Oslo, mniej więcej współcześnie. W wodach zatoki zaczynają pojawiać się dziwnie ubrani, przerażeni ludzie, mówiący obco brzmiącym językiem. Okazuje się, że to staronorweski, a wyłowieni ocaleńcy pochodzą z przeszłości. Kilkanaście lat później. Nie wiadomo dalej, co spowodowało dziwne zjawisko, ale przybyszów jest całkiem sporo (i ciągle przybywają nowi), niektórzy zintegrowali się ze współczesnością, niektórzy kultywują własne tradycje. Bba, nawet współcześni dołączają do przybyszów, na przykład była żona inspektora Haalanda, która preferuje XIX wiek i konkubenta z tamtych czasów. Alfhildr, wikinżka po studiach kryminalistycznych, zostaje przyjęta do policji (mimo niechęci niektórych oficerów); jej pierwszą sprawą jest śledztwo w sprawie wyłowionych z portu zwłok temporalnej migrantki, bo dziewczynie w utonięciu ktoś pomógł. Wszyscy Alfhildr wyśmiewają, bo mech zamiast podpaski, wiara w potwory i nadmierna otwartość również w kwestiach intymnych, ale szybko się okazuje, że dziewczyna jest sprawnym śledczym.
Jaki to jest pyszny serial! Wiadomo, wszystko, co ma dobrze ograne podróże w czasie, ma od razu na starcie dużo punktów, ale tu oprócz tego doskonale ograne są realia i scenografia. Łkam z kóz na zadbanych trawnikach, prehistorycznych Norwegów polujących na zające w samych tatuażach (totalnie widzę, jak robili casting do roli Navna, czy nie mam pan, kolego, nic przeciwko, że dokleimy panu skaryfikacje i będzie pan latał z juwenaliami na wierzchu?), knajp dla Wikingów (które przypominają mi knajpy dla krasnoludów w Ankh-Morpork) czy wreszcie mnóstwa zabawnych sytuacji, jaki zderzenie między ultra poukładanymi Norwegami, a tym chaosem, jaki się pojawia. Akcja też jest niegłupia, tajemnic sporo, a dodatkowo pojawiają się postaci historyczne na miarę naszego Chrobrego czy innego Świętego Wojciecha. Must have, nie mogę się doczekać drugiego sezonu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 21, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 12
Książka to zbiór opowiadań, z których trzy podobno zostały zekranizowane w cyklu o tym samym tytule. Jeszcze nie widziałam, ale poszukam.
Tom budzi Judith telefonem o 4 nad ranem. Jednak nie godzina rozmowy wprawia ją w zdziwienie (a potem przerażenie), tylko fakt, że Toma - pasierba - nie widziała od 22 lat. Ba, nikt go nie widział, również poszukująca go za różne sprawki policja. I jakkolwiek jest teoretyczna możliwość, że chłopak wtedy zniknął i ukrywał się przed rodziną i sprawiedliwością, tak Judith wie, że to niemożliwe - wszak ostatniej nocy 22 lata temu, kiedy to Tom próbował ją zgwałcić, uderzyła go nożem i umierającego nastolatka mąż zakopał gdzieś w lesie. Nie wierzy więc, że 40-letni mężczyzna, który wie zaskakująco dużo o niej, jej mężu i wydarzeniach sprzed lat, to jej pasierb. Finał jest dość zaskakujący, tym bardziej, że wieloetapowy.
Tytułowy Rein to autor trudnej, acz poczytnej prozy. Kiedy do zagranicznego wydawnictwa trafia jednocześnie manuskrypt najnowszej powieści z prośbą o tajemnicę i wydanie poza rodzinnym krajem autora oraz informacja o samobójczej śmierci tego ostatniego, stały tłumacz zostaje oddelegowany do miasteczka A., żeby tam dyskretnie wykonać pracę i pozwolić wydawnictwu na sensacyjne wydanie. Sam tłumacz ma też powód do prywatnego śledztwa, ponieważ usłyszał w czasie koncertu radiowego, emitowanego z A., charakterystyczny kaszel swojej zaginionej żony, Ewy. Szuka jej więc, a w manuskrypcie Reina odkrywa, że autor prawdopodobnie został zamordowany przez swoją młodą żonę i jej kochanka. Trochę niedopracowany jest wątek żony tłumacza, ale sama tajemnica - zaskakujaca (chociaż przewidywalna).
”Droga Agnes” to historia korespondencji i wieloletniej przyjaźni między dwiema kobietami - Agnes i Henny, które po latach niewidzenia spotykają się na pogrzebie męża Agnes. Absurdalnie, Henny proponuje przyjaciółce skopiowanie intrygi z kryminału Patricii Highsmith, gdzie to przypadkowi znajomi z pociągu umawiają się na wzajemne morderstwo swoich wrogów; konkretnie zwierza się, że jej mąż ma romans z nieznaną damą i chciałaby widzieć go martwego jak najszybciej. Agnes zgadza się, po części dlatego, że pieniądze od Henny pozwolą jej zachować odziedziczony po mężu dom i spłacić pasierbów, po części dlatego, że traktuje to jak przygodę. W retrospekcjach pojawiają się jednak wspomnienia, które pozwalają przypuszczać, że motywy Agnes są nieco inne.
”Wężowy kwiat z Samarii” jest chyba najbardziej melancholijny. 40-letni mężczyzna na progu rozwodu wraca do rodzinnego miasteczka, żeby z przyjacielem odkryć tajemnicę zaginięcia jego jedynej miłości. Vera, zwana Wężowym Kwiatem, zniknęła bez śladu w noc balu przedmaturalnego. Ku zdumieniu bohatera, dostaje kartkę, sugerującą, że dziewczyna żyje. Wyjaśnienie tajemnicy sprzed lat raczej zasmuca niż daje poczucie domknięcia.
