Więcej o
Fotografia+
[18-19.08.2019]
Słowem wstępu - zwykle docieraliśmy na wakacje samolotem. Bo jednak szybciej, chociaż z ograniczeniami (a to walizki trzeba ważyć, czegoś nie wolno do podręcznego, wodę za 9 zł trzeba kupić na lotnisku, a na samym końcu lądujemy na wyspie, co sprawia, że TŻ czuje się niepewnie, bo wpław jakby co nie wrócimy), a na miejscu i tak samochód. Tym razem idea była taka, żeby zapakować samochód po korek, wziąć rowery i nie spiesząc się ruszyć w Europę. Rowery odpuściłam, bo jednak 1600 km z rowerami na dachu to jest wyzwanie (a poza tym gospodyni obiecywała, że są na miejscu; nie kłamała, tylko jest jakby za ciepło na jazdę na rowerze, ale o tym w następnych odcinkach).
Etap pierwszy podróży - Poznań-Ingolstadt szybko mnie naprostował. Teoretycznie według Google Maps miało być to 7 godzin spokojnej jazdy, z czego 515 km autostradą. I tak było do polskiej granicy, gdzie okazało się, że latem AD 2019 niemieckie autostrady składają się z mega korka. Przy samej granicy straciliśmy godzinę, kolejna rozeszła się na zwężenia i korki wzdłuż trasy i krótki postój na obiad w niemiecko-amerykańskim dinnersie w Linthe. W efekcie do Ingolstadt, miasteczka z pięknym ryneczkiem, kolebki Iluminatów Bawarskich, dobiliśmy o 21:00. Z całego zwiedzania została nam sauna w hotelu (świetna, aczkolwiek Majut po minucie stwierdził, że wychodzimy) oraz lokalny Saturn, albowiem w momencie wsiadania do samochodu padł mi telefon. Tak znienacka, na oko sprzętowo, co pozbawiło mnie jako kierownika wycieczki dostępu do informacji, o którą się co chwila dopytywała wycieczka (Daleko jeszcze? A ile od zjazdu do autostrady? A czy w hotelu jest wifi?).
Etap drugi to kontynuacja walki przez niemieckie korki, już ze świadomością, że jednak trzeba się pospieszyć, bo łatwo nie będzie. Winietkę na Austrię można było kupić na wielu stacjach na autostradzie, więc nie było się co stresować, że przez internet się czeka 18 dni na aktywację (srsly!). Sama Austria (pierwszy raz!) zmiotła mnie z nóg. Jedzie się nie za szybko, bo górki i wszyscy uczciwie jadą limitem, za to widoki takie, że chyba w skali dotychczas widzianych miejsc daję 9.5 (przy czym nie pamiętam, co ma 10). Zamki w absurdalnych miejscach na skałach, pasemka mgły na zielonych górkach, puchate beżowe krówki, tu rzeczka, tam pociąg. Pełna obaw wjechałam do Włoch na Autostradę Słońca, ale wyszło, że jak już Włosi ogarnęli, że lewy pas szybko i raczej do wyprzedzania, a nie że oba pasy jadą tak samo wolno, że to jedna z lepszych i przepustowych autostrad (chociaż czasem jakości ekspresówki). Cena autostrady z tych grubszych (w okolicach 40 euro), dodatkowo dopadła nas włoskach sjesta, gdy okazało się, że nawet na autostradzie (bo zjeżdżać do jakiejś restauracji tym bardziej nie ma sensu) w ciągu dnia wydawane jest pieczywo i słodkie, z zamkniętą sekcją obiadową. Long story short, do docelowego Castigliano del Lago dobiliśmy już po zmroku.
Wiatraki! / Dinners w drodze (Niemcy)
Niemieckie pobocza
Widok z hotelu w Ingolstadt / Kratownica w kształcie kozy
Tęczowa chmurka
Winnica / Tablice z atrakcjami i rude krówki
Austria, górki
Jeden z kilkudziesięciu tuneli / Przydrożna architektura
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ (również z powrotu).
