Przywiązujecie się do bohatera powieści? Mnie się zdarza. Viewegh pewnie sobie z tego zdaje sprawę i wykorzystuje to przewrotnie. Powieść ma dwóch narratorów - prywatnego detektywa, który bierze sprawę śledzenia narzeczonej pewnego poczytnego praskiego pisarza (jak się łatwo z tytułu domyślić, zadanie nie jest trudne) i samego autora, który - jako wszechwiedzący - wie to, co bohater książki pisanej przez niego usiłuje przed nim ukryć. I przez całą książkę narasta poczucie, że książka się dla bohatera skończy źle.
Książka dość erotyczna i frywolna, bo pan detektyw mimo 50 na karku prowadzi bujne życie erotyczne. Dodatkowy smaczek to przelot Air Finlandia do Chin przez Helsinki ("Kocham Air Finlandia!". "Wszyscy pasażerowie to mówią" - stwierdziła stewardesa, dolewając wódki) i opis kolacji w chińskiej restauracji (to jedna z niewielu rzeczy, za jakimi tęsknię[1] po powrocie z Tajwanu).
[1] Czy jest w Poznaniu prawdziwa chińska restauracja? Ale taka, gdzie nie walą wszystkiego na jeden talerz, nie dokładają surówki z gara, mają pałeczki i podają dania wspólne dla wszystkich? I jeszcze żeby nie wyrywali podszewki z portfela?
Inne tego autora: tu.
#14
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 14, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Straszny produkcyjniak. Biedny milicjant podejmuje decyzję o zakupie syrenki, żona rzuca mu się w ramiona z tej radości, a syn wzrusza ramionami, bo musi sam zarobić na non-ironową koszulę. Koszula skądinąd jest tropem w sprawie tajemniczego samobójstwa - z balkonu spada młody kontroler PIH-u, a w jego domu znajduje się tajemniczy pajacyk. W praniu wychodzi, że za pajacykami (których, jak tytuł wskazuje, było bardzo dużo) stoi gang wymuszający od niezbyt uczciwych prywaciarzy haracz. Tajemniczy szef jest sprytny i wie, że każdy prywaciarz przynajmniej kantuje skarb państwa (czy co tam wtedy było), więc nie będzie chętnie leciał z jęzorem na milicję, bo wprawdzie od szantażysty się uwolni, ale będzie musiał odpracować swoje w zakładzie pod nadzorem. Dodatkowo w kieszeni mężczyzny, który wpadł pod pociąg (dla tych, co wstrzymali dech - przeżył bez większych uszkodzeń) znaleziono adres samobójcy, co pozwalało wątpić w to, że posprzątał w domu, a potem potknął się i wypadł z balkonu. Słabe i dość przewidywalne.
#13
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 14, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza
- Komentarzy: 2
Ciepły, miły i sympatyczny film o pogodnej starości. Po przepracowaniu kilkudziesięciu lat Pepa rezygnuje z pracy w szkole, bo z coraz bardziej krnąbrną młodzieżą, co to piękna czeskiej i nie tylko poezji nie docenia, nie bardzo mu idzie. Z drugiej strony nie chce mu się też siedzieć w domu ze starzejącą się i wiecznie narzekającą żoną (zapewne incydent z czajnikiem nie pomógł na atmosferę), więc szuka pracy. Dynamicznej i z ludźmi. Najpierw zostaje kurierem rowerowym, potem trafia do lokalnego spożywczaka, gdzie przyjmuje butelki. Ma czas, żeby porozmawiać z ludźmi, popatrzyć na nogi pięknych prażanek w promieniach zachodzącego słońca i pozmieniać to w życiu innych ludzi, co im się nie bardzo udało.
Mottem filmu mogłaby być piosenka "Wesołe jest życie staruszka", zwłaszcza że i Praga piękna, ludzie raczej uśmiechnięci i życzliwi, sny o seksownie rozebranych konduktorkach w przedziale osobowego, który przez dłuższy czas się nie będzie na żadnej stacji zatrzymywał, powtarzają się często, a nawet wtedy, kiedy butelki zwrotne zacznie przyjmować automat, zawsze można znaleźć inną nieśpieszną pracę, pozwalającą co jakiś czas wrócić do domu i powiedzieć "Kochanie, wróciłem".
