To na pozór skomplikowana, bo wielowątkowa historia, ale tak naprawdę bardzo prosta, chociaż - oczywiście - kluczem jest przypadek. Jackson ląduje w małej miejscowości w Yorkshire po części prywatnie - opiekuje się nastoletnim synem i wiekowym psem, kiedy jego była konkubina, Julia, pracuje na planie serialu; po części służbowo - obserwuje męża klientki, który bynajmniej nie kryje się z publicznym okazywaniem uczucia kochance. Przypadkiem obserwuje, jak dziewczynka łapie stopa i ma przeczucie, że to się nie kończy dobrze, tym bardziej uzasadnione, że plecak dziewczynki znajduje w morzu; niestety, jego przeczucia są zignorowane przez policję, mimo dostarczenia plecaka i zdjęcia samochodu.
Znana z jednego z wcześniejszych tomów Reggie została policjantką, wraz z koleżanką - Ronnie[1] krążą po miasteczku, usiłując zdobyć wystarczająco materiału do powtórnego otwarcia śledztwa w sprawie kręgu pedofilów sprzed lat. Oryginalni członkowie gangu, wysoko umocowani w kręgach władzy i zamożnych biznesmenów, zostali oskarżeni, ale są plotki, że umoczonych było więcej osób i pozostają one na wolności. Nietrudno się domyślić (oczywiście czytelnikowi, nie bohaterom), że magiczny krąg działa dalej, może nie stręcząc dzieci, ale zajmując się organizowaniem dziewcząt do burdeli pod pretekstem pracy w hotelarstwie czy opiece.
Trzeci wątek dotyka Vince’a, zużytego i wyplutego przez niedługo już byłą żonę czterdziestoparolatka; pogardzany przez kolegów z klubu golfowego - prawnika Steve’a, właściciela firmy holowniczej Tommy’ego i hotelarza Andy’ego - oraz oskubany przez żonę, traci pracę w wyniku połączenia oddziałów, co doprowadza go do próby samobójczej. Ratuje go przypadkowo przechodzący Jackson, włączając się niechcący w sprawę zamordowania żony Vince’a i - już na podstawie zlecenia - rozpoczynając pracę dla Crystal, drugiej żony Tommy’ego, którą ktoś śledzi i zostawia jej pogróżki za wycieraczką samochodu.
Atkinson świetnie skleja te wszystkie wątki i narracje różnych osób, tworząc kompletną i spójną historię. Lubię jej wtrącenia w nawiasach, dodające dodatkowych smaczków do przemyśleń bohaterów (albo pokazujących ich przeszłość, wyskakującą w głowie jako komentarz do wydarzeń, ja tak mam, nie wiem, jak Wy). I ten początek, który wszystko mąci, ale spokojnie, autorka nad tym panuje.
[1] Niestety, jak uwielbiam Atkinson za jej doskonale odrobione realia brytyjskie i znak czasu (Jackson wspomina Aleppo, Netflix i Brexit czy skandynawskie kryminały), tak wplecenie elementów polskich jest co najmniej egzotyczne. Ronnie - Weronika - Brytyjka w pierwszym pokoleniu, nosi rdzennie polskie nazwisko Dibicki (chyba tylko po to, żeby użyć go w żarciku “Ronnie the Biscuit”). Dziewczęta z Gdańska, znęcone ofertą pracy, noszą równie polskie imiona Katja i Nadja (pisownia oryginału), wspominają kiszenie kapusty z dziadkiem, którą - uwaga - pokrywała gruba warstwa pleśni dla ochrony przed mrozem (uprzedzając pytania, jeśli na kapuście jest pleśń, to nie jest do ochrony przed mrozem, a do wyrzucenia). Ba, jedną z dziewczyn kapusta kiszona brzydziła i nigdy by jej nie zjadła. Wierzę, że są ludzie, co nie lubią kiszonek - tak jak ja nie zjadłabym flaków czy czerniny, a TŻ wątróbki czy zupy dyniowej - to jednak kapkisz, zwłaszcza w formie surówki obiadowej, jest raczej lubiany nawet wśród dzieci.
