Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Drugie dno zakazów

Kupiliśmy suszarkę. Po dwóch tygodniach nie wyobrażam sobie życia bez, albowiem odpadło mi (lub TŻ-u) wieszanie prania, czyli mozolne wleczenie mokrej przyodziewy na balkon bądź do biblioteki, a potem czekanie, aż wyschnie, co w przypadku zimy bądź mokrego lata trwa wieki. Niezaniedbywalną zaletą jest też wyjmowanie prania nieokłaczonego, mięciutkiego i ciepłego, które od razu można włożyć do szafy bez kombinowania. Do tego dostałam kolejną instrukcję obsługi, z której po wnikliwej lekturze wynika, że czasy templariuszy, u których z zakazów można było wiele wyczytać, nie minęły. Suszarka bierze, wiruje i dmucha ciepłym powietrzem, a gorącą wodę, co ją wydmucha, gromadzi w pojemniku. Wzruszyłam się niezmiernie, czytając, że woda z tego pojemnika nie służy do picia.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 21, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 11


Ratajczaka, Poznań

Irytuje mnie powstanie kolejnego banku w miejscu, gdzie chwilę wcześniej (i jeszcze kilka chwil w przeszłość) było miejsce, w którym karmili. Nie byłam specjalną fanką Cafe Głos, acz zdarzało mi się tam pójść na herbatę i ciacho. Nie byłam specjalną fanką Fudo, które powstało po remoncie, acz zdarzało mi się tam zjeść jakiś obiad. Mimo to prestiżowy lokal dla VIP-ów jakiegoś banku mnie irytuje. Ale ja nie o tym. Pozytywną zmianę odkryłam, kiedy zaczęto remontować śmieszny ukośny sklep (z butami) na rogu 27. Grudnia i placu Wolności. Śmieszny, bo zajmował tylko kawałek narożnika budynku, reszta była otwarta i pozwalała na przechodzenie pod kamienicą. Spodziewałam się oczywiście kolejnego banku, bo tego przecież nigdy nie za mało w centrum (gdzie nie można parkować i dla wszystkich pracujących w normalnych godzinach centrum wypada przeraźliwie nie po drodze), ale zamiast tego jak jaskółka pojawiła się kawiarnia da Vinci. I po szybkim rzucie oka okazało się, że na małym - długości jednej przecznicy - kawałku powstało małe a sympatyczne zagłębie knajpiane. Od najstarszej chyba spageterii Piccolo, którą znają wszyscy studenci, bo to jedno z niewielu miejsc w Poznaniu z formułą "all-you-can-eat" (za 20 zł można dostać 5 porcji, przy czym dwie starczają na dużego chłopa). Zamiast pseudochińskiego fastfooda powstało przyjemne bistro rybne Fisheria, gdzie dają świeżą rybę, a jedyną wadą jest to, że przez resztę dnia czuć z odzieży, co się jadło. Krok obok - niby fastfood, ale z bardzo dobrym jedzeniem - grecka przekąskownia Meze (i mały sklepik, gdzie można dostać halumi, grecki miód, oliwki, dżemy czy oliwę). Po drugiej stronie ulicy Sprytna kuchnia z ratunkiem dla tych, którym się nie chce robić obiadu. Za skrzyżowaniem ze Świętym Marcinem jest już gorzej, bo jednak więcej banków, ale zaraz obok jest Pasaż Apollo z kilkoma restauracjami, Głośna Samotność i Greenway na Taczaka.

