Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panowie

William Goldman - Narzeczona księcia

Historycznie, najpierw usłyszałam łagodną, klimatyczną płytę Marka Knopflera. Potem, zachwycona muzyką, obejrzałam film i do dziś pamiętam swoje rozczarowanie[1]. Potem okazało się, że film jest kultowy, chociaż dla mnie jedynym kultowym elementem jest ten mem. Wreszcie książka, w której autor wpuścił mnie na początku w maliny, po czym to te maliny okazały się być najciekawszą częścią opowieści.

Sama historia jest dość płaska. Brzydkim rodzicom rodzi się śliczna, choć niespecjalnie sympatyczna córka Buttercup (“Jaskier”, ale w tłumaczeniu jest oryginalne imię), zakochuje się w niej parobek Westley, kiedy dziewczyna wreszcie odwzajemnia, Westley stwierdza, że musi zasłużyć na jej miłość i oddala się po osiągnięcia, hajsy i gratisy, po czym wraca plotka, że zginął w starciu z piratami. Buttercup wpada w apatię, zgadza się wyjść za lokalnego władcę, który potrzebuje trophy wife, bo jest jej wszystko jedno (oraz książę daje jej do wyboru małżeństwo lub śmierć). Po czym zostaje porwana przez trójkę zawadiaków - Hiszpana, Turka i Sycylijczyka, którym w porwaniu dziewczyny przeszkadza zamaskowany bohater.

I to nie jest zła historia, ale sama w sobie byłaby dość przeciętna, tyle że autor obudował ją postmodernistycznymi aluzjami i notorycznym spoglądaniem przez czwartą ścianę (kartkę?), wyjaśniając w licznych przedmowach, śródsłowiach i posłowiach, historię pisania książki. I przez kilkanaście stron dałam się nabrać na to, że jest prawdziwym autorem był Floreńczyk, niejaki Morgenstern, a Goldman dokonał kreatywnego skrótu, bo oryginalna książka była przegadana i przeładowana historycznymi faktami o Florenie i odwiecznym konflikcie z Guldenem. Spoiler alert: Morgenstern, konflikt z jego prawnikami, wizyta we floreńskim muzeum, to wszystko jest tak sami fikcyjne jak Inigo Montoya, siłacz Fezzik i maszyna wysysająca życie. Waham się co do prawdziwości opisu spotkania autora ze Stephenem Kingiem.

EDIT [1] Wtem na HBO Max pojawił się film, taka sytuacja. Ostrożnie cofam słowa o rozczarowaniu, bo to jest naprawdę uroczy, bajkowy film z lekką dekonstrukcją i uśmiechem do widza (Peter Falk czytający tytułową baśń Fredowi Savage'owi). Oczywiście tych elementów dekonstrukcyjnych i postmodernistycznych jest w książce więcej, w filmie ograniczają się czasem do wszystkowiedzącego narratora, a wszystkie drastyczne rzeczy są dość wygładzone (poza sceną wciągnięcia Buttercup w ruchome piaski czy wysysaniem życia z Westleya za pomocą przyssawek na sutkach, tego się nie spodziewałam). Ale w warstwie dialogów to naprawdę zabawna rzecz, całkiem nieźle zagrana, z uroczą umownością plenerów i materiałem na memy.

#117

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 18, 2022

Link permanentny - Tagi: panowie, sf-f, 2022 - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 1


Michał Witkowski - Fototapeta

To była pierwsza książka Witkowskiego, której nie dałam rady skończyć i to nie dlatego, że to zbiór opowiadań. Nieustająco lubię język, wnikliwą, ironiczną obserwację świata przez kogoś “trochę z boku” (aczkolwiek, co ciekawe, nie ma tu żadnych nawiązań do nieheteronormy), niektóre z historii były ciekawe i - co zwykle mi przeszkadza w opowiadaniach - nie urywały się nagle, tylko tworzyły całość z finałem. Niestety, nie przedarłam się przez ostatnie opowiadanie (niedokończoną powieść), w której narracja przeskakuje bez żadnego ostrzeżenia między różnymi osobami, opowiadającym niezależne od siebie historie. Zwyczajnie mi się odechciało, bo czytałam po dwie-trzy strony, odkładałam, zapominałam, wracałam i wreszcie dotarło do mnie, że po co się męczyć.

”Grosz” to chaotyczny monolog przewrażliwionego hipochondryka o wizycie u lekarza. “Kolaboracja” opowiada pijacko-oniryczną historię wyjazdu syna i ojca Witkowskich do socjalistycznej Rosji. “Mosina” to wspomnienie z wizyt u babci w podpoznańskiej mieścinie, którą - tak się składa - mam za miedzą. “Pierroty” są również podróżniczo-wspomnieniowe - mały Michał jedzie z rodzicami na wymianę do Lipska i śpi w opuszczonym na czas wakacji akademiku niemieckich studentek. Króciutkie “Na gapę do raju” to Międzyzdroje zimą, twórczo rozwinięte w “Drwala”. “Kamera” to etiudka o amatorskim nagraniu z rodzinnego grilla. “Po sezonie” i niedokończone “Psie pole” zlały mi się w jedno, małe miasteczko, urywana narracja, raczej szkice niż pełnoprawne historie.