”Wszystkie informacje w sprawie” to taka wprawka - nauczyciel zastanawia się, jaką ocenę wystawić uczennicy, która zginęła w wypadku tuż przed końcem szkoły. Po co - nie wiem.
Akcenty polskie (tym razem takie nawet nie aż tak z powietrza): lokatorka w domu, gdzie podobno mieszka eks-żona narratora, nazywa się N. Chomowska, a sama żona przybrała nazwisko Edita Sobranska, Ursula Lipinska wspomniana jest w cytowanym przez narratorkę wierszu czy wreszcie Adam Czernik, znajomy bohaterki, który przyjechał jako wsparcie. Oraz:
Stanąłem przed lustrem i aż mnie zamurowało od całej tej elegancji. Biała koszula, krawat, czarne spodnie z krepy, buty z kantem niczym na polskich konserwach.
Inne tego autora tutaj.
#35
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 20, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, kryminal
- Skomentuj
Małe szwedzkie miasteczko K. Przeprowadza się tu Leon Berger, nauczyciel historii i literatury; chce zapomnieć o swoim dotychczasowym życiu, bo pół roku wcześniej jego żona i córka zginęły w katastrofie statku wycieczkowego. Na początku roku szkolnego dowiaduje się, że jego poprzednik zginął w tajemniczych okolicznościach. Kiedy w służbowych papierach Kallmanna znajduje jego pamiętniki, rozpoczyna z dwójką zaprzyjaźnionych nauczycieli własne śledztwo. Narracja Bergera przeplata się z obserwacjami Ludmilly, jego zasiedziałej w K. znajomej i - jak się okazuje w trakcie - obiektu uczuć; Igora - nauczyciela matematyki i fizyki, który swego czasu z Kallmannem się trochę przyjaźnił, na tyle, na ile ten pełen tajemnic człowiek pozwolił; Andrei - nastolatki, która próbuje z przyjaciółmi wyśledzić tajemnicę, a niespodziewanie odkrywa wątek osobisty; Ulriki - matki Andrei, wspominającej wydarzenia sprzed kilkunastu lat. Miasteczko wcale nie okazuje się być spokojne - oprócz niepokojących treści w pamiętnikach Kallmanna (przyznał się do zamordowania własnej matki jako nastolatek, a jego nazwisko okazuje się być przybrane, dodatkowo twierdził, że umie rozpoznać mordercę po oczach i jeden z nich chodzi wolny po mieście), ktoś wysyła anonimy z pogróżkami do osób o etnicznym pochodzeniu, a finalnie jeden z młodych nacjonalistów zostaje znaleziony powieszony na drzewie. Policja jest bardzo w tle - na początku śledztwo prowadzi dość tępy inspektor, znany nauczycielom sprzed lat, bez większych sukcesów, potem dołącza inteligentna pani inspektor, dzięki czemu zostaje aresztowany potencjalnie podwójny morderca. Wyjaśnienie większości zbrodni pojawia się jednak dopiero po 20 latach, kiedy Charlie, geniusz z zespołem Aspergera, wraca na pogrzeb matki i zbiera wszystkich żyjących świadków wydarzeń z 1995 roku, żeby wspólnie ustalić, co tak naprawdę się stało.
Inne tego autora tutaj.
#34
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 18, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, kryminal
- Skomentuj
Zygmunt Zeydler-Zborowski - Czwartek, godzina 22 #046
Spis osób:
- porucznik Władysław Nowacki - początkowo nic mu się nie klei
- Bogdan Zielnicki (25) - niebieski ptak, według matki dlatego, że ma trudny charakter
- Zielnicka - matka Bogdana, zniszczona życiem kobiecina, krawcowa
- Zielnicki senior - ojciec Bogdana, rozwiedziony, ma nową żonę i rodzinę w Hamburgu
- Iwona Zarębska - ostatnia “sympatia” Bogdana (do tego w ciąży), podobno idiotka, twarz jak z obrazu Modiglianiego
- mecenas Garbarski - wrócił z Ciechocinka do domu, a tam zwłoki i nie posprzątane
- Jerzy Garbarski - syn, kontynuuje tradycję i studiuje prawo
- Julia Garbarska - małżonka, ma delikatne nerwy
- Felicja Montarska - gosposia Garbarskich, nie dba o linię i nie prowadzi kuracji odchudzającej
- Ewa - córka Montarskiej, świadoma własnej urody, nieświadoma braków w intelekcie
- Majewska - sąsiadka Zielnickich, bardzo tęga i z czerwoną twarzą
- major Kolczak - niedużego wzrostu, szczupły, bardzo ruchliwy
- Henryk Wilczewski - uczestnik wesołej wycieczki do Kazimierza, robił wrażenie naukowca
- Danuta Zagórska - uczestniczka wesołej wycieczki do Kazimierza, raczej trzpiotka
- kapral Osieniak - z Woli, prowadził sprawę kradzieży żółtej Skody
- inżynier Gustaw Janocki - architekt, bardzo miły gość
- Janocka - żona inżyniera, wybitnie lekkomyślna i roztrzepana
- Tomasz Zarębski - brat Iwony, kolega ze studiów młodego Garbarskiego
- Zarębski senior - chemik z Instytutu
- Zarębska seniorka - choruje na nerki, w szpitalu
- Jola - koleżanka Zarębskiego juniora, podobno Bogdan chciał jej pomocy przy sprzedaży heroiny
- sierżant Wawrzyniec Jemiołka - silny i przydatny w razie sprzeczki, do tego lubi zwierzęta[1]
- Polikarp Bonarczyk - szwagier Jemiołki
- Marysia Jemiołkówna-Bonarczyk - mistrzyni domowej garmażerki[2], siostra Jemiołki
