Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Roślinom na balkonie się przyschło...

... ale jak wspominałam, nie mam ręki do roślin (a konkretnie do konewki, bo w przeciwieństwie do żywiny nie upomina się, jak jest głodna), a i szpital, i trzy tygodnie popasu ekipy remontującej 1 (słownie: jeden!) balkon piętro wyżej, po której pobycie pozostał kurz, gruz, brud, śmierdząca szmata malowniczo wetknięta między szczebelki barierki i niedopałki papierosów niezbyt roślinności pomogło. Zazdroszczę balkonów, na których coś żyje. Od dawna mam w głowie scenkę, widzianą pewnego letniego wieczoru kilka lat temu - para starszych ludzi, siedzących na ślicznym, głębokim balkonie, pełnym kwiatów i patrzących razem w tym samym kierunku. Takiego balkonu sobie życzę.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 10, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


United states of Tara

Po książce o człowieku z osobowością wieloraką czas na serial. Tara jest zamężną projektantką wnętrz, mieszkającą na przedmieściu, matką dwójki nastolatków i ma kilka alternatywnych osobowości, które włączają się w dość nieoczekiwanych momentach - 16-letnią T., głównie zainteresowaną nieskrępowanym uprawianiem stosunków męsko-damskich z kim popadnie, Buckiem - weteranem z Wietnamu czy Alice - idealną gospodynią domową w stylu Stepford. Mąż (bardzo miło było zobaczyć Johna Corbetta, czyli Chrisa o Poranku z "Przystanku Alaska") usiłuje odkryć, co spowodowało rozbicie osobowości żony na kilka i nie dopuścić, żeby któraś z nich zniszczyła rodzinę. Czasem jest dowcipnie, czasem brutalnie, czasem smutno. Ładny, niebanalny serial ze śliczną, wycinaną z papieru czołówką i sympatyczną piosenką.

Bardzo obiecujący pierwszy sezon, drugi zapowiada się na 2010.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 7, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Terry Darlington - Z wąskim psem do Carcassonne

Whippety to takie małe, wąskie charty. Według autora są tchórzliwe, nie lubią pływać, uwielbiają skwarki[1], pierdzą, szybko biegają i zdecydowanie nie nadają się na towarzysza wyprawy wąską barką rzeczną[2] ze Stone w Wielkiej Brytanii do Carcassonne we Francji, tuż przy brzegu morza Śródziemnego. Terry i Monica, starsze małżeństwo, od kilkudziesięciu lat pływają po angielskich kanałach, ale - wbrew ostrzeżeniem znajomych i rodziny - chcą przepłynąć kanałem La Manche do Francji (niebezpiecznie!), a potem w dół Rodanem do celu (również niebezpiecznie). Po drodze są zachęcani i zniechęcani, wpadają w depresję i hurraoptymizm, trafiają na ludzi miłych i pomocnych oraz zupełnych matołów, a whippet Jim skutecznie pozwala na przełamywanie pierwszych lodów w każdym nowym miejscu. Bardzo miła leniwa wakacyjna lektura, można na podstawie kolejnych miejsc planować wakacje (aczkolwiek rzecz rozpoczęła się w 1998 roku, nie przywiązywałabym się do pomysłu traktowania opowieści jako przewodnika).

Mimo tego czytało się topornie - wiadomo, ostatnio okoliczności przyrody niesprzyjające, ale mam wrażenie, że to również zasługa tłumaczenia i redakcji (bo korekta to na 100% przysypiała w trakcie). Do tego brakowało mi zdjęć, zwłaszcza że Terry opisuje, co fotografował, a miejsca, w których był, są malownicze. Na szczęście dobra Bogini dała internet i zdjęcia z wyprawy francuskiej można obejrzeć na stronie wyprawy.

[1] Skwarki?! Ma ktoś oryginał? Czym ci dziwni ludzie psa naprawdę karmili? Chipsami? Chrupkami? Smażonym bekonem?

