Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

O zniknięciu żelazka

Są w Nowym Jorku takie kamienice w kształcie trójkąta i ja je bardzo lubię; możliwe, że to jeden z powodów, dla których ciągle myślę o Nowym Jorku (kamienice i Woody Allen). I jedna taka była w Poznaniu na rogu Ogrodowej i Krysiewicza, niestety - już nie ma. Dzisiaj przechodząc mimo patrzyłam, jak w obłokach pyłu, spłukiwanych wodą, znika to, co z kamienicy zostało. Smuteczek.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 31, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 6


Da Luigi

Restauracyjka ma jedną wadę. Jest ciemna i robienie zdjęć (zwłaszcza jak jednocześnie się chodzi po schodach w tę i z powrotem z bardzo aktywną dwulatką) nie daje założonego efektu "wow". W zasadzie to ma dwie wady - ciemno i są schody. A w zasadzie to trzy - ciemno, schody i jest malutka - cztery stoliki na ulicy, trzy w środku na parterze i chyba cztery na dole. I wąziutkie przejścia, co - w przypadku aktywnej dwulatki - oznacza, że trzeba przepraszać wszystkich, którzy akurat chcą przejść do kasy albo z kuchni, bo się właśnie podskakuje. A poza tym - bardzo tanio, szeroki wybór dobrego i świeżego, sporo sezonowych potraw, penne z czterema serami obłędne, dla dzieci kredki, dużo kredek i miła pani za ladą, angażująca się w aktywności wspomnianej dwulatki. Jak tam wyglądają Włochy, to chcę tam zaraz[1] (oczywiście nie jak ciemno, bo ciemno nie lubię).

Jak jeszcze się łudziłam, że ta czerwona jarzębina to w tym roku nieco przedwcześnie się pojawiła, to jednak nagła obecność dyń (i tych spożywczych, pokrojonych na poręczne ćwiartki, i tych wyrafinowanie kostropatych ozdobnych) nie daje już żadnej nadziei na to, że jeszcze nie ma jesieni. Jest.

Mam też trochę przemyśleń o anonimowości i takichż komentarzach w Internecie, ale to może innym razem.

Wracam się pakować[2], co - dzisiaj mam wrażenie, że przypominam katarynkę - jest nietrywialne z aktywną dwulatką, która ochoczo się angażuje w proces walizkowy, zasilając zawartość klockami, kompletem mojej bielizny nocnej, swoimi spodniami, w tym zimowymi i kotem. Konkretnie Burszykiem.

[1] No, zaraz po [2] Irlandii, do której dzisiaj. Podobno pada.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 15, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Malta Rally 2011

Można się jakoś specjalnie nie emocjonować na widok błyszczącego chromem motocykla, na widok wyćwiekowaniej skóry, frędzli, bandany i napisów na plecach, ale kiedy w jednym miejscu nagle znajduje się kilkaset ryczących i błyskających maszyn, to jednak jakieś tam ciary po plecach chodzą. Maj jest wielkim fanem "moko", codziennie robimy obchód bloku, pod którym stoją skutery i każdy nowy jednoślad jest witany entuzjazmem. Tutaj najpierw się nieco wystraszył, bo obiecane "chodź, obejrzymy sobie motory" chyba trochę przerosło dziewczynę i zamiast kilku dostała DUŻO, ale potem, kiedy już się zrobiło głośno i tłoczno, zaczęło się jej podobać. Mnie też. Tak trochę jakbym siedziała w środku Sons of Anarchy, tylko bez tej całej otoczki pistolero-ruchatero drugs&rock'n'roll.

artykuł o imprezie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 13, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Off we go

Odjechać można spod Arsenału. Budynek Galerii Arsenał, brzydki, niepasujący do Starego Rynku betonowy modernistyczny klocek, jest pokazywany palcem przez turystów z dowolnego kraju, a przez lokalesów wzgardliwie pomijany wzrokiem (chyba że idą do taniej księgarni, wtedy jakoś im nie przeszkadza). Ba, nawet na facebooku jest akcja Zburzyć Arsenał, a przynajmniej go na tyle zmodernizować i ubrać, żeby nie gryzł w oko w kontekście architektury sprzed wieków. A ja Arsenał lubię. Między innymi dlatego, że - skoro i tak jest brzydki - można go użyć jako miejsce ekspozycji sztuki ulicznej. Dwa lata temu (to już dwa lata!) między budynkami zawisł Talib na monstrualnym biustonoszu z kremowej koronki, a w tym roku na potrzeby letnich imprez kulturalnych został otwarty Pasaż Kultury. Wprawdzie z peronów nie odjeżdżają pociągi ani autobusy, ale jest scena z muzyką i filmem, a ze skrzyżowania uliczek Browarnej i Ostatniej kelnerki roznoszą do stolików zimne napoje. Nie wiem tylko, dokąd prowadzi ul. Prześwit po prawej stronie.