- stary Łukasiak - ma krzyżówkę owczarka podhalańskiego z bernardem oraz małpę
- Zenon Łukasiak - syn starego, marynarz, dorodny mężczyzna
- sierżant Pakuła i porucznik Woźnicki - obserwują Janockich
- Dzidziuś - kumpel Łukasiaka, jego aparycja mimo woli przywodziła na myśl wszystkie możliwe paragrafy Kodeksu Karnego
- Maniek - psuje incognito Nowackiego
- Izabela Zalentowa - ma nerwy w strzępach
- pani Teodora - wdowa po kolejarzu, masażystka
- Lucyna - naiwna o oczach jak bławatki, ale to pozory
Matka zgłasza zaginięcie syna, ale jest bardziej zrezygnowana niż pełna nadziei. Syn znajduje się martwy w mieszkaniu rodziców jego dalekiego kolegi. Milicja odkrywa, że młody robił wokół siebie legendę: rodzina w Argentynie, będą duże pieniądze, pobocznie pojawia się wątek narkotykowy, ale gdy okazało się, że jego ówczesna panna, Iwona, jest w ciąży, zniknął. Podejrzenia idą też w kierunku szpiegostwa, bo ojciec nie w Argentynie, a w Hamburgu, dodatkowo w rzeczach denata znaleziono karteczkę z mapą wskazującą na sprytnie zakamuflowaną skrytkę. Oficerowie przesłuchują imponującą liczbę osób, po kolei odsiewają mylące sprawę wątki, skupiają się na żółtej skodzie i z wizytą na wybrzeżu wyłapują członków szajki przestępczej. Pewną nowością było dla mnie, że na podstawie daktyloskopii da się określić płeć, ale może mało wiem.
Społecznie: “- Zapewne rodzice pani bardzo się tym wszystkim [ciążą z nieobecnym sprawcą] przejęli.
- O tak. Szczególnie tatuś. Tatuś bardzo mnie kocha. Radził mi, żebym zrobiła skrobankę, ale ja nie chciałam”.
Się pali: giewonty, carmeny (może nie tyle pali, co nosi puste pudełko z notatką), rothmansy.
Się pije: dżin (mecenas), żytniówkę (ochrona przed sezonem grypowym), koniak (u inżyniera), orzechówkę (u szwagra), piwo (w tawernie).
Się je: smażone śledzie w tawernie albo domowe[2] delikatesy.
[1] W domu ma 4 psy, 3 koty, koza, oswojony borsuk i 6 kanarków i złote rybki.
[2] Wystawiła dla gości “kiełbasy swojej roboty, szynka z dzika, pasztet, świeżutki, pachnący chleb i różne inne smakołyki. Nie zabrakło oczywiście pękatych butelek, mieniących się tak intensywnymi barwami, że trudno było oczu od nich oderwać”.
Jerzy Janicki - Amerykańska guma do żucia Pinky #047
Spis osób:
- Drabik - niewidomy właściciel pokoju do wynajęcia w sezonie
- Henia Drabikówna - urzędniczka pocztowa, taka miła i ładna, a taka zasadnicza
- Drabikowa - pielęgniarka, nieistotna dla akcji
- Misiu - lokator z małżonką, wyjeżdża tuż przed wydarzeniami, bo koniec sezonu
- Ziutek Marocha - światowiec w dżinsach i czerwonej koszuli
- Krzysztof Listkowski - właściciel lodziarni
- Basia - telefonistka na poczcie
- Lichaczewska - sprzątaczka na poczcie
- Maciejewski - mechanik, podejrzewany o bycie ormowcem
- Komendant - rzuca wszystko i jedzie z zoną na urlop w Bieszczady
- plutonowy Pieniążek - funkcjonariusz młody i niesamodzielny, ale wystarczy jak na po sezonie
- Karaś - zwany Mickiewiczem, tragarz, zaszkodziła mu zakąska[1]
- Ilona Rychter - pracownica Listkowskiego, nogi aż do nieba
- papitan Stanisław Wapiennik - przypadkowy cenny świadek i przyjaciel Miercika
- porucznik Miercik - komenda powiatowa, lekko siwiejące skronie i młode, ciemne oczy
- Guła - zegarmistrz, krótkowicz w drucianych okularach
- Udo Trauscher - współwłaściciel przedwojennej stoczni remontowej
- Dietrich Trauscher - właściciel czerwonego BMW, podobno żuł gumę
- doktor - przyjaciel Listkowskiego, dowcipniś
- Dojnarowicz - osiedleniec zza Buga, szykanowany przez sąsiada, ze niby bimber pędzi
Koniec sezonu w nadmorskim miasteczku. Letnicy wyjeżdżają, lokalny tragarz dwoi się i troi, żeby wszystkie bagaże dowieźć na dworzec, nie dziwne więc, że kończy pijany w drzazgi i zostaje przywleczony na posterunek. Na poczcie też zamieszanie - wszyscy nadają paczki, żeby uniknąć wożenia ich pociągiem, telegramy, pospieszne rozmowy telefoniczne; kiedy już po godzinach przychodzi właściciel lodziarni, żeby zdeponować sporą sumę pieniędzy, zdenerwowana pracowniczka odmawia. Sprzedawca lodów zostaje znaleziony nad ranem martwy, pieniądze zniknęły (choć drobniejszych sum i bonów walutowych nikt nie ruszył); milicja ma motyw i ślad w postaci gumy do żucia pod oknem denata. Podejrzany nadawca telegramu, świadek zajścia na poczcie, okazuje się być milicjantem na urlopie, co pomaga porucznikowi Miercikowi w śledztwie. Sprawę utrudnia fakt, że pieniądze z utargu się odnajdują - dostał je na przechowanie zegarmistrz. Podejrzenie pada na lekkomyślnego i niewiernego chłopaka Drabikówny z poczty, potem na tajemniczego turystę z Niemiec, który swego czasu awanturował się z denatem, ale sprawę wyjaśnia wreszcie naoczny świadek całego zajścia, który dla bezpieczeństwa wolał wysłać milicji anonim.
