Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Śniadanie na trawie

W takim pewnym uproszczeniu. Bo mimo wielkiego zamiłowania do pikników jest to zamiłowanie czysto platoniczne - nie udało mi się wziąć udziału w jakimkolwiek pikniku, nie wspominając o tym, żeby taki sobie zorganizować (a kosz piknikowy jak raz mam, bywał nawet używany, ale nie stricte w sensie koc na trawie). W kwestii śniadań więc nieustająco numerem jeden jest Ptasie Radio, gdzie śniadanie można zjeść do 23 i do tego mają wygodne kanapy, na których można na czas posiłku zdeponować śpiące potomstwo. Odkryłam dzisiaj nową pozycję w menu śniadaniowym - deskę serów, wędlin i warzyw z pieczywem i gotowanym jajkiem, czym jestem absolutnie zachwycona. Poza tym wypiłam pierwszą latte od chyba trzech miesięcy, więc.

Na Sołaczu wysyp nowożeńców odbywających trzeci najważniejszy (po ślubie i nocy poślubnej) rytuał - sesję fotograficzną (dziś trzy pary krążyły po parku). Po części mnie to cieszy, bo lepiej mieć serię zdjęć w pięknych okolicznościach przyrody niż na tle kartonowego pleneru w studiu fotografa, po części - zazdroszczę, bo sama nie mam takiej (nie było jej na liście top10 rzeczy, które były wtedy ważne), a po części śmieszy mnie do wypęku. Z ławki obok podziwiałam zaangażowanie fotografki, która ustawiała parę, sugerując, że teraz ręce razem, patrzcie z dumą, na to, co zrobiliście, a teraz zrobimy zdjęcie, jak się ze sobą zabawiacie, teraz ty siadasz, a ona się kładzie, ale tak delikatnie, a nie tak się rozwala, jak na łóżku. Innej parze fotograf zasugerował, żeby ona usiadła, a on położył jej ręce na ramiona, na co on zaczął ją dusić. Ona z niezmąconym spokojem stwierdziła, że "Tak, wiem, że masz na to ochotę", co niezrażony fotograf skomentował: "E, na pewno nie, może przez chwilę mu to przeszło przez myśl, ale każdy ma takie pomysły". Tak czy tak - zieleń uspokaja.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 27, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: solacz - Komentarzy: 6



Dmuchawce, latawce, wiatr

Na razie żyję z dnia na dzień. Z jednej strony to dobrze, bo każdy dzień to kolejny dzień Mai, podczas którego się rozwija, zmienia, rośnie i wdycha świat dookoła. Do niedawna, kiedy wiało, słyszałam w głowie, że wiatr dziewczętom podwiewał sukienki albo że So let it feel... Unreal. Teraz zwracam tylko uwagę, czy czapeczka zasłania małe uszka. Bez żalu.

Z drugiej strony - żyję w dwugodzinnych odstępach czasu - od karmienia do karmienia, co znacznie zawęża możliwości, jakie świat daje człowiekowi (zwłaszcza jesienią). Po uzyskaniu wolności od Babilonu mam duże ciśnienie na to, żeby nie rozmieniać się na drobne, ale jeszcze nie wymyśliłam waluty, w której mogłabym się zrealizować. Brakuje mi mobilności (tak, wiem, było robić prawo jazdy, jak człowiek miał wolne ręce) i stabilności. To drugie jest o tyle absurdalne, że właśnie tę quasi-stabilność mam - nie lubię, jak coś wykracza mi poza tę kruchą rutynę dnia, mimo że fajnie jest znaleźć się w mieście, zjeść śniadanie poza domem i zamienić kilka zdań z dorosłymi ludźmi. Muszę nauczyć się zmieścić z tym, co mam w głowie, w kawałkach czasu, które mam.

PS Ależ oczywiście, że to miauczenie małego kotka na płocie. Niestety, chwilowo nic lepszego nie mam.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 24, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 6


Stolik dla państwa?

