Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

I'm Thinking of Ending Things

Po niedawno obejrzanych “Ogrodnikach”, zasugerowałam eloyowi, że może byśmy sobie zobaczyli najnowszy film Kaufmana, więc nie mogę winić nikogo poza sobą za dwa zmarnowane wieczory (i trochę czasu, jaki poświęciłam na oglądanie na YT opracowań krytycznych, dlaczego ten film zachwyca, jak nie zachwyca). Będą spoilery, bez litości.

Lucy i Jake, od niedawna razem, jadą z pierwszą wizytą do rodziców Jake’a. Długo jadą, więc rozmawiają o filozofii, książkach, filmach, rzeczach, które im się dzieją w głowie; Lucy również często powtarza w myślach, że chyba powinna to skończyć, bo nie widzi przyszłości dla związku. Dojechali, ale zamiast wejść do domu, Jake pokazał dziewczynie zabudowania gospodarcze - owce stłoczone w zagrodzie, kilka martwych oraz miejsce, gdzie kiedyś mieli świnie, ale je zabili, bo zjadały je żywcem robaki. Po tym jakże uroczym wprowadzeniu wchodzą do domu, rozmowa się nie klei; chociaż rodzice są mili, Jake’a irytuje wszystko, co mówią. Pojawia się znienacka pies, który kręci głową i znika, Lucy widzi siebie na zdjęciu na ścianie, ale potem już jest tam Jake, jest mroczna piwnica, w której są obrazy Lucy podpisane imieniem Jake, wreszcie rodzice chłopaka nagle są bardzo starzy, potem bardzo młodzi. Za oknem śnieżyca, ale coraz bardziej zirytowana Lucy prosi o odwiezienie do domu, bo musi iść do pracy rano następnego dnia. Mimo zachęty rodziców, żeby zostali, wychodzą, ale zamiast do miasta, jadą po lody (po amerykańsku, na bogato - litrowy kubek lodów z bitą śmietaną i ciastkami, 3000 kalorii), a potem do dawnego liceum Jake’a, nieco wbrew woli Lucy. Jake wtem znika, po szkole krąży zaawansowany wiekiem woźny, który wcześniej pojawiał się w przebitkach, jest próba do musicalu “Oklahoma”, chodzi animowana świnia, woźny zabija Jake’a nożem, po czym wyjeżdża ze szkoły. Koniec. Nie musicie oglądać. Serio, nie wiem, jak ludzie wykoncypowali, że to jest ultymatywny moralitet na samotność i bałagan w głowie człowieka, któremu w życiu się nie udało, bo - jak się dowiedziałam - Jake to woźny 30 lat później, a Lucy nigdy nie była jego dziewczyną, bo do niej nie zagadał, jak mógł, a wszystkie wydarzenia to losowe klatki z pamięci Jake'a, któremu już się nieco miesza. Tak, wiem, jest książka, która to wyjaśnia, ale jeśli muszę czytać książkę, żeby zrozumieć film, to film jest kiepski fabularnie. Obrazki ma ładne, aktorzy doskonali, ale cała reszta do niczego.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 30, 2022

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Lisa Halliday - Asymetria

Zawsze się nabieram, zawsze. Literacki fenomen, rzecze The New Yorker. Niesamowita, wtóruje The New York Times”. Jedna z najważniejszych książek 2018 według czołowych amerykańskich czasopism branżowych…