Inne tej autorki tutaj.
#133
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 29, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie
- Skomentuj
Nie piszę, bo się wkurwiam. Przepraszam, bywam nieco zirytowana, żeby nie urazić wrażliwych. Bywam nieco zirytowana w domu (i zza bezpiecznego ekranu), bez wychodzenia na ulice, żeby krzyczeć i machać transparentem. Zanim zaczniecie krzyczeć, że nie mam czym się chwalić, to owszem, nie mam czym się chwalić, poza tym, że jestem wkurwiona, ale nie na tyle, żeby opuścić strefę komfortu; może też nie chciałabym pozyskać wirusa, bo nie wierzę w mityczne dwa metry odstępu oraz niekoniecznie chciałabym poczuć gaz pieprzowy czy zostać przyduszona do chodnika. Bliżej mi do menopauzy niż do kolejnej ciąży, więc nie o siebie się martwię, a o kolejne pokolenia. Dlatego zostaję w domu, ale myślami jestem z tymi, co krzyczą. Krzyczcie, dziewczyny i chłopaki!
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 28, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Komentarzy: 3
[3.10.2020]
Do Wrocławia wybraliśmy się głównie w celu steków w Winners Pub (na specjalną prośbę młodzieży), ale przy okazji też odbyliśmy mały spacer kulturalno-konsumpcyjny. Z niesamowicie zatłoczonego Rynku - bo trzeba mieć moje wyczucie, żeby wbić się w sobotę, kiedy to idzie Parada Równości, więc oprócz turystów klasycznych pełno było też “turystów” z misją i bełkotliwymi transparentami - uciekłam na Szewską, gdzie odkryłam, że na Mostek Pokutnic w kościele Marii Magdaleny wchodzi się po 247 stopniach, ale na górze czeka nagroda w postaci figurek Eskariny i Babci Weatherwax (oraz kota). Dalej już było po płaskim - Hala Targowa na piaskowej, wyspa Daliowa i Ostrów Tumski. Wieczorem w roli wisienki na czubku dołożyłam zakupy w EPI, gdzie okazało się, że jest jak w Berlinie, gorąco polecam. Oraz krasnale też polecam, w sumie licznik znalezionych skoczył do 98.
Nie wszystkie plany wypaliły - pod Ogród Botaniczny trafiliśmy niedługo przed zamknięciem, bo krasnale, lody, a to posiedzieć na ławce, te sprawy. Przy okazji zakupów w EPI chciałam wjechać (wjechać windą, żeby nie było) na punkt widokowy w Sky Tower, ale okazało się, że jest dość skomplikowany system rezerwacji ze względu na pandemię i nie chciało mi się czekać. Nie udało się też niedzielne śniadanie w podobno najlepszej (najlepszym?) Dinette, bo ci wszyscy turyści, co w sobotę byli na Rynku, w niedzielny poranek czekali w kolejce przed restauracją. A że padało, to nie przespacerowaliśmy się po okolicznym placu Teatralnym.
Restauracje:
- Dinette - pl. Teatralny 8, podobno najlepsze śniadania w mieście, łapka w górę, kto był i potwierdza
- Różowa Krowa - ul. Świdnicka 36, bar mleczny z całkiem smaczną opcją śniadaniową
- Tawerna Akropolis - Rynek 16/17, grecka
- Winners Steakhouse Pub - Pawła Włodkowica 5, steki z dodatkami, pieczony czosnek <3
Rynek
Kransal na czasie / Płot Ogrodu Botanicznego
Twój Vincent
Orkiestra / Widok z Mostka Pokutnic
WTEM Parada Równości, wszyscy ładnie w maseczkach!
Okolice Ostrowa Tumskiego
Tekla i Martynka
No nie będzie, mam nadzieję / Pieczony czosnek w Winners Steakpub
Ostrów Tumski
Hala Targowa
Włodkowica
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 25, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
wroclaw, polska
- Skomentuj
Janina Martyn - Rozłączył was na zawsze #094
(Klimat s-f i zakrętkę na technikę wyjaśnia to, że JM to pseudonim Adama Hollanka).