Się pije: oranżadę kokafruit (ale nie na kaca!), koniaki jugosłowańskie.
Się pali: płaskie, ekstra mocne.
W razie ratowania topielca: tlen jest w warsztacie samochodowym, bo w przychodni nie ma.
[1]
Trzeba by go do domu - zaopiniował Maciejewski. - Tam przynajmniej w japę dostanie. A tu jeszcze panu areszt zahaftuje (...) W lipcu, w kinie, da pan wiarę, na drugim seansie, “kobietę-kota” grali, to jak haft puścił, dwa rzędy przed nim do pralni musiały iść.
Ewa Wielicka - Zanim zapadnie wyrok #048
Spis osób:
- Rzekicki - nie pali, buchalter, uparcie nie chce iść na emeryturę
- Wandzia Maroszek - sekretarka, nie pali, w zdenerwowaniu pąsowieje jej dekolt
- Jan Walczak - główny księgowy, nie lubi brzydkich kobiet
- Stefania Łodzicka - starsza księgowa, przypomina wyleniałą chabetę dorożkarską
- Słoniewski - dyrektor, używa dobrej wody kolońskiej
- Wacio Piłeczka - kasjer z przeszłością
- Łękotowa - woźna, o 11 wydaje herbatę i nie ma przebacz
- Kozłowski - woźny, przedwojenny urzędnik z wojenną traumą
- Adam Markiewicz - krewki narzeczony Wandzi
- porucznik Kotowicz - opalona, młodzieńcza twarz, niesforne włosy i żywe ruchy chłopca z boiska
- Borek - fotograf milicyjny
- Wacek - specjalista od daktyloskopii
- Kłosek - personalny, małe świdrujące oczka
- inżynier Wachecki - właściciel nowego polskiego “Fiata”, pół zakładu mu zazdrości
- Ryszard Kalkowski - specjalista od nadużyć finansowych
- Kazimierz Bartosik - księgowy w spółdzielni “Drewno”, ubrany z tanią elegancją
- doktor Budyk - patolog
- Walczakowa - różowa i pulchna dama po 30, z obfitym biustem
- major Tarnicki - szef Kotowicza, dokładnie studiuje dokumenty
- Franciszek Guzłowski (ps. Guzeł) - konflikty z prawem nazywa przykrym nieporozumieniem
Zakłady Bawełniane “ZEBA”, narada pracownicza. Główny księgowy Walczak udowadnia wszystkim, że buchalter Rzekicki albo jest za stary na pracę, bo się myli w rachunkach, albo celowo fałszuje faktury. W obu przypadkach chętnie by widział starego zwolnionego, ale ma przeciw sobie w zasadzie większość obecnych, którzy z Rzekickim pracują od dawna i go cenią. Kiedy zostają znalezione zwłoki Walczaka, okazuje się, że człowiek ten miał wielu wrogów poza Rzekickim. Milicja rozpytuje, dużo zajmuje wątek potencjalnych przestępstw gospodarczych, pobiera odciski za pomocą częstowania podejrzanego papierosami w pudełku, uczestniczy też w pogrzebie. Przestępca zostaje odkryty dzięki dobrej pamięci majora Tarnickiego, ale ucieka przed karą, ginąc w możliwe że samobójczym wypadku.
Się pali: sporty, emdeemy, silezje.
Się pije: wódkę, również służbowo.
Się je (na śniadanie w pracy): bułki z wiejską kiełbasą, jajko na miękko, biały ser.
Inne z tego cyklu tutaj.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 16, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panie, panowie, prl, kryminal
- Skomentuj
Maria Mania i Elwirka mieszkają w gdyńskim falowcu. Maria jest wdową, mieszka z bulterierką Amfą i pracuje jako kwiaciarka przy cmentarzu, stąd głównie wiąże wiązanki pogrzebowe. Elwirka pracuje w Żabce, ma kilkuletniego syna, a dorabia sobie strzygąc psy. Wplątała się też w związek z Łysym, który jednakowoż (zarówno związek, jak i Łysy) nie rokują. Często na spacerach towarzyszy im Dziewczynka Zombie[1], czasem złośliwie spogląda na nie duch jakuckiej babki Marii, czasem dołącza się Żaneta, która w prywatnym mieszkaniu zarabia na życie sesjami sado-maso. W trakcie roku, kiedy to Maria i Elwirka mają tworzyć baśń, w założeniu terapeutyczną, jak kazała pani psycholog ze Środków Unijnych, raczej próbują nie oszaleć dzięki rozmowom. Bo praca za grosze, traumy z przeszłości, mężczyźni, którzy nie wspierają, a są obciążeniem, nawet jeśli na początku było cudownie. Nie pomaga Matka Boska, która objawiła się na elewacji; może dlatego, że zawsze siedzi stopień niżej Bóg Ojciec i Syn Boży, a może dlatego, że to chiński grzyb. Zima i wszechogarniająca ciemność też nie pomaga, ale to nie specyfika falowca, tylko taki mamy klimat.