Książka składa się z trzech niezależnych części. Część pierwsza to historia związku 25-latki, asystentki w wydawnictwie, aspirującej do bycia pisarką oraz ponad 70-letniego, uznanego i nagradzanego pisarza, oczekującego na ukoronowanie kariery Literacką Nagrodą Nobla. Związek to zresztą określenie nieco na wyrost, bo to powtórka z “Pigmaliona” - pisarz poza pożyciem intymnym edukuje dziewczynę, podsuwa jej lektury, ale ukrywa ją przed znajomymi i światem, każąc jej udawać kogo innego. W ramach “prezentu” daje jej pieniądze i spłaca jej kredyt studencki, ale oczekuje, że będzie na jego każde skinienie. Dodatkowo całość rozepchana jest obszernymi cytatami z dzieł literatury światowej. Koniec części pierwszej. Część druga, moim zdaniem najciekawsza, to dygresyjna opowieść o życiu młodego Irakijczyka, który urodził się w samolocie nad Stanami Zjednoczonymi i dzięki temu otrzymał podwójne obywatelstwo. Czytelnik poznaje go, gdy zostaje zatrzymany na lotnisku w Londynie podczas międzylądowania w skomplikowanej logistycznie podróży do Bagdadu. Po wielu irytujących spotkaniach z pracownikami ochrony, okazuje się, że ze względu na podwójne obywatelstwo jest persona non grata w Wielkiej Brytanii i nie może opuścić terenu lotniska, żeby spotkać się z dawnym znajomym. Czeka więc ponad dwie doby w poczekalni, a w międzyczasie snuje refleksje o skomplikowanym losie osoby rozdartej pomiędzy kulturami, pomiędzy USA, gdzie żyje i gdzie mieszkają jego rodzice, a Irakiem, gdzie mieszka pozostała część jego rodziny i ukochany brat. Koniec części drugiej. Część trzecia to egzaltowany wywiad z pisarzem znanych z części pierwszej tuż po otrzymaniu przez niego nagrody Nobla. Autor w audycji radiowej opowiada o swoich ulubionych utworach muzycznych oraz o życiu.

I serio, to jest naprawdę dobrze napisana książka, a w zasadzie dwie i pół książki, tyle że poszczególne części nie mają ze sobą w zasadzie nic wspólnego. I kompletnie nie rozumiem tytułowej asymetrii poza tym, że ludzie są różni i koleje ich życia są różne.

#105

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 28, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panie - Skomentuj


Przynęta

4-odcinkowa brytyjska miniseria o prowokacji policyjnej w latach 90., na faktach. W parku, w biały dzień, ktoś brutalnie zabija młodą kobietę, Rachel, na oczach jej dwuletniego syna. Śledztwo przez rok nie przynosi aresztowania, chociaż policja ma jednego podejrzanego, Colina; pasuje do nakreślonego przez psychologa wzorca, był oskarżony o przemoc seksualną, mieszka w okolicy, jest samotny. Niestety, nie znalazły się dowody na to, że to on. Sadie, agentka incognito, ma udawać nieco zaburzoną dziewczynę, zafascynowaną zbrodnią i krwią, żeby namówić Colina do wyznania zbrodni. Wymiana listów, spotkania, ona opowiada o tym, że była satanistką i piła krew zamordowanej dziewczyny, on coraz bardziej się rozgrzewa, opowiada historię z dzieciństwa, kiedy to podobno zabił równolatkę (ale nie ma po tym śladów w kartotekach), ale ciągle zaprzecza, że miał coś wspólnego ze śmiercią Rachel.

Przyznam, że spodziewałam się jakiegoś dramatycznego twistu, ale to raczej historia nieudolności policji i chwytania się wątpliwych środków dla osiągnięcia celu oraz - znany już np. z “Donniego Brasco” - koszt wchodzenia w rolę przestępcy. Sadie traktuje tę akcję jako punkt zwrotny swojej kariery, jako że mimo ogromnego ryzyka, na jakie się wystawia podczas akcji undercover, jest zawsze pomijana na liście tych, którym sprawy zawdzięczają rozwiązanie. Problem w tym, że zainwestowanie tak dużo z siebie w kreację osoby zaburzonej, a dodatkowo wątpliwości, czy aby na pewno to, co robi, jest etyczne, nie znikają, kiedy sprawa jest zamknięta.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 27, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Agatha Christie - Morderstwo na plebanii