Spis osób:
- profesor Glasuro (50+) - profesor cybernetyki oraz chyba wariat
- Rogoziński - administrator budynku, w którym mieszka Glasuro
- pani Leluchowa - z parteru, zażywna jejmość
- sierżant Pęk - interweniuje z powodu wrzasków
- Dorota Skierska - inżynier elektromechanik[1], była żona Glasuro
- Jan - dawny pupil profesora, drugi mąż Doroty, bardzo młody i elegancki mężczyzna o kwadratowej twarzy sportowca
- docent Grudziński - Instytut Komputerów Przemysłowych, podobno miał romans z Dorotą
- porucznik Jerzy Berda - as służby kryminalnej
- Ignacy Siwecki (61) - kierownik działu handlowego centrali zabawkarskiej, w konflikcie z Glasuro
- podporucznik Róg - przesłuchuje Grudzińskiego
Podczas interwencji u ekscentrycznego profesora Glasuro, milicja obserwuje dziwne, cybernetyczne zwierzątka[2], elektroniczne zabawki na tranzystorach, które profesor wydaje się tresować. Niedługo potem zabawki pojawiają się w sklepach, a atrakcyjna blondynka zaczyna je tropić i maniakalnie niszczyć. Okazuje się, że to była żona Glasuro, która zgłasza się na milicję w panice, twierdząc, że jej eks-mąż stworzył i wytresował te krwiożercze potwory, żeby zabić jej aktualnego męża. Milicja początkowo nie wierzy, ale zleca ekspertyzę docentowi z Instytutu, który twierdzi, że zabawki są niegroźne. Niestety, zostają znalezione najpierw jedne zwłoki z rozszarpanym gardłem, potem kolejne, przy których leży zabawka, ktoś napada na docenta, sytuacja się zagęszcza.
Jaka to przezabawna historia, zwłaszcza w zestawieniu z finałem - mnonjxv bpmljvśpvr avr zbeqbjnłl, glyxb zvnłl mn mnqnavr mnfvnć cnavxę v mavfmpmlć mjvąmrx olłrw żbal (v gb hqnłb fvę cebsrfbebjv qbfxbanyr). Bsvnen m cemrtelmvbalz tneqłrz hznełn m cemlpmla anghenyalpu, n enal mnqnab wrw cbfg zbegrz, żrol qbqnć qenznglmzh.
[1]
Niezwykle piękna młoda kobieta. Sprzedawca poznał ją od razu. Miała puszyste, długie włosy ciemnoblond, których barwy nie starała się tuszować żadną kosmetyką. Równocześnie używała dość jaskrawej szminki do warg i robiła sobie tuszem długie rzęsy. Była wysoka, ale nie za szczupła.
- Figurka wspaniała, to najważniejsze - pomyślał sprzedawca.
Rozejrzała się niedbale po półkach mrużąc oczy. Typowe dla krótkowidzów z pretensjami: wstydzi się nosić okulary? Wiedział, że i tak niczego nie kupi.
[2]
Zwierzątko o rozmiarach kota tylko mordkę miało szczurzą. Reszta przypominała kiszkę i połyskiwała jak szkło. Wtem przez kiszkowa te ciałko przebiegł ogień.
- To zabawka, zabawka, panowie. No, huncwocie, do nogi! - Zwierzątko zawahało się.- Widzicie, cała tajemnica moich krzyków na tym polega, że on nie zawsze chce mnie słuchać. Do nogi, bydlę! Konstruuję takie specjalne zabaweczki. (...)
Glasuro mi mówił, że buduje właśnie komputery, które same się uczą. Wystarczy im wskazać jakiś cel, a one już same dostosowują swoje postępowanie do postawionych im wymagań. Rozumie pan, co to znaczy? Można powiedzieć istocie zaopatrzonej w taki system komputerowy, żeby kogoś zabiła, a ona sama dojdzie do tego, jak to zrobić.