Jaka to pyszna książka, świeża, bogata językowo. W zasadzie musiałabym przepisać połowę, bo zachwycona byłam co drugim, trzecim akapitem[2]. Tak, zgadzam się, że w zasadzie nie ma w książce akcji jako takiej, ale tyle jest między wierszami - dziecko oddane krewnym, bo bóg dał na dziecko, ale nie dał na dziecko, pechowo okazało się, że ciotka bije za wymiotowanie niedobrym jedzeniem i ogólnie dla kształtowania charakteru, a wuj pod nieobecność rozmodlonej ciotki dobiera się do dziecka. Sprawy damsko-męskie, rozpływające się w nadmiarze alkoholu i męskiej nieporadności, gdzie Arka Gdynia w sercu, ale już nie praca czy odpowiedzialność. Przegrani ludzie, którzy w alkoholu topią rozczarowanie życiem albo rutynowo wstają, kupują szkielet i włoszczyznę, bo to wystarczy do przeżycia dnia. Rytm roku i jego zmienność w zwykłym życiu, od którego nie ma wakacji, bo skąd wziąć na wakacje?
Bardzo bym chciała napisać taką książkę.
[1]
Dziewczynka zombi kiwa głową. Ona, jak była małą dziewczynką, to też chciała być zwierzątkiem najbardziej. Zwierzątka nie miały opiekunów. Opiekunowie opuszczali zwierzątka i zwierzątka miały święty spokój. Nie miały ciotki. Nie miały wujka. Jak już nie zwierzątkiem, i koniecznie istotą ludzką, to jednak chłopcem. Chłopcy nie musieli słuchać i dawać przykładu. Nie musieli mieć czystych rąk i niezagiętych rogów w zeszytach.
[2]
(...) I raz się z nim tylko pokłóciłam. A on nawet przyznał mi rację. O narządy. Bo o Iwanie opowiadał, i że ktoś Iwana zaczepił, a Iwan taki ujarany, że nic nie kuma, stoi tylko jak pizda taka i nic, tylko nogami przebiera. Więc ja mu mówię, nie używaj nazw żeńskich narządów, Piotrek, do obrażania kogoś w mojej obecności, bo mnie to jako kobietę i właścicielkę narządu tego obraża. Treść tego powiedzenia oraz jego rażąca nieprawda. Bo ze stania, przestępowania z nogi na nogę i kiwania się raczej istoty obdarzone chujem, nie pizdą, są znane. Wystarczy na budowlańców spojrzeć przy drodze jakiejkolwiek, że gdy mają dziurę wykopaną, to stoją, kiwają się i w nią patrzą. A on mi na to, że mi te feministki w głowie namąciły, i że tak się mówi, i że to określenie takie jest tylko. A ja mu, że to nie określenie jest tylko, Piotrek, bo jak cię nazwę głupim chujem, to będzie to tylko dla twojej głupoty wulgarny ozdobnik. A jakbym ci powiedziała, jesteś pizda, to byś się na mnie obraził, łomotnął drzwiami i trzy dni by cię nie było. I pomyśl sobie teraz, Piotruś, na tym przykładzie, kto ma rację w tym naszym lingwistyczno-dżenderowym sporze? I wtedy on mi powiedział, że rację mam, tylko żebym mu tu z jakimiś dżenderami nie wyjeżdżała, bo to jest za dużo, bo on prosty chłopak jest z falowca.
#32
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 15, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Zacznę od wstępu, że tak, wiem - jestem w pozycji najbardziej uprzywilejowanej. Mam pracę, w której mogę wszystko ogarnąć za pomocą laptopa, współdzielonych plików, narzędzi do zarządzania zadaniami i telekonferencji; mogę bez problemu pracować z domu z kotem Burszykiem na kolanach[2], projekty się będą toczyć. Mam duży dom, w którym nie siedzimy sobie na głowie, z wydzieloną przestrzenią do pracy i zamykanym pokojem dziecięcym, a dziecko jest na tyle duże, że nie muszę kontrolować, czy sobie nie rozbija głowy albo nie źre proszku do prania. Ba, mam oszczędności, więc mogłabym w pańskim geście wykupić przedrożone maseczki ochronne z Allegro i codziennie nosić nową. Nie jestem w grupie ryzyka. Więc to, co poniżej, to są #problemypierwszegoświata, zdaję sobie sprawę.
Rozumiem konieczność izolacji i wyjęcie dzieci z placówek jest posunięciem słusznym, bo komunikacja miejska i ograniczenie wylęgarnia zarazy, ale jakże mnie irytuje niejawne założenie, że rodzice wtem rzucają wszystko i zaczynają prowadzić homeschooling na podstawie tak zwanych wytycznych ze szkoły albo setek porad z internetsów. Tak zwanych wytycznych, bo różnimy się w ocenie - według mnie zadania dla dzieci powinny być tak skonstruowane, żeby dziecko mogło w ciszy i spokoju samodzielnie ogarnąć temat, poza ewentualnym wsparciem technicznym rodzica. Według szkoły... Pokażę Wam na przykładzie zadania z muzyki (i tu, żeby było jasne, doceniam, że te zadania zostały przygotowane):
2. A to zadania na lekcję. Ma ono dwa poziomy trudności:
- słuchamy z dzieckiem najpierw wszystkich motywów w dur (od początku do 58 sekundy) żeby utrwalić się w tonalności i prosimy żeby
dziecko zaśpiewało dźwięk spoczynkowy. Jeśli to zrobi prawidłowo - przechodzimy dalej. Jeśli nie - słuchamy jeszcze raz od początku do
58 sekundy, bez powtarzania.
ćw. A: po każdym motywie (do 58 sekundy) dziecko śpiewa dźwięk spoczynkowy (tylko!)
ćw. B: dziecko powtarza tylko pierwszy dźwięk każdego motywu - resztę w głowie
(..)