Widok na bibliotekę Raczyńskich z Meze.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 20, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Janusz Płoński, Maciej Rybiński - Góralskie tango

Teraz cały wysiłek, jaki kibic wkłada w uczestniczenie w zawodach Formuły 1 bądź analogów, to zwykle konieczność wczesnego wstawania, żeby obejrzeć wyścig na płaskim monitorze o odpowiednio dużej przekątnej. W 1978 roku, kiedy wyszło "Góralskie tango", można było sobie o tym jak przebiega wyścig (i to raczej ten polski, a nie jakiś wyuzdany Monte Carlo czy inny Paryż-Dakar) przeczytać po jakimś czasie w czasopiśmie bądź posłuchać w radio, a i to niekoniecznie. Wyścig też jest dość przaśny - żeby uruchomić niektóre klasy pojemności silnika, na listę uczestników wciągane są prywatne samochody i kierowcy, których jedyną zaletą jest to, że w ogóle wystartują. Kiedy szlag trafia miskę olejową w jednym z rajdowych aut, rajdowcy przekupują lokalnego właściciela warsztatu, żeby wymontował potrzebną im część z oczekującego na naprawę auta sekretarza, którego się i tak nie da naprawić (auta, nie sekretarza), bo nie ma innych potrzebnych części. Nagrody w rajdzie to też gratka, ponieważ za pierwsze miejsce przysługiwał puchar Automobilklubu i komplet najnowszym opon, za za drugie - komplet pokrowców na siedzenia i kierownicę ("A tu widzę, że było się o co ścigać. Takie porządne pokrowce, panie, na lata. I to futro, panie, na kierownicę, żeby się ręce nie ślizgały. Takiego to nawet hrabia Potocki z Łańcuta nie miał. - Podoba się panu? - spytał Piekarski. - Panie Eugeniuszu, toć ja musiałbym oczu nie mieć, żeby mnie się to nie podobało. Takie różowe, ulubiony kolor mojej ślubnej"), a za trzecie - pasek antystatyczny.

Wyścig odbywa się w okolicach Zakopanego, na trasie co jakiś czas pojawia się pijany góral. I to on jest pierwszym podejrzanym, kiedy jeden z samochodów nie dojeżdża do końca zamkniętego odcinka specjalnego, a następnie zostaje znaleziony rozbity na zboczu góry. Potem podejrzanych jest więcej, bo jeden z dziennikarzy przegrywa nieswoje pieniądze na wyścigach, jeden z kierowców bierze mnóstwo pieniędzy od swojego sponsora-badylarza na pokrycie tajemniczych długów, żona opuszcza drugiego kierowcę po awanturze, jaką ten zrobił odkrywając, że połowica się puściła z jednym z pilotów. Milicja jednakowoż jest dość mało aktywna i oprócz robienia za narratora nie odkrywa tajemnicy. Trafia na nią przypadkiem jeden z uczestników rajdu, redaktor Dymek.

Ubolewam, że nie jestem w stanie rozpoznać żadnego z bohaterów książki, bo podobno byli znani. Niestety, w 1978 roku miałam małe rozeznanie w kwestiach rajdowych, prędzej w okolicach krokodyla Gieny czy misia Puchatka.

Ponieważ PRL-owskie kryminały miały misję (jak dziś publiczna telewizja) "bawiąc-uczyć", można się dowiedzieć na przykład tego, że polski przemysł zapałczany współpracował z monopolowym i pudełko zapałek postawione pionowo obok standardowej szklanki (tej takiej do koszyczka) oznaczało 100 g wódki, a 50 g i 25 g odpowiednio na niższym boku i na płasko. Bardzo wygodne do spędzania czasu w pracy. Podobnie cenną nauką była obserwacja, że ładne panny z hotelowego salonu piękności będą wolały w negliżu pobaraszkować ze znanymi rajdowcami i dziennikarzami, którzy w ramach igraszek oblepią biust panny pożądaną przez młodzież naklejką Castrol niż czekać, aż jakaś fanaberyjna mieszkanka hotelu zawinszuje sobie strzyżenie czy manicure (nie oszukujmy się, kto w PRL-u jeździł po hotelach).

PS PRL 4/4 jeszcze będzie, ale to trudny kryminał i nie wiem, jak ugryźć.