Marian Łohutko - Pętla bieszczadzka #096
Spis osób:
- prezes - nie zgodził się na koedukacyjne pokoje na wycieczce, ale nie to okazało się problemem
- Okoński - główny księgowy, uczestnik wyjazdu integracyjnego
- inżynier Jerzy Kubiak - konfliktowy alkoholik, trudny we współżyciu, ale doskonały fachowiec
- Jakubczyk - kierownik zaopatrzenia, uczestnik wyjazdu integracyjnego
- Szafrańska - kierowniczka kadr, uczestniczka wyjazdu integracyjnego
- (anonimowy) sierżant - przyjmuje zgłoszenie zaginięcia
- kapitan Jastrzębski - ekspert śledczy z Bieszczad, ma 15-letniego syna (bez wpływu na fabułę)
- Krystyna Kubiakowa - żona inżyniera, ma oficjalnego kochanka, ale pozostaje w związku
- Osiński - kochanek Kubiakowej, podobno muzyk jakiś
- Kubiakówna - energiczna kobieta w średnim wieku, siostra denata
- ajent gospody - pamięć mu się z czasem poprawia
- Helena - bufetowa w gospodzie, tamtej nocy poszła wcześniej spać
- Kazimierz Romanowski - partner biznesowy Kubiaka, taki koniakowy typ, mało pijący
- Alina Romanowska - żona Kazimierza, mało wie o finansach męża
- Błażejczyk - wywiadowca
- Ignacy Skoczylas - staruszek z zaawansowaną sklerozą, a mimo to inwestor willi
- Janusz Skoczek - nazywany na wyrost inżynierem, nadzoruje budowę u Skoczylasa
- Anna Buczyńska - wyjechała na saksy do Wielkiej Brytanii i zaginęła
- Jan Kolasiński - uczynny kierowca przedsiębiorstwa transportowego
- Szczepan Kolasiński - może załatwić tanio części do Skody
- Bolesław Wrzesiński - 190 cm wzrostu i prawie 100 kilo wagi, nie chce być samotny
- Zarębina - dozorczyni Wrzesińskiego, tęga i energiczna kobieta
Impreza integracyjna w Bieszczadach, panowie polewają wódkę, panie robią kanapki. Inżynier Kubiak proponuje grę w “prawdę lub wyzwanie”, ale z braku chętnych oddala się od współpracowników do lokalnej gospody, gdzie nadużywa alkoholu. Rano, jak się łatwo domyślić, nie wraca z resztą zaniepokojonej wycieczki, a kilka dni później zostają znalezione jego zwłoki. Milicja nie wierzy w samobójstwo, bo denat nie był sprawny fizycznie i miał przepuklinę, za to uważnie słucha, kto denata nie lubił i ile miał pieniędzy. Okazuje się, że w ostatnią noc Kubiak zabrał na pijatykę Romanowskiego, ale kiedy milicja chce go przesłuchać (sugerując się potencjalnym tropem kłótni o pieniądze między wspólnikami), Romanowski ginie w sprokurowanym przez kogoś wypadku. Absurdalnie, dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego; Kubiak zginął, bo był spostrzegawczy oraz miał pecha być dwukrotnie w złym czasie i złym miejscu, zaś jego wspólnika zgubiła skłonność do nieuczciwych interesów (chciał ukryć zarobki przed fiskusem).
Smaczki z epoki: milicja szuka “sakramentalnego niedopałka papierosa”, a na biurku denata stoi “fotografia młodej Japonki, która - jeżeli patrzyło się na nią z góry, była ubrana w kimono, natomiast kiedy spojrzało się z boku - okrywały ją szaty więcej niż skąpe”.
Inne tego autora tu.
Inne z tego cyklu tutaj.