3. Zadanie również na lekcję: dzieci słuchają czterech poniżej załączonych fragmentów i poruszają się do nich swobodnie. Po
każdym fragmencie określają jaki rodzaj ruchu ich zdaniem dominował w danym fragmencie: nagły/płynny, ciężki/lekki? Musicie zapytać jaki ruch dzieci czują. Mogą też opowiedzieć to własnymi słowami, ale nie chodzi o to z czym im się kojarzy muzyka, tylko o ruch - jaki on jest?
Uprzejmie proszę o poradę, jak mam to wcisnąć w dzień pracy, który na przykład w środę składał się u mnie z 7 (siedmiu!) telekonferencji w dwóch projektach, na których ustalałam, co robimy, co mówimy klientowi, rozmowie z klientem i podsumowaniach. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że z muzyki rozpoznaję hymn narodowy, a dziecko, któremu śpiewam kołysankę, stwierdza, że to jednak trochę żenada, ale miło, bo się staram. Żarty na bok, nie chcę zastępować szkoły, nie mam do tego kompetencji ani chęci, niech mnie ktoś przytuli.
O tym, że wstaję o 7 na zakupy, żeby uniknąć tłumów i wpadam w kocioł ludzi, którym niezbędne do życia jest 12 tacek z mięsem i porównywalna ilość innych dóbr (15 kilo ziemniaków, nic tylko braść), to już nawet nie wspominam. Przykre, tym bardziej, że mam poczucie, iż lwia część towarów łatwopsujących się wyląduje na śmietniku w ciągu tygodnia.
[1] No może nie o miłości, bo o miłości już było.
[2] Kot Burszyk mruczy, jest mięciutki, nie wierci się, ale potrafi przez pół godziny krążyć dookoła biurka, rozgłośnie drąc japę, że on nie wie, czy chce na kolanka, czy nie, ale coś kotu doskwiera w psyche, więc wyć musi.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 14, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Komentarzy: 4
Scott McGrath, znany dziennikarz śledczy, podjął temat kontrowersyjnego reżysera, Stanislasa Cordovy, twórcy filmów tak mrocznych (Lynch skrzyżowany z Bunuelem), że objętych zakazem wyświetlania. Sam reżyser od lat ukrywał się w swojej pustelniczej posiadłości w górach, nie wiadomo, czy jeszcze żyje, a wszyscy, którzy mieli z nim kontakt albo znikali, albo odmawiali odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Niestety, po nieudanym wywiadzie, w którym padło za dużo słów, Cordova wygrał proces o zniesławienie z grubym odszkodowaniem, zlecenia dla skompromitowanego autora się skończyły, a na koniec odeszła żona, zabierając ukochaną córeczkę. Minęło 5 lat, do McGratha odzywa się znajoma policjantka i zdradza mu, że córka Cordovy, Ashley, została znaleziona martwa, prawdopodobnie śmierć samobójcza, ale kto to wie. Dziennikarz nieco straceńczo stwierdza, że to doskonała okazja, żeby podjąć zaniedbany temat, bo może teraz wreszcie odkryje, co zmusiło genialne dziecko, światowej sławy pianistkę, córkę ekscentrycznego bogacza do takiego kroku; teza oczywiście jest taka, że jej ojciec to psychopata, niszczący wszystkich dookoła, więc zdecydowanie warto go przed światem odkryć. Dobiera sobie nieco przypadkowych współpracowników - 19-letnią aspirującą aktorkę Norę (chyba bezdomną) i Hoppera, młodego dilera narkotyków o tajemniczej przeszłości, w której miał okazję natknąć się na Ashley. Duża część książki to wyprawa - każda znaleziona wskazówka prowadzi do następnej, jest szpital psychiatryczny, czarna magia, włamanie i przemoc, mnóstwo przerażonych ludzi, a tuż przed finałem McGrath zaczyna się sam zastanawiać, czy warto kontynuować śledztwo, bo może odpowiedzi go przerosną.
Mam wiele zarzutów do książki - liniowa akcja; bohaterowie zachowują się, oględnie mówiąc, idiotycznie; McGrath, żyjący od zlecenia do zlecenia, sieje studolarówkami, a w razie czego wyciąga i tysiące, żeby pozyskać informacje; zamieszanie z żoną i córką dziennikarza jest dość irytujące; demoniczność Cordovy ociera się czasami o groteskę; Ashley z kolei jest tak genialna, że oczy bolą - ale jakże dobrze to się czyta. Jest suspens, są mylone tropy, odpowiedź wydaje się już oczywista, ale nie, może jednak w szczerym zwierzeniu strategicznie najważniejszej osoby tkwi pułapka. Plus za edycję - książka zawiera wycinki, zdjęcia, dla chętnych również interaktywną zabawę (nie sprawdzałam, czy jeszcze działa); niestety jest to wadą w przypadku czytania na kindlu, lepiej mi się czytało z ekranu. A, mimo mrocznej tematyki całość jest dość zabawna, McGrath bywa uroczo ironiczny:
– Jesteśmy w Nowym Jorku. Gdyby ludzie odkryli, że czczenie diabła naprawdę działa, każdy ambitny delikwent o osobowości typu A zacząłby praktykować w swojej kawalerce.
Inne tej autorki tutaj.
