Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panowie

Jerzy Edigey - Pomysł za siedem milionów

Zupełnie nie rozumiem, czemu nikt w tzw. aparacie władzy nie przeczytał ze zrozumieniem książek Edigeya, który rozwiązał problem z wizerunkiem służb mundurowych w społeczeństwie. Wystarczyło zatrudniać do milicji mężczyzn przystojnych i z charyzmą, żeby połowa społeczeństwa szła na rękę, nie popełniała przestępstw i chętnie donosiła, jeśli coś wie. Specjalnie do tego celu został zatrudniony major Kaczanowski: Ten dobiegający pięćdziesiątki, wysoki i smukły mężczyzna o pociągłej twarzy, włosach ciemnych, krótko przystrzyżonych, aby ukryć srebrne nitki zjawiające się na skroniach, i jasnoniebieskich oczach, w których zapalały się czasami figlarne ogniki, ale które umiały również zamieniać się w dwa sztylety, mógł niejednej zawrócić w głowie. Miał opinię zaprzysięgłego kawalera, o jego flirtach chodziły w Pałacu Mostowskich całe legendy, ale nigdy nie zwracał najmniejszej uwagi na wszystkie przesyłane mu tu uśmiechy i spojrzenia. Widocznie przyjął zasadę, że nie poluje się we własnym rewirze. Od razu więc wiadomo, że jeśli jakaś pani coś wie, to do majora się zgłosi nader chętnie.

W milicji zawrzało, bo okradziono samochód wiozący do podwarszawskiej fabryki 7 milionów na wypłaty, a bezczelnej kradzieży dokonał ktoś przebrany za milicjanta (że przebrany to było wiadomo bardzo szybko, bo miał nowy mundur, a "teraz przecież nie wydawano »sortów« "). I sprawa by się wlokła, bo kradzież była wyjątkowo sprytna i bezczelna, a długie śledztwo tradycyjnymi metodami (kto się nagle wzbogacił, kto ma przestępczą przeszłość) nie dawało efektu, gdyby nie fakt, że - jak to Edigey błyskotliwie zauważył - za mundurem panny sznurem. A to major Kaczanowski poznał "na fabryce" uroczą pannę Elżbietę, a to na pogrzebie jednego z podejrzanych wywiadowca zaprzyjaźnił się z również uroczą panną Wisią i dzięki temu udało się wykryć złoczyńców, bo obie panny dzielnie kolportowały usłyszane informacje (a przy okazji przygotowywały smaczne obiadki, robiły porządki i bynajmniej nie dopraszały się o ślub).

Akcenty lokalne: podejrzany, aby ukryć zmianę statusu majątkowego, przeprowadza się do Poznania, gdzie leniwie studiuje na Politechnice, a pozyskane drogą grabieży walory wydaje na wynajem eleganckiej willi w jednej z bocznych ulic od Grunwaldzkiej (oraz niebieskie BMW).

Akcenty statusowe: major Kaczanowski spotyka się przy okazji śledztwa z bogatym biznesmenem, który w tzw. martwym sezonie wyjeżdża na wakacje i sugeruje majorowi, że nie ma to jak Cypr. Major w głowie przelicza, jak daleko poleciałby za oficjalnie dostępne do zakupu 130 dolarów i nie cieszy go ta myśl jakoś specjalnie.

Akcenty idylliczne: okradzione Zakłady Aparatury Precyzyjnej w Nadarzynie to raj. Pracownicy dostają mieszkania dla siebie i rodzin, żeby nie musieli dojeżdżać z Warszawy, samochód służbowy jest dostępny chociażby do odwiezienia chorej żony do szpitala, a dobry dyrektor na własny koszt sprowadza zwłoki syna zasłużonej pracowniczki, żeby zrobić starej sprzątaczce przyjemność.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#47

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 26, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Komentarzy: 2


Nick Hornby - Juliet naga

Lubię Hornby'ego, bez względu na to, o czym pisze. Ale najbardziej lubię, jak pisze o muzyce, a nawet nie tyle o muzyce, co o ludziach, którzy muzyką żyją, umieją o niej mówić i sens swojego życia na muzyce opierają. Duncan jest roots-fanem Russela Crowe, piosenkarza, który nagrał kilka płyt, po czym w trakcie jednej z tras koncertowych promujących jego najlepszą (według fanów) płytę - "Juliet" - nagle zamilkł. Dzięki internetowi rozsiani po świecie fani kultowi, tacy jak Duncan, nagle mogli zebrać się na forum i razem latami roztrząsać, co mogło się stać w toalecie jednego z klubów, gdzie po raz ostatni widziano Crowe'a po ostatnim koncercie. Annie, wieczna dziewczyna Duncana, dość naiwnie zgodziła się na wyjazd do Stanów, gdzie okazało się, że Stany Stanami, ale wakacje będą polegać na tym, że będzie ze swoim chłopakiem podążać śladami dawno wygasłego muzyka, łącznie z wizytą w sławetnej, niestety w dalszym ciągu niezbyt czystej, toalecie. Po czym nagle fanowskim światkiem zatrzęsło, bo po latach pojawiła się wcześniej nieznana płyta, wersja wstępna "Juliet", Duncan pokłócił się o nią z Annie (bo ją przesłuchała pierwsza, a do tego wyraziła krytyczną opinię), po czym się rozstali.

