Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Bard Imp z Llamedos na rozstajach wybiera drogę do Ankh Morpork (zamiast do Quirmu), gdzie z krasnoludem Buogiem (oczywiście, że pojawia się fraza o misji od Buoga) i trollem Liasem zakładają zespół (wyk)rokowy. Podczas pierwszego koncertu w Załatanym Bębnie dzieje się coś dziwnego - Imp, zwany niebawem Buddym Hollym, na gitarze kupionej w magicznym sklepiku doprowadza publiczność - w tym statecznych magów - do szaleństwa. Cudem unika tragicznego końca, co obserwuje Susan, wnuczka Antopomorficznej Personifikacji oraz córka Morta i Ysabell, mająca odebrać duszę Impa; w klepsydrze barda zamiast piasku jest błękitne światło. Skąd się wzięła Susan, pytacie zapewne. Wzięła się z pensji dla panien w Quirmie, gdzie pewnej nocy obudził ją mocno zirytowany Śmierć Szczurów i zawlókł do stajni, gdzie czekał już na nią Pimpuś, po drodze wyjaśniając - za pomocą mówiącego kruka - że teraz ona ma przeprowadzać dusze do wieczności. Nie tylko Susan szuka dziadka, ze Śmiercią chcą rozmawiać także magowie, którzy w sile muzyki węszą niebezpieczeństwo (i obrazę dla uniwersyteckiej moralności).
Na drugim planie rozwija się biznes muzyczny, oczywiście za sprawą przedsiębiorczego Gardło Sobie Podrzynam Dibblera, który szybko się orientuje, że może zarabiać na biletach, a dodatkowo pijany muzyką tłum chętnie przyjmie kiełbaski, szczury na patyku i minerały w wygodnej do zjedzenia na koncercie formie, nie kwestionując tego, co w środku. Śmierć szuka zapomnienia w pustelni, w Klatchiańskiej Legii Cudzoziemskiej, w alkoholu czy - finalnie - staje się jednym z niewidocznych żebraków. Pobocznie jest też trochę dywagacji nad sprawiedliwością śmierci (czemu mają umierać młodzi i dobrzy, a przeżywają źli i starzy) i wgląd w pensję dla młodych panien z dobrych rodzin.
Inne tego autora.
#147-148 (przeczytałam w międzyczasie ponownie Kosiarza)