#31
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 11, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panie, kryminal
- Skomentuj
Głównymi bohaterkami opowieści są siostry bliźniaczki, córki bogatego przemysłowca z rodu Ibo: Olanna - śliczna i buntownicza - opuszcza dom, by zamieszkać w miasteczku uniwersyteckim z biednym intelektualistą Odenigbo; Kainene - brzydsza, ale bardziej posłuszna - prowadzi firmę ojca oraz najpierw skrycie, a potem już oficjalnie spotyka się z Richardem, Anglikiem, aspirującym pisarzem, zachwyconym Afryką. Siostry oddaliły się od siebie, bo różne charaktery, bo inne aspiracje czy wreszcie miłość od rodziców rozdzielona nierówno. Chociaż może spoiwem całej historii jest życie Ugwu, prostego chłopca, który z wiejskiej chaty awansował do roli służącego u “pana profesora” Odenigbo; jego naiwne postrzeganie świata i prostota, skontrastowane z intelektualnymi rozmowami gości uniwersyteckich, stanowi tło dla wydarzeń w Nigerii z końca lat 60. XX wieku, zachłyśniętej wolnością tuż po uwolnieniu się spod kolonialnego buta Wielkiej Brytanii. Bujne życie towarzyskie, rozmaite problemy miłosne i drobne intrygi polityczne zostają niespodziewanie przerwane przez bagatelizowany konflikt między plemionami Hausa, Joruba i Igbo, czystki etniczne dają asumpt do założenia niepodległej Republiki Biafry. Jeśli nie słyszeliście o takim państwie, to dlatego, że istniało trzy lata; zignorowane przez mocarstwa światowe, które traktowały podział Nigerii jako okazję do wzmocnienia wpływów i rynek zbytu, również dla broni, po wyniszczającej wojnie, w której zginęło prawie 2 miliony ludności cywilnej, nie tylko w wyniku działań wojennych, ale z powodu głodu i chorób.
I tak jak nastrój początkowych dwóch części książki jest raczej lekki, bo zabawne jest zetknięcie prostego Ugwu z wyrafinowaną śmietanką intelektualną (scena prasowania skarpetek) czy łagodnie irytujące są intrygi matki Odenigbo, nie akceptującej jego wyzwolonej partnerki, tak od połowy klimat zmienia się drastycznie. Pijani nadzieją na samodzielne państwo intelektualiści nagle trafiają w sam środek brutalnej wojny. Wyrzuceni z domów, pod ostrzałem, stłoczeni na wyniszczonej ziemi z innymi uchodźcami, bez dostępu do jedzenia, lekarstw i czasem nawet czystej wody, obserwują, jak ich nowopowstający kraj rozsypuje się z powodu wewnętrznego rozłamu, obserwowany w milczeniu przez świat. Nie wiem, czy znając drugą połowę książki, chciałabym ją przeczytać; zostawia w głowie ślad.
– Ale jak to u nas powiadają, wojna światowa oprócz zła przyniosła również dobro – powiedział Okeoma. – Brat mojego ojca walczył w Burmie i wrócił podekscytowany jednym tylko pytaniem: otóż dlaczego dotychczas nikt nie powiedział mu, że biali nie są nieśmiertelni?
– Dlaczego pan to robi?
Hrabia ponownie nałożył okulary.
– Pracowałem z bojownikami o wolność w Etiopii, a wcześniej latałem wspomagać warszawskie getto – powiedział, uśmiechając się nieznacznie, jakby to miało stanowić odpowiedź na pytanie.
Inne tej autorki tutaj.
#30
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 9, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panie, beletrystyka
- Skomentuj
[1.03.2020]
Na swoje usprawiedliwienie mam, że mieszkam tu raptem od niespełna pięciu lat. Miałam prawo nie wiedzieć, że tuż obok (Google Maps sugeruje przejście na szagę* przez tory kolejowe, oczywiście nie polecam, da się podejść od drugiej strony, od Opolskiej, ale nie wiem jeszcze jak) mam zapomniany, choć nie do końca, cmentarz przy Samotnej, wśród lasów i nieużytków. Nieużywany od końca II wojny światowej, odwiedzany zapewne przez rodziny oraz - sądząc po szczątkach butelek - entuzjastów napojów wyskokowych. Wrócę na wiosnę, jak wszystko zakwitnie.
GALERIA ZDJĘĆ.
*na szagę - na skróty, na przełaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 8, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
cmentarz, debiec
- Komentarzy: 2
Mecenasa Natorskiego znowu (zakładam, że chonologicznie rzecz się dzieje po wydarzeniach “Zaczeło się w sobotę”) odwiedza dziwny klient, tuż przed zamknięciem biura. Niejaki Bonder, mówiący z silnym akcentem re-emigrant z milionami dolarów, sporządza testament w trybie pilnym, twierdząc, że wpadł w panikę z powodu wróżby, jakoby śmierć była blisko. Niedługo potem milicja prosi Natorskiego o rozpoznanie zwłok zamordowanego; Natorski rozpoznaje w denacie swojego klienta, chociaż głównie po oznakach zewnętrznych (strój, okulary). Co ciekawe, w kwestii badań grafologicznych próbek i testamentu biegli dają sprzeczne opinie. Milicja zaczyna analizować potencjalnych spadkobierców - nieślubnego syna, Konrada, studenta filologii polskiej w Filadelfii (sic!), który sporo opowiada o swoim ojcu, jak już przełamuje niechęć do władz[1] i dość pretensjonalną[2] byłą żonę, Aldonę, której zmarły zapisał cały majątek. Szybko okazuje się, że była żona przyjaźni się z panem Sowickim, właścicielem mercedesa i entuzjastą pięknych i młodych dam, który z kolei jest zaprzyjaźniony z atrakcyjną Weroniką[3], przyjaciółką Konrada, a wszyscy dodatkowo znają się z panem Falczewskim, który uprzejmie użyczył kawalerki denatowi, żeby ten nie musiał się włóczyć po hotelach. W celu uzyskania potwierdzenia, że ktoś się pod Bondera podszył, milicja wytacza solidne działa: Downar przebiera się za zagranicznego turystę[4], żeby wybadać panią Aldonę, atrakcyjna funkcjonariuszka Barbara[5] podrywa Sowickiego i indaguje go o okulary i wadę wzroku (znowu astygmatyzm!), klasycznie jest pozyskiwana szklanka[6], wreszcie w celu “dyskretnego” zbadania mercedesa podejrzanego, milicja dokonuje przypadkowej stłuczki, żeby samochód wylądował w warsztacie znajomego Pakuły.
