Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Jesienne róże

Nie stoją na fortepianie z tej prostej przyczyny, że nie mam fortepianu. Trywialniej, stoją w kuchni koło pieca, bo to najmniej zachęcające miejsce dla kota czarno-białego, traktującego róże spożywczo. A trochę mi ich żal dla kociej mordy, bo poza krwiście czerwonymi różami pomarańczowe są najbardziej en vogue.

Drugich akapitów napisałam kilka, ale każdy z nich był żałosnym siorbaniem, że ciemno, krótki dzień i że nie mam czasu, bo nie radzę sobie z multitaskingiem. Zamiast tego bezczelnie wkleję otrzymany jakiś czas temu pocztą tekst o tym, jak ciężko być człowiekiem roztargnionym i mało skoncentrowanym (Syndrom Starczego Braku Skupienia Uwagi):

Decyduję się na podlanie ogrodu. Kiedy rozwijam wąż do podlewania ogrodu, patrzę na mój samochód i stwierdzam, że wymaga umycia. Kiedy udaję się po kluczyki do samochodu zauważam leżącą na stole pocztę i rachunki, które wcześniej wyjąłem ze skrzynki. Postanawiam przejrzeć pocztę przed umyciem samochodu. Kładę kluczyki na stole i wrzucam reklamy do kosza i zauważam, że jest pełny. Decyduję się odłożyć rachunki i opróżnić kosz. Wtedy przychodzi mi na myśl, że wychodząc z koszem do śmietnika będę blisko skrzynki pocztowej więc mogę najpierw wysłać rachunki płatne czekiem. Biorę do ręki leżącą na stole książeczkę czekową i stwierdzam, że został mi jeden czek. Nowa książeczka czekowa jest w biurku w gabinecie. Wchodzę do gabinetu a na biurku stoi puszka Coca Coli, którą niedawno piłem. Stwierdzam, że Coca Cola jest ciepła i trzeba ją wstawić do lodówki. Idąc do kuchni z Coca Colą w ręku zwracam uwagę na kwiaty na parapecie wymagają podlania. Odstawiam Coca Colę na parapet i %u2026 odkrywam leżące tam moje okulary, których szukałem od samego rana. Postanawiam, że lepiej będzie jeżeli je zaraz położę z powrotem na biurko, ale najpierw podleję kwiaty. Odkładam okulary na parapet i idę do kuchni po wodę. Nagle zauważam pilota telewizyjnego. Ktoś zostawił go na stole kuchennym. Zdaję sobie sprawę, że wieczorem kiedy będziemy chcieli oglądać telewizję będę znowu szukał pilota i nie przypomnę, że jest na stole kuchennym. Decyduję się położyć go na miejsce przy telewizorze. Tam gdzie powinien być. Ale najpierw podleję kwiaty. Przy nalewaniu wody do dzbanka wylewa się trochę na podłogę. Odkładam pilota na stół, biorę szmatę i wycieram podłogę. Wracam do pokoju i próbuję sobie przypomnieć co ja właściwie chciałem zrobić.

To ja tak mam. Cud, że jeszcze jestem w stanie opanować poranną toaletę w godzinę (chociaż ostatnio poszłam do pracy w bluzce na lewą stronę), nie wspominając o rzeczach wymagających większej zręczności niż wiązanie sznurowadeł. I jeszcze mi wczoraj jajko spadło na podłogę, jak robiłam naleśniki (nb. małe koty wyliżą żółtko, ale nie ruszają białka). I jeszcze wersja próbna Beleweled Twist mi się skończyła. Co robić? Jak żyć?

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 6


Jeść czy nie jeść? Zdecydowanie jeść - Kalifornia

Oczywiście, że przede wszystkim lansik, ale jakby kto potrzebował kilku adresów, gdzie można przyzwoicie zjeść, to proszę bardzo.

San Francisco:

  • Stinking Rose - 325 Columbus Avenue, polecał ją znajomy Czech, Vasek. Z perspektywy - do ciepłej bułeczki wystarczy pasta z czosnku i pietruszki, pieczony czosnek to już za dużo. Więcej.
  • Crab House - Pier 39, na pięterku. Oprócz krabów mają też dużo innych smacznych rzeczy, aczkolwiek dla mnie killer crab z bułeczką i masełkiem czosnkowym to obowiązkowy punkt wizyty. Pier 41 i 39 to ogólnie fajne turystyczne miejsca ze sklepami, a sklep czekoladowy Ghirardelliego mają lepiej zaopatrzony niż w centrum.
  • Tad's Steak - 120 Powell Street, niedroga stekownia, dla mnie to kwintesencja kuchni amerykańskiej (w wersji domowej ekwiwalent makaronu z serem).
  • Lori's Diner - 149 Powell St, jedna z kilku dinersowych sieciówek, stylizowanych na lata 50., z szafami grającymi, połówkami samochodów na ścianie i klasycznie odzianymi kelnerami.
  • Pinecrest Diner - 401 Geary St, rasowy bar śniadaniowy 24h, z placuszkami, syropem klonowym, jajkami sunny side up, grzankami i słabą kawą z dolewkami.
  • Mel's Drive-In‎ - 801 Mission St - burgery, bardzo dobre chili con carne w filiżankach (w ogóle ideę zupki do wyboru w misce albo w filiżance uważam za bardzo zacny pomysł).
  • Pazzia Caffe Pizzeria‎ 337 3rd St - nieduża włoska restauracyjka z krótkim menu, dobre i dużo.

