Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Mort, młodzieniec z Ramtopów, zostaje przez ojca przeznaczony do terminu. Niestety nikt nie chce niezgrabnego, dociekliwego chłopca jako ucznia; moment przed północą pojawia się tajemniczy przedsiębiorca na eleganckim, białym koniu (później okazuje się, że zwierzę ma na imię Pimpuś) i bierze Morta jako czeladnika do zakładu grabarskiego (a przynajmniej tak to rozumie ojciec). Morta w ogóle nie dziwi, że to sam Śmierć, ostateczna dyskowa sprawiedliwość. W posiadłości Śmierci mieszka Isabel, adoptowana przez Śmierć 16-latka, i Albert, totumfacki i kucharz. Jako że Antropomorficzna Personifikacja chce sprawdzić, jak to jest czuć szczęście, po krótkim przeszkoleniu wysyła czeladnika na pierwszą samodzielną akcję, co udaje się w dwóch trzecich, albowiem młodzieniec, powodowany oczywistym impulsem, ratuje od śmierci 15-letnią księżniczkę Keli, przez co historia rozchodzi się na dwie odnogi. Mort, wspomagany przez Isabel, mocno niechętnego Alberta i młodego, niedoświadczonego maga Cutwella, usiłuje naprawić osnowę rzeczywistości, żeby inercja nie naprawiła anomalii, oczywiście przez uśmiercenie księżniczki.
To pierwsza historia z pełnoetatową rolą Śmierci - estetą, sympatykiem kotów, posługującym się bezlitosną logiką tam gdzie ludzie mają emocje. Lubię Alberta, eksperta od smażonego, który - po odsłonięciu tajemnicy swojego pochodzenia - ma ugruntowane poglądy na temat szacunku dla wizerunku. Nieco mniej sprawną kreską są narysowani pozostali bohaterowie - Mort wprawdzie przechodzi ewolucję, ale to postać chaotyczna; Isabel, wieczna nastolatka, niestety nie dorasta mimo upływu lat. I tak warto przeczytać, nawet ze świadomością, że to nie jest najlepsza książka cyklu, bo jest zalążkiem dla bardziej udanego Wiedźmikołaja i przyjemnego “Złodzieja czasu”.
Inne tego autora.
#131