Czekamy na nawynosa w przyrestauracyjnym ogródku. Przy dwóch zestawionych stolikach spora rodzina z dziećmi. Dzieci kilkoro, nie mieszczą się, więc trójka starszych została przesadzona do stojącego oddzielnie stolika. W miarę przynoszenia potraw matki chodzą do stolika kroić starszym posiłek (bo nie można dać tak na oko ośmiolatce noża do ręki, żeby sobie sama pokroiła naleśniki), po czym wracają, zostawiając dzieci same. Dzieci orbitują do stolika z resztą rodziny, a to pokazać coś rodzicom, a to napić się soku, bo rodzice trzymają koło siebie (ke?). Chwilami przy oddzielnym stoliku siedzi jedno dziecko, a reszta z dorosłymi. Po ładnych kilkunastu minutach ktoś wpada wreszcie na nowatorski pomysł, że może by dosunąć trzeci stolik i siedzieć razem, ale zostaje zakrzyczany, że nie ma co robić bałaganu. Nie rozumiem, prawda?

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 20, 2009

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 4



True blood

Od pierwszego odcinka się zachwyciłam, bo to i ładne przez kontrast lokalizacyjno-społeczny - dziura gdzieś w środku niczego w Ameryce, wśród oderwanych od młota pneumatycznego małomiasteczkowych rednecków, a w tym wszystkim zalegalizowane, choć ciągle kontrowersyjne, wampiry; i ładne przez dobór bohaterów. Wampiry egzystują w społeczeństwie, ponieważ wynaleziono sztuczną krew, którą mogą pić zamiast ludzkiej. Sookie, kelnerka z maleńkiego baru, umie czytać w ludzkich umysłach. Stara się nie wykorzystywać tego, bo o czym myślą klienci baru - o złapaniu kelnerki za tyłek, o piwie czy o tym, że chętnie by komuś przyłożyli. Tym bardziej ją fascynuje wampir Bill, którego myśli nie jest w stanie przeczytać. Brat Sookie nie ma żadnych specjalnych mocy i przy tym nie jest, jak to ładnie anglojęzyczni określają, najostrzejszym nożem w szufladzie, ale ma dużego stukacza i panny na niego lecą. W pierwszym sezonie ktoś te panny, które ochoczo korzystają z usług, zaczyna mordować i wszyscy w miasteczku podejrzewają się wzajemnie. W drugim sezonie w miasteczku pojawia się piękna kobieta, która zaprzyjaźnia się z pyskatą kelnerką Tarą i zaczyna organizować orgietki (nie, to nie jest serial poniżej 18 lat i całkiem zgrabnie to wychodzi, bo krew, ruja i porubstwo to to, co widz masowy łyka jak pelikan).

Im dalej w las, tym bardziej irytująca jest maniera naiwnej dzieweczki Sookie, ale serial robi się coraz mroczniejszy i krwisty, a przy tym w dość niespodziewanych momentach zabawny i parodystyczny. Uwielbiam Lafayette'a - kuzyna Tary, który trudni się handlem narkotykami i po części męską prostytucją - ma przepiękny makijaż i jest uroczo elokwentny. Przeuroczy jest też policjant Andy, trafiający na coraz to dziwniejsze wydarzenia, w które mu nikt nie wierzy, albowiem Andy jest zwykle przeraźliwie pijany. Liczę, że w trzecim sezonie pojawi się coś świeżego.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 20, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Zastój na rynku czytelniczym

Chwilowo mam. Bo z żuczkiem na ręku ciężko się czyta z kartki, łatwiej z ekranu, więc w RSS-ach mam czysto, w przeciwieństwie do stosu rozpoczętych książek. Czytam na zmianę polski kryminał o tangu, opowiadania Gibsona, historię poszukiwania pingwina Miszy, a do tego niecierpliwie zerkam na urodzinowego Pratchetta.

Obiecałam sobie, że jednak skończę którąkolwiek z zaczętych, bo czas najwyższy wprowadzać w życie jakiś ład. Sromotnie się już poddałam, żeby dokończyć wszystkie zaczęte książki, leżące w domu, bo czasem się nie da - nie jestem w stanie czytać "Wstrząsającego dzieła kulejącego geniusza", bo za słaba jestem na czytanie o umieraniu. Nie mogę znaleźć prawie skończonej książki z felietonami Bakuły, bo gdzieś ją sprytnie schowałam. Przygody pana Hopkinsa mnie nużą, bo bardziej edukacyjne niż "Pan Samochodzik", a "Dwa lata wakacji" jednak się zestarzało i podśmiarduje mi okrutnie społeczeństwem klasowym i dziewiętnastowiecznymi podziałami (i/oraz nie daję złamanego faka w kwestii poznawania słownictwa żeglarskiego, a książka bogato okraszona jest przypisami, co to są sterburty, foki i inne klamoty). To tak dla wyjaśnienia, czemu tylko kryminały ostatnio.