Nie lubię streszczać książek, więc dodam tylko, że to historia o postrzeganiu muzyki przez samego artystę i jego fanów, o świadomym rodzicielstwie, dojrzałości, związkach i powodach pozostawania w związkach, małym zapyziałym angielskim miasteczku, starzeniu się i zbiegach okoliczności. Doskonale umiem przewidzieć, dokąd prowadzi narracja Hornby'ego, a mimo to nie jest rozczarowana, kiedy dotrę do ostatniej strony.

Inne tego autora:

#46

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 20, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, panowie, beletrystyka - Skomentuj


Arkadij Strugacki, Borys Strugacki - Miliard lat przed końcem świata

Dima Malanow wysłał żonę i syna na letnisko do Odessy, a sam mimo panujących upałów rozwija swoją astronomiczną teorię M-kawernów, krążąc po mieszkaniu w slipach (upał!) i rozmawiając z kotem Kalamem. A przynajmniej próbuje, bo co rusz mu ktoś przeszkadza - dzwonią znajomi z dziwnymi sprawami, kurier przynosi drogą paczkę z Delikatesów (a przypominam, że jest to Leningrad i lata 70.), pojawia się nie widziana od wielu lat seksowna znajoma żony ze studiów, wpada z niespodziewaną wizytą sąsiad. Po czym do drzwi dzwoni prokurator, bo sąsiad zostawił o poranku atrakcyjne zwłoki. I nagle z tego chaosu zaczyna wyłaniać się cała seria zastanawiających wydarzeń, o której dyskutuje sobie Malanow z przyjaciółmi przy kawiorze (paczka z Delikatesów, pamiętacie), wódce i mocnej herbacie.

Niesamowicie słowiańska w wymowie, a przy tym prawie klasycznie spójna (bo rzecz się dzieje prawie że wyłącznie w mieszkaniu Malanowa, z krótkimi spacerami najpierw do Sniegojedowa drzwi obok, a potem kilka pięter wyżej, do Wieczorkiewicza), powieść o męskich dyskusjach o nauce i istocie wszechświata, o strachu i odwadze. Jak to u Strugackich, miejscami absurdalna, nie aż tak w "Poniedziałku".

Notka specjalnie dla I., żeby wiedziała.

#45

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 8, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, panowie, sf-f - Komentarzy: 3


Jeffery Deaver - Rozbite okno

Przeczytałam u Ewy Białołęckiej [link nieaktualny - 2018], jak nie należy pisać recenzji, konsekwentnie więc wykorzystam fakt, że to nie recenzja, a mój blog.

Dawno temu nauczycielka geografii w liceum, postrach nieletnich panien (chodziła plotka, że jej mąż zostawił ją dla maturzystki, stąd niechęć do świeżych buź), na jednej z pierwszych lekcji rzuciła pytanie, czy ktoś zna przysłowie o bagnach. Nikt nie znał, pani C. wyraziła po raz kolejny dezaprobatę naszym nikłym stanem wiedzy i tonem podniosłym zadeklamowała: "Bagno... WCIĄGA". Więc mnie tak wciągają książki Deavera.

Unieruchomiony po wypadku geniusz badania mikrośladów, Lincoln Rhyme i jego piękna, acz znerwicowana partnerka, rudowłosa Amelia Sachs prowadzą kolejne śledztwo, które przerywa informacja, że kuzyn Rhyme'a trafił do aresztu pod zarzutem gwałtu, morderstwa i kradzieży. Rhyme odkrywa, że przestępca ma dostęp do ogromnej bazy danych, dzięki której jest w stanie inwigilować swoje ofiary, tworzyć na podstawie ich zakupów mikroślady na miejscu przestępstw i bezkarnie podrzucać dowody swoich przestępstw, doprowadzając do skazania niewinnych osób. Jak zawsze u Deavera jest trochę przekolorowania - ogromna korporacja, śledząca w celach handlowych każdy krok człowieka za pomocą kamer, kart lojalnościowych, kart kredytowych, telefonii, internetu, z możliwością dowolnego modyfikowania tych danych, wszystkoumiejący hakerzy, strony www z blokadą możliwości zrobienia zrzutu ekranu, jak zawsze pojawia się choć jedna wzmianka o tym, że Amelia ma za sobą karierę modelki, a jej uśmiech na zdjęciach mówił, że nie jest głupią ślicznotką, gdzieś tam jest zarysowane trochę erotyki, ale i tak łykam grubawe tomiszcze jak pelikan świeżą rybkę.