#132 (przeczytałam też po raz kolejny EW095)
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 24, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie, panowie, prl
- Komentarzy: 3
Naukowiec Nils Caulder, zwany Szefem, gromadzi w swoim domu nietypowych wyrzutków - Cliffa, byłego kierowcę rajdowego, którego mózg po wypadku został przeszczepiony w metalowe ciało, Ritę, aktorkę, której ciało w wyniku ekspozycji na trujący gaz ma umiejętność (czasem niechcianą) zmiany w galaretę, Jane - dziewczynę po przejściach o 64 osobowościach, Larry’ego, oblatywacza samolotów wojskowych, aktualnie radioaktywnego za sprawą tajemniczego energetycznego bytu, który zamieszkuje jego ciało. Kiedy znika Szef, do ekipy dołącza Vic, cyborg i syn dawnego współpracownika Szefa; grupa - niekoniecznie zgodnie - rozpoczyna poszukiwania naukowca, wiedzą tylko, że został uprowadzony przez Pana Nikt, zmutowanego człowieka, potrafiącego przechodzić przez wymiary (i czwartą ścianę). Jak już dla Was jest tego za dużo, to w trakcie akcji pojawia się niebinarna ulica Danny, która umie przemieszczać się w przestrzeni, bohater komiksu Flex Mentallo, który potrafi zmieniać rzeczywistość napinając mięśnie (“chyba napiąłem niewłaściwy mięsień!”), prehistoryczna nieśmiertelna kobieta, Dekonstruktor Światów, osioł, którego tyłek jest wejściem do innego wymiaru czy Łowca - Zjadacz Bród, nie wspominając o Tyłkach.
Wspominałam, że Chłopaki to absolutny komiksowy must-have sezonu? Może niekoniecznie macie o tym zapomnieć, ale równie dobry (a w niektórych aspektach nawet lepszy) jest serial, o którym początkowo myślałam “ech, kolejna zżynka z X-menów, proszę przechodzić i się nie gromadzić”. Tak jak “Chłopaki” są zabawne, ale raczej serio, tak tutaj to doskonały pastisz opowieści o mutantach z elementami thrillera i obowiązkową zaskoczką fabularną. Dostępne dwa sezony, na razie obejrzałam pierwszy, z drugim chwilkę poczekam, żeby przedłużyć przyjemność.
TL;DR - warto.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 23, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Mort, młodzieniec z Ramtopów, zostaje przez ojca przeznaczony do terminu. Niestety nikt nie chce niezgrabnego, dociekliwego chłopca jako ucznia; moment przed północą pojawia się tajemniczy przedsiębiorca na eleganckim, białym koniu (później okazuje się, że zwierzę ma na imię Pimpuś) i bierze Morta jako czeladnika do zakładu grabarskiego (a przynajmniej tak to rozumie ojciec). Morta w ogóle nie dziwi, że to sam Śmierć, ostateczna dyskowa sprawiedliwość. W posiadłości Śmierci mieszka Isabel, adoptowana przez Śmierć 16-latka, i Albert, totumfacki i kucharz. Jako że Antropomorficzna Personifikacja chce sprawdzić, jak to jest czuć szczęście, po krótkim przeszkoleniu wysyła czeladnika na pierwszą samodzielną akcję, co udaje się w dwóch trzecich, albowiem młodzieniec, powodowany oczywistym impulsem, ratuje od śmierci 15-letnią księżniczkę Keli, przez co historia rozchodzi się na dwie odnogi. Mort, wspomagany przez Isabel, mocno niechętnego Alberta i młodego, niedoświadczonego maga Cutwella, usiłuje naprawić osnowę rzeczywistości, żeby inercja nie naprawiła anomalii, oczywiście przez uśmiercenie księżniczki.
To pierwsza historia z pełnoetatową rolą Śmierci - estetą, sympatykiem kotów, posługującym się bezlitosną logiką tam gdzie ludzie mają emocje. Lubię Alberta, eksperta od smażonego, który - po odsłonięciu tajemnicy swojego pochodzenia - ma ugruntowane poglądy na temat szacunku dla wizerunku. Nieco mniej sprawną kreską są narysowani pozostali bohaterowie - Mort wprawdzie przechodzi ewolucję, ale to postać chaotyczna; Isabel, wieczna nastolatka, niestety nie dorasta mimo upływu lat. I tak warto przeczytać, nawet ze świadomością, że to nie jest najlepsza książka cyklu, bo jest zalążkiem dla bardziej udanego Wiedźmikołaja i przyjemnego “Złodzieja czasu”.
Inne tego autora.
