Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o 2015

Wielkopolska w weekend - Batorowo

W zasadzie to mieliśmy pojechać i ponurzać się w tulipanowym polu w podpoznańskich Gołuskach, ale okazało się, że tulipanów nie ma. Na małym poletku obok szklarni rosną jeszcze same pączki, nieliczne samosiejki dookoła, a zamiast tych kilometrów kolorów z ubiegłego roku jakaś świeża zielenina. Smuteczek. Zatrzymaliśmy się więc na kawę, zaskoczeni WTEM wyrośniętym pałacem. WTEM, bo świeżutkim, AD 2014. Pośrodku niczego pałac ze wszystkim - ze stawem, gazebo (!), ogrodem z mosteczkami nad strumykiem, placem zabaw (na kawę i na plac zabaw, żeby nie skłamać). W środku parkiet do weselnych korowodów, biel obrusów, kryształowe żyrandole, sztućce WMF, pianino dla tapera i wyrafinowane menu. Mimo zwykłej kwietniowej niedzieli - lokal pełny. Zapewne za 50-70 lat to będzie fajny zabytek nie wiadomo jakiej przeszłości.

Zjawiskowe niebo - gratis.

Strona pałacu tutaj (zwłaszcza polecam galerię).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 26, 2015

Link permanentny - Tagi: 2015, batorowo, polska - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Komentarzy: 2


O śnieżycach, ale takich bez śniegu

Co roku trwa wyścig - czy da się trafić na szczyt kwitnienia śnieżyc w Śnieżycowym Jarze zanim wojsko pozamyka teren w celu rozsiania po okolicznych lasach nabojów i robienia hałasu. W tym roku może odrobinę (pun intended) przestrzeliłam, bo największy rozkwit ma mieć miejsce w ten (14-15.03) weekend, ale i tak było pięknie. 6 km spaceru przez nieco zabłocony las, rojące się mrowiska, motylki cytrynki rysujące w powietrzu koronkowe arabeski, śpiew ptaków i tłumy ludzi, często ze zwierzyną i przychówkiem. I mnóstwo drobnych kwiatków, wychylających się spod pojesiennych liści.

Zdaje się, że nie pokazywałam zdjęć z ubiegłego roku, bo mi padła płyta w komputerze, ale tak wyglądało w Jarze w 2009 roku (jakoś zaskakująco aktywna w ciąży byłam).

Jak trafić: myśmy jechali od strony wsi Starczanowo (tej koło Murowanej Gośliny), bezpośrednio przed wejściem do rezerwatu jest parking na polu (4 zł/auto). Można też podjechać od Uchorowa, ale nie jechałam tamtędy, więc nie wiem. Dla młodzieży mały plac zabaw (aczkolwiek ciężko przeforsować opcję, że najpierw spacer, potem plac, co poddaję pod rozwagę) oraz tuż obok młody wesoły koń, chętnie robiący za lokalnego gwiazdora, nawet bez zakąski.

Na facebookowej stronie Rezerwatu pojawiają się informacje o terminach i stanie zaawansowania kwiatostanu. I jeśli planujecie, tak jak my, że po spacerze fajnie byłoby udać się do Murowanej Gośliny na pizzę, to raczej zarezerwujcie miejsce, bo na taki pomysł wpada zapewne 1/3 odwiedzających.

GALERIA ZDJĘĆ.

PS Maciej, mam wrażenie, że Cię widziałam, ale minąłeś mnie w przelocie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 8, 2015

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: 2015, śnieżycowy-jar, polska - Komentarzy: 2


Olga Rudnicka - Martwe jezioro / Czy ten rudy kot to pies?

Beata, młoda obiecująca specjalistka od podatków (obowiązkowo zarwane weekendy, bo trzeba robić karierę) odkrywa, że jej ojciec nie jest jej ojcem (wykluczenie pokrewieństwa z powodu grupy krwi). Gorzej, wynajęty prywatny detektyw odkrywa, że urodzona w Stanach Beata umarła tydzień po narodzinach, więc i matka niekoniecznie jest jej matką. Beatę to o tyle nie dziwi, że rodzice serdecznie jej nie lubili, a po aferze z nadpobudliwą erotycznie siostrą i eks-narzeczonym Beaty to tę ostatnią wyrzucili z domu. Tym bardziej zaskakuje ją, że nagle zapraszają ją na ślub niewydarzonej siostry. Beata jedzie w towarzystwie Jacka, brata swojej współlokatorki, bo przy okazji chce wyjaśnić sprawę swojego pochodzenia. I wyjaśnia.