Inne tego autora.

#115

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 11, 2022

Link permanentny - Tagi: 2022, beletrystyka, opowiadania, panowie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Terry Pratchett - Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury

W małym miasteczku pośrodku niczego pojawia się Keith, zwyczajny sierota, wychowany przy Gildii Muzyków; ma ze sobą flet i kiedy zagra, słuchają go szczury. Jest szansa, że - jako szczurołap - zarobi na oczyszczeniu miasteczka ze szczurów. Co ciekawe, szczury słuchają go też wtedy, kiedy mówi, bo z jakiegoś dziwnego powodu związanego z resztkami wyrzucanymi na śmietnisko przy Niewidocznym Uniwersytecie, rozumieją ludzką mowę, same mówią, a nawet potrafią zapisywać rzeczy. Maurycy, ostatni z wesołej grupy, jest kotem i wprawdzie rozumie ludzką i szczurzą mowę, ale niekoniecznie słucha kogokolwiek innego, wszak jest kotem. Problem w tym, że w miasteczku nie widać żadnego szczura, gorzej, jest już dwóch szczurołapów, czeszących od mieszkańców srogą kasę za kolejne szczurze ogony, dziwnie przypominające sznurówki, a dodatkowo nie ma jedzenia. W to wszystko wprowadza Keitha Malicia, nieletnia córka burmistrza, dobrze przygotowana czytelniczka bajek i legend.

Może to i bardziej literatura young adult, ale trzyma w napięciu niby rasowy thriller. Szczury i ich pączkująca cywilizacja, jaką zaczęły budować po tym, jak wbrew swojej woli zyskały świadomość, przedstawiona jest z typową dla autora łagodną pobłażliwością, wszak nie do końca o szczurach to historia. Pochichotałam nad imionami (Szynkawieprz, Najlepszyprzed), mocno zaszkliły mi się oczy, kiedy Maurycy spotkał Śmierć Szczurów i jego Zwierzchnika, ludzie i ich wady, przez które powstało w miasteczku Zło, nie zdziwiły mnie ani trochę, ale zasmuciły. Można odczytać książkę przez pryzmat pytania, czy powinniśmy zabijać i zjadać zwierzęta, można potraktować ją jako parafrazę książki o “Piotrusiu Króliku” z elementami baśni braci Grimm.

Inne tego autora.

#112

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 1, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panowie, sf-f - Skomentuj


Ignacy Karpowicz - Balladyny i romanse

Ponownie przyznam się do wszechstronnej ignorancji literackiej, albowiem - jakkolwiek doceniam rozmach i frazę - tak kompletnie nie zrozumiałam, jaki był zamysł stojący za napisaniem “Balladyn i romansów”. Książka składa się z trzech części - w części pierwszej opisany jest skomplikowany wielokąt erotyczny: Janek dostaje w głowę i traci umiejętność robienia złych rzeczy, więc za pomocą skopiowanych kluczy zamiast okraść mieszkanie Olgi, która go opatrzyła i przenocowała, zaczyna jej to mieszkanie remontować. Idzie do łóżka z Anką, siostrzenicą Olgi, która wcześniej przespała się z Arturem, narzeczonym Kamy (zapomniałam już, jak były skoligacone). Potem zaczyna sypiać z Olgą, ku irytacji Anki i jej rodziców. Jest jeszcze Paweł i Maciek, jeden drugiego zdradził, więc się rozeszli. Oraz Łukasz i Bartek, którzy są przyjaciółmi, więc razem grają w gry i piją. Artur nagle traci pamięć i zaczyna zachowywać się jak 11-latek, potem wyjaśnia się, że spadła na niego kropka wody z rzeki Lete, powodując amnezję. W drugiej części akcja przeskakuje w świat bogów - olimpijskich, egipskich, chrześcijańskich oraz bohaterów literackich i innych bliżej nieokreślonych bytów - gdzie po jakimś wprowadzeniu, kto z kim sypia i jakie to ma konsekwencje (na przykład Apollo przespał się ze wspomnianym wcześniej Maćkiem, przez co Maciek zniknął z powierzchni Ziemi) podjęta zostaje decyzja o powrocie bogów do świata, do kraju wiecznej promocji (czytaj Polska, Warszawa). W trzeciej części, bogato inkrustowanej artystycznymi minetami (nie, nie żartuję), łagodną akceptacją lub irytacją z powodu braku genitaliów u niektórych bogów, zamyka się niebo, bogowie tracą swoją nieśmiertelność, wszystkie wątki się ze sobą wiążą. Czy prowadzi to do czegokolwiek poza wielopiętrowymi dywagacjami o kulturze pop, metatekstualności i zabawie słowami? Nie.

