Kay wraca na Bermudy, na ślub swojej siostrzenicy z bogatym Ivorem. W bagażu wiezie dla niej suknię ślubną i pamiętnik byłej żony narzeczonego siostrzenicy, która w tajemniczych okolicznościach popełniła samobójstwo. Dodatkowo przez krótki czas Kay była również narzeczoną Ivora, ale przejrzała na oczy i zwiała. Po powrocie okazuje się, że Ivor się nie zmienił, dalej jest zarozumiałym gburem i pewnym siebie manipulantem, tym łatwiejsze więc wydaje się zadanie Kay. Tyle że chwilę przed północą zostają znalezione zwłoki Ivora i nagle cała historia nie staje się łatwa. Każdy - nawet do tej pory zachwyceni zięciem Maud i Gilbert, zakochana w nim sąsiadka Simone, lekarz sądowy mieszkający opodal i podwładny Ivora, młody Don - ma powód, żeby sprzątnąć bogacza. I każdy kłamie. Czasem, żeby dać komuś alibi, czasem dla własnego bezpieczeństwa, czasem ze strachu, nawet Kay. Major Clifford z lokalnej policji pojawia się i znika, czasem podpuszczając uczestników dramatu, czasem pozwalając im wyjaśnić sprawy między sobą.
Dość przewidywalny, chociaż w schemacie "wyspa" trudno wymyślić coś ożywczego. Ale miło się czyta ze względu na duszny, gorący klimat egzotycznych Bermudów.
Inne tego autora, inne z tej serii:
#48
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 22, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, kryminal, panowie, z-jamnikiem
- Skomentuj
... albo "Mamo, jedziemy na bibak?".
Wielkopolska jest krainą zaskakujących nazw miejscowości. Od biedy jestem w stanie zrozumieć skąd obok miejscowości Nowy Tomyśl wziął się Wytomyśl (proste, ktoś jechał i zobaczył zasłonięty początek tablicy, bo przecież nie ma miejscowości "No", sugerującej rozłam w gminie). Ale kto (i jak) wpadł na pomysł nazwania miejscowości Kozie Laski? (I żeby miejscowości, węzeł na pobliskiej A2 nosi dumnie nazwę Kozielaski, więc chyba lokalny specjał, nie wiem).
Bo to że Wielkopolska to kraina malowniczych płaskich widoczków i pałacyków, to wiadomo. Do Wąsowa warto jechać przed 16, bo o 16 zamykają małe zoo, w którym - pal diabli zwierzęta do oglądania - można się zakumplować z oswojonym beaglem. Z powodu hulaszczego trybu życia mojego dziecka (a przynajmniej tak to sobie tłumaczę, bo przecież nie dlatego, że musiałam odbyć rano i wczesnym popołudniem dwie drzemki, skąd) się nie zakumplowaliśmy, bo przyjechaliśmy już w porze późnoobiadowej. Menu w Wąsowie jest krótkie, ale przyzwoite. Można jeść w zabytkowych salach, na ciepłej werandzie ze strony wschodniej i na słonecznym tarasie, wprawdzie ze zwiniętą trawą (może do malowania), ale i tak jest tam najbliżej do poczucia spokoju z latte w ciepłych promieniach popołudniowego słońca, mimo że dzień raczej chłodny jak na lato.
Z wad - typowo polska przypadłość, czyli trzeba wiedzieć gdzie się jedzie, żeby trafić. Na trasie Poznań-Pniewy brak jakiejkolwiek tablicy sugerującej, że można. A szkoda. Szkoda też, że tuż obok, w Posadowie, niszczeje "zabezpieczony" pałac w pięknym parku.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 21, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
wąsowo, polska
- Komentarzy: 1
Pisałam kiedyś o Ratajczaka, że ma potencjał na bycie zagłębiem restauracyjno-barowym, dziś w gazecie ^cashew znalazła obiecujący artykuł o Taczaka.
Wrocławska stała się w tym roku deptakiem, niestety cała para poszła w postawienie słupków i zamiast deptaka jest zamknięta dla ruchu, ale ciągle pusta ulica. Deptak - you do it wrong. Nieustająco za to obiecująca jest Woźna. Wprawdzie zniknął Cymes (strona www nie pokazuje, czy jest nowa lokalizacja), ale zamiast niej pojawiła się restauracja rodzinna pt. Ludwiku, do Rondla, której menu daje do zrozumienia, że powstało choć częściowo w oparciu o Cymes.