#24

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 16, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, panowie, prl - Komentarzy: 5


Halina Snopkiewicz - Palladyni

Może błędem było czytanie książki teraz, skoro jej nie przeczytałam w wieku lat nastu? Głęboki rozczar, ale w większości zrzucam go nie na swój wiek i lata czytania słabych i słabszych książek, a na to, że "Palladyni" są kiepsko napisani. Emocjonalna formuła (pseudo) pamiętnika "tu i teraz", która dobrze sprawdzała się w "Słonecznikach", została zarzucona na korzyść strumienia świadomości, pisanego z pozycji wszystkowiedzącej i mającej przetrawiony przez lata ogląd na rzeczywistość, dojrzałej i życiowo doświadczonej Lilki. Nic mnie tak nie irytuje w książkach, jak wszechwiedzący narrator, który zajmuje się przede wszystkim wyjaśnianiem z perspektywy, że rzeczy WTEDY były zupełnie inne niż się wydawało, a bohaterka była głupia, bo tego nie zauważyła. Czyta się przeraźliwie ciężko.

Treść płaska - Lilka w wielu słowach i na wielu kartkach opisuje, jak ją wyrzucili z ZMP i jakże to zmieniło jej życie (przy czym bynajmniej nie wiadomo, jak, bo opisuje to chwilę po wyrzuceniu i nie wiadomo, co będzie dalej, poza tym, że Wszystko Będzie Inaczej). Kilka historyjek ze studiów, dużo smętnych rozważań na temat socjalizmu, kolejne pokręcone i w zasadzie nieopowiadalne przeboje miłosne osoby, która za bardzo nie może się na nic zdecydować, a potem zostaje na lodzie (pech, naprawdę). Ciężko mi współpracować mentalnie z bohaterem, którego mam ochotę kopać w tyłek za wyjątkową głupotę.

Inne tej autorki tutaj.

#22

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 15, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, mlodziezowe, panie - Komentarzy: 3


Narzeczona dla księcia

Mam zachomikowany cały zestaw filmów, do których muzykę napisał Knopfler. "Princess Bride" jednakowoż nie zachwyciła mnie. Przyjemne rycerskie fantasy z przymrużeniem oka o tym, jak dzielny parobek Wesley podąża za przeznaczeniem i w końcu odzyskuje swoją ukochaną (i oczywiście piękną) Buttercup. Przyjemnie tekściarskie, niezły zestaw aktorów (Mandy Patinkin, Billy Crystal czy Robin Wright), ale chyba wyrosłam z czasów "Labiryntu".

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 14, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Człowiek to się nie rozerwie

Albowiem jak się w mieście nic nie dzieje, to się nie dzieje. A jak się dzieje, to jak raz jestem Zupełnie Gdzie Indziej. Wczoraj przez cały dzień Poznań pokazywał swoje alternatywne oblicze w ramach festiwalu Urban Legend, okrutnie ubolewam, że nie zdążyłam wrócić na koncert Gracjana R. (ale nie oszukujmy się, ON wróci). Dodatkowo w zajezdni tramwajowej na Gajowej odbywał się plener, mogę tylko posiorbać sobie oglądając czyjeś zdjęcia. Dzisiaj już tylko zostały strzępki wczorajszej instalacji "Grawitacja":

Na Rynku Jarmark Świętojański. Co roku cieszę się, że jest, bo to dobry kierunek, w którym powinna iść poznańska starówka co weekend. Niestety, na razie więcej jest zwyczajowego badziewia (wiatraczki, korale z metra czy świątki ze sztancy) niż lokalnych wyrobów. Bardzo obiecujące stoisko z pajdą chleba, na chlebie można smalec, ogórki, lokalną kiełbasę i inne dobra. I słońce, dawno nie widziałam w Poznaniu aż tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Dobry pan

... kupi mi fotel na balkon, żebym mogła siedzieć z kotami i laptopitkiem na kolanach jak biały człowiek.

A przy okazji znalazłam komody, które są nie dość, że z drewna, to jeszcze mogę sobie wybrać kolor, żeby mi pasowały do łóżka w sypialni. I zmieszczą mi się trzy tam, gdzie mam w tej chwili jedną rozwalającą się z black-red-white'owej płyty. Cena dość nieprzyzwoita, ale łażę za komodami od ponad pół roku i już mi się znudziło.