Z dachu Arsenału można też odpłynąć "Arką" Radosława Gryty. I co, dałoby się taką łódkę zamontować na Ratuszu albo Odwachu? Pewnie nie. Więc nie ma co na Arsenał narzekać. Przynajmniej nie w tym roku. Ba, w tym roku nawet mi się uda dotrzeć na Festiwal Smaku 12 sierpnia (ciekawa tylko jestem, czy znowu przeczytam na pewnych znanych kulinarnych blogach przepiękną recenzję wydarzenia i malownicze opisy tego, co można było kupić i będę przez tydzień się zastanawiać, czy byłam w tym samym miejscu i tym samym czasie).

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 5, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1



Warung Bali, czyli o dobrodziejstwach 4 x 5

Najgorszą rzeczą, która mnie przygniata, męczy i wpędza w depresję (poza brakiem światła, zimnem, chorobą i innymi paskudnymi rzeczami) jest wpasowanie się w kierat. Spanie, praca, zakupy, dom, spanie, praca, dom, jeszcze dodatkowo cały czas w pośpiechu i z poczuciem, że na styku traci się za dużo. W ramach mojego półetatu udało mi się wynegocjować przejście z trybu "4h/5 dni" do trybu "5h/4 dni", uzyskując większe bloki poświęcane na pracę i jeden dzień na utrzymanie głowy w jakim takim porządku. Owszem, pośrednio oznacza to, że przez 4 dni wracam z pracy szybko (ale teraz mogę!), ale też i to, że w środę mogę iść na lanczyk z TŻ. Dzisiaj dobry pan zaprowadził mnie do indonezyjskiej restauracji Warung Bali, gdzie było etnicznie, kolorowo i pikantnie. Rybka z warzywami i sosem, ryż pracowicie uklepany w stożek, drewniany talerz z ceramicznym wgłębieniem w kształcie krowy - bardzo miłe, ale jednak nie jest to jedzenie, za którym bym tęskniła i o którym będę marzyć do następnej wizyty. Przyjemnie, ale nie jestem zwolenniczką egzotyki.

Jak kto odważny, można - chyba to jedyne takie miejsce w Poznaniu - wypić kawę kopi luwak; w karcie jest ona eufemistycznie opisana jako przespacerowana przez przewód pokarmowy i nikt nie używa słowa "kupa". Ja w każdym razie się nie odważyłam, wolałam zmiksowanego świeżego melona.

A w charakterze post scriptum: od jakiegoś czasu - mimo niechęci do takiej aktywności - oznaczam zdjęcia podpisem, bo okazuje się, że zdjęcia nieoznaczone magicznym znaczkiem "copyright" aż się proszą o to, żeby je skopiować bez pytania i użyć do promowania własnego biznesu.

Drodzy Państwo, jeśli trafiliście na mój blog, spodobały Wam się teksty bądź zdjęcia, napiszcie do mnie, a nie kradnijcie zdjęć i nie kopiujcie tekstów. Mogę oczywiście traktować kradzież zdjęć jako komplement, że są na tyle dobre, że warto sobie brać i używać, ale zwyczajnie nie mam żadnej satysfakcji znajdując moje zdjęcia zarabiające na kogoś w serwisie z kuponami. Ba, jest mi zwyczajnie przykro. Nie będę pisała o oczywistościach, że wydaję ciężko zarobione pieniądze na sprzęt, że ślęczę godzinami przed monitorem, oglądając zdjęcia innych i ucząc się, jak można robić lepiej.

Nie gryzę, nie jestem pazerna, idzie się ze mną dogadać, mam na to pełnoletnich i niespokrewnionych świadków. A jeśli ktoś nadużywa mojej dobroci, to zwyczajnie się odwrócę i wyjdę i więcej u Państwa się nie pojawię. I tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 3, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3