Drugi tom to z kolei przygody współlokatorki Beaty, Ulki. Zdecydowanie nie warto czytać przed "Martwym jeziorem", albowiem pieczołowicie, szczegółowo (i to kilkukrotnie) jest zdradzana intryga z tomu pierwszego. Ula jest roztargniona na tyle, że stan cywilny swojego szefa, z którym ma romans, odkrywa, kiedy małżonka tego ostatniego wchodzi do sali konferencyjnej i żąda wyrzucenia z firmy tej lafiryndy. Czyli jej. Oczywiście otrzymuje wymówienie, po czym ucieka na wycieczkę do Irlandii. Ale nie dojeżdża, bo najpierw myli autobus, a potem wysiada za wcześnie, lądując w podwrocławskiej wsi. I tu zaczyna się seria niesamowitych zbiegów okoliczności - zostaje rozpoznana przez posterunkowego jako oszustka matrymonialna i doprowadzona siłą do aresztu. Oczywiście sprawa się wyjaśnia, ale siniaki pozostają, dzięki czemu rezolutna (i śliczna[1]) panna szantażuje policjanta i jego brata, postępowego rolnika, zamieszkując u nich (do Irlandii nie ma jak dojechać, a do Poznania[2] nie wróci, bo się wstydzi nieogarnięcia). Szybciutko zakochuje się w Sławku, bracie-rolniku[3], ale ponieważ nie dowierza swojej ocenie płci przeciwnej, zleca znanemu z poprzedniego tomu detektywowi śledztwo. Okazuje się, że dom, do którego przypadkowo trafiła, ma kilka tajemnic, które łączą się z akcją tomu pierwszego. Zanim nastąpi przeraźliwie słodki finał (skojarzone TRZY pary zakochanych, w tym dwie od pierwszego wejrzenia i nie liczę tu Beaty i Jacka, bo oni się skojarzyli w pierwszym tomie), Ulka prawie od ręki znajduje dobrą pracę we Wrocławiu (wszak jest cenioną prawniczką!), ratuje katowanego konia z ręki sąsiada-pijaka oraz opiekuje się czterema kociętami. I odkrywa, kim była matka Beaty.

[1] Jakkolwiek obie książki się nieźle (i szybko) czyta, tak dawno nie widziałam świata wyciętego z kartonu. Dobrzy (Beata, Ula, Jacek, potem bracia Juszczakowie i Stenia) są fantastyczni - studiowali, ciężko pracując na własne utrzymanie, błyskotliwi, nadzwyczaj moralni, same zalety, talenty i do tego niesamowicie atrakcyjni fizycznie. Źli (Ania, Adam, rodzice) to dno - pozbawieni jakiejkolwiek empatii, po trupach do celu, młodzi dodatkowo są alkoholikami, narkomanami i odpowiednio gwałcicielami/erotomankami.

[2] Absolutnie niewykorzystany potencjał geograficzny. W drugim tomie jeszcze pojawia się jakiś klimat lokalny w postaci wrocławskiego rynku, ale w pierwszym tomie Poznań ogranicza się do bliżej nieokreślonego biura[4] Beaty, bliżej nieokreślonego biura firmy detektywistycznej, bliżej nieokreślonego mieszkania na jednym z osiedli oraz ulubionej przez Beatę "restauracji egipskiej" w "centrum" (zgaduję, że chodziło o nieszczęsnego Sfinksa na Gwarnej).

[3] Normalnie "Rolnik szuka żony".

[4] Pierwszy tom zawiera także sporo uroczych, choć absolutnie niekoniecznych ze względu na akcję, scenek biurowych, zwłaszcza ze stażystką Kingą, która wszechstronnie nie rokuje.

Inne tej autorki:

#3-4

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 8, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, kryminal - Komentarzy: 3


John Galsworthy - Nowoczesna komedia

Kolejne pokolenie Forsyte'ów, lata 20. XX wieku. Syn Ireny, Jon, wyjechał z nią do Ameryki i na trochę ślad po nim zaginął. Fleur, córka Soamesa, wzięła szybki ślub z Michałem Montem, bo nie dość, że szlachta, to jeszcze do tego okazał się miłym człowiekiem. Jak ojciec, który otaczał się ładnymi przedmiotami, córka zaczęła otaczać się sławnymi ludźmi - pisarzami, poetami, aktorami, prowadząc tzw. salon. Spora część książki, jako przełamanie miałkości egzystencji tzw. sfer (romansiki, afera finansowa, proces o zniesławienie - jedna pani nazwała Fleur snobką, Fleur nazwała ją niemoralną i żmiją), opowiada o batalii młodego Monta w parlamencie w sprawie tzw. foggartyzmu, który naiwnie zakładał poprawienie stanu biedoty przez eksport dzieci do kolonii. Jak mówi moje dziecko - nudy, nudy, nudy. Sytuacja nieco się poprawiła w drugim i trzecim tomie, kiedy świeżo ożeniony z Amerykanką Jon wraca do kraju, żeby założyć farmę. Fleur, mimo że jakoś poukładała sobie życie z Michałem (dorobili się nawet dziecka, małego Kita), wpada na błyskotliwy pomysł, że jak się prześpi z Jonem, to potem jakoś to będzie. To już prawie powieść sensacyjna, tyle że - absurdalnie - bardziej współczułam staremu Soamesowi, który jako jedyny czuł, że coś się dzieje i usiłował ochronić swoją córkę przed samą sobą.