Ale przynajmniej mogę wsadzać nos w post-urodzinowy bukiet za każdym razem, kiedy przechodzę. Chryzantemki i gerbery mają płatki pokryte aksamitem.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 18, 2009

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Komentarzy: 7


Better Off Ted

Veridian Dynamics. We're the future of food.
Developing the next generation of food and food-like products.
Tomatoes, the size of this baby.
Lemon-flavored fish, chicken that lay 16 eggs a day, which is a lot for a chicken.
Organic vegetables, chock full of antidepressants.
At Veridian Dynamics, we can even make radishes so spicy that people can't eat them, but we're not, because people can't eat them.
Veridian Dynamics. Food. Yum.

W Veridian Dynamics na stanowisku średniego meneżera pracuje Ted. Ted jest gładki, miły, zawsze uśmiechnięty, głęboko wierzy w dobro korporacji, a przy tym pracuje etycznie. Co jest pewnym ewenementem w VD, ponieważ korporacja nastawiona jest na maksymalne wykorzystanie materiału, również ludzkiego. Na czele działu Research&Development stoi Veronica (urocza Portia de Rossi), piękna i bezwzględna, która nie zawaha się przed zamrożeniem jednego z inżynierów, próbami testowania wynalazków na pracownikach czy poprawieniem wydajności przez wprowadzenie urozmaiceń w zagródkach według czterech personalizowanych schematów. Specyficzni naukowcy - Lem i Phil, polityczna poprawność, procedury, przenoszenie funduszów z jednego projektu do drugiego, korpoabsurdy (źle wydrukowana karta wejściowa), urocza i prawdomówna Linda z działu testów, z którą wiąże Teda przyjaźń i potencjalny firmowy romans.

Serial jest złośliwy i cyniczny, a królowa jest zachwycona, drugi sezon w lutym 2010.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 16, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Krzywe chodniki w Suchym Lesie

W urzędzie gminy jest podjazd dla wózków, ale cała okolica rozkopana, bo robią nowy chodnik (a panowie fachowcy obrzucali się wyrafinowanymi obelgami w kwestii który ile pracuje i mieli przeciwne zdania w tej kwestii).

Zniknął lokalny Carrefour Express, 1 lipca. Nie żebym żałowała, ale zawsze to jakieś życie we wsi. TŻ złośliwie zasugerował, że przestraszyli się konkurencji Centrum Handlowego A11.

I wszędzie już przeważnie jesień. Późne róże, żółtawe liście lip i winorośl. Dla mnie to pierwsza taka jesień.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 15, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Daniel Koziarski - Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty

Przejrzałam kilka recenzji, w których padały oceny typu "zabawna" i przyznam, że jednak książka mnie bardziej irytowała niż bawiła. Bardzo podobna treściowo do "Sprzysiężenia osłów" J. K. Toole'a, w której bohater uważał wszystkich wokół za głupców i był jedyną sensowną osobą na świecie. Tytułowy socjopata, Tomasz, wszechstronnie nie radzi sobie (w jego opinii - pada ofiarą niesamowitych zbiegów okoliczności) z jakąkolwiek aktywnością społeczną - rozmową o pracę z czarnoskórym rekruterem, podczas której rzuca rasistowskimi żartami, spotkaniami z licznymi kobietami, podczas których jakoś tak wychodzi, że jest homoseksualistą czy w sklepie, gdzie z potencjalnej pomyłki przy wydawaniu reszty robi się eskalacja połączona z rękoczynami i policją. Zdaję sobie sprawę z fikcji literackiej, ale na każdej stronie książki miałam wizję jednego znajomego, który pasuje do opisywanego wzorca (to nie do pana, kochaniutki). Absurdalnie, ostatnia historia - socjopata w Londynie - sprawiła, że poczułam do bohatera jakiekolwiek współczucie, a nie irytację połączoną z odrazą. Nie zmienia to faktu, że czyta się nieźle (a autor na zdjęciu na okładce wygląda jak inny mój znajomy, co mnie dodatkowo bawiło).

Inne tego autora:

#42

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, beletrystyka, panowie - Skomentuj