EDIT: Tak, wiem. 65 lat to nie staruszek. Ale mi cytat pasował.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 13, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Dzisiaj zaprowadziliśmy Reputaka do Chimery (herbaciarnia z deserami, śniadaniami i daniami bardziej obiadowymi) na rogu Żydowskiej i Dominikańskiej. Ale w zasadzie to chciałam tylko pokazać szyld Cafe Bemehot (zaraz obok, na Kramarskiej).
Ciekawe, czy mają prymusy.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 12, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Koty, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 3
... że byłam z Hanką w jakiejś niesamowicie słonecznej miejscowości ze skałkami, zachodami słońca, egzotycznymi budynkami i dużo kotów. Czego sobie i wszystkim życzę. Wprawdzie ciągle coś gubiłam (a to torbę, a to zakrywatko od aparatu, obiektyw 18-70 mi się zapodział i miałam tylko 50mm), ale i tak było dobrze. Tyle potem się obudziłam, bo była ogromna burza z grzmotami i tyle po śnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 12, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Komentarzy: 1
Za wcześnie na to, żebym mogła pisać o kocie Herze. Jest mi niewymownie smutno z wielu powodów - że ją zawiodłam, obiecując, że będzie dobrze. Że zostawiłam ją leżącą na metalowym stole u weterynarza, a nie zabrałam do domu, mimo że poza jakąś porcją energii był to ten sam kot co 10 minut wcześniej. Że wróciłam do domu z pustym pojemnikiem i nie umiałam powiedzieć kotu czarno-białemu, gdzie jest drugi kot. Że nie umiałam jej pomóc, żeby została z nami dłużej. Że się starałam za mało, a za same starania nie ma nagrody.
Nie jest lżej z poczuciem, że nie można było inaczej. Że kot, który wczoraj odszedł, nie był tym dobrym i szczęśliwym kotem sprzed kilku miesięcy, tylko bardzo chorym, zmęczonym i bardzo obojętnym na to, co się będzie z nim dalej działo, strzępkiem stworzenia. Że oszczędziłam kotu prawdopodobnie bolesnej i powolnej śmierci. Że było to mniejsze zło. Kurwa mać. Mniejsze.
Cholernie mi jej brakuje. W nocy słyszałam niepewne kroki gdzieś w głębi domu, których tak naprawdę nie słyszałam, bo kot czarno-biały spał koło mnie. Głaszczę kota czarno-białego, słucham jej mruczenia, wącham futro, daję się polizać po przedramieniu. Rozglądam się, czy zza załomu korytarza nie wyjrzy czarny pyszczek kota leżącego podwoziem do góry. Wydawało mi się, że oswoiłam się przez ostatnie miesiące z myślą, że kota nie będzie. Nie można się z tym oswoić. Ostatnio takie poczucie sprzeciwu wobec nieuchronności losu miałam po nagłej śmierci Dzikka, po której nie mogłam się pozbierać przez długie tygodnie. Nie pomagają słowa. Nie można tego sobie przemyśleć, poukładać i odłożyć. Można się tylko nauczyć żyć bez. Bo nie ma innego wyjścia.
Hera była z nami prawie siedem lat. Była naszym pierwszym kotem. Oswoiliśmy ją i byliśmy za nią odpowiedzialni. Wiem, że popełniałam błędy. Podejmowałam złe decyzje. Ale mam nadzieję, że kot wiedział, że to z niewiedzy i braku doświadczenia, a nie z braku miłości.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 9, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Koty
- Komentarze wyłączone
Więcej szczegółów na temat akcji na stronie zbierających pieniądze. Uważam, że kto czytał - powinien się dorzucić w jakiejś formie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 8, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 11
Prawie do końca filmu notkę miało sponsorować motto: "A może by tak pierdolnąć to wszystko i pojechać w Bieszczady". Młody Amerykanin po college'u rezygnuje ze studiów, zaoszczędzone pieniądze wysyła na działalność charytatywną, po czym znika, żeby prowadzić proste życie, bez pieniędzy, dokumentów, zobowiązań, rodziny i cywilizacji. Podróżuje z plecakiem pełnym Tołstoja, Thoreau czy Londona po Ameryce, czasem zarabia pieniądze na życie, czasem poluje i śpi na środku pustyni, ale nieustająco podąża na Alaskę, gdzie została naprawdę dzika i czysta przyroda, w której może odzyskać samoświadomość. Końcówka filmu, pozytywnego i z ładnym przesłaniem, jednak mnie przeczołgała - ze sponsoringu pierdolnięcia i wyjechania się nie wycofuję, ale jednak jestem dzieckiem cywilizacji. Jak ktoś chce bez wzruszeń i spędzania ponad 2h w kinie, to można na wikipedii przeczytać, jak wyglądało życie Christophera Johnsona McCandlessa. Według mnie warto iść (kudos dla Y., że nie pozwolił mi obejrzeć tego filmu w domu).
