Nie pamiętam, jaki był mój pierwszy odbiór tej książki, ale teraz zawiało dydaktycznym smrodkiem jak z kanalizacji (plus dobiegł zefirek fetorku socjalistyczno-ideologicznego). Niby to obyczajowe scenki z życia rodziny - zabiegana babcia, trzymająca dom pracowitą ręką, wiecznie nieobecny ojciec (z nieodłączną popielniczką na biurku), podobnie nieobecna matka (która ma chorą wątrobę, a opycha się bigosem), starsza córka z mężem i dzieckiem i młodsza - główna bohaterka scenek - Joanna, tak na oko licealistka. W roli dochodzącego jest przedsiębiorczy student filologii egzotycznej, który przyszedł umyć okna i tak został, bo babcia świetnie gotuje. Cała fabuła książki zasadza się na tym, żeby głupawą, roztrzepaną i niezborną Joannę (a po części i starszą Oleńkę, która mimo męża i dziecka też nie przejawia chęci do gospodarstwa domowego) nauczyć gotować, sprzątać, prać i czyścić, przez co po odfiltrowaniu polewy socjologicznej pozostaje poradnik domowy, krojony na modłę lat 60. A to jak zrobić świeży chleb ze starego, jak wyczyścić dywan kiszoną kapustą, jak zrobić wykwintne dane z serdelków czy "rybę" w galarecie z resztek mięsa. Miejscami zabawne.
#3
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 27, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, mlodziezowe, panie
- Komentarzy: 3
Kolejny serial o błyskotliwym outsiderze, pomagającym policji. Patrick Jane jest - jak Cal Lightman - błyskotliwym psychologiem z bogatym zasobem sztuczek socjologicznych, umiejącym czytać z wyrazu twarzy i zdolnym do drobnych a skutecznych podstępów, żeby z podejrzanego wyciągnąć przyznanie się do winy. Jest - jak Adrian Monk - skrupulatny i doskonały w znajdowaniu nie pasujących szczegółów i podobnie jak on, ma za sobą traumę, która go zmieniła. Przed rozpoczęciem pracy konsultanta Kalifornijskiego Biura Śledczego był naciągaczem podającym się za medium do momentu, kiedy przestępca o pseudonimie Red John nie zabił jego żony i córki. Ściganie Red Johna to leitmotiv serialu - zwykle w każdym odcinku pojawia się nowa sprawa, ale co jakiś czas powraca nemezis Jane'a, zmieniając go ze zwykle szeroko uśmiechniętego i pogodnego, zwykle niezaangażowanego w sprawę luzaka (nieodmiennie kojarzy mi się z P. z pracy) w dyszącego żądzą zemsty mężczyznę.
Drugą uroczą cechą serialu jest lokalizacja - przestępstwa są popełnianie (jak się można z poprzedniego akapitu domyślić) w Kalifornii - w Napa, w Sacramento, Santa Barbarze, Oakland czy innym San Francisco. Dużo ładnych, miłych widoków.
Trzecią - pozostały zespół śledczy, reagujący na kolejne niesubordynacje Jane'a: Lisbon, urocza ciemnowłosa agentka w martensach, rudowłosa van Pelt, dość topornie ciosany łatwowierny Rigsby i cyniczny mistrz ciętej riposty z kamienną twarzą, agent Cho. Razem tworzą przyjemny drugi plan dla występów gwiazdy pierwszoplanowej.
A mimo to jakoś niespecjalnie mnie serial wciąga. Miło się ogląda, ale nie będę tęsknić, jak skończą po drugim sezonie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 26, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Dla porządku tylko wspomnę, że pieczołowicie nie zadaję pytań. A jednak, mimo to, pojawiają się odpowiedzi, czy ich chcę, czy nie.