A kawałek dalej Pracownia, do której już dawno chciałam się wybrać. I uczciwie wyznam, że warto było, bo i jedzenie nader (dużo dla wegetarian, żytnie naleśniki, pyszna zupa soczewicowa), wnętrze należycie ciekawe, z mądrym użyciem luster i cegły, i obsługa bardzo sprawna i szybka. Umówmy się, że godzina 13-14 to czas jedzenia szybkiego lanczyku przed powrotem do pracy i jednak fajniej zjeść po 15 minutach, a nie po godzinie czekania. I tu Pracownia zdecydowanie się sprawdza.
Z jednym schodkiem, kilka sal, z ogródkiem. Ale. Ze względu na specyfikę (lokalny paśnik dla hipsterów i zaprawdę powiadam Wam, jeśli chcecie spotkać hipstera, to tu jest to miejsce[1]), nie ma krzesełek dla dzieci, przewijaka ani kącika z zabawkami. Od biedy można dziecko zająć za pomocą tablicy, po której można mazać. Kilka słów o Pracowni pojawiło się jakiś czas temu w Domosferze [link nieaktualny - 2019].
[1] Odcinam się od definiowania, kim jest hipster i bynajmniej nie traktuję tutaj tego określenia pejoratywnie. Może z pewną dozą pobłażliwości. Może.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 20, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Tym razem mi się znudziło. Pierwsza książka, w której pisarz opisuje fikcyjną historię, przeplatając ją jednocześnie swoimi doświadczeniami, na podstawie których pisze, jest ciekawa. Kolejna, a potem jeszcze jedna - już nie. Straciłam wiarę w realność historii, a tego nie lubię. Nie chcę znać inspiracji, nie bawi mnie przekształcanie historii wieczorku literackiego z 17-latką w obcisłej bluzeczce, która ewoluuje w scenę pożegnania ze striptizerką.
Aneta, Bruno i Cyryl to rodzeństwo, kiedyś osierocone w wypadku, po 30 latach dalej zgromadzone wokół najstarszego brata, 50-letniego sędziego. Dowiadują się, że młodszy brat, Bruno, jest śmiertelnie chory. Cyryl funduje im wspólny wyjazd na narty, a Brunowi stawia tydzień z luksusową striptizerką, którą żonaty Bruno nieśmiało podgląda przez internet. Aneta nienawidzi wszystkiego, co reprezentuje sobą Cyryl, ale i tak się na wszystko zgadza, bo ma pod telefonem świetnego faceta poznanego przez internet. Wyjazd staje się wielopoziomową katastrofą, a dotychczasowy chłopak/stręczyciel striptizerki Tali planuje zabicie Cyryla. Wszystko polane czeską rzeczywistością, która z tego wszystkiego jest najsmaczniejszym elementem książki.
Inne tego autora: tu.
#47
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 19, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 1
Pisałam już chyba, że spacerując po Suchym Lesie w czasach małocyfrowych wymyśliłam Google Street View. Dziś via ^dees odkryłam, że ktoś urzeczywistnił to, co wymyśliłam we wczesnej podstawówce - pantofle, które można sobie wyplatać z kolorowych wstążek. I z jednej strony jestem dumna z mojej wyobraźni, która wymyśla, a mniej dumna z tego, że poza wymyśleniem już niewiele jest w stanie zrobić. I oczywiście chcę mohopy. Już teraz zaraz.
Cały czas krążę myślami wokół słów, jakie napisali do siebie AO i JP. Słów nie o ogromie miłości, a o tęsknocie, nadziei i rzeczach, o których nawet po ciemku wstyd mówić. Zastanawiałam się nad tym, jak u mnie wyraża się to, że na kimś mi zależy. Z uczucia gotuję i bardzo mi dobrze, kiedy wychodzi tak, jak powinno. Z uczucia kupuję książki, bo niewiele mnie tak cieszy, jak to, że ktoś zapada natychmiast w książkę i na twarzy ma ten wyraz radości, że To Właśnie To. Z uczucia wyszukuję - czasem na końcu świata - to, co ktoś mi z zachwytem pokazał. I wreszcie z uczucia pokazuję to, co ładne. Nie do końca materialne, czasem czysto wizualne, ale takie, że coś pozostawia.