Okolice:

  • BarVino w Calistodze, 1457 Lincoln Ave. Głównie bar, można sobie popróbować różnych win, a oprócz tego zjeść coś niedużego. więcej [zamknięta - 2017]
  • The Brigantine w Del Mar, 3263 Camino Del Mar. Doskonałe ryby, bardzo dobre margarity. Wyższa półka, ale warto było.
  • Marie Callender's - 1750 Travis Blvd., Fairfield (i inne, acz nie w SF). O ich chlebie kukurydzianym pisałam tu, oprócz chleba jako przystawki dania główne, smacznie wyglądający bar sałatkowy, doskonałe zupy i domowe ciasta.
  • Village Kabob - 4902 Newport Ave, San Diego, mała grecka restauracja [zamknięta - 2017].
  • Sand Bar - 514 State Street, Santa Barbara. Przyszliśmy na małą przekąskę i drinka, wyszliśmy objedzeni jak prosięta. Doskonałe meksykańskie specjały, a do tego DUŻO (kiedy dostałam moją chyba tostadę na dużym talerzu, pokrywała ją wersjawarstwa sera, sałaty, sosów i naczos) [2023 - strona nieaktualna]
  • Sitar India Cuisine‎ - 1133 Pacific Ave, Santa Cruz. Za $9.95 all-you-can-eat z kuchni indyjskiej, bardzo dobry kurczak tandoori, zupa z soczewicy i fantastyczna raita.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 8, 2008

Link permanentny - Tagi: san-diego, santa-barbara, santa-cruz, usa, fairfield, san-francisco, calistoga, del-mar - Kategoria: Listy spod róży - Komentarzy: 2


Lilian Jackson Braun - Kot, który...

Tom 11. Kot, który mieszkał wysoko.

Qwilleran jedzie do Chicago ratować od zburzenia zabytkowy budynek. Na budynek zasadza się paru biznesmenów, a w apartamencie, w którym mieszka, popełniono tajemniczą zbrodnię.

Tom 12. Kot, który znał kardynała.

Kardynał to mały ptaszek z czerwonym brzuszkiem, którego uwielbia kot Koko. Szczęśliwie platonicznie, bo przez okno składu na jabłka, który Qwilleran kazał sobie wyremontować na mieszkanie. I to w zasadzie jest duża zaleta tego tomiku, bo opisy wielkiego składu z antresolą i ścieżkami dla kotów są bardzo smaczne. Oprócz tego zaraz po premierze sztuki wystawianej w Pickax ginie nielubiany i kontrowersyjny dyrektor szkoły.

Tom 13. Kot, który poruszył górę.

Qwilleran wyjeżdża na kilka miesięcy w góry, żeby się zastanowić, co chciałby dalej robić w życiu. Wynajmuje opuszczony pensjonat, bo w żadnym hotelu nie chcieli go przyjąć z kotami, po czym odkrywa tragedię, która zdarzyła się w pensjonacie. Koko pomaga rozwiązać zagadkę, przesuwając przedmioty, w tym obraz z górą.

Te koty sponsoruje Havvah [2019 - link nieaktywny].

Inne tej autorki tutaj.

#47-49

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 7, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kryminal, panie - Skomentuj


W innych ustach

Kiedy piszę, jestem panią moich słów. Układają mi się czasem gładko, czasem szorstko i wtedy wiem, że trzeba przejechać je papierem ściernym albo ze wstydem nacisnąć "Opublikuj", bo nie jestem w nastroju do polerowania. Potem okazuje się, że tracę nad słowami panowanie. Lubię, jak rozchodzą się po monitorach po całym świecie, czasem powodując jednocześnie te same miny czy gesty myszką. Ale nie czuję się dobrze z tym, kiedy słyszę, jak ktoś czyta moje słowa na głos. Zdarzało mi się już zastanawiać, czy ktoś właśnie komuś czyta to, co napisałam. Nawet wtedy, kiedy polski tekst czytał Amerykanin nie znający polskiego i bawiący się brzmieniem dziwnie zapisanych słów, rozglądałam się, czy nikt z okolicznych Polaków tego nie słyszy.