Narratorem opowieści jest proboszcz, opiekujący się kościołem w St. Mary Mead, starszy człowiek, zaskakująco ożeniony z bardzo młodą, 25-letnią Gryzeldą, za ładną i zbyt rozchichotaną jak na żonę funkcjonariusza kościoła. Gdy na plebanii ktoś zabija pułkownika Protheroe, ogólnie nielubianego lokalnego zgryźliwca, nikogo to nie dziwi, ale podejrzanych jest sporo osób - proboszcz i jego żona, Letycja, córka denata, której ojciec zakazał pozować do portretu u młodego, atrakcyjnego malarza Reddinga, Anna, żona pułkownika, jak się okazuje, zakochana ze wzajemnością w Reddingu, tajemnicza pani Lestrange, którą widziano poprzedniego dnia rozmawiającą z pułkownikiem, lokalny kłusownik, Archer, którego pułkownik prześladował, wikary Hawes, zachowujący się co najmniej dziwnie, wreszcie archeolog, doktor Stone i jego zbyt frywolna asystentka. Mimo że na wstępie dwójka podejrzanych przyznaje się do zbrodni, ich zeznania wzajemnie się wykluczają. Policji też niespecjalnie dobrze idzie w analizowanie oraz w uzyskanie sympatii przesłuchiwanych, więc do śledztwa dyskretnie włącza się panna Marple, która w niezobowiązującej pogawędce podsuwa proboszczowi pewne sugestie.

Mam wrażenie, że ten motyw (cemlmanavr fvę, żrol cbyvpwn hmanłn, żr bfbon wrqanx wrfg avrjvaan v jlxyhpmlłn an mnjfmr mr śyrqmgjn) już się pojawił w innym tomie. Panna Marple nie jest tu jakoś specjalnie dokuczliwa, za to jestem wielką fanką Mary, służącej proboszcza. Dziewczyna nie nadaje się do niczego - sprząta po łebkach, bardzo źle gotuje, jest opryskliwa, ale Gryzelda nie chce jej poprawiać ani zmieniać, bo jeszcze odejdzie i trzeba będzie szukać nowej.

Inne tej autorki, inne z tej serii

#104

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 26, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, kryminal, panie, z-jamnikiem - Skomentuj


O jedzeniu

Kontynuując cykl kulinarnych podróży po mieście (i okolicach) - śniadania i obiady oraz słodkie, dorzucam aktualizację za 2022, wprawdzie rok się jeszcze nie skończył, ale zrobiłam plan nowej restauracji co miesiąc. Ciekawa jestem, ile z tych miejsc utrzyma się do następnego roku. Co ciekawe, nie przepadam za kuchnią azjatycką poza indyjską, a większość nowych dla mnie restauracji to właśnie taka kuchnia; dzieje się tak, że reszta rodziny lubi, a kapryśna nastolatka ostatnio upodobała sobie ramen, więc testujemy, gdzie dobry. Na liście nie ma Yetzu/Mikoyi, bo już o niej pisałam oraz zamawiamy tam raczej nawynos, podobnie nie ma Hum Hum, ale są dla odmiany zdjęcia poniżej. Rozczarowań trochę było - Whisky in the Jar zrobiła się zbyt przemysłowa (a menu w telefonie wywoływane QR-codem to pomyłka), a w "Co jak co" czekaliśmy na śniadanie ponad godzinę, mimo że tłumów nie było. Reszta nader, nie wypada nie polecić. Chętnie poznam Wasze typy, gdzie dobrze karmią.

Mai Pen Raj Mai Pen Raj Gruzińska Knajpka Yummy Punjaby Towarowa 35 Towarowa 35 Whisky in the Jar Lavenda Cafe & Lunch Hum Hum Do Środka / Hum Hum Cybina 13 Co jak co Warung Sumatra Szafoniera Cybina 13 Szybka Pyra (kaszanka / z gzikiem) Masiso

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 25, 2022

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Małgorzata Kalicińska - Dom nad rozlewiskiem