[1]
- Dlaczego nie zwrócił się pan od razu do milicji?
Chłopak zmieszał się.
- Bo ja wiem... Myślałem o tym, ale... U nas, w Chicago, trzeba się dobrze zastanowić zanim ktoś zdecyduje się zwrócić w takiej sprawie do policji. Nigdy nie wiadomo czy policja nie ma jakichś powiązań ze sprawą. Można sobie jeszcze zaszkodzić.
Downar pokiwał głową.
- No tak. Ale tutaj nie Ameryka.
[2]
Pieniądze wydane na gabinety kosmetyczne, na przeróżne kremy, odżywki i masaże nie poszły na marne. Miała już dobrze po pięćdziesiątce, ale wyglądała o wiele młodziej. Twarz gładka, leciutko opalona, oczy niebieskie, pełne młodzieńczego blasku, misterne uczesanie było niewątpliwie dziełem doświadczonego fryzjera. Szczupła, zgrabna. Na pierwszy rzut oka można było ją wziąć za młodą dziewczynę, gdyby nie szyja, na której czas pozostawił ślady. Miała na sobie bardzo elegancki komplet, zakupiony w paryskim domu mody. Na nogach pantofelki z jaszczurczej skóry. W ręku torebka także z jaszczurki, czy może z węża. Można ją było uznać za bardzo przystojną i szykowną panią, ale... Doświadczony obserwator już po paru minutach rozmowy orientował się bez trudu, że ta cała kosztowna i starannie wyreżyserowana elegancja nie zdoła całkowicie zatuszować wrodzonej wulgarności.
Przyszła, roztaczając wokół siebie woń paryskich perfum. Długa, jedwabna spódnica, przechodząca u góry w rodzaj małego gorseciku, nadawała jej postaci cechy teatralnej pretensjonalności. Wrażenie to potęgowała bluzka z bufiastymi rękawami, zapięta wysoko pod szyją. Ten dziwny ubiór uzupełniał słomkowy kapelusz z dużym rondem, ozdobiony
kolorową wstążką. Mimo woli to wszystko kojarzyło się z bohaterkami sztuk Przybyszewskiego, Zapolskiej czy Pirandello.
Downar z pewnym wysiłkiem zapanował nad początkowym osłupieniem następnie zaś w gładkich słowach wyraził swój zachwyt.
[3]
To była rzeczywiście bardzo efektowna dziewczyna. Wysoka, świetnie zbudowana blondynka o dużych ciemnych oczach, których spojrzenie łączyło w sobie naiwność dziecka z wyrachowaniem i bezwzględnością doświadczonej, bardzo sprytnej kobiety. Downar momentalnie zdał sobie sprawę z tego, że ma przed sobą przeciwnika, którego lekceważyć mu nie wolno.
- Nic specjalnie ciekawego. Inteligentna, włada paroma językami. Studiowała romanistykę, ale rzuciła. Przeniosła się na prawo, także nie skończyła. Obecnie, zupełnie prywatnie, pilotuje cudzoziemskich turystów.
- Czyli kurwa.
- Coś w tym rodzaju. Tylko że ze znakiem „A”. Najlepszy towar, za dolary, ewentualnie za zachodnioniemieckie marki.
[4]
Przez następnych parę dni Downar kręcił się po mieście ucharakteryzowany na rodaka z zagranicy. Słomkowy kapelusz z szerokim rondem, barwny krawat z nagą tancerką, zamszowe mokasyny, przeciwsłoneczne okulary, a na szyi zawieszony potężny aparat fotograficzny. Był opalony na ciemny brąz i prezentował się bardzo efektownie.
[5]
W momencie kiedy nalewał do filiżanki śmietankę, weszła właśnie bardzo młoda i bardzo ładna dziewczyna. Oprócz tego była fantastycznie zgrabna i efektownie ubrana. Długa kolorowa spódnica, obcisły, złotawy sweterek bez rękawów, podkreślający opaleniznę, a na szyi drewniane korale. Jasnoblond włosy, swobodnie rozpuszczone, były puszyste, porządnie wyszczotkowane.
[6]
- Mam także jego odciski palców.
- Odciski palców? - zdziwił się Downar. - A to jakim sposobem?
- Zwyczajnie. Na wszelki wypadek wziąłem do kieszeni szklaneczkę. Pili coca-colę. Jak tylko wstali to ja ciach do ich stolika. Zabrałem jego szklanką a swoją postawiłem i za nimi. Linie papilarne zawsze mogą się nam przydać.
Się pali: amerykańskie cygara (i zostawia odciski palców).
Się pije: Courvoisier u mecenasa, wódkę z winem i szampanem na chrzcinach, gin z
sokiem grapefruitowym, z lodem oczywiście.
Szowinizm codzienny:
- No powiedz co u ciebie? Żenisz się?
- Na razie nie.
- Masz rację. Po diabła sobie brać babę na kark. Zawsze to skrępowanie. „A gdzie byłeś?” „A dokąd idziesz?” „A kiedy wrócisz?” Jak brzydka, to żadna frajda, a jak ładna, to znowu
kłopoty. Nie warto.
Inne tego autora tu.
#29
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 6, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, prl, kryminal
- Skomentuj