#131
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 20, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, sf-f
- Skomentuj
We włoskiej willi, opuszczonej przez okupujących Niemców, po ewakuacji szpitala polowego pozostaje Hana, pielęgniarka z Kanady, opiekująca się terminalnym pacjentem o nieznanej tożsamości. W trakcie długiego lata powoli wychodzi na jaw, że poparzony mężczyzna to węgierski hrabia de Almasy, znany przed wojną podróżnik i kartograf; część historii opowiada David Caravaggio, kanadyjski szpieg, dawny znajomy ojca Hany, który dotarł do willi w poszukiwaniu zdrajcy. Do trojga bohaterów dołącza Sikh Kip, saper, który oczyszcza okolicę z min pozostawionych przez Niemców. Kip i Hana mają się ku sobie, Caravaggio usiłuje wyciągnąć z umierającego, jaka była przyczyna śmierci małżeństwa Katherine i Geoffreya Cliftonów, z którymi Almasy znał się przed wojną (i - jak wychodzi - miał romans z Katherine) oraz czy to właśnie on dostarczył Rommlowi mapy Sahary.
Książka jest, oględnie mówiąc, chaotyczna w swojej strukturze - z właściwego czasu i miejsca akcji (koniec wojny we Włoszech) odchodzą wąsy wspomnień bohaterów. Zapewne miało to odwzorować wojenną traumę, jaką przeżyli bohaterowie; tytułowy angielski pacjent usiłuje wyprzeć z pamięci wszystkie wspomnienia i swoją tożsamość. Hana straciła ojca i narzeczonego (plus ma za sobą poronienie), chce się odciąć od przeszłości. Carravagio był torturowany przez Niemców, szuka w Almasym winnego. Kip rozbraja bomby, ale czuje narastające zgorzknienie, bo niby jest Brytyjczykiem, ale drugiej kategorii. Podsumowując, to nie jest książka słaba, ale też niekoniecznie do ponownego czytania.
Tłumaczenie zawiera, nomen omen, kwiatek - Hana porównuje skórę Kipa do kwiatu o nazwie “brązowe oko Susan”, co jest kalką ze zwyczajowej nazwy rudbekii (“black-eyed Susan”); nie komentuję nawet skojarzeń.
To, co mogę powiedzieć o filmie, to że jest ładnie zrobiony - miękkie kolory, zapierające dech pejzaże Toskanii, surowa niesamowita pustynia, piękni młodzi aktorzy (aczkolwiek młody Colin Firth jest pulchny jak bułeczka, trochę mi zajęło, zanim go poznałam). Scenariusz nawet ratuje chaos książki, wplatając zgrabnie w teatralną scenę włoskiej willi reminiscencje poszczególnych bohaterów (oszczędzając niestety na postaci Hany, która jest płaska i absolutnie niewiarygodna, dodatkowo za dezercję z wojska mogłaby trafić pod sąd, jakby to nie była rzeczywistość hollywoodzka), chociaż zupełnie psuje wymowę zakończenia (cnpwrag cebfv Unaę b rhgnanmwę, Xvc cb antłrw śzvrepv xbyrtv m bqqmvnłh jcnqn j fghcbe, cb pmlz jenm m bqqmvnłrz bchfmpmn jvyyę, pb avwnx fvę zn qb zvłbfarw qenzl m xfvążxv, xvrql Uvaqhf anoenł avranjvśpv qb jfmlfgxvpu ovnłlpu, eójavrż Unal, cb fchfmpmravh cemrm Nzrelxnaój obzol an Uvebfuvzę). Inna sprawa, że zakończenie książki jest na tyle otwarte, że aż prosiło się o cokolwiek innego niż urwanie w połowie. Podsumowując, to nie jest zły film, ale absolutnie nie widzę podstaw do obsypania go nagrodami (9 Oskarów i 3 nominacje, nie licząc 3 Złotych Globów i Srebrnego Niedźwiedzia).
#130
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 19, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2020, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
[4.10.2020]
(Będzie i o sobocie).