Potrzebowałam czegoś nieskomplikowanego w uszach do pestkowania śliwek na korzenne powidła, wylosował się właśnie “Dom” i już w pierwszym rozdziale narratorka zachwyca się dojrzałą śliwką i marzy o smażeniu powideł w tytułowym domu na Mazurach. Wiadomo, przypadek (a może nie?), ale dałam na wejściu duży kredyt zaufania, chociaż pamiętałam dużo opinii walcujących autorkę na płasko. Więc w Kalicińskiej są dwa wilki - jeden ironiczny, sarkastyczny, a nawet cyniczny, który opisuje celnie hipokryzję pracy w agencji reklamowej, a wcześniej w telewizji, nieudany związek bez miłości, takie sobie życie erotyczne oraz zanikanie społeczne i zawodowe kobiety po 40. Niestety, jest też drugi wilk - pal diabli, że czułostkowy, ckliwy, egzaltowany - niestety też boomerski, rasistowski, klasistowski, pełen hipokryzji i zwyczajnie głupi. Podpisuję się pod wszystkimi zarzutami krytyków, a nieco zalet tej książki - kilka ciekawych historii, opowieść o ratowaniu się z kryzysu w życiu, wielopokoleniowej miłości matki do córki, przyjaźni - jest skutecznie stłamszonych przez ogrom wad, żenujących opinii, jakie autorka wkłada w usta bohaterki czy rzeczy zwyczajnie szkodliwych (np. nazywanie boreliozy wymysłem farmaceutów, wszak kiedyś ludzi gryzły kleszcze i żyli albo sugerowanie, że zapuszczenie barszczu Sosnowskiego w ogródku, bo taki ładny). Jeśli tego byłoby za mało, akcję powieści przeplatają opisy gorącego seksu i detaliczne przepisy kulinarne, bo bohaterka od razu po zejściu z penisa siada do siekania i pieczenia.

Imienniczka autorki, Małgorzata[1], po redukcji w agencji reklamowej, nie umie sobie znaleźć miejsca w życiu. Teściowa doradza jej, żeby odwiedziła matkę, która opuściła córkę, gdy ta była nastolatką. Małgorzata jedzie więc na Mazury, zatrzymuje się po drodze, żeby się wysikać na śniegu, po czym natychmiast nawiązuje z matką doskonały kontakt, bo okazuje się, że to nieżyjący już ojciec matkę wywalił z domu z powodu zdrady i zakazał się kontaktować, wszystko wybaczone. Bohaterka decyduje się zamieszkać z matką i z przyszywaną ciotką, Kaśką, osobą z niepełnosprawnością intelektualną. Na początku dorabia sobie przez internet pracami zleconymi, po czym wpada na pomysł rozbudowy domu w pensjonat. Rozstaje się w zgodzie z mężem (ona go zdradzała podczas pracy w agencji, on - jak się okazało - sypiał ze swoją szefową, proszę przechodzić), na miejscu nawiązuje intymne kontakty z dentystą Januszem, Janusz okazuje się być alkoholikiem, zostawia go, spotyka się incydentalnie z kimś innym, ale wraca do Janusza, który obiecuje nie pić. Do pensjonatu zjeżdżają się wszyscy - córka z przyjaciółmi, mąż z nową flamą, narzeczony matki, ci lepsi sąsiedzi (o gorszych za chwilę), sielska atmosfera, namaszczone rozmowy po świt (“- O! Zobaczcie! - woła Konrad. - Bociek! / - Marysiu! Złap się za cipkę! - mówię szybko. - Złap się, bo inaczej...wiesz, ten dureń dzieci roznosi”). Koniec tomu pierwszego.