Dziś przeszłam pod nową fontanną na placu Wolności. Wprawdzie bez słońca, bez tęcz opalizujących na kroplach wody, ale z widokiem na Muzeum Narodowe i Bibliotekę Raczyńskich. Długo to trwało, ale chyba warto było.
Pozbierałam też ostatnie zakupy, wzorem naczelnej trendsetterki IV RP (też lubię wyprzedaże, owszem). Najbardziej cieszy mnie chyba Majutowy mikroplecak z mordką labradorka, wyszperany za całego funta na ebayu. Mniej szorty z kokardą, bo od kiedy je kupiłam, jest za zimno, żeby pokazywać nogi bez gęsiej skórki. Rower TŻ-a podoba mi się nieustająco i zdecydowanie zasługuje na zabranie go w jakiś miły plener (i umycie).
Odwracam tym myśli od tego, że niespecjalnie mi idzie z wykreślaniem rzeczy z listy Getting Things Done. Zaczęłam, ale utknęłam. A czasem wystarczy jeden telefon. Albo przejrzenie komiksu. Tak, ale...
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 18, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Jak bardzo lubię swoje dziecko, tak jednak dzieci w masie niespecjalnie, a już zwłaszcza dzieci podrośnięte, które nie są już urocze, a tylko pyskate. Pitu i Kudłata są zwyczajnie okropni i pozbawieni jakichkolwiek cech pozytywnych, na zmianę się tłuką i mają roszczenia, a dodatkowo nie pozwalają oglądać rodzicom seriali oraz złośliwie biorą ich dosłownie. I z przykrością muszę stwierdzić, że akurat ta książeczka Talki mnie zirytowała. Jakoś łatwiej było mi czytać o Mikołajku, który był uroczo odrealnionym dzieckiem, a nie manipulantem i szantażystą.
PS Książka nie odpowiada na pytanie, z czym sobie tytułowi bohaterowie dają radę. Chyba że niejawnie chodzi o doprowadzenie rodziców do siwizny oraz hercklekotów.
Inne tego autora:
#46
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 16, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, felietony, panowie
- Komentarzy: 3
Jeśli wejdziesz w bramę przy ulicy Klasztornej, zobaczysz, że wcale źle nie kończy się połączenie zabytkowego wnętrza Pałacu Górków z kawiarnią. Cegła, oszklony sufit pod samo niebo, szare płócienne pokrowce na krzesłach i ławeczkach, kwiaty i uśmiechnięty barman/kelner. A wszystko to z widokiem na egipski obelisk. Dziś akurat słońce było kapryśne, trochę padało, trochę chmurzyło; pewnie można trafić na taką porę dnia, że słońce wpada przez dach. Ale i bez tego było relaksująco.
W menu kanapki, sałatki, ciasta i napoje. Mam wrażenie, że były wcześniej typowe śniadania, ale chyba już nie. I jeszcze można dodatkowo przejść jedne z drzwi i znaleźć się bez wychodzenia na deszcz bezpośrednio w Muzeum Archeologicznym (w soboty bezpłatnie).
Na barze, który zachwycił Maja na tyle, że winszował sobie siadać na (a pan barman zasugerował, że może sok z rurką podać bezpośrednio na bar), znalazłam ulotkę Wielkopolskich Questów. Świetne.
PS Bez schodów, acz jeden schodek jest do wejścia do muzeum. W muzeum jest już winda do piwnicy (toaleta) i na piętro (ekspozycja).
EDIT (2017): Kawiarnia już nie istnieje.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 14, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Komentarzy: 1
Mężczyzna z przeszłością i kobieta po przejściach; prawie 50-letni Jeremi Przybora i 28-letnia Agnieszka Osiecka pisali do siebie w czasach, kiedy - mimo że ze sobą byli - aktualnie nie byli. Miałam wiele wątpliwości, bo to i cudza (a do tego bardzo intymna) korespondencja, i on ojciec dzieciom, w dodatku żonaty, i oboje starali się tym związkiem nie epatować. Ale warto, bo oboje umieli używać słów w taki sposób, że 40 lat później dalej te słowa nie są puste i ułomne, dalej pokazują bolesną tęsknotę, ogrom uczucia i pogłębioną odległością niepewność, czy to drugie na pewno teraz właśnie z wzajemnością. Nie podejmuję się oceniać, które z nich nie było tego związku warte, które kochało bardziej, mądrzej i głębiej, ale żałuję, że oprócz tej garstki listów z okresu rozłąki nie została historia tego kawałka życia, w którym w międzyczasie udawało im się być razem.