[2] Ozdobioną gustownymi kwiatuszkami, a jak.

#41

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 5, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, panowie, podroze - Komentarzy: 3



Raptem kilka dni temu

Długo myślałam, zwłaszcza w szpitalu, nad tym, czy chcę napisać o porodzie Mai, redagowałam nawet w myśli okrągłe zdania. Wyszło, że nie chcę. Nie wiem, czy to hormony, wyparcie czy inny naturalny mechanizm obronny, ale nie jest już to ważne. Maja przyszła na świat w doskonałej formie, mnie nie bardzo udało się chirurgowi zepsuć. Żal mi trochę jedynie, że ta noc, podczas której przyszła na świat moja córka, była pełna strachu, niepewności i na skutek przypadku byłam sama (szanowni anestezjolodzy i chirurdzy, te zwłoki na stole operacyjnym podczas cesarskiego cięcia słyszą, to nie sekcja). Maję widziałam przez 3 sekundy, potem ją zobaczyłam po 12 godzinach. Nie tak miało być, ale to już - jak mówiłam - nie jest ważne. Mam ją teraz, śpi nakarmiona, a kot Burszyk dookoła jej łóżeczka poluje na futrzaną mysz.

Na razie nie umiem określić uczuć - nie łączę jeszcze tego, że 9 miesięcy nosiłam w środku żywe stworzenie i tego, że to stworzenie patrzy na mnie i czasem się uśmiecha albo macha paluszkami. Na razie to głównie odpowiedzialność - chcę, żeby po kiepskim początku bez mamy[1] i taty[2] (TŻ-u, który przyjechał kilka minut po jej urodzeniu, pokazali w ramach wyjątku dziecko przez szybkę) i ciężkich chwilach w szpitalu, czuła się bezpiecznie. Uczę się i mój organizm się uczy. Piersi same co trzy godziny anonsują, że czas karmienia (również za pomocą niekontrolowanego spuszczania surówki na dość absurdalne bodźce; dziś na dźwięk dzwonka telefonu, kiedy szłam pod prysznic). Już prawie nie zapominam o podtrzymywaniu główki malucha. Ubierania jeszcze do końca nie ogarniam, plastikowy pozorant nie darł dzioba i nie wierzgał wszystkimi kończynami jednocześnie.

Przychodzą mi do głowy tylko określenia na "ż" - nazywam Maję żuczkiem, żyrafką, żubrzykiem, żłóbkiem (nie pytajcie), żółwikiem i źrebaczkiem (ponownie, nie pytajcie).

Chcę pokazywać Mai świat. Jeszcze trochę za wcześnie (na razie byliśmy na balkonie i na spacerze dookoła osiedla), ale taki mam plan na najbliższe kilkanaście lat - spojrzeć na wszystko jej oczami, pokazać, jak ja widzę, zaprowadzić i zawieźć w te wszystkie miejsca, w których było mi dobrze i we wszystkie inne, w których już będzie się podobało nam obu.

[1] Za nazywanie "mamuśką" pierdolnę.

[2] TŻ jest świetnym tatą. Niestety, to na wejściu ustawia role w domu, mnie została już tylko funkcja złego policjanta...

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 3, 2009

Link permanentny - Kategoria: Maja - Skomentuj - Poziom: 3


Kac Vegas

Trochę się bałam, że będzie to przeraźliwie słaby film, ale zostałam miło zaskoczona. Trzech przyjaciół wybiera się na wieczór kawalerski do Las Vegas, w ostatniej chwili zabierają dość niestereotypowego brata panny młodej. Wiadomo, co się zdarzy w Vegas, ma zostać w Vegas, ale w wyniku pewnej pomyłki wieczór wyrywa się spod kontroli. W łazience jest tygrys, po apartamencie chodzi kura, nikt nic nie pamięta, a do tego brakuje przyszłego pana młodego. Jak w "Memento" bohaterowie odtwarzają swoje przygody z ostatniej nocy, żeby przywieźć zaginionego na ceremonię ślubną.