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, wlochy, ingolstadt, austria, castiglione-del-lago
- Komentarzy: 4
[5.08.2019]
Lato w tym roku upalne, warto wchodzić w klimatyzowane wnętrza. Tym bardziej, że wystawa projektów i grafik Ryszarda Kai to coś, czego zdecydowanie nie chciałam przepuścić. Znałam przede wszystkim plakaty z serii Polska, jest ich cała sala i w masie robią ogromne wrażenie (nie, nie umiem wybrać na przykład trzech-czterech, bo tyle miejsca mam na przedpokoju na sztukę #problemypierwszegoswiata), nie znałam natomiast obrazów i grafik (świetna seria o Alojzym(?[1]) i wszystkiego, co związane z pracą Kai jako scenografa i kostiumografa. Szkice i rysunki pokazujące proces projektowania są niesamowite. Ale największe chyba wrażenie zrobiła na mnie Ta Szafa (zajrzyj do galerii, link poniżej). Wystawa jest dostępna w Starym Browarze do 30 września. Można z dzieckiem, aczkolwiek jest szansa, że trzeba będzie tłumaczyć, czemu ten pędzel wygląda jak okolice intymne (tu albo
tam).
[1] Oczywiście pójdę jeszcze raz i sprawdzę, raz obejrzeć to za mało.
GALERIA ZDJĘĆ
Przy okazji tego, że dziecko wyjechane było do dziadków, mogłam wreszcie pójść do restauracji bez frytek i kotleta w panierze, czyli do Dymu na Wildzie. Krótkie menu - przystawki (dosko pyra z gzikiem), zupy, kilka dań głównych (raczej mięsne) i tapasy. Z tyłu ogródek, w którym czułam się jak w Berlinie. Fantastyczne miejsce na letni wieczór.
Adres: Górna Wilda 95, strona.


Z młodzieżą już wybraliśmy się do PaniStek (PaniSteku?). Pop-artowe wnętrze, idealne do portretów (mogę okazać na tzw. priv portret Majuta), w menu głównie wołowina i nieco dodatków. Fajnym wynalazkiem jest stek dla pań (filet mignon, z tego co wiem, nie jest tylko dla pań), z dodatków spodobały mi się frytki z batatów. Wada - czas oczekiwania, za każdym razem, kiedy restaurację odwiedzaliśmy. Przygotowanie steku to jedna z krótszych czynności w kuchni, absolutnie nie rozumiem oczekiwania prawie pełnej godziny od zamówienia (z czekadełkiem, ale i tak) w sytuacji, kiedy byliśmy jedynymi klientami (niedziela, 16:30).
Adres: Kwiatowa 2, strona.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 5, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
sztuka, stary-browar
- Skomentuj
[20.07.2019]
W ramach akcji Zabytek Otwarty na Trakcie Królewsko-Cesarskim, w letnie sobotnie popołudnie można było obejrzeć z przewodnikiem wnętrza kościoła i klasztoru Jezuitów na Szewskiej. Będąc trollem sakralnym, wielokrotnie przewracałam oczami, słuchając dość koturnowej przemowy przewodnika, który streszczając obiektywnie imponującą, bo ponad 750-letnią obecność zakonu najpierw Dominikanów, potem Jezuitów w Poznaniu, całkiem poważnie mówił o wierze w rzeczy absurdalne typu rozścielanie płaszcza na wzburzonych wodach, żeby mogła suchą nogą przejść armia. Młodzież wprawdzie strzygła uszami, słysząc o paleniu książek przez Inkwizycję (a z tonu przewodnika można było wywnioskować, że tak wtedy było i było to dobre), ale ogólnie była raczej nastawiona na plac zabaw i lody, nie zostaliśmy więc na koncert organowy i zwiedzanie otoczenia kościoła. Nie musicie czekać na kolejną edycję akcji, kościół jest otwarty, można go zwiedzać i bez przewodnika, chociaż pewnie nie da się wejść w każdy zakamarek.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 20, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