Miało padać po południu, więc rozczarowana byłam bardzo, kiedy o poranku zza okna przywitał mnie półmrok i mżawka przechodząca w sieknącą ulewę. Awaryjnie, zamiast Ogrodu Japońskiego, zaproponowałam Muzeum Sztuki Współczesnej opodal, mając nadzieję, że kiedy będziemy nasiąkać sztuką zamiast deszczem, pogoda się ogarnie. Żeby Was nie trzymać w niepewności, tak, pogoda się ogarnęła, ale muzeum okazało się być świetnym miejscem z trzech powodów. Po pierwsze sztuka współczesna. Wszyscy znajdą Rafaela, Wenus z Milo, sceny batalistyczne Matejki czy konie Kossaka, bo to jeszcze da się ogarnąć w szkole. Z rzeźby i malarstwa po II wojnie światowej to już tak nie za zbytnio, kilka sztandarowych obrazów Beksińskiego, prowokacje Kantora czy rzeźby Abakanowicz. A tu się można ocierać o dużo dobra, od obrazów przez instalacje, plakaty do rzeźb - jest Chwistek, Witkiewicz, Jarema, wspomniany Kantor i Beksiński, Cybis czy Mikulski (na widok którego oczywiście rzuciliśmy jednocześnie z TŻ "O, Ferdynand Wspaniały"). Nie było nudne nawet dla młodzieży, która - i tu przechodzimy do drugiego powodu - żyje w estetyce "ładnie", że trzeba równo, realistycznie i nie wychodzić poza kartkę, co owocuje dyskwalifikującym podejściem "nie umiem, więc nie zacznę". Wtem okazuje się, że można robić sztukę "brzydką", niepokojącą, z użyciem dziwnych materiałów, z zabawą fakturą, nie wiadomo o czym. Jakie to jest dobre i otwierające! Trzeci powód to sam modernistyczny budynek, zwłaszcza kratownica projektu architekta Hansa Poelziga, gdzie kawiarnia i takie światło, że nie mam słów.
Pawilon Czterech Kopuł
Pawilon Czterech Kopuł / Centralna część budynku
Beksiński / Mikulski
Hala Poelziga
A skoro nastało słońce, przez Pergolę i obok Fontanny Multimedialnej, przeszliśmy do Ogrodu Japońskiego. Nie jest duży, ale urokliwy; karpie i żaby, kamienna ścieżka, po której można z zachowaniem pewnej ostrożności przejść suchą nogą po brzegu stawu, klony i rzeźba.
Fontanna Multimedialna z widokiem na Halę Stulecia
Pergola
Ogród Japoński
Joga na trawie
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 18, 2020
Link permanentny -
Tagi:
polska, ogrod-botaniczny, wroclaw, sztuka -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+
- Skomentuj
Moim przekleństwem jest to, że dużo czytam. Oraz że czytam o książkach - o narzędziach, metatekstualności, budowie fabuły, typach narracji i tym wszystkim, co pozwala autorom uzyskać taki, a nie inny efekt. Wiem, po co jest repetycja frazy, czemu wprowadził kosmitów z ich umiejętnością obserwowania wszystkich chwil jednocześnie[1] i użył wszechwiedzącego narratora i zaburzonej chronologii wydarzeń, po co osadził siebie jako bohatera drugoplanowego. I dlatego, że głównie widzę metodę, nie pozwala to mi dać się porwać treści. Oraz groteska. Słabo przyswajam groteskę; w okolicach końca liceum zachwycałam się Vianem i Toporem, teraz nie jestem w stanie przez ten typ literatury przebrnąć.
Autor autobiograficznie zaczyna od rozterek, jakie miał przed spisaniem swoich wojennych wspomnień - że to kolejna książka o wojnie, że nie da się oddać tego chaosu i masakry w taki sposób, aby czytanie było równoważne byciu tam wtedy, że nie ufa już swojej pamięci, która zaciera najbardziej drastyczne szczegóły, że nawet opisując rzeczywistość wiernie, może przemycić czytelnikom ideę bohaterstwa czy doniosłości walki. I chyba to udało mu się doskonale, bo mimo zdawkowości opisu i przykrywania grozy odklejeniem bohatera od rzeczywistości, to nie jest książka przyjemna.