Nie jest to bardzo wyrafinowana intelektualnie komedia, ale ma dużo smaczków - zaczynając od aktorów (śliczna Heather Graham, Ed Helms - Andy z "The Office" czy Jeffrey Tambor - Bluth Senior z "Arrested Development"), poprzez urocze cameo Mike'a Tysona, na popkulturowych parodiach kończąc. Pewnie mój ostatni film kinowy na jakiś czas ;-)

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 3, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 5


Szpital Świętej Rodziny

Przejeżdżałam i przechodziłam wielokrotnie obok, widziałam stary zrujnowany budynek z brzydkiej zaniedbanej cegły, częściowo otynkowany na szaro. Z boku (od Niegolewskich) było lepiej, bo i klimatyczny szyld przychodni przyszpitalnej...


... i nietypowa (zarówno jak na architekturę dzielnicy, jak i na okolicę szpitala) kaplica.

Na szpitalu tablica, że przedtem zamiast leczenia w budynku zajmowano się wyrafinowanymi sposobami dbania o zdrowie tkanki narodu za pomocą przesłuchań.

Ale ostatecznie przekonały mnie okna. Ktoś zadbał o to, żeby w plastikowe ramy wstawić piękne, nierówne szyby, przez które można oglądać zaniedbany (ale przez krzywizny szyb tego nie widać) ogród wewnętrzny. Nie trzeba malować akwareli, szyby załamują światło i wygładzają faktury tego, co za oknem, dając miękki efekt irracjonalności. Siedziałam przy tych oknach przez ostatni tydzień w sumie ładnych kilkanaście godzin. To, co za oknami, było dobre.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 1, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Maja

Nie umiałam sobie jej wyobrazić. Na razie nie składa mi się w żaden konglomerat cech moich i TŻ. Jest niecierpliwa i uparta, robi przeraźliwe miny, podczas czkawki wydaje dźwięki gumowej zabawki, a podczas płaczu - starej, przyrdzewiałej pompy do wody. Trochę się jej boję i jeszcze nie umiem specjalnie z nią rozmawiać. Muszę się przyzwyczaić.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 31, 2009

Link permanentny - Kategorie: Maja, C is for cinnamon - Komentarzy: 4 - Poziom: 3



William Gibson - New Rose Hotel

Deszcz. Industrial. Kontrastowo stare hotelowe wnętrza, pościel, łóżka, nagie piersi Asi Argento i goły tyłek Willema Defoe (Christopher Walken wprawdzie chodził o lasce i wykonywał nią obsceniczne gesty, ale był przyzwoicie odziany).

Dwóch agentów z jednej korporacji usiłuje podkupić błyskotliwego naukowca z drugiej korporacji. Druga korporacja naukowca broni swoimi zasobami, więc jedyna opcja to wysłanie pięknej lekko prowadzącej się damy, Sandii, która ma naukowca uwieść. Zarówno film, jak i opowiadanie Gibsona (z tomiku „Johnny Mnemonik”), na podstawie którego film powstał, nie mają dużo treści, ale bardzo dużo emocji. Rozmów i scen, którym retrospekcja po czasie nadaje nagle zupełnie inne znaczenie, a pozbierane w całości pozwalają na znalezienie alternatywnej historii.

Nie przeszkadza ani specjalnie nie dziwi brak typowo cyberpunkowych artefaktów, broni, techniki czy komputerów. Prawdziwa, cyberpunkowa walka dzieje się w mózgach, elektronicznych i białkowych, to najcenniejsza waluta. Do tego nie trzeba matriksowych ekranów, broni plazmowej i wszczepianych gadżetów.

Inne tego autora tutaj.

#40

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 25, 2009

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam - Tagi: 2009, opowiadania, panowie, sf-f - Komentarzy: 2