Przeczytałam, żebyście Wy nie musiały. Jakie to złe. Małgorzata zachwyca się wsią spokojną, wsią wesołą, ale z pozycji “pani z miasta”; mieszkańcy są dobrzy, choć prości (przy czym partnerami dla pani z Warszawy mogą być tylko napływowi, nie prostacy z okolic) albo, kontrastowo, śmierdzący alkoholicy, podłe plotkary czy przemocowcy i przestępcy, chętnie wyciągający rękę po cudze, bo PGR nauczył ich tylko kradzieży. Wyśmiewa pomysł młodych w kwestii otwartego związku, mimo że chyba każda z głównych postaci ma na koncie ukradkowe romanse. Szydzi z lokalnych pijaczków, ale sama spożywa niesamowite ilości alkoholu - naleweczki, pysznie chłodzące piwo, dobrze schłodzoną wódeczkę na trawienie, koniaczek do rozmowy - nawet wtedy, kiedy już wie, że jej kochanek ma problem alkoholowy (ale to co innego!). Z jednej strony twierdzi, że siła tkwi w kobietach i kobiecej sztamie, ale bez żadnych oporów nazywa wszystkie młode koleżanki z pracy i potencjalne podrywki znajomych panów “cipciami”. Jakkolwiek historia opóźnionej intelektualnie Kaśki[2], odebranej od patologicznego ojca-alkoholika, ma pozytywny wydźwięk, tak bardzo gorzko brzmi spokojna opowieść o ukradkowej sterylizacji, żeby się “głupie” nie mnożyło. Ćwierć książki zajmują fatfobiczne rozważania bohaterki na temat tego, że na domowej kuchni “apetycznie przytyła”, pod tym kątem analizuje wszystkie napotkane kobiety, wyrzucając im zapuszczenie. W planach pensjonatu uwzględniane są tylko osoby starsze lub bezdzietni, bo najgorsze są “wychowywane bezstresowo” drące ryja bachory[3], których Małgorzata nienawidzi. Jest sporo rozważań o tym, jak bardzo cierpi duma bohaterki, że musi “usługiwać” byle komu, prowadząc pensjonat; na szczęście przyjmują tylko ludzi na poziomie, którzy awansują do rodziny, więc nie ma ujmy na honorze. Jest tęsknota za szlachtą i ginącym świecie przedwojennych majątków (“Zastępy podkuchennych robiących setki pierogów, kołdunów? Wielkie kuchnie całe w mące i śmiechach? Szpikowe kluseczki do rosołu? Zupę rakową?”). Jest pochwała pielęgniarki, która w klasztorze opiekuje się erotycznie staruszkami za pomocą zręcznej dłoni (cytat mogę okazać na życzenie, ale ostrzegam, to jest mocno krindżowe). Wreszcie, wspominałam o rasizmie? Proszę, dwie zabawne scenki:

Z cukierni vis-a-vis McDonalda wysypuje się grupa Niemców. Głośno krzyczą po niemiecku, gestykulują i zajmują całą ulicę. Przystajemy. Piotr wchodzi w tłum z podniesionymi rękoma i woła:
- Nicht schissen!
- Sorry... - któryś przeprasza po angielsku i uśmiecha się.
Robi się cicho i Niemcy milkną. Szybko wchodzą na frytki i hamburgera, nie wiedząc, czym może ich ugościć Kraków. Profani. Kilka osób klaszcze. Piotr kłania się i ma na twarzy minę chłopczyka, który wie, że narozrabiał.
Peter - ten skośnooki kurdupel [Holender pochodzenia azjatyckiego] (...) powiedziałam już rozwścieczona namolnością tego dupka.(...)
- Mamo, Tomek! Ten mały żółtek ciągnie mnie do łóżka!
Tomasz był rozbawiony:
- I co? Pytasz się tatusia o zgodę?
- Tomasz! - Dałam mu ścierką po plecach. - Z takim konusem?! Pijanym, małym, holenderskim krasnoludkiem? Zwariowałeś?! Za kogo mnie masz?
- Widzisz, jakie robisz wrażenie?
- Na konusie. Pijanym Tamagoci. Pewnie wszystko ma na bateryjkę. Kurczak. Japoński kogucik.
- Masz rację, Gosiu. - Tomasz wstał do wyjścia. - Oni są do bani w te klocki. (...) Owszem, mówiła, że napaleni na Europejki, ale jak króliki - robią to bez finezji.
- Nie chcę z królikiem i to jeszcze miniaturką! On mi sięga do sutka! Karzełek. Idę spać.(...) Karzełek-królik Peter, puścił mi oczko przy śniadaniu. Ale głupol!

Nie planuję następnych tomów, jeśli ktoś z Was czytał, poproszę o pobieżne streszczenie, zwłaszcza tomu trzeciego, bo słyszałam, że jest jeszcze gorzej, a tego nawet w audiobooku nie dam rady, mimo uroczej Marty Klubowicz.

[1] Zdrabniana na wszystkie możliwe sposoby, od takiej “Gonisi” kwas mi podchodził do gardła. Ale to moja prywatna fobia.

[2] Z postacią Kaśki w ogóle jest taki problem, że nie wychodzi poza rolę bezwolnej służącej, która wykonuje polecenia, albo - posadzona przez telewizorem - bez zrozumienia ogląda migający ekran.