Inne tego autora tutaj.

#37

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 23, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, kryminal, panowie - Komentarzy: 5


Anthony Bourdain - Kill grill. Restauracja od kuchni.

To książka o tym, czemu moje marzenie pt. "Chcę mieć małą, śliczną restauracyjkę z dobrym jedzeniem, a przy tym się specjalnie nie narobić" jest całkowicie absurdalne i jak najszybciej powinnam o nim zapomnieć. Bo na poły autobiografia, na poły poradnik dla początkujących kucharzy opisuje przede wszystkim to, że praca szefa kuchni to nie plaża, a ciężka orka przez kilkanaście godzin dziennie bez weekendów. Że łatwo o nałogi, łatwo o wrogów, łatwo o złą decyzję, która będzie kosztować sporo - od utraty klientów, autorytetu do upadku całej restauracji. Polubiłam autora za soczysty język, szczerość i tupet. Nie wiem tylko, czy chciałabym zjeść w jego restauracji.

To nie jest książka kucharska. Można sobie jednak z niej wyłuskać namiary na kilku kultowych autorów książek kulinarnych i zrobić małą listę restauracji, które warto odwiedzić w Nowym Jorku (oczywiście, jeśli jeszcze istnieją, bo główny trzon książki to bogate w wydarzenia lata 80.).

#36

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 18, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, panowie, reportaz - Komentarzy: 5


Zygmunt Zeydler Zborowski - Gość z Londynu

Wszystko zaczęło się od tego, że major Downar pojechał na urlop do Kazimierza nad Wisłą, nie palił, nie pił i "unikał spotkań ze znajomymi, które zazwyczaj kończyły się przy wódce", tylko spacerował i jadł soczyste jesienne owoce. Po czym wrócił do pracy do Warszawy i wpadł w melancholię, bo nie trafiała mu się żadna ciekawa sprawa - "zwykłe nadużycia gospodarcze, nieudolna próba szantażu, drobna afera w przemyśle włókienniczym, prymitywne morderstwo rabunkowe". I tak (przepraszam, że tak cytatami, ale są naprawdę smaczne) "którejś soboty dal się namówić Walczakowi na koncert symfoniczny, co było dowodem pewnej depresji psychicznej". Koncert nie pomógł, za to rzucona przez kolegę sugestia, że Downar mógłby sobie przygruchać jakiegoś kociaka, padła na żyzny grunt.

Po czym wysypał się worek ze zbrodniami. Najpierw urocza sekretarka pułkownika poprosiła o pomoc w sprawie trupa w piwnicy sąsiada jej wuja, a chwilę później morderstwo ekspatrianta z Londynu wprowadziło Downara w sfery dyplomatów i zamożnych mieszczan. Mam wrażenie, że od Zborowskiego uczyli się współcześni serialowi scenografowie - hall jak z żurnala, pokłócone małżeństwo wracające o 3 w nocy z imprezy pije sok pomidorowy przelany z puszek do *ładnego* szklanego dzbanka (oraz rozważa zjedzenie kanapek z serem tylżyckim). Pani domu w różowym szlafroczku i czepeczku przyjmuje Downara w złoconym saloniku, ozdobionym akwarium z rybkami. Na szczęście Downar jest twardy jak Roman Bratny i woli prowadzić śledztwo niż słuchać poezji Leopolda Staffa w wykonaniu podstarzałej lolitki. Zen i siła spokoju, nawet kiedy przesłuchuje krnąbrnego zbrodniarza: "A ja nie znoszę kanalii - odpowiedział ciągle spokojnie Downar - a jednak staram się uprzejmie rozmawiać z panem. Mógłbym oczywiście dać panu po pysku, ale na razie tego nie zrobię". Zbrodnię udaje się rozwiązać z pomocą samego Scotland Yardu, a wszyscy z dumą zasiadają na naradzie u pułkownika, paląc swoje carmeny i ekstra mocne i popijając wyjęty z pułkownikowej szafy winiak. A Downar z uroczą sekretarką oddala się na urlop do Zakopanego.

Inne tego autora:

#34

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 4, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, prl, 2010 - Komentarzy: 1