Jako dodatek porcja tekstów piosenek obojga, które znacząco zyskują inny odbiór, kiedy już wiem, do kogo były pisane. W kopertce na okładce płyta, na której Magda Umer i Piotr Machalica czytają listy; tak sobie mi to gra, wolę na papierze. Na drugim planie listów pobrzmiewa PRL z problemami zaopatrzeniowymi, układami w strefach artystyczno-filmowych, echa wyjazdów za granicę (Paryż, Londyn, Bułgaria, Szwecja); teraz łatwiej, kiedyś pozostawały telefony o 2 w nocy z poczty, telegramy i listy idące tygodniami.
EDIT: Zapomniałam o dwóch rzeczach, trzech w zasadzie. Do przeczytania zachęciła mnie swoją niegdysiejszą notką ^dees, ale notka schowana w archiwum, nie zalinkuję. Dość ładną recenzję znalazłam tu. A przypisy są rzeczywiście czasami dość bezsensowne, zważywszy na grupę docelową. Ktoś, kto zna twórczość obojga, nie będzie miał bynajmniej problemu ze słowem negliż.
EDIT 2:
A nawet cztery: uwielbiam Przyborę m. in. za teksty typu [Facet] "wygląda na rozsądnego, co to lubił się zastanowić, a potem i tak swoje wypije".
Inne tej autorki:
#45
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 13, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2012, panie, panowie, epistolografia
- Komentarzy: 1
Tony Stark ma serce z palladu, co jest z jednej strony fajne, bo może nosić fruwający kostium i jest superbohaterem, z drugiej - takie całkiem słabe, bo pallad mu szkodzi i długo nie pociągnie. Jego narzeczona (Gwyneth Paltrow) najpierw na niego krzyczy, że tylko sobie lata i nie zajmuje się firmą, a potem - kiedy robi ją dyrektorem firmy - krzyczy na niego, że własne gniazdo kala. Ameryka się cieszy, że tylko ona ma człowieka z kombinezonem, tymczasem Rosjanin Ivan Vanko (Mickey Rourke, któremu nie służyły operacje plastyczne) przylatuje i za pomocą podobnego kombinezonu chce sprać Starka, bo ma do jego nieżyjącego ojca żal. Cała Ameryka jest oburzona (no, nie cała, tylko Północna). W tle pałęta się Scarlett Johansson i Samuel L. Jackson, reprezentujący elitarną jednostkę S.H.I.EL.D. i robią grunt pod Avengers i Thora. Dużo wybuchów, demolki, trochę ładnych pań i nieustająco uroczy Robert Downey Jr. ze swoim uśmiechem, ciętą ripostą i całkiem zgrabnym ciałem.
Poprzedni film.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 11, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Miło zaskoczyło mnie, jak bardzo wciągająca może być powieść w odcinkach. W edynburskiej kamienicy przy Scotland Street pod numerem 44 mieszka kilka osób - narcystyczny rzeczoznawca nieruchomości Bruce, nieśmiała prawie studentka po przejściach Pat, 60-letnia Domenica - egzotyczna pani naukowiec z bogatą przeszłością i 5-letni Bertie z nadgorliwą matką i wycofanym ojcem. Każda z osób ma rodzinę, przyjaciół, pracę, bywa tu i ówdzie (np. na snobistycznym party dla naturystów), nagle okazuje się, że materiału na ciekawą historię, przeplataną rozmowami, spotkaniami, podróżami i przygodami jest aż nadto. I nie wiem, co mnie ujęło bardziej - piękny, klimatyczny Edynburg, do którego chcę jechać teraz zaraz czy ciepło bijące z kart powieści. Bardzo, bardzo sympatyczna, taka do popołudniowej herbaty.
Inne tego autora tutaj.
#43-#44
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 10, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2