[19.07.2019]
Kiedy okazuje się, że zstępna jest sprawna, ale niekoniecznie symetryczna, co jakiś czas trzeba wykonać zdjęcie rentgenowskie. Lekarz tym razem wysłał nas do Ortopedyczno-Rehabilitacyjnego Szpitala Klinicznego im. Wiktora Degi (w XIX wieku zwanym Zakładem Sacré-Coeur), gdzie robią na tzw. długiej kliszy oraz 24h/7, więc odpada konieczność zrywania się z pracy w dziwnych godzinach. Ponieważ szpital składa się z wielu budynków, rozrzuconych na sporym terenie, nie ma w zasadzie żadnej nawigacji. W budynku D jest Centralna Gipsownia. Przy wejściu do innego budynku wisiała tabliczka “izba przyjęć”, więc było zamknięte i nie było śladu człowieka. Już myślałam, że cały personel zeżarły zombie, ale okazało się, że od samego początku trzeba było iść do pięknej neogotyckiej wieżyczki, do której ciągnęło mnie od lat. Po rejestracji odesłano nas na pięterko najpiękniejszą klatką schodową w Poznaniu, gdzie moja rodzina ze zdziwieniem stwierdziła, że chyba coś mi jest, skoro najpierw chcę znaleźć gabinet, a za aparat nie chwytam. Duh. Say no more, aparatu nie miałam, bo do takich wnętrz telefon lepiej.
modernistyczna rotunka z Centralną Gipsownią
Wieżyczka / Klatka schodowa w wieżyczce
Ja w dół patrzę
Kolory i faktury
Miejsce dla tych, co nie do końca wierzą w medycynę
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 19, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
[22.06.2019]
Znalazłam na instagramie zdjęcie prześlicznego domeczku, takiego z książki Bechlerowej czy innej Szelburg-Zarembiny. Dopytałam uczynnych ludzi, jak trafić, powiedzieli (co nie jest takie oczywiste, bo jest pewna grupa fotografów, którzy ignorują uprzejme pytania o lokalizację czy wręcz odpowiadają, że chcą mieć unikalne zdjęcia, więc nie będą ułatwiać innym dotarcia w "ich" miejsca), zanotowałam sobie na zaś. Po czym przy okazji "a może pojedziemy na wieżę na Szachty na zachód słońca", pogubiłam drogę wracając i wtem trafiłam, gdzie chciałam.
GALERIA ZDJĘĆ i poprzednio na Szachtach (2018).
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 22, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
korona-poznania, szachty
- Komentarzy: 3
[19.06.2019]
W upalne czerwcowe wieczory, kiedy można już było oddychać po całodniowej gorączce, szłam w Dębiec, wyrobić moje 10k kroków dziennie. Taki zwykły, codzienny Dębiec, nie insta-glam i z filtrami. Pachnące lipy, meble wystawione w oczekiwaniu na doroczny odbiór tzw. gabarytów, mieszczanie polerujący chodniki i trymujący żywopłoty przez procesją Bożego Ciała, koty w ogródkach. Gdzieniegdzie późna posiadówka w ogrodzie na plastikowych krzesłach, pogawędka sąsiadów przy płocie. Lokalny bezdomny z siwą brodą, kręcący się po dzielnicy w fazach nakładających się z moim spacerem; ja chodziłam po obrazy, nie wiem, czego szukał on, czasem mówił “dzień dobry”, czasem mruczał coś niezrozumiałego do siebie. Skomplikowana geometria ulic, zaułki, przejścia i ślepe uliczki. Pociągi przez stację Poznań Dębina, ostrzegawczy dzwonek rogatek, współfotografujący zachód słońca na wiadukcie opodal. I ogrody zza płotu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 19, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
debiec
- Komentarzy: 3