[3] Państwo Kwintowie są w porządku, bo wprawdzie ona bez skrępowania karmi niemowlę dużą, białą piersią, ale dziecko w ogóle nie płacze i jak się okazuje, to ludzie Wysoko Moralni:

Starsi państwo popatrywali na nowo przybyłą rodzinę z zainteresowaniem, zastanawiając się, czy obecność ich będzie miła czy dręcząca. Zaniemówili, kiedy Piotr nakrył do stołu, podał śniadanie żonie i Józiowi, po czym usiadł i złożył dłonie, oni też i zmówili cicho modlitwę! Potem radośnie wzięli się do jedzenia. Pani Wanda miała wielkie oczy pełne uśmiechu, a Bogdanowie zerkali z uszanowaniem. Z naszych tu nikt nigdy nie modlił się przed posiłkiem. Nawet w niedziele nie chodzili do kościoła. Wcześniej Tadeuszowie podobno chodzili. Teraz w niedzielne poranki odmawiają modlitwę w pokoju. Pan Staś jest niewierzący, pani Wanda owszem. Sama jeździ do kościoła. W tygodniu.

#103 / #1

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 24, 2022

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panie - Komentarzy: 1


O powrotach i wieży Eiffla

[18.08.2022]

Lubię wracać w miejsca, w których już byłam i mi się podobało, tym bardziej, gdy poprzednim razem nie obejrzałam wszystkiego. Wróciłam więc do Futurium, żeby zobaczyć Laboratorium w podziemiu i Skywalk na dachu. I jak Laboratorium w zasadzie nie różniło się od reszty wystawy, tak na Skywalk absolutnie warto, bo to kolejny (i darmowy!) punkt widokowy na Berlin. Poza tym pokręciłam się nieco po okolicach Bramy Brandenburskiej - lody w Haagen Dazs, gdzie zostałam pokonana przez Virgin Mojito (bo jakkolwiek z ekonomicznego punktu widzenia się opłaca bardziej niż lody, tak VM składa się z czterech! zmiksowanych z lodem i miętą gałek sorbetu limonkowego, brain freeze), zakupy w Mall of Berlin i spożywcze w Hicie (wiem, wiem, zwykły spożywczak, a ja się ekscytuję, ale to jest Jedzenie z Niemiec!). Ponieważ mieszkałam w apartamencie z dobrze wyposażoną kuchnią, śniadania zwykle przynosiłam z kawiarenko-piekarni Bich Ha, a ostatnie zjedliśmy w ABIA, gdzie porcją dla jednej osoby pożywiliśmy się we troje i jeszcze zostało (po zrobieniu zdjęcia - ostatnie w notce - właścicielka doniosła nam jeszcze jajka na miękko).

Ale zastanawiacie się pewnie, jak to, że wieża Eiffla w Berlinie? Wybraliśmy się po południu do Wedding na burgery z osiadłym w Berlinie L. i opodal miejsca, gdzie jedliśmy, tuż przy Centrum Kultury Francuskiej, stoi miniaturowa wieża. Nie można się wspinać, ale można obejść dookoła. Obeszłabym, ale padało.

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 23, 2022

Link permanentny - Tagi: berlin, niemcy - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Ogrodnicy

Skusiłam się, zanęcona udziałem Olivii Colman i nazwiskiem Willa Sharpe'a w czołówce. I powiem Wam, że to jest dziwny serial, coś pomiędzy teatrem telewizji a filmami Charliego Kaufmana. Oparty na faktach - małżeństwo na skutek zbiegu okoliczności przyznaje się do morderstwa rodziców żony i ukrycia ich zwłok w ogródku kilkanaście lat wcześniej. Ale sama intryga nie jest na tyle istotna, co analiza tego, co ich (albo jedno z nich) do zbrodni skłoniło, czy była to zbrodnia w afekcie, czy zaplanowana, jak wyglądało ich życie przed i po. Nie wiem, na ile serial wiernie oddaje fakty, bo że realia, to zdecydowanie nie, ale osoba Susan, córki zamordowanych, jest co najmniej zastanawiająca. Kobieta po poważnej traumie, żyjąca w krainie wiecznej ułudy, oszukująca również męża, żeby nieco umilić mu niezbyt udane życie, nie wydaje się kryminalistką, raczej kimś, kto wymaga opieki, również psychiatrycznej. Mąż, ewidentnie w spektrum autyzmu, wydaje się postępować wedle własnych zasad, ale jest dość bezradny w zetknięciu z życiem codziennym.