Szlag by strony oparte na ramkach. To takie XX-wieczne.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 12, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 2


Lie to me (debiuty)

Połączenie "House'a" i "Wzoru" - specjalista od mimiki i języka ciała pomaga policji w wykrywaniu kłamstwa u świadków i podejrzanych. Ponieważ większość kłamie, a dr Lightman (świetny, choć dość manieryczny Tim Roth) umie czytać w ludziach jak w otwartej książce, w każdej sprawie wychodzi na jaw prawda (niekoniecznie mile widziana). Drugoplanowo pojawiają się współpracownicy Lightmana (latynoska eks-celniczka z naturalną umiejętnością czytania w ludzkim zachowaniu, psycholog z problemami w życiu osobistym i asystent nie umiejący kłamać) z interakcjami między sobą. Niespecjalnie wciąga jako serial, każdy odcinek to odrębna sprawa, ale przyjemnie się ogląda. Jako wisienka na torcie - do pokazywania emocji dr Lightman często używa zdjęć, zwykle dość znanych osób - polityków, aktorów, sportowców, w znanych sytuacjach - jako ilustracji ogólnoludzkich wyrazów twarzy - kłamstwa, frustracji, wstydu czy zażenowania. Zabawne.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 12, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Dollhouse (debiuty)

Ogląda się niemęcząco, bo i trochę sf, dużo kryminału i sensacji, a do tego scenariusz specjalnie pisany dla głównej aktorki - Echo (i jednocześnie producentki), żeby mogła się trochę poprzebierać, błysnąć ciałem i w odpowiednich miejscach znacząco powydymać wargi. Miałam duży kredyt zaufania, jako że większość scenariusza napisał Joss Whedon; niestety "Firefly" to to nie jest. Całkiem przyzwoity serial o najemnikach różnego typu[1], dodatkowo o tyle wygodnych, że po całej akcji mają resetowaną pamięć i wracają do stanu szczęśliwego warzywka (nie ma problemu z wyrzutami sumienia, nie ma PTSD, poprzednie doświadczenia nie wpływają na następne akcje, chyba że je sprytny operator komputera wszczepi do karty z osobowością). W tle całego sezonu przemiata się problem pierwszego nieudanego eksperymentu, Alphy, który z rozchwianą osobowością uciekł z Domu Lalek i gdzieś tam sobie z zewnątrz na niego czyha oraz śledztwo upartego policjanta, usiłującego odnaleźć dziewczynę, która aktualnie jest lalką o nazwie kodowej Echo.

Kilka odcinków przypomina ideą "Modyfikowany węgiel" Morgana, gdzie można robić okazjonalne "zrzuty pamięci" do zewnętrznego nośnika i w razie wypadku, choroby bądź morderstwa kontynuować życie w innym ciele (czyimś bądź klona trzymanego w przestronnej chłodni na wszelki wypadek). Obiecujący kierunek, ale raczej poboczny w serialu.

[1] Zaczynając od wszczepionej osobowości specjalistki od włamań na ekskluzywnej call-girl w koronkowych podkolanówkach kończąc (przy czym to ostatnie co najmniej podśmiarduje etycznie i serialowa rzeczywistość bynajmniej tego nie usprawiedliwia). "Ciał" do wynajęcia jest więcej, są i panowie, więc dla każdego coś miłego.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 12, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


X-Men Geneza: Wolverine

Nie oszukujmy się, tu nie akcję chodzi, tylko żeby popatrzeć na ładnie umięśnionego i przyzwoicie zarośniętego na twarzy Hugh Jackmana, który nie jest specjalnie dobrym aktorem, ale dobrze wygląda. Całkiem składnie doklejony motyw naturalnej mutacji, jaką miał mały Rosomaczek, do wzmocnionej super metalem postaci znanej z późniejszych (wcześniejszych filmowo) X-menów. Fajna brunetka, dużo naparzania się, wybuchów i spektakularnych rozwałek dużych budynków.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 7, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 6