Odkryłam nowe hobby. Wchodzę z wózkiem do sklepów z odzieżą małoletnią i szukam Ładnych Rzeczy, przy czym ładność jest oczywiście sprawą subiektywną i leży ewidentnie w moim oku. Stąd postponuję Panie Na Sklepie, rzucające się z nieodmiennym pytaniem "A dla chłopca czy dla dziewczynki", nieodmienną odpowiedzią "Wszystko jedno"[1]. Nie żebym wychodziła z jakimiś spektakularnymi zdobyczami. Dziś zatkało mnie nieco (przypadkowa trauma forumowa) na widok dość urokliwej czerwonej sukienki w rozmiarze mikrym, ozdobionej napisem "A jak Aniołek Mamusi". Tylko mikroskarpeteczki[3] zawsze w cenie.
Lubię te dni, kiedy pierwszy raz. Taste Barcelona ma jeszcze pod tym względem kilka dań do zaoferowania. Sałatka z fasoli, hiszpańskiej szynki i koziego sera na ciepło[3] (z małym akcentem octu balsamicznego) to był dobry pierwszy raz. A w domu zrobiłam dziś guacamole. Też całkiem nieźle.
[1] Czy kusi[2] mnie, żeby odpowiedzieć, że jeszcze nie wiem, bo nie miałam okazji tego dziecka rozebrać, a na wygląd to trudno ocenić? Ależ.
[2] I ciekawi, jak szybko ktoś zawiadomi odpowiednie służby? Ależ... niekoniecznie.
[3] Hm, dopiero teraz zauważyłam, że zielone skarpetki powtarzają kolory sałatki. I pomarańczowej serwetki. Czy skarpetki sprawiły, że sałatka? Czy myśl o sałatce wpłynęła na wybór skarpetek?
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 23, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
stary-browar
- Skomentuj
Bardzo postmodernistyczny kryminał, albowiem narrator jest autorem poczytnych kryminałów o złodzieju-włamywaczu, a jednocześnie dorabia sobie włamaniami (oczywiście etycznie i bez użycia broni). Trafia do niego Amerykanin z propozycją pracy, polegającej na kradzieży dwóch figurek małpek, stanowiących komplet z trzecią (zasłaniających odpowiednio oczy, uszy i usta). Złodziej-literat wdraża śledztwo i wykrywa tajemnicę kradzieży sprzed 12 lat. Treść jak treść, niespecjalnie wciągająca, ale bardzo dobrze oddany deszczowo-refleksyjny klimat Amsterdamu. Przemieszczanie się rowerami, wędrówka wąskimi schodami w zabytkowej kamienicy z wielkimi oknami, śniadania w licznych bistrach nad kanałami, czerwona dzielnica i przemykanie się między tłumem turystów. Przewodnikiem bym tego nie nazwała, ale w oddali czuć zapach Amsterdamu.
Inne tego autora
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 21, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, kryminal, panowie
- Skomentuj
Oglądamy serial o złych motocyklistach; krew, dziwki, strzelby i narkotyki (ale o tym potem). Pobocznie pojawia się wątek wcześniaka, do którego jeden z odzianych w skóry mrocznych ludzi przyjeżdża do szpitala. Oboje z TŻ jednocześnie na widok noworodka niedwuznacznie sugerującego językiem: "O, dziabnąłby coś".
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 19, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Tuż przed karmieniem położyłam córkę na łóżku. Wyciągnęła do mnie pulchne rączęta. Popatrzyła mi w oczy z miłością i zaczęła delikatnie się uśmiechać. Rozmiękłam jak kartonowe opakowanie podczas deszczu. W tym momencie dziecko puściło siarczystego bąka i wyemitowało bezzębny wyszczerz.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 19, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj
- Poziom: 3
Kiedy usłyszałam, że w Starym Browarze mają otworzyć pierwszego w Poznaniu "Starbucksa", ani się nie zdziwiłam (bo po pierwsze - czas najwyższy, a po drugie - gdzie, jak nie w SB), ani nie zasmuciłam. Kiedyś już pisałam za co lubię Starbucksa (nic się nie zmieniło, tyle że już nie mam jednego kubka, a - policzmy - siedem). Dodatkowo teraz dochodzi ta miła cecha, że dostanę tam latte z mlekiem sojowym bez wywoływania zażenowania bądź zdziwienia u personelu. Nie jest to zapewne instytucja pierwszej potrzeby, ale tak czy tak miło.