Jak wspomniałam, to dziwny serial, zostawił mnie z mocno mieszanymi uczuciami. Zmęczył formą - składającymi się dekoracjami, umownością scen, mocno filtrowanym obrazem, onirycznością i przejaskrawieniem. Miałam poczucie, że umyka mi przez to treść.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 22, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Łukasz Orbitowski - Kult

Oława, pamiętny rok 1997, powódź tysiąclecia. Zbyszek, fryzjer męski, mąż i ojciec, opowiada historię swojego brata, Henryka. Henio od dzieciństwa był “trochę nie tego”, łatwo się gubił, często zamyślał, był niespecjalnie inteligentny, zainteresowany światem, ale na swoich warunkach, tu upadł na głowę, tam sobie coś innego uszkodził, w dorosłe życie wszedł więc z rentą i pod niechętną opieką brata i jego żony. I do tego momentu historia jest taka zwyczajna, gdy wtem Heniowi na działkach objawia się Matka Boża, co zapoczątkowuje ogromny kult, który jednoczy wiernych (“jeremiaszów”) i grupkę szukających zarobku przy proroku Heniu wraz z pomocnikami (“mateuszów”). Henryk uzdrawia ludzi dwa razy w tygodniu, raz na jakiś czas ma objawienia, ostatnią osobą, która w to wierzy, jest Zbyszek, ale że to brat, to wspiera go w wieloletniej walce z kościołem i partią, współpracując z ze swoimi szkolnymi kolegami - księdzem Romkiem i partyjniakiem Waldkiem.

Pomijając niejednoznaczność historii rodzinnej, opowiadanej przez Zbyszka, wiarołomnego męża i cynika, ale mimo to kochającego brata - bo nie wiadomo, czy rzeczywiście przez naiwnego Henia przemawiała Matka Boża Oławska, czy jednak były to omamy powodowane uciskiem krwiaka na mózg - to fantastyczny opis okresu przemian lat 80. i 90. w małym miasteczku pod Wrocławiem. Budowa sanktuarium, sfinansowana z datków “jeremiaszy”, przeprowadzona całkowicie na dziko, przejście od schyłkowego socjalizmu do pierwszej zachwytu kapitalizmem, o tym starzejący się Zbyszek opowiada młodemu Łukaszowi, alter ego autora. Ironicznie, ale nieoceniająco - owszem, może i to wszystko to był zabobon, nakręcany przez cwaniaków kosztem nieco opóźnionego Henia, ale tylko Zbyszkowi wolno było z tego kpić; z perspektywy roku 1997 nic nie jest już takie oczywiste. Opowieść oparta jest na faktach - był w Oławie lokalny “prorok”, Kazimierz Domański, z wizjami, budową nieuznawanego przez kościół miejsca kultu i tłumami zadeptującymi ogrody działkowe - ale dużo, mam wrażenie, pochodzi od samego autora i czyta się to doskonale (jakie ten chłopak ma ucho do języka!). Dees ma o “Kulcie” ładną notkę.

Inne tego autora.

#102

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 19, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panowie - Skomentuj


O zieleni w mieście

[17.08.2022]

To był najbardziej chyba upalny dzień tego lata, przynajmniej dla mnie. Może decyzja zwiedzania ogrodu botanicznego nie była najtrafniejsza, ale - absurdalnie - okazało się, że w przepastnych pawilonach oranżerii było chłodniej i przyjemniej niż na dworze. Tak jak poprzednio, obejrzałam tylko kawałek obiektu - oranżerie i kawałek lasu, tym razem z powodu upału i planów na dalszą część popołudnia. Może kiedyś. W ogrodzie przy oranżeriach jest kawiarnia, niestety tylko gotówką (Niemcy, ogarnijcie się), a w środku poza ogromem roślin, wodospadami i akwariami bywają jaszczurki.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 18, 2022

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, ogrod-botaniczny - Skomentuj