Owszem, jest w tej książce mnóstwo świetnych, zabawnych tekstów, obserwacje są celne, sporo ironii i sarkazmu, ale warstwy fabularnej ewidentnie nie dowieziono. Ja przeczytałam, Wy już nie musicie.

#109

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 20, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Grzegorz Sobaszek - Muszę kończyć, umieram

Maksymilian, mężczyzna z fobiami i natręctwami, jest mężem od 14 lat i od 14 lat nienawidzi swojej żony, mimo że "wyciągnęła" go z pracy przy sex-telefonie i zaoferowała stabilne życie u swojego boku. Nie jest więc specjalnie zaskoczony czy zasmucony, kiedy żona znika, chyba bardziej martwi go utrata pracy, do której notorycznie nie docierał z powodów natury psychicznej. Tyle że sąsiadom z zamkniętego osiedla Lazur III jego bezrobocie nie przeszkadza, za to fakt, że zniknęła jego żona, i owszem; organizują więc przeszukanie piwnicy Maksymiliana, gdzie - jak podejrzewają - zawekował szczątki pani Maksymilianowej, podpisując słoiki cynicznie "Konserwa wieprzowa 2003". I rzeczywiście, policja potwierdza, że to szczątki ludzkie, ale ponieważ nie ma dowodów na to, że "it's always the husband", Maksymilian zostaje wypuszczony za kaucją, chętnie wpłaconą przez obrzydliwie zamożną świeżo poznaną kochankę.

Tak, mimo dopisku na okładce, że jest to "komedia kryminalna", nie to było moim głównym zarzutem do książki. Zasadniczo to przyzwoity kryminał z literacko przewrotną narracją, gdzie czyjeś wyobrażenia są opisane równie realnie co rzeczy, które się naprawdę wydarzyły. Autor ma świetną frazę, doskonale spisuje dialogi, a już język osiedlowych niań z "tutej", "wczorej" i "wziąść" to jak zgrzytanie paznokciem po szybie. Całość psuje się dopiero w finale, gdzie autor burzy czwartą ścianę i zaczyna sugerować, żeby czytelnik zdecydował, co się z bohaterami stanie. No tak to ja się nie lubię bawić.

Inne tego autora:

#108

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 7, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, kryminal, panowie - Skomentuj


Łukasz Orbitowski - Kult

Oława, pamiętny rok 1997, powódź tysiąclecia. Zbyszek, fryzjer męski, mąż i ojciec, opowiada historię swojego brata, Henryka. Henio od dzieciństwa był “trochę nie tego”, łatwo się gubił, często zamyślał, był niespecjalnie inteligentny, zainteresowany światem, ale na swoich warunkach, tu upadł na głowę, tam sobie coś innego uszkodził, w dorosłe życie wszedł więc z rentą i pod niechętną opieką brata i jego żony. I do tego momentu historia jest taka zwyczajna, gdy wtem Heniowi na działkach objawia się Matka Boża, co zapoczątkowuje ogromny kult, który jednoczy wiernych (“jeremiaszów”) i grupkę szukających zarobku przy proroku Heniu wraz z pomocnikami (“mateuszów”). Henryk uzdrawia ludzi dwa razy w tygodniu, raz na jakiś czas ma objawienia, ostatnią osobą, która w to wierzy, jest Zbyszek, ale że to brat, to wspiera go w wieloletniej walce z kościołem i partią, współpracując z ze swoimi szkolnymi kolegami - księdzem Romkiem i partyjniakiem Waldkiem.

Pomijając niejednoznaczność historii rodzinnej, opowiadanej przez Zbyszka, wiarołomnego męża i cynika, ale mimo to kochającego brata - bo nie wiadomo, czy rzeczywiście przez naiwnego Henia przemawiała Matka Boża Oławska, czy jednak były to omamy powodowane uciskiem krwiaka na mózg - to fantastyczny opis okresu przemian lat 80. i 90. w małym miasteczku pod Wrocławiem. Budowa sanktuarium, sfinansowana z datków “jeremiaszy”, przeprowadzona całkowicie na dziko, przejście od schyłkowego socjalizmu do pierwszej zachwytu kapitalizmem, o tym starzejący się Zbyszek opowiada młodemu Łukaszowi, alter ego autora. Ironicznie, ale nieoceniająco - owszem, może i to wszystko to był zabobon, nakręcany przez cwaniaków kosztem nieco opóźnionego Henia, ale tylko Zbyszkowi wolno było z tego kpić; z perspektywy roku 1997 nic nie jest już takie oczywiste. Opowieść oparta jest na faktach - był w Oławie lokalny “prorok”, Kazimierz Domański, z wizjami, budową nieuznawanego przez kościół miejsca kultu i tłumami zadeptującymi ogrody działkowe - ale dużo, mam wrażenie, pochodzi od samego autora i czyta się to doskonale (jakie ten chłopak ma ucho do języka!). Dees ma o “Kulcie” ładną notkę.

Inne tego autora.

#102

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 19, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panowie - Skomentuj