W zasadzie Stary Browar w żadnym aspekcie nie jest towarem pierwszej potrzeby, ale umówmy się, od pierwszych potrzeb to jest apteka, piekarnia i spożywczy. Lubię przespacerować się wzdłuż sklepów z odzieżą i obuwiem, żeby stwierdzić, że moda zimowa nie jest dla mnie (lub kontrastowo znajdować w kolekcjach letnich coś w każdym sklepie, co będzie wymagało wydania pensji i nowego mieszkania, żeby wszystko pomieścić), obwąchać cudności w Almie, Piotrze-i-Pawle czy Kuchniach Świata albo usiąść we wnęce w Taste Barcelona i dostać michę zieleniny z hiszpańskimi wędlinami.
I oczywiście po to, żeby obejrzeć sobie po raz kolejny Opertus Lunulę Umbrę, czy jak tam to się odmienia. I kółeczka.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 16, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
stary-browar
- Komentarzy: 3
... nawet nie było tego słońca. Tylko brudniej i szarzej. Nie wzięłam aparatu do ręki.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 16, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
I to by było na tyle.
PS Irytują mnie właściciele posesji, którzy nie odśnieżają chodnika.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 9, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 17
Są książki o czymś, są książki zupełnie o niczym. Ta należy do drugiej kategorii; najprościej byłoby dokleić ją do nurtu "strumień świadomości". Przedzierałam się przez nią długo, w dwóch podejściach. Ale przedarłam się, tyle że ostatecznie nie wiem, czy było warto. Chociaż nie, było, ale niekoniecznie teraz. To książka na powolne smakowanie, mimo że czyta się ją czując świst wiatru w uszach. Oprócz książki właściwej dodatkowo jest także wstęp, dodatek i cała seria wyjaśnień i appendiksów, w których autor objaśnia, co przemilczał, posklejał, zmienił, uprościł czy przejaskrawił. Bo książka to pamiętnik nietypowego okresu przejścia z okresu dzieciństwa do roli rodzica. Eggers nie ukrywa, a nawet podkreśla, że opisuje rzeczy prawdziwe (ot - opisuje przyjaciółkę z Nowego Jorku - Skye, która grała małą rólkę w "Młodych gniewnych"). W ciągu kilkudziesięciu dni umierają na raka ojciec i matka czworga rodzeństwa - 21-letniego Dave'a, nieco starszych Billa i Beth i 9-letniego Topha. Każde z nich umiera inaczej - ojciec z dnia na dzień, matka - długo, boleśnie i walcząc o każdą chwilę życia. Prosto ze szpitala Eggers przenosi czytelnika do San Francisco, gdzie opiekując się bratem dorywczo pracuje w różnych agencjach, tworząc z przyjaciółmi offowe czasopismo "Might". Głównie dla tego kawałka nie żałuję wielu wieczorów spędzonych na przedzieraniu się przez kolejne strony - kocham San Francisco, cieszyłam się opisami poszczególnych dzielnic, parków, plaż, wypraw Bay Bridge'em czy biegu przez Golden Gate (rany, jak tam wieje). Reszta książki jest autoterapeutyczna i bardzo osobista, pełna traum i schiz, ciężko mi się przez nią przechodziło. Podobnie było w przypadku poprzedniej tego autora.
Tragiczne tłumaczenie; poza oplutymi już na blipie tamponami Q-tip czy lampami z lawy irytuje mnie, że język jest toporny, że czasem do dość oczywistych imion przypisywana jest zła płeć (Dot to Dorothy, na litość), a czasem całość zdania zgrzyta przeraźliwie, bo niegramatyczne. Cóż, Jerzy Łoziński to klasa sama w sobie.
Inne tego autora tutaj.
#1
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 4, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, beletrystyka, panowie
- Skomentuj