Billy Pilgrim w 1967 roku zostaje porwany przez kosmitów jako eksponat do zoo, co brzmi dość koszmarnie, ale to nie jest najgorszy okres w życiu Billy’ego, który w czasie wojny trafił do niemieckiego obozu jenieckiego i przeżył bombadowanie Drezna. Dzięki uzyskanej od Tralfamadorczyków umiejętności przeżywania wszystkich chwil swojego życia jednocześnie, przestaje żyć w czasie linearnym. Otoczenie traktuje go jak psychicznie chorego, kiedy wspomina o uwięzieniu na innej planecie, mimo że chce tylko uspokoić wszystkich, że wszystko, co złe i dobre po prostu się zdarza.
PS Niestety tłumaczenie Jęczmyka jest bardzo słabe. Sporo kiepskiej frazy, żona bohatera je batoniki “Trzej Muszkieterowie” i “Drogę Mleczną”, ktoś inny z kolei je filadelfijski ser śmietankowy.
[1] Czy właśnie obejrzałam “Watchmen”, gdzie doktor Manhattan tak właśnie postrzegał świat? Przypadek? Nie są^W^WTak. Po Vonneguta sięgnęłam, bo dołączyłam do dyskusyjnego klubu książki i w tym miesiącu wypadło na tego autora.
Inne tego autora tutaj.
#129
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 16, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5
Miejmy to z głowy - tłumaczenie tytułu jest zwyczajnie nieprawidłowe językowo. Co złego byłoby we frazie “Moja siostra jest seryjną morderczynią”?
Lagos, współcześnie. Przerażona Ayoola dzwoni do siostry, Korede, ponieważ zaatakował ją jej chłopak Femi i w samoobronie go chyba zabiła. Korede, rozsądna i opanowana pielęgniarka, jedzie na ratunek; z wybielaczem w ręku czyści mieszkanie chłopaka, pakuje zwłoki w prześcieradło i pomaga je ukryć. Również później dba o to, żeby niefrasobliwa Ayoola nie pisała lekkomyślnie pierdół w social mediach, skoro jej chłopak zaginął. Przez poczucie bycia odpowiedzialną opiekunką swojej siostry przebija się jednak po raz kolejny myśl, że to nie był pierwszy raz. Ayoola, ta śliczniejsza i bardziej urocza, ma niesamowitą łatwość rozkochiwania w sobie kolejnych chłopaków, ale kiedy robią się zazdrośni (nie bez powodu) lub mają pretensje o jej zachowanie (również nie bez powodu), rzuca ich, a kiedy mają z tym problem, zabija. Mieszkanie Femiego było trzecim miejscem zbrodni, po których Korede sprzątała; cały czas zastanawia się, czemu daje się wciągać w to siostrze, a nie dzwoni na policję. Sytuacja się zagęszcza, kiedy Ayoola odwiedza siostrę w szpitalu i zaczyna umawiać się z lekarzem, w którym nieatrakcyjna Korede kochała się od dawna. Między wierszami pojawia się psychopatyczny ojciec, systematycznie niszczący matkę i krzywdzący dziewczęta; jego śmierć była wybawieniem dla wszystkich, choć muszą obnosić się z czułą pamięcią, żeby nie urazić rodziny. Matka faworyzuje młodszą, ładniejszą córkę, wmuszając w starszą nadmierną odpowiedzialność. Korede wie, że nie może matce wyjawić, gdzie zniknął kolejnych chłopak Ayooli i czemu tak źle reaguje na to, że jej siostra chce “ustatkować się” z obiecującym lekarzem (wiadomo, brzydka zazdrość). Zwierza się więc jedynej osobie, która ją cierpliwie wysłucha - opuszczonemu przez rodzinę pacjentowi w śpiączce. Tyle że ten budzi się pewnego dnia.
To przerażająca historia, mimo prób uczynienia jej łatwą, takim niby romansem z zakrętką. Na okładce pojawia się lekka fraza, że “krew nie woda – o wiele trudniej usunąć ją z dywanu…”. O wiele trudniej wyjść z traumy spowodowanej przemocą w rodzinie i uwolnić się od roli kogoś, kto zawsze naprawia i nadstawia karku.
#130
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 14, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, beletrystyka, panie
- Skomentuj