Listopad. Nie wygrałam 25 milionów.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 6, 2008

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 1


Nowy openspace...

... nowa radość. To już moja ósma (?) przeprowadzka, trzecia w tym budynku. Różnicy jakościowej nie ma, z jednego open space'a do drugiego, tyle że trzy piętra niżej. Na razie nie ma ścianek działowych, co owocuje okrzykami z jednego końca sali na drugi ("Iksiński! Widzenie!") czy wielką akcją stawiania ścianek z kartonowych pudeł ("prowizorka trwa najdłużej, jak postawicie z kartonu, to trzy lata będzie stała").

Przeprowadzka oznacza, że pojawiają się stada ludzi, rozglądających się, gdzie kto siedzi, zwykle w celu służbowym (nie, nie zamierzamy pokazywać palcem, gdzie siedzi Igrekowski, bo fajniej jest, jak się bawi z delikwentem w ciepło-zimno). Ciężko ich odróżnić od szkodników, którzy przychodzą w celu dymka. Ponieważ na zakładzie są same open space'y plus kilka dyrektorskich gabinecików, palacze niechętnie zjeżdżają palić pod budynek do wydzielonej zony (zony, nie żony) dla upośledzonych węchowo, znacznie chętniej bunkrując się na nielicznych balkonikach, umieszczonych mało strategicznie po bokach open space'ów. Pierwszym dekretem był zakaz wstępu dla wygodnych, którzy maszerowali przez całe pomieszczenie, wpuszczali zimno, a potem wymaszerowywali woniejąc tytoniem. Zły dział, zły.

Przy wejściu znajdują się czujniki do kart, rejestrujące czas pracy (są też na piątym i szóstym piętrze). Siedemnastą można poznać po tym, że schodzą kołorkerzy z czwartego piętra, otwierają drzwi, dokonują rytualnego piknięcia, krzyczą "Cześć!", my odkrzykujemy "Cześć!" i wychodzą. Dziś jeszcze mnie to bawiło, ale podejrzewam, że za tydzień wywieszę uprzejmą kartkę z prośbą o zaniechanie zwrotów grzecznościowych.

W międzyczasie jeszcze pracuję.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 5, 2008

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 4


Prawko

Billboard. Na tle samochodu kobiece nogi w mini i kozaczkach w nieco frywolnym rozkroku. Na tym podpis "Z nami zaliczysz za pierwszym razem". I dopisek "Prawko.pl". Dobrze, że dopisali, bo bym się nie domyśliła.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 4, 2008

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Komentarzy: 8


Przydatne kontra ładne

Dużo rzeczy, jakimi się otaczam, jest ładna. Nie musi być przydatna, nie musi mieć funkcji, wystarczy, że miło się na nie patrzy, wącha czy trzyma w ręku. Dlatego co roku kupuję konwalie, zbieram kasztany (a potem wkładam ręce w kieszenie polara, bo dotyk świeżych kasztanów mnie uspokaja), wysiewam naiwnie jakieś nasiona czy sadzę cebulki z nadzieją, że może w tym roku coś mi wykiełkuje. Do tej kategorii rzeczy dołączam też dynie. Oczywiście, dynie mogą być też przydatne - w zamierzchłych czasach PRL-u za pomocą dyni można było zrobić[1] ekskluzywną konfiturę "ananasową" (chcecie przepis? uprzedzam, że to ta klasa wiktuałów co skórka pomarańczowa z marchewki czy blok czekoladowy - love it or hate it), ale na zrobienie z wielkiej dyni czegoś ładnego mnie jednak przerasta, tak trzymanie małej sterty małych ozdobnych dyń to akurat wyzwanie dla mnie.

O tym, że jabłka są fajne, chyba nie muszę wspominać?. Tak samo jak jabłka, dynie mają całą gamę jesiennych barw - ciemnoszarą zieleń, jasne paski, pomarańcz, brąz, żółcie i czerwień. Do tego dochodzi faktura - jabłka są gładkie i błyszczące, dynie - kostropate, uroczo nieregularne, a do tego przypominają formacje geologiczne, powstające przez miliony lat kapania wodą. W zasadzie to nawet się cieszę, że nie ma co robić z małymi dyniami, bo szkoda je zużywać. Koty też nawiązały dobre stosunki.

[1] Można też zrobić dużo fajnego jedzenia (np. wegetariańską zapiekankę z panierowanej dyni), ale konfitura mi zapadła w pamięć.