Wprawdzie to oryginalna Saga miała w zamyśle opowiadać o schyłku imperium, ale właśnie "Nowoczesna komedia" pokazuje, jak się rozpada wyobrażenie klasy wyższej o jej roli w społeczeństwie. Pseudodobroczynność, reakcja na strajki robotników kontra wyścigi w Ascot, bywanie i Parlament.

Inne tego autora tu.

#131-132 (2014), #2 (2015)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 6, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, 2015, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Craig Rice - Róże pani Cherington

Czasem mam ochotę batożyć pokrzywami autorów[1] okładek, na przykład w tym przypadku. Autorów tytułów[2] również, bo zamiast Nieprzetłumaczalej Gry Słów można było nie zdradzać tytułem intrygi. Otóż wbrew zalotnej (bądź odciętej) skąpo odzianej nodze na okładce, jest to kryminał familijny. Amerykańska prowincja, lata 40., samotna matka, Marian Carstairs, utrzymuje się z pisania kryminałów i wychowuje trójkę inteligentnych dzieci. Dzieci są świadkami wystrzałów w willi obok, wpadają na pomysł, że zatają przed policją cenne informacje, dzięki czemu ich matka będzie mogła rozwikłać sprawę i być sławna. Matka niestety nie współpracuje (ponieważ wypala kolejne paczki papierosów, pisząc książkę), biorą więc sprawy we własne ręce, dodatkowo próbując wyswatać matkę z przystojnym policjantem. Nie jest to lektura edukacyjna dla dzieci, chyba że celem jest nauczenie, jak odwracać uwagę policji, włamywać się na miejsce zbrodni, ukrywać dowody bądź udzielać pomocy poszukiwanym przez władze.

Dzieci jest trójka: 10-letni Archie, 12-letnia April i 14-letnia Dina. Archiego, którego dodatkową zaletą jest to, że zawsze ma pieniądze na coca-colę, wspomaga w utrudnianiu śledztwa jego banda podwórkowa, składająca się z niesamowicie brudnych i sprytnych chłopców. April ma zdolności aktorskie, a Dina ratuje kolejne dni gotując obiad. W ogóle dużo się w kuchni dzieje. A to pieczona indyczka, a to klops z sosem, a to krem cytrynowy, umilające kolejne przesłuchania i wpuszczanie w maliny. Najwdzięczniejszym obiektem do oszukiwania jest sierżant O'Hara, który wychował własne dziewięcioro dzieci, więc i z tymi da sobie radę. Tyle że nie.


[1] Wiesław Rosocha.

[2] Nie wiem, czy za tytuł polski (w oryginale zabawne dwuznaczne Home Sweet Homicide) była odpowiedzialna tłumaczka, czy tzw. redakcja, ale Maria Skibniewska niestety nie jest zbyt dobrą tłumaczką w ogóle. Po książce walają się "frytki z ziemniaka", trzymane w spiżarni za słoikami, ciasto ozdabiają "merengi" (zgadzam się, to słowo występuje w słownikach, ale to były zwykłe bezy), a gofry piecze się na "żelazku do wafli". Dzieci pijają w kawiarni "syrop słodowy" z czekoladą i bitą śmietaną, brzmi to przeraźliwie, ale nie udało mi się tego przetłumaczyć na angielski.

#1

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 3, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Kristina Ohlsson - Odwet

Tym razem wpadł mi w ręce tom drugi cyklu o Frederice Bergman, cywilnej analityczce w szwedzkiej policji kryminalnej. Jak ktoś ma dobrą pamięć, to niestety kilkukrotnie pojawia się motyw wydarzeń z poprzedniego tomu, wraz z informacją, jaki był finał śledztwa. Ja na szczęście nie mam, zapomnę. Zespół specjalny prowadzi tym razem wielotorowe śledztwo, najpierw wielotorowe z przypadku (przejechany mężczyzna pochodzenia arabskiego oraz zamordowane małżeństwo działaczy kościelnych, które pomagało uchodźcom), potem już celowo, bo sprawy wydawały się ze sobą łączyć. Frederica jest w zaawansowanej ciąży ze znacznie starszym od niej partnerem, w dodatku żonatym i z przyczyn finansowych niemożliwym do rozwiedzenia. Peder, błyskotliwy śledczy o niewyparzonej gębie, trafia na szkolenie z równego traktowania po tym, jak pozwala sobie na publiczne dowcipy na temat ciastek wyglądających jak sflaczałe penisy. Alex, dowódca, usiłuje poskładać do kupy rozpadający się zespół, a przy tym ma zgryz z żoną, która zachowuje się dziwnie, ale nie chce powiedzieć, dlaczego. Śledztwo jest trudne, niestety obejmuje również kręgi policyjne i w trakcie ginie więcej osób.

Nie jest to książka zachwycająca, raczej równie mozolnie się ją czyta, jak mozolnie idzie śledztwo. Jest trochę absurdów typu kradzież tożsamości, nagle nie działające internetsy i telefony (rok 2008).

Inne tej autorki tutaj.

#130 (jeszcze z 2014)

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 3, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, kryminal, panie - Komentarzy: 2