb, ob qbjvnqhwr fvę, żr qboel jhwrx avr xbpunł wrw gnx, wnx Srezvaę Qnmę; trochę smutno, ale raczej dba tylko o to, żeby problem zrzucić na problemy dziewczynki w szkole. Naczelny romantyk opowieści, Florentino Ariza, jest tak naprawdę nachalnym stalkerem, śledzącym swoją wybrankę, wystającym pod jej oknem, szukającym sposobu, żeby zjednać ją sobie i wymóc obietnicę spotkania, a potem miłości. Owszem, jest w pewnym momencie feminizm i girl power, kiedy 70-letnia Fermina Daza stwierdza wreszcie, że serdecznie ma w dup^Wgłębokim poważaniu opinię publiczną i zamierza odzyskać utracone 50 lat miłości, ale patriarchalno-przemocowy smrodek zbyt mocno unosi się tu nad wszystkim.

Pewnie w wieku 17 lat zaczytywałabym się “Miłością” wielokrotnie, do odpadnięcia okładek. Nawet dziś uważam, że zawiera sporo wnikliwych obserwacji miłości naiwnej i romantycznej i takiej dojrzałej, opartej na wieloletnim przebywaniu razem (chociaż zwyczaj wąchania przez Ferminę Dazę każdej części garderoby męża uważam za dość obrzydliwy), studium wdowieństwa ze wszystkimi etapami żałoby czy wreszcie odkrycie, że można żyć na własny rachunek i dla własnej przyjemności. Tyle że teraz już ponownie tej książki do ręki nie wezmę, patrz akapit wyżej.

[1] Trochę mi zajęło, żeby przestać przewracać oczami na manierę autora adresowania wszystkich pełnymi[2] personaliami.

[2] No dobrze, nie pełnymi, wszak to latynosi z kilkoma imionami i tylomaż nazwiskami, ale imieniem i nazwiskiem, zawsze.

[3] Co oczywiście nie przeszkadzało mu chędożyć (prawie) wszystkie poznane panie. Ale ponieważ robił to dyskretnie, to był wierny ukochanej.

#55

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 30, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Monica Ali - Brick Lane

Nazneen, nastolatka z bengalskiej wioski, zostaje przez ojca wydana za mąż za starszego o dwadzieścia lat mężczyznę, żyjącego w Londynie. Mimo że nie zna angielskiego, jedzie do Londynu i w zasadzie zostaje zamknięta w domu, bo to mąż zarabia, a jej nie wypada samej wychodzić. Tęskni za Hasiną, siostrą, która wybrała ucieczkę i wyjście za mąż z miłości, narażając się na rodzinny ostracyzm. Narracja nieszczęśliwego londyńskiego życia Nazneen i jej stopniowego dojrzewania przeplatana jest niegramatycznymi listami od Hasiny, w których ta druga odbija w lustrze optymistyczne opowieści siostry (“żeby się nie martwiła”) oraz opowiada o życiu “wolnej kobiety” w Bangladeszu. Chani, mąż Nazneen, jest dość niechlujnym grubasem, z wyższym wykształceniem, na każdym kroku wygłasza pouczające przemowy i czuje się poniżany koniecznością pracy z ludźmi gorszymi od siebie. Całe życie podporządkowuje powrotowi do Bangladeszu, który jest w jego wspomnieniach krainą o wiele piękniejszą od Anglii i miejscem, gdzie byłby o wiele bardziej doceniony. Mimo początkowej niechęci Nazneen, która szczerze mężem pogardza za jego niezdarność i pyszałkowatość, związek między nimi trwa przez lata mimo tragedii, która ich spotyka i wielu przeszkód (również spowodowanych przez samą Nazneen).

Historia jest dwupłaszczyznowa - współczesne (lata 90.) życie emigrantów w Londynie kontrastowane jest ze światem bengalskiej prowincji ze wspomnień Nazneen. Początkowy różnica między strasznym, nieprzyjaznym, nieznanym światem zimnych londyńskich ulic (ograniczonych do dzielnicy muzułmańskich ekspatów), szarych i niebezpiecznych a zielonymi, bezpiecznymi żyznymi ziemiami dookoła wioski, z czasem zaczyna być coraz mniejsza. W redukcji kontrastu pomagają listy od siostry, która zwierza się z biedy, trudności niskopłatnej pracy szwaczki, doświadczanej przemocy (również seksualnej) czy wreszcie rzuca światło na trudne losy matki obu kobiet. Na doświadczenia wyrwanej i przesiedlonej Nazneen nakładają się już całkiem przeciwne odczucia jej córek, zmuszanych przez ojca do kultywowania obcych im zwyczajów i w pewnym momencie stających przed koniecznością “powrotu” do rodzinnego kraju.

#43 + ponownie przeczytane #44 Piąty elefant i #45 Straż nocna.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 1, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Bernhard Schlink - Lektor

Niemcy, lata 50. Piętnastoletni Michael źle się czuje, wymiotuje na ulicy, pomaga mu przypadkowo spotkana pani Schmitz. Po długiej chorobie Michael idzie z kwiatami podziękować za pomoc i zupełnym przypadkiem (“i tak kilkanaście razy”) nawiązuje z 36-letnią panią Schmitz, Hanną, romans. Oprócz tego, co się na schadzkach robi, Hanna prosi Michaela, żeby jej czytał na głos. Miłość trwa kilka miesięcy, po czym Hanna nagle rzuca pracę, wyprowadza się i znika. Michael długo uważa, że to była jego wina, że za mało ją kochał, za mało był jej wierny w myślach. Dorasta, wybiera studia prawnicze i 8 lat później podczas protokołowania sprawy ludobójstwa dokonanego przez strażniczki z obozu koncentracyjnego, rozpoznaje w jednej z nich Hannę. Mieszają się w jego głowie wspomnienia najpiękniejszych chwil życia (Hanna zakładająca pończochy) z suchą relacją ocalałych świadków, opisujących zachowanie strażniczek obozowych. W trakcie procesu Michael odkrywa, że Hanna jest analfabetką, co może być okolicznością łagodzącą; po rozmowie z ojcem-filozofem nie mówi jednak o tym obrońcy Hanny, która zostaje skazana na dożywocie. Dręczony wyrzutami sumienia, zaczyna nagrywać na kasety czytane przez siebie książki i wysyła je Hannie do więzienia.

To książka pełna kontrastów - mieszczańskie, spokojne życie nastoletniego Michaela, dorastającego do bycia mężczyzną przy Hannie, przedstawione jest na tle Niemiec, próbujących ułożyć sobie na nowo świat po II wojnie światowej. Młodzi ludzie, urodzeni już po wojnie, budują w sobie mechanizmy, pozwalające na złożenie w spójny obraz swoich rodziców (a w przypadku Michaela, również pierwszej miłości) przez pryzmat ich działania podczas wojny.

To, co najbardziej mi utkwiło w głowie, to pytanie, zadane Michaelowi przez starszego mężczyznę: czy to nie dziwne, że akceptowalne albo przynajmniej zrozumiałe jest zabicie kogoś z zemsty, ze strachu, dla pieniędzy, z powodu miłości, na wojnie, w obronie własnej, w afekcie, ale że zbrodniarzami są pracownicy obozów koncentracyjnych (a wcześniej kaci), którzy po prostu wykonywali swoją pracę.

#40/#6

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 13, 2019

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panowie - Skomentuj