PS Nie tylko ja lubię dynie - Tadeusz Pióro też lubi.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 2, 2008

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 8


Akumulator 1

To znana prawda, że telewizja wysysa z człowieka siły witalne. Od czasu wywiadu w telewizji młodemu geodecie Oldzie nie wychodzi z kobietą, traci energię życiową, po czym zostaje znaleziony nieprzytomny. W szpitalu pojawia się elokwentny bioenergoterapeuta i pomaga Oldzie odkryć, gdzie znika jego energia. Dla panów - dużo ładnych nagich Czeszek. Tak jak "Butelki zwrotne" daje dużo ciepła i lirycznej, choć mglistej Pragi. Prześliczni aktorzy drugoplanowi - zwłaszcza komisja ekspertów do spraw energii na tyle mnie zachwyciła, że nie zwróciłam zbyt szybko uwagi na brak bielizny u pani wróżki (bardzo ładne, bardzo).

Film zrealizowany w przemiłej konwencji studia Se-Ma-For z wodą z celofanu, klimatycznie jest połączeniem "Być jak John Malkovic", "Jak we śnie" i "Przypadki Harolda Creeka". Świat telewizji, zbudowany z kartonu, płynący Titanikiem w kierunku kolejnego studia, z girlsami, Indianami mówiącymi z napisami, przypomina bardzo rzeczywistość wirtualną Łukjanienki (a film pochodzi z 1994 roku). Mnie się bardzo.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 2, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Jeffery Deaver - Śpiąca laleczka

Książka w sam raz na wycieczkę do Kalifornii, bo tam się dzieje. Z więzienia ucieka przywódca sekty, która kilka lat temu zamordowała znanego producenta oprogramowania i jego rodzinę. Przeżyła tylko ukryta wśród zabawek najmłodsza córka. Agentka Kathryn Dance wraz z dziennikarzem usiłującym napisać książkę o masakrze rozpoczyna śledztwo. Oczywiście, jak to u Deavera, przestępca stanowi zagrożenie dla najbliższych agentki oraz, jak to u Deavera, złapanie przestępcy wcale nie kończy całej sprawy.

Zabawne amerykańskie smaczki - stare dystrybutory benzyny z dwoma miejscami na cenę z czasów, kiedy nikt nie przypuszczał, że cena za galon może być wyższa niż $1, promenada w Santa Cruz z wesołym miasteczkiem i fokami, restauracje, w których jadłam. To ten specjalny rodzaj lubienia książki przez to, że znam realia, w których dzieje się książka.

Inne tego autora tutaj.

#46

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 2, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kryminal, panowie - Skomentuj


Peter Mayle, Gerard Auzet - Wyznania francuskiego piekarza

^Kender kindof namówił mnie na nową notkę kulinarną. A ponieważ jestem sprytna, to zamiast pisać dwie notki - o jedzeniu i o książkach, zrobię jedną na dwa blogi.

Jak już wspominałam niejednokrotnie, jestem leniwa. Zwłaszcza jestem leniwa w kwestiach ciasta drożdżowego. Dlatego piekę chleb tylko dlatego, że mam maszynę, która za mnie wszystko robi. Przepis jest do bólu prosty:

  • 500 g mąki (lub gotowej mieszanki do chleba)
  • 250-300 ml wody (zależy, jaka mąka)
  • 15-20 g świeżych drożdży
  • odrobina soli
  • dodatki do wyboru: czosnek, prażona cebula, kminek zmieszany z kuminem, świeże zioła...

W sklepach można znaleźć bardzo drogie (zwykle eko) mieszanki do pieczenia chleba, można też znaleźć i takie, które kosztują tyle, co ciut lepsza mąka. W polskim Real,-u znalazłam bardzo zacny chleb cebulowy, w Piotrze i Pawle - litewski miodowy, z niemieckiego Reala przywiozłam koło 10 różnych mieszanek jasnych i ciemnych. Jak ktoś jest mniej leniwy, może po zagnieceniu ciasta wyjąć je z pojemnika maszyny i upiec w piekarniku - zamiast nudnego prostokątnego chlebka z nijaką skórką z maszyny da się zrobić bułki, okrągłe bochenki i inne cuda.

"Wyznania francuskiego piekarza" to w zasadzie reklamowa broszurka z historią małej piekarni w Cavaillon oraz z przepisami na chleb. Broszurka objętościowo, bo książeczka bardzo ładnie wydana, z obwolutą i w twardej oprawie. Kilka bazowych przepisów (na szczęście są również uczciwe jednostki miary), sporo modyfikacji dodatkami, ale niewiele więcej. Niepotrzebnie powtarzane są kilka razy prawie całe przepisy, różnią się drobiazgami. Sympatyczny mały prezent dla kogoś, kto lubi pieczywo i Mayle'a.

Dziś upiekłam chlebek czosnkowy według przepisu z książeczki: maszyna wymieszała wodę, mąkę (niemiecką mieszankę na Krustenbrot), drożdże, a przed ostatnim mieszaniem dodałam pokrojony w drobną kostkę czosnek, opanierowany w małej ilości mąki. Po upieczeniu czosnku nie czuć, ale daje bardzo miły posmak.

Inne tego autora tu.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 31, 2008

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 4