EDIT: Zapomniałam wspomnieć o niesamowitej i przenikliwej muzyce Eddiego Veddera. Jest. I porusza w środku jakieś kawałki.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 6, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
To, że lubię Woody'ego Allena, to żaden sekret. Lubię też filmy, w których pojawia się Diane Keaton, bo stanowi łagodzącą i realistyczną przeciwwagę dla neurotycznego, pełnego kompleksów i wiecznie zestresowanego Allena. "Tajemnicę" widziałam już ładne kilka razy, bo to jednak z lepszych komedii i jednocześnie sympatyczny kryminał (a odkurzyłam go dlatego, że chciałam zobaczyć króciutką rolę Zacha Braffa, który gra syna Keaton i Allena). No i Manhattan - piękny, refleksyjny, miejski, tętniący inteligentną formą życia. Nie ma kartonowych scen w studiu, są kamienice, piękne podwórka (zakochałam się w tym, które Alda pokazuje Keaton, planując stworzenie tam restauracyjki), apartamenty i biura, a film zaczyna się piosenką Cole'a Portera "I Happen To Like New York" [1].
Larry (Allen) i Carol (Keaton) spotykają w windzie parę starszych ludzi i idą wypić z nimi kawę. Następnego dnia staruszka umiera na zawał. Carol podejrzewa, że do teoretycznego zawału przyczynił się mąż i rozpoczyna śledztwo wbrew licznym i głośnym sprzeciwom Larry'ego, który nie chce być budzony w nocy przez telefony od wciągniętych w akcję przyjaciół - Teda (Alana Aldę) i Marcię (Angelicę Huston). Carol jest uparta, Ted kreatywny w szukaniu rozwiązań (nawet jeśli w tym celu musi się przespać z młodą aktorką), Larry niechętny i niezbyt przekonany do bycia detektywem, a potem szantażystą (bardzo piękna scena montowania rozmowy telefonicznej), a Marcia błyskotliwa i analityczna. Poza śledztwem film pokazuje, jak fajnie zestarzeć się z kimś, z kim dobrze się spędza czas, mimo że współmałżonek ma wady.
[1] Ja też lubię ten obraz Nowego Jorku.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 6, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Od razu mówię, że to moje pierwsze podejście do losowo wybranego Akunina. Lewiatan to analog "Śmierci na Nilu" Agathy Christie - na luksusowym statku wycieczkowym do Azji płyną bogaci pasażerowie, a wśród nich zbrodniarz, który zabił kilkanaście osób podczas kradzieży u lorda-kolekcjonera. Francuski policjant zebrał wszystkich podejrzanych w jednym salonie i podczas rejsu prowadzi obserwację. Wiadomo tylko, że w sprawę zamieszania jest kobieta, a zbrodniarz nie ma złotego znaczka, który dostawał każdy pasażer. Szybko okazuje się, że znaczek posiada tajemniczy rosyjski dyplomata Fandorin, przez co zostaje wyeliminowany z grona podejrzanych, a jego celne uwagi popychają śledztwo do przodu. Każdy ze zgromadzonych w salonie ma jakąś tajemnicę, po kolei zostają uwalniane przez komisarza lub Fandorina. Narracja jest różna - każda z postaci pisze własny "pamiętnik", czasem niekoniecznie zgodny z prawdą (najbardziej upierdliwie się czyta historia Japończyka, pisana w dwóch szpaltach w poziomie kartki), są też i "wycinki" z lokalnej prasy.
Mnie się nawet-nawet, zdecydowanie wolę ciągoty do pokazywania Rosji mocarstwowej - mniej śmieszy i mniej trąci dzikością w przeciwieństwie do świata Marininy. Rosyjski dyplomata nie odstaje poziomem kulturowo-intelektualnym od reszty Europejczyków na statku, a czasem nawet okazuje się być bardziej kulturalny i mniej zaściankowy od reszty.
#12
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 5, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, kryminal, panowie
- Komentarzy: 2